Kto umie wsłuchać się w lęki elektoratu, ten wygrywa wybory
Co mówią przeciwnicy wiatraków? Niektórym przeszkadza hałas, inni boją się, że mogą powodować choroby, jeszcze inni obawiają się ich negatywnego wpływu na ptaki. Najgorsze, co można zrobić, to zignorować lub wyśmiać te obawy
Rządowy projekt liberalizacji ustawy wiatrakowej po miesiącach spędzonych w sejmowej zamrażarce trafił do prac sejmowych i w ekspresowym tempie zmierza do zatwierdzenia przez parlament. Zmierza, choć część koalicji rządzącej, czyli Solidarna Polska, go nie popiera, ale „za” jest opozycja, która jeszcze wcześniej składała własne propozycje zmiany ustawy. Głosów więc do poparcia ustawy wystarczy.
Jak ocenia Konfederacja Lewiatan, „projekt został przygotowany w toku szerokich konsultacji społecznych i jest najbardziej dojrzałym kompromisem wyważającym stanowiska wszystkich zainteresowanych stron – przemysłu, społeczeństwa, ochrony klimatu i polityków opozycji”. Ma doprowadzić do odblokowania lądowej energetyki wiatrowej i wedle danych Lewiatana opowiada się za nim 80 proc. społeczeństwa.
Szerokie konsultacje? Wolne żarty! Na pewno nie z tymi najbardziej zainteresowanymi.
Dlaczego w ogóle są ludzie, którym nowa ustawa się nie podoba?
O co tu chodzi? Ktoś z polityków opozycji rzucił leciutko: jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze!
Otóż nie, chodzi o lekceważenie ludzi. O niesłuchanie tych, którzy mają swoje lęki, swoje poglądy, które wcale nie muszą się nam podobać, ale których nie wolno lekceważyć. Chodzi o mieszkańców wsi, bo te wiatraki, o które kłócą się dziś między sobą rządzący, a jeszcze niedawno spierali się z opozycją, dotyczą przecież ludzi mieszkających na obszarach wiejskich. Ludzie w mieście widzą w wiatrakach tylko czystą energię, szanse na przynajmniej częściowe uniezależnienie się od paliw kopalnych. Jednak ludzie na wsi widzą je fizycznie jako pewną budowlę, która wyrosła im w polu codziennego widzenia, budowlę, która może powodować stały dyskomfort. Jest więc zasadnicza różnica między percepcjami.
Platforma, PSL, lewica od 2015 roku przegrywają wybory, bo lekceważą głosy wiejskiego elektoratu, nie umieją ich zdobywać i nie słuchają tych wyborców.
A PiS, będąc w opozycji, robił to. Kiedy PO z PSL rządziły, to politycy Prawa i Sprawiedliwości jeździli po wsiach, słuchali mieszkańców i rozmawiali z nimi językiem dla nich zrozumiałym. Obiecywali pomoc i rozbrajali obawy tej społeczności. A jedna z tych obaw dotyczyła właśnie stawiania wiatraków.
PiS wygrał wybory w 2015 r. m.in. dzięki temu, że obiecał mieszkańcom wsi likwidację ówczesnej ustawy. Obiecał i dotrzymał słowa. W 2014 na kongresie Prawa i Sprawiedliwości prezes Jarosław Kaczyński powiedział, że wiatraki są przekleństwem polskiej wsi. A kiedy Zjednoczona Prawica zdobyła w Polsce władzę, swoją obietnicę spełniła – w 2016 r. na wniosek grupy posłów PiS błyskawicznie wprowadzono nową ustawę wiatrakową zwaną 10H. Ustawa zezwalała na stawianie wiatraków w odległości od domów nie mniejszej niż 10-krotność wysokości wiatraka (na ogół ok. dwóch kilometrów), zabezpieczała też przed wiatrakami tereny chronione, jak Natura 2000. Nowa ustawa w praktyce zamroziła rozwój energetyki wiatrowej.
Michał Kołodziejczak, szef Agrounii, partii buntu, wszedł do polityki właśnie z powodu wiatraka, który postawiono mu przed domem. 500 m od domu, 150 m od granicy jego działki. Czyli w odległości, jaką nowa ustawa miałaby dopuszczać (choć w ostatniej chwili poseł Marek Suski w imieniu PiS wniósł poprawkę zwiększającą dystans od domu do 700 m). Otóż Kołodziejczak mówi, że wiatrak szumi, hałasuje, a jego skrzydła, obracając się, rzucają cień na dom. Protestował w gminie, ale nic nie zdziałał, dlatego postanowił sam zostać politykiem, by mieć wpływ na to, co dzieje się w jego okolicy.
Takich Kołodziejczaków, którym wiatraki przeszkadzają, jest na polskiej prowincji mnóstwo.
Niektórym wiatraki przeszkadzają wizualnie i akustycznie, niektórzy sądzą, że mogą one powodować jakieś choroby, a jeszcze inni obawiają się ich negatywnego wpływu na przyrodę, ptaki i zwierzęta. Obawy są różne. Najgorsze, co można zrobić, to je wyśmiewać.
PiS, blokując rozwój energetyki wiatrowej, poszedł najkrótszą drogą – nie walczył z uprzedzeniami, nie rozwiewał lęków, nie przekonywał, tylko całkowicie wycofał się z budowy wiatraków. Teraz nastąpił zwrot i premier pisowską ustawę z 2016 r. nazywa wprost jedną z najbardziej restrykcyjnych na świecie i mówi, że czas to wreszcie zmienić, by „uniezależnić się od kolumbijskiego węgla”. Rację oczywiście ma Konfederacja, której liderzy mówią, że rząd jest jak narkoman na głodzie i potrzebuje na gwałt pieniędzy z Unii, by ratować budżet. A odblokowanie ustawy wiatrakowej jest jednym z warunków otrzymania pieniędzy z Brukseli.
Jednak lęk na wsi pozostał, nadal jej mieszkańcy wiatraków nie chcą.
A na wsi mieszka 40 proc. polskiego społeczeństwa. Nawet ci, którzy rozumieją potrzebę budowy wiatraków i nie boją się ewentualnych chorób, wcale nie chcą takiego stwora w swojej okolicy. Choćby dlatego, że ładne to nie jest. Nie mają więc nic przeciwko wiatrakom, byle nie w ich miejscowości.
Każdy, kto teraz na rympał, w ekspresowym tempie wprowadza taką ustawę bez poważnych rozmów z mieszkańcami wsi, popełnia poważny błąd. Jest jasne, że gdyby nie dziura budżetowa i konieczność zasilenia jej unijną kasą, PiS by ustawy wiatrakowej nie ruszył. Bo dobrze wie, że wzbudzi ona na wsi ferment, a bez głosów wsi wyborów nie wygra. Dlatego pudruje ustawę, obiecując mieszkańcom jakieś datki – inwestor, stawiając w gminie wiatraki, musi się korzyściami podzielić z mieszkańcami, a na władze gminy zrzucono dogadanie się z mieszkańcami, jaka ostatecznie będzie odległość wiatraka od zabudowań, minimum to 500 metrów (z poprawką Suskiego 700), ale może być przecież większa.
Opozycja ma teraz wielką szansę, by zaprezentować się wsi jako partner do rozmowy, który obawy jej mieszkańców rozumie. Może wytłumaczyć, dlaczego popiera w tej sprawie rząd, który łamie przecież obietnicę z 2015 r. Powinna rozmawiać z tymi, którzy po 2015 wybudowali na terenach wiejskich dom, wierząc, że nikt im pod nosem wiatraka nie postawi, i teraz będą bardzo rozgoryczeni. Co z ich prawami nabytymi? Trzeba ruszyć w teren, panie i panowie, bo na Wiejskiej tych głosów nie zdobędziecie.
Jeśli opozycja nie zareaguje, to być może część mieszkańców wsi zniechęci się do PiS, ale wcale nie przerzuci głosów na inne partie.