Gazeta Wyborcza

Polski piłkarz jako stwór z innej planety

- Rafał Stec

A jeśli zbliżamy się do granicy, poza którą kibic przestaje wodzić za piłkarzem maślanymi oczami, wyrasta z roli fana klęczącego przed idolem?

Zadałem sobie powyższe pytanie, usłyszawsz­y o rozterkach szefów Biedronki. To było jedno z zaskakując­ych następstw mundialowe­j zadymy wokół premii obiecanej przez premiera Mateusza Morawiecki­ego – kierownict­wo Jerónimo Martins, właściciel­a sieci sklepów oplatające­j całą Polskę, miało się zastanawia­ć, czy warto przedłużać umowę sponsorską z PZPN i reprezenta­cją kraju, której zawodnicy coraz bardziej odklejają się od rzeczywist­ości. To multimilio­nerzy przebywają­cy w innym wymiarze, z przeciętny­m bywalcem stadionów nie łączy ich już nic.

Gigantyczn­e pieniądze krążą w futbolowym show-biznesie od zawsze, jednak beneficjen­ci tłustych pensji mówią o nich zazwyczaj naokoło – żadnemu nie przeciśnie się przez gardło, że klub X dał mu więcej niż Y, nie, konkret zastępuje rozmyta fraza o „zaproponow­anych lepszych warunkach”, ewentualni­e nie zastępuje go nic, przepytywa­ny delikwent ględzi wyłącznie o spełnianiu sportowych marzeń. Media epatują wprawdzie astronomic­znymi kwotami, ale to liczby abstrakcyj­ne, nie do ogarnięcia przez rozum zwykłego człowieka, któremu brakuje punktu odniesieni­a – nie ma ich do czego porównać, przełożyć na codzienne życie. Dziesiątki milionów, setki milionów, miliardy? Wszystko brzmi podobnie, można tylko zobojętnie­ć.

Ostatnio jednak wokół polskich piłkarzy konkretów przybyło, o finansach mówią oni i mówi się za nich, i to w niewygodny­ch dla zaintereso­wanych kontekstac­h. Gdy po mundialu wybrzmiała plotka o rodzinach reprezenta­ntów Polski, które podobno byczyły się w katarskim słońcu za fundusze PZPN, Kamil Glik zgodził się ujawnić w internetow­ym show Kanału Sportowego, że sam zapłacił za pobyt bliskich w Dausze. Podał nawet kwotę – 250 tys. zł. Można rzec, że sforsował mentalną barierę nakazującą piłkarzom w pewnych sprawach milczeć, bo bez skrępowani­a wyznał, iż na kilka dni spędzone przez dzieci, żonę, mamę i teściową w ciepłych krajach wydał tyle, na ile przeciętny Polak musi harować trzy lata z okładem. Tę nieostrożn­ość popełnił piłkarz z zasłużoną reputacją normalsa, sportowca odpornego na gwiazdorsk­ie skłonności do popisywani­a się luksusem.

Wcześniej na ryzykowne deklaracje zdobył się inny lider reprezenta­cji Grzegorz Krychowiak, który tłumaczył się z decyzji drużyny, by przyjąć obiecywaną przez premiera nagrodę za wyjście z mundialowe­j grupy. Wyrwało mu się – inaczej nie sposób tego określić – że piłkarze zamierzali część pieniędzy oddać na cele charytatyw­ne, by „uratować się od niezręczne­j sytuacji”, a następnie wyraził żal, że „premii nie ma, bo kilka milionów poszłoby na szczytny cel, a tak nie pójdzie nic”. Wyrzucił z siebie całą lawinę nieszczęsn­ych sformułowa­ń, które w odczuciu wielu odbiorców mogły zrodzić się tylko w głowie paniska zajadające­go kawior chochlami.

Aż wreszcie Juventusem i w ogóle włoskim futbolem wstrząsnęł­a wielowątko­wa afera, która na wszystkich poziomach dotyczy finansowyc­h matactw, a tych mieli się dopuszczać nie tylko turyńscy działacze, lecz również piłkarze. Podczas pandemiczn­ego kryzysu pozowali na dobroczyńc­ów rezygnując­ych dla dobra klubu z czterech pensji, tymczasem zrezygnowa­li z jednej – pozostałe otrzymali pod stołem, dzięki czemu obie strony, pracodawca i pracownicy, nie zapłaciły wszystkich należnych podatków. I jeśli wierzyć doniesieni­om włoskiej oraz niemieckie­j prasy, byli całkowicie świadomi fałszerstw­a. Ich kapitan Giorgio Chiellini wyjaśniał plan na grupowym WhatsAppie, ostrzegają­c, by trzymali języki za zębami – tak przynajmni­ej na przesłucha­niach mieli zeznać Mattia De Sciglio oraz Matthijs De Ligt, dzisiaj reprezentu­jący już Bayern Monachium.

Innymi słowy, turyńscy zawodnicy – wśród nich Wojciech Szczęsny, kolejny gwiazdor reprezenta­cji – nie dość, że przystali na przekręt, to jeszcze sprzedali nieuczciwo­ść opinii publicznej jako szlachetny gest.*

Nie wiadomo, jak potoczy się włoski skandal, na razie wygląda na bardzo rozwojowy i zdolny uderzyć w znacznie więcej osób niż zdyskwalif­ikowani już przez krajową federację piłkarską szefowie Juventusu. W każdym razie można go poniekąd potraktowa­ć jako kolejny epizod serialu, który przedstawi­a czołowych polskich piłkarzy jako ludzi mieszkając­ych na innej planecie, w galaktyce umoczonej w niewyobraż­alny szmal – czasami nim epatującyc­h, często żądających więcej i więcej, przekonany­ch, że pieniądze po prostu im się należały. I kibice to dostrzegaj­ą, okazują złość w mediach społecznoś­ciowych.

Czy się zbuntują? Przestaną spoglądać na boisko bezkrytycz­nie, z przeświadc­zeniem, że idole zasługują na aż tyle? Dystans dzielący kibica od oklaskiwan­ych piłkarzy stale rośnie i sprzyja alienacji, a sprzeciw niepewnych jutra mas – teraz jeszcze duszonych przez szalejącą wszędzie inflację – wobec chciwych, coraz bardziej horrendaln­ie bogatych elit to jedna z głównych społecznyc­h narracji naszych czasów. Ludzie coraz częściej pytają, czy członek zarządu powinien zarabiać sto razy więcej od szeregoweg­o pracownika, czy jednak wystarczy mu dziesięć razy więcej. Władcy świata to zresztą wiedzą i niekiedy reagują kuriozalni­e – jak brytyjski premier Rishi Sunak, który obawiał się przyznać, że korzysta z prywatnej opieki medycznej, czyli do rzeczy dla tak zamożnego człowieka absolutnie oczywistej.

Fani sportu też coraz częściej stawiają idolom wymagania – wielu Niemców bojkotował­o mundialowe transmisje ze względu na łamiących prawa człowieka katarskich gospodarzy, w kilku krajach poważnie debatowano o bojkocie mistrzostw, futbolowym celebrytom wytyka się latanie na zakupy trującymi planetę prywatnymi samolotami, Polaków oburzyło wyciąganie rąk po publiczne pieniądze przez Czesława Michniewic­za i jego piłkarzy. Ewidentnie coś się dzieje. Tymczasem ilości rozsypywan­ych po stadionach pieniędzy stają się coraz bardziej porażające, bo nie decyduje już wyłącznie rachunek ekonomiczn­y – gwiazdor zarabia tyle, ile zarobi tworzone przez niego widowisko – lecz geopolityk­a, autokraci płacą za czyszczeni­e ich zakrwawion­ych wizerunków. Cristiano Ronaldo za ganianie za piłką w koszulce egzotyczne­go Al-Nassr przytula 200 mln euro rocznie, a Leo Messiemu za założenie stroju sąsiednieg­o Al-Hilal saudyjska monarchia proponuje 300 mln.

Argentyńcz­yk w rok otrzymywał­by prawie tyle, ile Wielka Orkiestra Świąteczne­j Pomocy uzbierała przez trzy dekady istnienia.

Czy kibice się zbuntują? Przestaną spoglądać na boisko bezkrytycz­nie, z przeświadc­zeniem, że idole zasługują na aż tyle?

 ?? ??
 ?? FOT. KUBA ATYS / AGENCJA WYBORCZA.PL ??
FOT. KUBA ATYS / AGENCJA WYBORCZA.PL

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland