Językoznawcy po złej stronie mocy
Wśród katolickich nastolatków są osoby LGBT+? No, może w Niemczech
Na stronie internetowej, a być może także i w papierowym wydaniu „Naszego Dziennika” ukazał się niedawno artykuł Jacka Sądeja pod tytułem „Walka o normalność”. Autor cieszy się w nim decyzją chadeckich władz Bawarii dotyczącą zakazu używania języka neutralnego płciowo w szkołach, urzędach i na uniwersytetach.
Red. Sądej już na samym początku wyraża zdumienie, że tej decyzji sprzeciwiają się „niektóre organizacje katolickie”. Na przykład Katolickie Stowarzyszenie Niemieckich Kobiet (KDFB) skomentowało tę decyzję jako „godny pożałowania krok wstecz”, ponieważ „język podlega ciągłym zmianom, rozwija się wraz ze społeczeństwem, ale także kształtuje świadomość i myślenie”, a więc i „stanowi instrument promowania równości”. Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej w Bawarii (BDKJ) również wyraziło sprzeciw wobec tej decyzji obawiając się, że będzie ona miała negatywne skutki na osoby LGBT+ w szkołach: „Niezliczona liczba nastolatków katolickich po Wielkanocy pójdzie do szkół i na uniwersytety i zderzy się z nauczaniem, w którym nie będzie miejsca na ich własną odmienność” – powiedziała liderka Stowarzyszenia Maria-Theresia Kölbl.
Red. Sądej przeciera oczy ze zdumienia. Wśród katolickich nastolatków są osoby LGBT+? No, może w Niemczech. Ale jak katolik może nie sprzeciwiać się ideologii gender? To dla Polaka-katolika prawdziwy dysonans poznawczy. Z pomocą oszołomionemu red. Sądejowi przychodzi na szczęście Krzysztof Kasprzak z Fundacji Życie i Rodzina, który uspokaja, że „ten niczym nieuzasadniony sprzeciw pokazuje, że nie każda organizacja, nazywająca siebie katolicką, jest taką w istocie”. Stwierdza, że bawarskie organizacje katolickie są teraz zaledwie „katolickie” w cudzysłowie, bo „tak naprawdę wyparły się Kościoła i jego nauki i stanęły po stronie zła. To pokazuje, jak daleko może zajść współczesna »otwartość« Kościoła: dochodzi do zanegowania doktryny, podstawowych prawd”. Czyli, po pierwsze, nie wszystko złoto, co się świeci, a po drugie, to, co niemieckie, zwykle jest po złej stronie mocy. Taka już natura Niemców. Bawaria – land katolicki – wypowiedział słuszną wojnę genderowi, ale bawarski katolik się owej wojnie sprzeciwia, bo „otwartość” niemieckiego Kościoła sprowadziła go na szatańską ścieżkę. Kasprzak ostrzega, że i „w Polsce widzimy podobne ruchy, gdy różnego rodzaju organizacje lub ludzie uważani za przedstawicieli Kościoła bronią LGBT albo namawiają do dialogu z nimi”. Tu Kasprzak zaczyna grzmieć: „Ze złem się nie rozmawia. Złu stawia się tamę i nie pozwala mu się rozlewać i krzywdzić. Oby kolejne kraje jak najszybciej odchodziły od promowania zgubnych ideologii takich jak LGBT” – nawołuje i wraca do budowania metaforycznej konstrukcji hydrotechnicznej służącej wytworzeniu i utrwaleniu nowego brzegu na cieku. Rzecz jasna, na zachodniej granicy, bo zło, zdaniem Fundacji Życie i Rodzina płynie z Zachodu.
Do chóru obrońców decyzji bawarskiego rządu dołącza na koniec dr Andrzej Mazan, zwracając uwagę, że rząd ów występuje „w obronie czegoś, co jest jakimś fundamentem człowieczeństwa”, a więc jest to „element walki o normalność”. Dr Mazan wprowadza następnie podział na sprawiedliwość (która „polega na tym, aby dać każdemu to, czego mu brakuje, ale udoskonalając przy tym jego sytuację życiową” i „żeby nie szkodzić”, tylko „oprzeć się na pewnym fundamencie”) oraz sprawiedliwość roszczeniową („która polega na przekonaniu, że »mam prawo do…«”). Jego zdaniem rząd bawarski „dąży […] do tego, aby dobro wspólne, które jest podstawą wspólnoty, ocalało. Natomiast dążenie do sprawiedliwości roszczeniowej rozdziela społeczeństwo i wspólnotę, nie budując łączności”.
Red. Sądej i dr Mazan cieszą się, że Towarzystwo Języka Niemieckiego (GfdS) „wsparło decyzję władz Bawarii”. Dr Mazan wygłasza nawet zdanie ogólne dotyczące natury języka: „Język odzwierciedla to, co jest rzeczywiste i dobre”, a przecież gender to zjawisko nierzeczywiste i złe. „Ideologia genderowa – wyjaśnia czytelnikom i czytelniczkom „Naszego Dziennika” – jest próbą »włamania« się do języka […]. Jest jakby formą zaadoptowania się pewnego wirusa językowego, który usiłuje się wprowadzić jako normę. Stanowisko niemieckich językoznawców jest jak najbardziej słuszne, ponieważ mówią nie wobec obcych i sztucznych tworów, również wobec natury”. To dość pokraczne z gramatycznego punktu widzenia zdanie chyba trzeba rozumieć tak: językoznawcy niemieccy bronią języka przed elementami, które opisują byty nie tyle nieistniejące, ile będące wynaturzeniami, które powołuje do życia „ideologia gender”.
Może jednak uściślijmy fakty. Istotnie, 19 marca rząd Bawarii zatwierdził poprawkę do ogólnego regulaminu dla bawarskich urzędów i sfery publicznej. Zgodnie z nią, niedopuszczalne jest posługiwanie się zapisem rzeczowników osobowych z tzw. placeholderami, czyli znakami zastępczymi: gwiazdką, podkreślnikiem, ukośnikiem lub dwukropkiem (np. Student*innen, Student_ innen). W języku polskim nazywamy takie formy iksatywami i są one – obok neutratywów, osobatywów i dukatywów – jednym ze sposobów wyrażania neutralności płciowej w języku. Dodajmy, że sposobem najbardziej kontrowersyjnym, bo czysto graficznym: iksatywów nie da się przeczytać. W miejscu znaków zastępczych można co najwyżej zrobić krótką pauzę, co może grozić niezrozumiałością.
Zakaz wprowadzony przez bawarski rząd nie dotyczy zatem języka neutralnego płciowo w ogóle, ale wyłącznie iksatywów, zatem radość red. Sądeja i dr. Mazana jest nieco na wyrost. Owszem decyzję władz Bawarii przyjęło z zadowoleniem Towarzystwo Języka Niemieckiego argumentując – jak czytamy na stronie Deutsche Welle – że „stosowane w języku neutralnym płciowo znaki specjalne są sprzeczne ze zrozumiałym i poprawnym językiem”, a także „nie są one objęte zasadami pisowni i mogą powodować błędy gramatyczne […]. Znaki specjalne w środku wyrazów mają wpływ na zrozumiałość, czytelność i możliwość automatycznego tłumaczenia, a także jasność i pewność prawną terminologii i tekstów”. Red. Sądej pominął informację, że Towarzystwo Języka Niemieckiego wyraźnie opowiada się za językiem neutralnym płciowo, ale stoi na stanowisku, że powinien on być „zrozumiały, czytelny, jednoznaczny i zgodny z zasadami pisowni”. Proponuje więc inne formy wyrażania neutralności: zapisy z użyciem nawiasów, ukośników, imiesłowów czy innych form zastępczych.
No i cały pogrzeb na nic, bo nie tylko „katolickie” organizacje niemieckie, ale i językoznawcy niemieccy okazali się stać po złej stronie mocy. Czy red. Sądej i dr Mazan mogą liczyć na polskich językoznawców, że włączą się do budowy wspomnianej tamy przeciwko gender i nie pozwolą na szerzenie się „wirusa” tej „zgubnej ideologii”? Szczerze mówiąc, raczej nie. Bo chyba inaczej niż obaj panowie rozumieją oni normalność. Owszem, staną oni niebawem przed koniecznością unormowania kwestii związanych z językiem neutralnym płciowo w polszczyźnie i z pewnością odbędą się niebawem gorące dyskusje na ten temat. O wiele gorętsze niż w przypadku feminatywów. To prawda, że język polski jest silnie zgenderyzowany, ale to nieprawda, że – w przeciwieństwie do angielskiego czy niemieckiego – nie da się sprawić, by wprowadzić lub przypomnieć w nim formy odgenderyzowane. Warto prowadzić dyskusję na ten temat, bo neutralność językowa ma szanse przyczynić się do stworzenia bardziej otwartego, inkluzywnego i sprawiedliwego społeczeństwa, co przecież stanowi ważny cel dla każdej demokratycznej społeczności.
●