NACJONALIŚCI OŚMIES ZENI
Cristian Mungiu w „Prześwietleniu” bierze pod lupę nie tylko rumuńskie społeczeństwo, ale też Europę Środkowo-Wschodnią w ogóle.
Seans „Prześwietlenia” wzbudził we mnie dość osobliwe poczucie obcowania ze znajomą materią. Pomyślałem: rumuńskie kino znowu opowiada o Polsce (oczywiście nie dosłownie). Film Cristiana Mungiu, inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, równie dobrze mógłby rozgrywać się w jednym z polskich miasteczek. Podobną historię o prowincjonalnej ksenofobii opowiedział zresztą niedawno w „Chlebie i soli” nasz rodzimy twórca Damian Kocur. I tu też chleb – choć niekoniecznie w symbolicznym rozumieniu narodowej gościnności – będzie odgrywał główną rolę.
Cristian Mungiu, reżyser nagrodzonego Złotą Palmą w Cannes filmu „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” (2007), jest jednym z najważniejszych przedstawicieli rumuńskiej nowej fali, jednego z najbardziej ożywczych nurtów we współczesnym kinie europejskim.
BEZROBOCIE, BIEDA I OBCY ZE SRI LANKI
Matthias Auner (Marin Grigore), nieco zblazowany 30-kilkulatek, wraca z saksów do rodzinnego miasteczka niedaleko Klużu. Jego przeprawę przez pół Europy poprzedza scena w niemieckiej ubojni: Matthias rozkwasza nos zwierzchnikowi, bo nazwał go „leniwym cyganem”.
W domu na Matthiasa czeka – bez wytęsknienia – żona Ana (Macrina Barladeanu) i ośmioletni syn Rudi, który pod nieobecność ojca z dnia na dzień zamilkł niczym bohaterka Bergmanowskiej „Persony”. Matka twierdzi, że schorzenie syna ma podłoże psychiczne, dziecko miało zobaczyć w lesie coś przerażającego. Ojciec ma inną teorię: Ana rozpieszcza syna, robiąc z niego tchórzliwą ciamajdę.
Za sprawą wątku milczącego chłopca w tę realistyczną, skąpaną w szaroburościach opowieść wplecione zostają elementy magii. Tajemnice skrywane przez las służą reżyserowi do snucia metaforycznej, pobocznej opowieści o męskości i ojcostwie. Mungiu, znany z brutalnego realizmu, zaskakuje wprowadzeniem do historii odświeżającej estetyki.
Matthias, który w poprzedniej pracy jest raczej niemile widziany, rozgląda się w okolicy za nowym zajęciem. Rzeczywistość jest jednak dojmująco smutna. W regionie szaleje bezrobocie, młodzi emigrują stadami. Wokół panuje bieda. Zatrudnia tylko miejscowa piekarnia, ale i tam ze względu na niskie zarobki nikt nie chce pracować. Lepiej wyjechać do Niemiec, niż pracować za grosze.
Właścicielka piekarni znajduje wyjście z tej sytuacji – zatrudnia emigrantów ze Sri Lanki. Dla nich niskie wynagrodzenie nie jest problemem, i tak zarobią więcej niż w ojczyźnie. Lankijczycy spełniają swój sen o Zachodzie. Brutalnie wybudzi ich z niego lokalna społeczność. „Robią czarny chleb. Nie mogli zatrudnić miejscowych?” – pyta jeden z członków facebookowej grupy przeciwników przyjęcia obcokrajowców.
WIELOKULTUROWY SIEDMIOGRÓD
Akcja „Prześwietlenia” rozgrywa się w wyjątkowej krainie – położonym w środkowej Rumunii Siedmiogrodzie, zwanym także Transylwanią. Hugh Seton-Watson, brytyjski znawca Europy Środkowo-Wschodniej, napisał kiedyś, że Siedmiogród jest jedyną naprawdę wielonarodową krainą w Europie i nie da się wyróżnić narodu, który wpłynął na jej los bardziej niż inne.
Siedmiogród właśnie dzięki swojej wieloetniczności skupia jak w soczewce współczesne problemy tej części Europy z wewnętrznymi konfliktami, nasilającymi się nacjonalistycznymi nastrojami, dyskryminacją mniejszości i resentymentem do Zachodu na czele.
Region ten od wieków zamieszkują Rumunii i Węgrzy, osiedlali się tu też mieszkańcy Dolnej Saksonii i innych części północno-zachodnich Niemiec, a także węgierskojęzyczni Szeklerzy.
Rumunia uzyskała ten region w ramach traktatu w Trianon dopiero w 1920 r. Wielu Węgrów pozostało tu, stanowiąc do dziś największą mniejszość narodową. Obecnie mieszka ich tam blisko milion (niecałe 20 proc. społeczeństwa).
W marcu 1990 r. doszło do zamieszek pomiędzy Węgrami a Rumunami w siedmiogrodzkim mieście Targu Mures. Pięć osób zginęło, prawie 300 zostało rannych. „Dzieci w rumuńskich szkołach jeszcze dzisiaj są uczone, że Węgrzy to wrogowie Rumunów” – mówił kilka lat później György Frunda, ówczesny prodemokratyczny rumuński senator pochodzenia węgierskiego.
Mungiu stawia pytanie, jakie znaczenie w wieloetnicznym społeczeństwie ma narodowość. Języki na ulicy mieszają się jak w kotle. Czasem można mieć wątpliwości, czy bohaterowie w ogóle się rozumieją. Język jest jednak przede wszystkim narzędziem władzy: wypowiedzieć się na dany temat publicznie można tylko po rumuńsku. Czy Węgrzy są więc pełnoprawnymi obywatelami? A może ze względu na swoje pochodzenie nie powinni decydować o polityce regionu?
CZYSTOŚĆ KULTUROWA
Spory węgiersko-rumuńskie schodzą na dalszy plan, gdy w miasteczku pojawiają się „obcy”. Oba narody jednoczą się w walce z „większym złem”.
Lankijczycy – w mniemaniu mieszkańców – zagrażają bowiem nie tylko czystości narodowościowej, ale przede wszystkim kulturowo-religijnej społeczeństwa. Mungiu rechocze – a my razem z nim – z pozbawiającej autonomii i zdolności do indywidualnej oceny sytuacji ludzkiej plemienności. Wystarczy, aby pojawił się jeden krytyczny głos, a za chwilę pół miasteczka chwyta kamienie, aby rzucić je w kierunku urojonego wroga.
W najbardziej zapadającej w pamięć 17-minutowej scenie mieszkańcy tłumaczą niechęć do nowych pracowników piekarni odrębnością kulturową, podpierając się pseudonaukowymi, ksenofobicznymi tezami mówiącymi m.in. o tym, że Azjaci przenoszą groźne choroby, bo żyją z małpami i niedźwiedziami. Mungiu wywołuje u widza dyskomfort: nie wiemy, czy się śmiać, czy płakać. Gdy słuchałem tych racji, ciarki wielokrotnie przeszły mi po plecach.
Scena ta do złudzenia przypomina sąd nad nauczycielką z filmu „Niefortunny numerek lub szalone porno”, którego twórcą jest inny wybitny twórca rumuńskiej nowej fali Radu Jude. W obu przypadkach zachwyca inscenizacja, kunszt scenariopisarski i umiejętność budowania dramaturgii na przestrzeni kilkunastominutowej sceny.
Fragment ten jest dość grubo ciosaną publicystyką. Mungiu ośmiesza twardogłowych ksenofobów; portretuje zacofaną, niewyedukowaną prowincję, wykładając jednak dość oczywiste racje o zagrożeniach, jakie niosą nacjonalizm czy opresyjna religijność.
Mungiu prześwietla nie tylko rumuńskie społeczeństwo, ale też Europę Środkowo-Wschodnią w ogóle
OPOWIEŚĆ O RUMUNII I POLSCE
Zdecydowanie lepiej wypadają sceny, w których reżyser próbuje dekonstru
ować mechanizmy stojące za tego typu poglądami. „Dla was świat ogranicza się do Zachodu. Cała reszta to tylko surowce, kolonie. Ale wy o Wschodzie nie wiecie nic (...). Mogliście rosnąć w siłę i budować wielkie katedry, bo to my odpieraliśmy najeźdźców” – mówi jeden z bohaterów do francuskiego naukowca Bena (Victor Benderra), który prowadzi w miasteczku badania nad populacją niedźwiedzi.
W wypowiedzi bohatera pobrzmiewa pewien resentyment do Zachodu biorący się z poczucia osamotnienia w historycznych walkach z wielkimi imperiami – osmańskim czy rosyjskim. Rumunia nie była w stanie się rozwijać, bo musiała bronić własnej suwerenności. Wpływa to na obecny stan rzeczy, kraj jest w hierarchii ekonomicznej daleko w tyle. Mieszkańcy masowo emigrują na Zachód, aby zarobić godne pieniądze, a tam spotykają się często z pogardą i odrzuceniem.
Nieufność wobec Zachodu jest elementem powracającym w nacjonalistycznych strategiach politycznych wielu wschodnioeuropejskich przywódców, m.in. Viktora Orbána, straszącego wyborców internacjonalizmem i Unią Europejską, która ma uosabiać współczesne mocarstwo dążące do odebrania Węgrom suwerenności. Brzmi znajomo? Podobną strategię obiera nasz rząd, który od kilku lat coraz częściej kontestuje ważne obszary unijnej polityki.
Nie przez przypadek wspominam o węgierskiej i polskiej polityce. Mungiu prześwietla bowiem nie tylko rumuńskie społeczeństwo, ale też Europę Środkowo-Wschodnią w ogóle. Wspólnota doświadczeń stawia nasze kraje przed podobnymi wyzwaniami. A jakie to wyzwania? Na czele z pewnością stoi potrzeba odrzucenia ksenofobii i nietolerancji.