Trzaskowski – kandydat ostatniej szansy
Wspólna lista okazała się (chwilowo?) niemożliwa. Wspólne minimum programowe okazało się (chwilowo?) nierealne. Nawet wspólny marsz w niedzielę 4 czerwca okazał się (chwilowo?) wyzwaniem zbyt trudnym dla partii opozycyjnych, choć wszyscy mamy w pamięci, jak oczywiste było kilka lat temu to, że maszerowaliśmy wspólnie przeciw władzy PiS-u. Co z tego wszystkiego najgorsze, suma głosów/mandatów, na które może liczyć opozycja, nie osiąga (chwilowo?) poziomu zapowiadającego, że po wyborach powstanie demokratyczny rząd z bezpieczną większością w Sejmie.
Sondaże pokazują, że wyborcy nie-PiS-u przestają oczekiwać wyborów z nadzieją. Raczej się martwimy albo niepokoimy o to, co się zdarzy jesienią. Bo coraz więcej wskazuje, że jeśli strona demokratyczna nie wykona kilkupunktowego skoku sondażowego, to nowy rok będziemy witali ze starym pisowskim rządem. Ewentualnie wspieranym przez Konfederację lub jej część. Wiadomo, że jeśli teraz się taki nastrój/tendencja umocni, jesienią nie zmienimy władzy.
Odbijając się od szklanego sufitu nieufności wyborców i reszty opozycji, Donald Tusk wezwał na pomoc Rafała Trzaskowskiego, któremu ufa dużo więcej osób. W tandemie działa się raźniej. Ale niekoniecznie bardziej efektywnie. Nie jest pewne, czy dzięki Trzaskowskiemu to Tusk się wzmocni jako kandydat na przyszłego premiera, czy raczej Trzaskowski, zbliżając się do obciążonego nieufnością i niechęcią Tuska, osłabi swoje szanse na prezydenturę.
Nie jest też pewne, że zapowiadany po cichu powrót do rozmów o wspólnej liście przyniesie więcej pożytku niż strat. Dalsze mielenie wzajemnych oskarżeń, podejrzeń, zarzutów i dyskutowanie, kto się kim rozczarował oraz z jakiego powodu, raczej skonfunduje wyborców i napompuje absencję, niż doprowadzi do wspólnego startu i spektakularnego zwycięstwa.
Jeśli z grubsza się Państwo z takim opisem zgadzają, to dobrze Państwo rozumieją, że od dalszego mieszania tych samych dylematów opozycyjna herbatka nie stanie się słodsza, a nawet może być jeszcze bardziej gorzka. Czyli coś trzeba dosypać. I to coś znaczącego, co w demokratyczną wspólnotę tchnie nowego ducha, wyciszając negatywne emocje. Trzaskowski sekundujący Tuskowi czymś takim nie będzie. W najlepszym razie uspokoi wyborców PO i zatrzyma jej regres. Ale powszechnego entuzjazmu nie wzbudzi i nie da premii za jedność. By ją dostać, trzeba czegoś więcej.
Wielu takich opcji nie ma, ale jedną widać. Jest nią wyznaczenie spitzenkandidata, czyli przyszłego wspólnego premiera, jak to robią europejskie partie przed wyborami do europarlamentu.
Wiadomo, że musi to być kandydat PO jako największej partii opozycji. Ale też wiadomo, że dla dużej części wyborców i opozycyjnych liderów styl uprawiania polityki przez Tuska jest zbyt egoistyczny i autorytarny, by w roli przyszłego premiera mógł on wzbudzić potrzebny demokratom entuzjazm. Zwołanie tradycyjnego czerwcowego marszu demokratów jako „marszu Tuska”, bez porozumienia z innymi partiami, przelało czarę goryczy. Wypełniło ją wcześniej wyższościowe, przemocowe traktowanie partnerów, groźby i ultimatum w debacie o liście i współpracy w Sejmie.
Tusk jest skutecznym liderem PO. Tu nie ma konkurencji. Ale (jak widać w sondażach) efektywnym liderem opozycji nie jest i raczej nie będzie, bo jest zbyt konfliktowy. Z tych samych powodów trudno mu też będzie stać się efektywnym liderem i premierem trudnej koalicji po wygranych przez demokratów wyborach. Gdy inne sposoby uzyskania, koniecznego do odsunięcia PiS-u, sondażowego przełomu wyraźnie się nie sprawdziły, odpowiedzią na deficyt zaufania pomiędzy demokratycznymi partiami i na brak entuzjazmu demokratycznych wyborców staje się Trzaskowski – nie jako nowy lider PO czy KO, lecz jako spitzenkandidat dyskretnie uzgodniony i zgodnie ogłoszony przez partie opozycji. Może to już ostatnia szansa na zmianę władzy jesienią.