Stracił Lewandowski, stracił Bayern
Najsłabszy sezon od dekady przeżywa kapitan reprezentacji Polski, najmarniej od dekady gra Bayern. Odpadł z Ligi Mistrzów po remisowym rewanżu z Manchesterem City, który w półfinale zmierzy się z Realem Madryt.
Wprawdzie w poprzednich dwóch sezonach monachijczycy padali na tym samym etapie Ligi Mistrzów, ale w obu przypadkach istniały okoliczności łagodzące. Z Villarrealem nie wygrali w rewanżu pechowo, gdy oddali 24 strzały – przy ledwie czterech rywali, natomiast z Paris Saint-Germain dwumecz zremisowali – przesądziła obowiązująca jeszcze wówczas zasada wyżej ceniąca gole wbite na wyjeździe.
Tej wiosny w ćwierćfinale nie tyle okazali się słabsi, ile zostali z rozgrywek wykopani. Ubiegłotygodniowe 0:3 z Manchesterem City było ich najwyższą porażką w Lidze Mistrzów od blisko sześciu lat. W aż 57 ostatnich spotkaniach uzyskiwali korzystniejsze wyniki.
Przede wszystkim jednak wloką się – biorąc pod uwagę ich standardy – jako liderzy Bundesligi. Panują w niej od dekady, w kwietniu zawsze byli już pewni zdobycia tytułu. Teraz grają najmniej wydajnie od sezonu 2011/12, jeszcze sprzed – wypada tu chyba użyć dużego słowa? – ery Roberta Lewandowskiego. Od wicelidera tabeli, dortmundzkiej Borussii, dzielą ich zaledwie dwa punkty – i każdy, kto obserwuje ich popisy, zdaje sobie sprawę, że walka trwa.
Bayern zaklina rzeczywistość
Szefowie klubu próbowali zatrzymać bessę, miesiąc temu wymienili trenera Juliana Nagelsmanna na Thomasa Tuchela. Jednak negatywny trend jeszcze wzmocnili. Pod nowym przywództwem piłkarze wyglądali na przebudzonych tylko w pierwszym meczu – głównie dzięki Borussii, która tradycyjnie przed Bayernem uklękła. Potem odpadli z krajowego pucharu po porażce z Freiburgiem, w Bundeslidze z trudem pokonali tę samą drużynę i oddali punkty Hoffenheim, a także ponieśli wspomnianą klęskę w Manchesterze.
Przyczyny kłopotów monachijczyków są złożone, jak zawsze w takich przypadkach. Nie sposób odgadnąć, jak graliby z polskim napastnikiem w składzie. Ale nagie fakty wyglądają sugestywnie – Bayern nie dysponuje nikim, kto oferowałby snajperskie statystyki choć w połowie (!) tak dobre, jak gwarantowane przez Roberta Lewandowskiego.
Dlatego sylwetka kapitana reprezentacji Polski musiała zamajaczyć przed oczami każdego, kto w przededniu rewanżu z Manchesterem City słuchał Tuchela, trenera szukającego ostatniej nadziei w Ericu Maximie Choupo-Motingu. – Jeśli wydobrzeje, może wrócić do podstawowego składu. Doda nam pewności siebie, fizycznej siły zarówno w ataku, jak i w obronie – zachwalał monachijski szkoleniowiec zalety piłkarza, który przez kilkanaście dni leczył kontuzję.
Tuchel zaklinał jednak rzeczywistość. Jeśli 34-letni Kameruńczyk, najlepszy obecnie środkowy napastnik Bayernu, utrzyma dotychczasowe tempo snajperskie, to sezon Bundesligi zakończy z 12 golami. Dorobek Lewandowskiego sięgał średnio 30 bramek rocznie.
W meczach Ligi Mistrzów Choupo-Moting trafia częściej, ale też nie odgrywa roli rozstrzygającej. Zresztą nikt nie oczekiwał, że wejdzie w korki Polaka. Od lat był wiecznym rezerwowym o nikłym wpływie na cokolwiek i bieżący sezon też zaczął na siedząco, snajperskie obowiązki monachijczycy planowali rozłożyć na więcej zawodników. Kameruńczyk awansował w hierarchii dopiero z czasem.
W środowy wieczór rzeczywiście wyszedł w podstawowym składzie. Ale oddawał strzały wyłącznie niecelne lub rozczulająco rachityczne. Zresztą cały Bayern, choć atakował i wcale nie grał źle, w decydujących ofensywnych momentach był bezradny.
Nie ma Lewandowskiego, jest Haaland
O nastrojach w monachijskiej szatni może świadczyć incydent sprzed tygodnia, gdy Sadio Mané uderzył Leroya Sané. Zajście musiało być poważne, bo klub ukarał senegalskiego skrzydłowego – miał poniekąd zastąpić Lewandowskiego – aż 350 tys. euro grzywny. To sankcja bardzo surowa, za sprzeczki i nieprofesjonalne zachowania piłkarze płacą zazwyczaj kilkanaście, maksymalnie kilkadziesiąt tysięcy.
Piłkarzy Bayernu czeka więc nietypowa końcówka sezonu, prawdopodobnie do ostatniej kolejki Bundesligi będą musieli zachować czujność. Inaczej niż Lewandowski – on w lidze hiszpańskiej doświadcza tego, do czego przywykł, czyli sporej przewagi nad wiceliderem tabeli. Prawie na pewno zdobędzie dwunaste w karierze mistrzostwo kraju.
Należy również przypuszczać, że nie żałuje decyzji o przeprowadzce, bo wielokrotnie
zwierzał się, iż bardzo potrzebował nowego wyzwania, impulsu, otoczenia, chciał nauczyć się nowego języka i poznać nową kulturę. Ale w sensie sportowym stracił jak Bayern. Wyleciał z Ligi Mistrzów już po fazie grupowej, czego nie zaznał do sezonu 2011/12 (tamtego ostatniego słabszego niż obecny dla monachijczyków), by następnie błyskawicznie, jeszcze przed ćwierćfinałami, pożegnać się również z Ligą Europy.
Indywidualnie też wiedzie mu się byle jak. Strzela gole rzadziej niż dotychczas niekoniecznie z powodu własnej słabości, a w każdym razie – nie tylko z własnej winy. W Barcelonie miał osiąść w środowisku podobnym do monachijskiego, czyli dołączyć do ekipy uporczywie, niezależnie od wyniku, dążącej do zdobywania kolejnych bramek. Im dłużej jednak trwa bieżący sezon, tym bardziej drużyna Xaviego Hernándeza stawia na ostrożny pragmatyzm, wręcz cynizm i styl gry niekatalońsko minimalistyczny. Wyciągnięta do góry ręka Lewandowskiego – sygnalizująca, że oczekuje na podanie – to jeden z podstawowych
schematów w ataku Barcelony ostatnich miesięcy.
W ofensywne perpetuum mobile przeobraził się za to Manchester City, który przed wylotem do Monachium wygrał 10 meczów z rzędu, w każdym zdobywając średnio 3,7 bramki. Ataki najczęściej finalizował Erling Haaland, naturalny następca Lewandowskiego jako najbardziej bezlitosny środkowy napastnik świata. Choć w środowy wieczór spudłował z rzutu karnego, to wkrótce dał gościom prowadzenie (także dzięki przeżywającemu bodaj najgorszy moment w karierze Dayotowi Upamecano). Wyrównanie Bayernu nie miało już znaczenia, a Norweg lideruje rankingowi najskuteczniejszych w Lidze Mistrzów, bije snajperskie rekordy w lidze angielskiej. I niewykluczone, że wraz z Manchesterem City w obu rozgrywkach zatriumfuje. To dzisiaj inny poziom – niedostępny ani dla Bayernu, ani dla Lewandowskiego, ani dla Barcelony.
Ćwierćfinały Ligi Mistrzów. Bayern Monachium – Manchester City 1:1 (0:0): Kimmich (83., karny) – Haaland (59.). Pierwszy mecz 0:3, awans Manchesteru. Inter Mediolan – Benfica Lizbona 3:3 (1:1): Barella (14.), Lautaro Martinez (65.), Correa (79.) – Aursnes (38.), Antonio Silva (86.), Musa (95.). Pierwszy mecz 2:0, awans Interu. Napoli – AC Milan 1:1 (0:1): Osimhen (93.) – Giroud (43.). Pierwszy mecz 0:1, awans Milanu. Chelsea – Real Madryt 0:2 (0:0): Rodrygo (58.), Valverde (80.). Pierwszy mecz 0:2, awans Realu.
Robert Lewandowski strzela gole rzadziej niż dotychczas niekoniecznie z powodu własnej słabości, a w każdym razie – nie tylko z własnej winy