Miliardy w wyborczej puli
Każda obietnica Kaczyńskiego zostanie przebita przez Tuska w ten lub inny sposób. Politycy rozdają nie swoje, lecz nasze pieniądze. A dlaczego polityk miałby się przejmować, że wydaje coś, co do niego nie należy?
Teatr przedwyborczy właśnie się zaczął. Na scenie aktorzy pierwszoplanowi wymienili pierwsze ciosy.
Jarosław Kaczyński uderzył, Donald Tusk oddał, taniec trwa.
Jeszcze niedawno tematu waloryzacji 500+ nie było na stole, teraz już jest. Tusk nie będzie pomagał Kaczyńskiemu w wygraniu wyborów, bo właściwie dlaczego miałby to zrobić? Toteż kiedy Kaczyński mówi 800+, Tusk odpowiada – ależ dajmy ludziom szybciej.
Dwaj tenorzy z własnych obozów słyszą tylko jedno: mocniej, więcej, musimy wygrać. Elektoraty im zaś kibicują. Przebić ich. Dobić (to o przeciwnikach).
Kaczyński jest brutalny. To Tusk musi być brutalniejszy. W końcu chodzi o Polskę.
Reszta polityków się miota. Są nowi aktorzy: Sławomir Mentzen z Konfederacji szydzi: „Polską polityką rządzą głupi i głupszy. Głupi chce 800+ od stycznia, a głupszy już od maja”.
Szymon Hołownia? „Pomysł Kaczyńskiego to typowe dla starej polityki przekupstwo wyborcze. Bo jeżeli są na to pieniądze – to dlaczego w styczniu, a nie teraz? A jeśli ich nie ma – to komu Kaczyński chce od stycznia podnieść podatki, a nie mówi? My wydamy te 25 mld zł na budowę żłobków i tani prąd dla polskich rodzin i firm”.
W tej wizji PO i PiS to dwa gangi, które nawzajem wyrywają sobie władzę. Mentzen i Hołownia chcieliby zaś, żeby ludzie wybrali ich gang.
Jest jeszcze niezawodny Balcerowicz. Siedzi w kącie, gdzie jak zwykle surowy i bacznym okiem profesora patrzy na kondycję finansów państwa.
„Z punktu widzenia propozycji socjalno-budżetowych mamy obecnie w Polsce trzy lewice: Lewicę, PiS i PO. I to w sytuacji narastających napięć budżetowych i ryzyka dalszego ciągu stagflacji!”.
Złośliwi mogliby jednak zapytać, kiedy Balcerowicz wygrał ostatnio jakieś wybory.
Ile kosztować będą obietnice wyborcze
Obietnice, które złożono do tej pory, szacować można na jakieś 100 mld zł:
• 25 mld zł – program 800+ (PiS i PO),
• 35 mld zł – podniesienie do 60 tysięcy kwoty wolnej od podatku (PO),
• 22 mld zł – kredyt 0 proc. na pierwsze mieszkanie (PO),
• 8 mld zł – babciowe (PO) – chodzi o 1500 zł miesięcznie dla każdej matki, która po urlopie macierzyńskim chciałaby wrócić do pracy.
Ile kosztować będą darmowe od stycznia państwowe autostrady? Na razie rząd bąka coś o kilkuset milionach rocznie, ale jeśli dołożymy tu jakieś gratyfikacje dla prywatnych koncesjonariuszy, to idziemy w miliardy złotych (PiS).
Minimum 1,5 mld zł mają kosztować darmowe leki dla juniorów i seniorów (PiS). Zaraz się pojawi (który to już?) program mieszkaniowy według PiS. A to tylko grubsze rzeczy.
Mamy już 100 mld zł, a licznik bije dalej. Kiedy na konwencji PiS wybuchła owacja po obietnicy podwyższenia świadczenia 500+, Kaczyński wyjątkowo szczerze wyznał: „Ja dziękuję, niektórzy tu skandują moje imię, lecz to nie ja będę dawał”.
I – jak rzadko – można się z nim zgodzić. Tusk też nie będzie dawał. Nie ma. Politycy rozdają nie swoje, lecz nasze pieniądze. Dawać będzie przecież budżet. Ale dlaczego polityk miałby się przejmować, że wydaje nie swoje pieniądze?
Toteż obietnice lecą na stół, przypominają licytację w amerykańskim pokerze.
Każda obietnica Kaczyńskiego zostanie przebita przez Tuska w ten bądź inny sposób.
Politycy wiedzą, że w walce o władzę nie muszą się już niczego wstydzić.
Kaczyński rok temu mówił, że nie wprowadzi 700+, bo jest to działanie proinflacyjne. Teraz bez mrugnięcia okiem podbija stawkę. I da jeszcze więcej, jeśli będzie trzeba.
Mateusz Morawiecki pomysłami sztabu wyborczego PiS był zaskoczony, ponoć nawet protestował, co nie zmienia faktu, że od razu przystąpił do tłumu klakierów krzyczących: ależ oczywiście, iż taki był nasz pomysł, i to od samego początku.
Tusk zwołuje na 4 czerwca marsz przeciwko drożyźnie. I z pełną świadomością składa kolejne obietnice, które podkręcą inflację.
Pomyśli się po wyborach
Jeśli ktoś łudzi się, że jakikolwiek polityk liczy, ile to kosztuje, jakie będą konsekwencje wyborczych obietnic, to nigdy bardziej się nie pomylił.
Liderzy działają na innych zasadach. Jak się wybory wygra, to się pomyśli. Jak się nie wygra, to kłopot będą mieli „tamci”. Tu można wstawić radosny rechot na myśl o fikołkach i zakładaniu prawej nogi za lewe ucho – do czego będą zmuszeni przeciwnicy, aby to wszystko sfinansować.
A że ktoś marudzi na podniesione wydatki? Polityczne ryzyko zawodowe. Media będą pisać, media będą drążyć, społeczeństwo i tak zapamięta z tego wszystkiego jedynie hasła. I przelewy na konto.
Politycy nie słuchają więc zatroskanych ekspertów, bo niby dlaczego mieliby się słuchać? Czy któryś z wszechwiedzących ekspertów wie, na czym polega realna polityka?
Przecież umiarkowanie i odpowiedzialność to krótka droga do przegranych wyborów.
Czy Polskę czeka los Grecji, Turcji i Wenezueli?
Sławomir Dudek, były wysoki urzędnik resortu finansów, obecnie prezes i główny ekonomista Instytutu Finansów, wylicza na Twitterze.
Jeszcze na początku tego tygodnia prognozowany deficyt finansów publicznych na 2024 r. wynosił 3,7 proc.
Obietnice PiS podbiły ten deficyt o 1 punkt procentowy – do 4,7 proc.
Obietnice PO – czyli wzrost kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł – to kolejny 1 punkt procentowy.
To oznaczałoby, że Polska mieć będzie w 2024 najwyższy deficyt w całej UE. Około 190 mld zł.
Rasowy polityk odpowie na to prosto: i co z tego?
Bo czy grozi nam los Grecji, Wenezueli, Argentyny, Turcji (wstawić dowolne)? Nie. Przynajmniej na razie. Jakoś się to sfinansuje. Przynajmniej na razie.
Część wydanych na transfery socjalne pieniędzy wróci do budżetu w formie VAT-u, gdzieś się przytnie (edukacja, ochrona zdrowia, budżetówka, samorządy), gdzieś się podwyższy (bogaci przedsiębiorcy, wielkie firmy), część się pożyczy i jakoś to będzie. Inflacja? Ludzie się do niej przyzwyczaili. A zresztą 500+ w czasie ogłaszania było warte 740 zł w dzisiejszych pieniądzach. Czyli jakby ktoś się uparł, 800+ to nie jest żadna podwyżka, to tylko… waloryzacja.
I zaraz to świadczenie będzie warte mniej. Część obietnic wyborczych może się zresztą jakoś wytrze. Dajmy na to: nikt z obozu władzy nie ma pojęcia, czy w ogóle da się wprowadzić bezpłatne przejazdy na prywatnych odcinkach autostrad.
Czy 800+ pozwoli PiS wygrać wybory?
Politycy sami jeszcze nie wiedzą, czy ich obietnice chwyciły. Dowiedzą się tego za miesiąc, za dwa, może zresztą kuszenie zaczęło się zbyt wcześnie.
Z wyborami jest tak, że nigdy nie wiadomo, co społeczeństwo obudzi. 500+ obudziło. Teraz Kaczyński robi jednak sequel dobrze znanego filmu. Sequele rzadko kiedy są sukcesami.
A sondaże na razie są… sprzeczne. Najnowsza „Polityka” pisze o badaniu Kantar Public dla More in Common Polska (sondaż nietypowy, bo duży i drogi, na 4 tys. respondentów). Ponad połowa Polek i Polaków (55 proc.) twierdzi, że program przyniósł więcej strat niż korzyści. Aż 27 proc. zwolenników PiS ocenia 500+… negatywnie.
A PAP właśnie cytuje sondaż Instytutu Badań Pollster dla „Super Expressu”. Tam wyborcom zadano pytanie: „Czy uważasz, że ostatnie obietnice złożone przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego pomogą PiS wygrać wybory?”.
I 66 proc. odpowiedziało „zdecydowanie tak” i „raczej tak”.
Czy jest to decydujący sztych? Nie. Kampania dopiero się zaczyna.
Część wydanych na transfery socjalne pieniędzy wróci do budżetu w formie VAT-u, gdzieś się przytnie (edukacja, ochrona zdrowia, budżetówka, samorządy), gdzieś się podwyższy (bogaci przedsiębiorcy, wielkie firmy), część się pożyczy i jakoś to będzie
Politycy to lustro, w którym może się przejrzeć społeczeństwo
PiS, wygrywając wybory w 2015 r., ustanowił nowy standard polityki. Nie tylko obiecał transfery społeczne, lecz także wszystkie te transfery zrealizował.
I od tego standardu nie ma już odwrotu, samo społeczeństwo z radością je zaakceptowało.
Że można by było te nasze, wspólne pieniądze skierować, dajmy na to, na edukację, poprawę szans społecznych dzieci na wsi, oddłużenie szpitali? Można, ale to nie brzmi. Tym wyborów się nie wygra.
Politycy to lustro, w którym może się przejrzeć społeczeństwo. Zobaczyć, czego naprawdę chcemy. A znacząca część ludzi woli dostać do ręki 500 czy 800 zł, niż stać krócej w kolejce do lekarza.
Być może również dlatego, że ludzie nie wierzą, że te kolejki do lekarzy byłyby dzięki podobnym gestom krótsze.
Polska polityka to właściwie triumf bezczynności. Bo dać 800+ jest dużo łatwiej, niż coś realnie w kraju zmienić. Ot, PiS od dawna zmienia system sprawiedliwości na lepsze. Mając przy tym władzę niemal absolutną. Czy zmienił? Nie. Wymiar sprawiedliwości jest w kondycji gorszej niż kiedykolwiek. Podobną końską kurację przeszedł system podatkowy. Wszyscy widzimy, jaki on jest „uproszczony”, „łatwy” i „sprawiedliwy”.
Czy triumf opozycji coś tu zmieni? Dużo mniej, niż nam się wydaje. Nic nie wskazuje, aby wielka koalicja zdobyła tylu posłów, aby odrzucać weto prezydenta Andrzeja Dudy, a kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym długo nie będzie miała. Swoją drogą prawdziwym koszmarem będą jakiekolwiek uzgodnienia koalicyjne. A pomysły Hołowni i Tuska zaskakująco często są na kursie kolizyjnym. Państwo zaś trwa i idzie dalej siłą inercji. Ale też większość wyborców od polityków nie oczekuje żadnych ambicji. Chce tu i teraz.
Kiedy na konwencji PiS wybuchła owacja po obietnicy podwyższenia świadczenia 500+, Kaczyński wyjątkowo szczerze wyznał: „Ja dziękuję, niektórzy tu skandują moje imię, lecz to nie ja będę dawał”