Furtka do aborcji na żądanie
Większa liczba aborcji jest w Polsce możliwa już dziś, przy nieludzkich przepisach wprowadzonych przez PiS, dzięki cywilizowanemu i skrojonemu na miarę XXI w. rozumieniu pojęcia zdrowia
Skierowanie do dalszych prac w Sejmie czterech ustaw dotyczących prawa do aborcji wywołało nie lada poruszenie w szeregach konserwatystów i ultrakonserwatystów. Co ciekawe, dużą część uwagi tego środowiska – np. Ordo Iuris – skupia nie przewidziane w projekcie Lewicy prawo do przerwania ciąży na żądanie do 12. tygodnia, lecz projekt Trzeciej Drogi. „Projekt PSL i Szymona Hołowni nie jest «powrotem do kompromisu aborcyjnego», jak przedstawiają go jego autorzy – czytamy na stronie Ordo Iuris. – Próbuje on otworzyć drogę do zalegalizowania aborcji na życzenie na podstawie złego samopoczucia psychicznego matki”.
Chodzi o tzw. przesłankę medyczną do przerwania ciąży. Polskie prawo wciąż bowiem uznaje aborcję za legalną w dwóch przypadkach: gdy ciąża jest skutkiem czynu zabronionego (zgwałcenia, kazirodztwa) oraz gdy zagraża życiu lub zdrowiu kobiety.
I tu sprawa wygląda od jakiegoś czasu coraz ciekawiej, bo strona antyaborcyjna zrozumiała, że Polki prawdopodobnie mogą całkiem legalnie przerywać ciążę dużo częściej, niż ultrakonserwatyści oraz katoliccy fundamentaliści by sobie życzyli.
Po tym, jak 15 października PiS został odsunięty od władzy, prokuratorzy przestali być podwładnymi Zbigniewa Ziobry, a lekarzy przestał paraliżować strach, który wcześniej wywoływała ustawa antyaborcyjna, w szpitalach – jak mówiła „Wysokim Obcasom” szefowa Federy Krystyna Kacpura – „ruszyły aborcje” możliwe dzięki zaświadczeniom od psychiatrów, zdaniem których kontynuacja ciąży może spowodować uszczerbek na zdrowiu psychicznym kobiety. Większość takich zaświadczeń przedstawiały kobiety, których płody były nieodwracalnie uszkodzone, z którego to powodu, po wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej od 2020 r. ciąży terminować nie wolno.
Środowisko anti-choice szybko jednak zrozumiało, że przesłanka medyczna do legalnej aborcji rozumiana również w kontekście zdrowia psychicznego, jest dla ich światopoglądu i koncepcji, wedle której powinny funkcjonować kobiety, śmiertelnym zagrożeniem.
Najpierw w publicznej przestrzeni pojawiło się stanowisko Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników, które, umówmy się, nie maszerowało – choćby metaforycznie – z Polkami w Czarnych Marszach. Ginekolodzy i położnicy postanowili zapalić antyaborcjonistom świeczkę, a zwolennikom wolnego wyboru ogarek i co prawda napisali, że uszczerbek na zdrowiu psychicznym jak najbardziej może być powodem dla legalnej aborcji, ale też oświadczyli, że przed aborcją pacjentkę należy najpierw spróbować wyleczyć. W sytuacji, gdy na pierwsze efekty leczenia np. depresji trzeba czekać tygodniami, a niekiedy miesiącami, jest oczywiste, że tego rodzaju stanowisko sprzyja może czystości sumienia ginekologów, ale nie pomaga kobietom, które nie chcą zostać matkami. Krytycy dopatrywali się w tym stanowisku również furtki do przymusowego leczenia psychiatrycznego ciężarnych.
Ordo Iuris natomiast wprost napisało, że przesłanki medycznej dla aborcji nie można – podobno w świetle naszej Konstytucji – interpretować również w kontekście zdrowia psychicznego kobiety.
W tych okolicznościach i zapewne pod wpływem nich pojawiła się właśnie analiza „Instytutu Cycerona. Fundacji na Rzecz Wolności i Rządów Prawa” zatytułowana „Przerywanie ciąży. Przesłanka medyczna”. Obszerny dokument, którego głównymi autorkami są dr hab. Barbara Namysłowska-Gabrysiak z Katedry Prawa Karnego Porównawczego UW oraz psychiatrka dr Aleksandra Krasowska, krok po kroku pokazuje, jak wygląda stan prawny.
A ten – niespodzianka – jest wyjątkowo dla Polek przyjazny.
CIĄŻA
NIE CHOROBA, ALE...
Analiza Instytutu Cycerona skupia się przede wszystkim na tym, co jest w debacie o aborcji kluczowe, czyli na pojęciu zdrowia kobiety. Jak piszą ekspertki, zgodnie z obowiązującą od dekad wiedzą medyczną zdrowie to całościowy fizyczny i psychiczny dobrostan człowieka, w związku z czym nie ma żadnych przesłanek ku temu, by przy kwestii aborcji wykluczać sprawę zdrowia psychicznego.
Co więcej, Konstytucja Światowej Organizacji Zdrowia mówi, że zdrowie rozumiane jako „zupełna pomyślność fizyczna, umysłowa i społeczna” to nie tylko brak choroby, ułomności czy niepełnosprawności.
Zdrowie to stan, w którym człowiek „realizuje swoje możliwości, radzi sobie z różnorodnymi sytuacjami życiowymi, jest w stanie uczestniczyć w życiu społecznym oraz produktywnie pracować”. Takie rozumienie zdrowia nie jest ani niczym nowym, ani niczym, co stałoby w sprzeczności z fundamentami, na których opiera się polski system opieki zdrowotnej.
To, że obowiązująca w Polsce restrykcyjna Ustawa o Planowaniu Rodziny, Ochronie Płodu i Warunkach Dopuszczalności Przerywania Ciąży (w skrócie UPROP) dopuszcza terminację ciąży z powodu stanu psychicznego kobiety potwierdził w marcu 2023 r. Rzecznik Praw Pacjenta, który przy okazji, uzasadniając, powołał się – uwaga – na samego Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobrę. Ten, podczas słynnego postępowania przed Trybunałem Julii Przyłębskiej, zakończonego niesławnym wyrokiem z 22 października 2020 r., stwierdził, że jeśli wada płodu miałaby prowadzić do „zakłócenia zdrowia psychicznego”, to należy zastosować wówczas przesłankę medyczną dla aborcji. Ziobro wypowiedział się co prawda wyłącznie o sytuacjach, gdy płód jest nieodwracalnie i ciężko lub śmiertelnie uszkodzony, niemniej jego stwierdzenie jasno opowiada się za tym, że rozstrzygając o legalności aborcji należy brać pod uwagę również kondycję psychiczną kobiety.
Namysłowska-Gabrysiak i Krasowska, powołując się na konkretne przepisy prawa, wykazują, że lekarz psychiatra ma obowiązek wystawić zaświadczenie niezbędne do wykonania legalnej aborcji kobiecie, której zdrowie psychiczne jest zagrożone. „Zagrożenie zdrowia” to termin ważny w analizie, bowiem autorki zwracają uwagę na szalenie istotny niuans. Słowo „zagrożenie”, obecne w ustawie aborcyjnej, wskazuje na to, że aby terminować ciążę nie musi wystąpić uszczerbek na zdrowiu ciężarnej.
Przesłanką do legalnej aborcji jest samo ryzyko, że pogorszenie zdrowia psychicznego może nastąpić i również w takiej sytuacji psychiatra musi wystawić odpowiednie zaświadczenie.
CZY PROKURATOROWI NALEŻY SIĘ KLAUZULA SUMIENIA?
Autorki analizy pochylają się również nad klauzulą sumienia, a konkretnie nad tym, czy lekarz specjalista – nas najbardziej interesuje teraz psychiatra czy psychiatrka – ma prawo odmówić wystawienia takiego zaświadczenia, powołując się na swój światopogląd. Tu zdania prawników są podzielone. Jedni twierdzą, że specjalista powinien prawo do klauzuli sumienia mieć, bo jego zaświadczenie może doprowadzić do aborcji, do której ma prawo nie chcieć przykładać ręki. Inni, w tym autorki raportu, stoją na stanowisku, że byłoby to nadużycie. W takiej sytuacji bowiem lekarze mogliby odmawiać pacjentkom nie tylko zaświadczenia o ich złym stanie psychicznym, ale też np. skierowania na badania prenatalne, bo przecież te, jeśli dadzą złe wyniki, również mogą doprowadzić kobietę do kliniki aborcyjnej lub zażycia tabletek do aborcji domowej. Idąc dalej każdy kardiolog, okulista czy neurolog, badający ciężarne, mógłby odmówić im zaświadczenia o tym, że ciąża i poród mogą zaszkodzić sercu, wzrokowi czy układowi nerwowemu kobiety.
Jest wreszcie bardzo logiczny argument, że jeśli lekarz-specjalista mógłby powoływać się na klauzulę sumienia, należałoby bliźniacze prawo przyznać również prokuratorom. Oni bowiem stwierdzają, czy ciąża jest wynikiem przestępstwa, a ich orzeczenia też bywają podstawą do legalnej terminacji ciąży.
Skoro lekarz może się obawiać, że zaświadczając o możliwym pogorszeniu się stanu zdrowia ciężarnej
przyczyni się do przerwania ciąży, równie dobrze może bać się tego prokurator, zaświadczający, że ciąża jest wynikiem zgwałcenia lub kazirodztwa.
Pacjentka w Polsce ma pełne prawo do pełnej informacji o swoim zdrowiu, w tym do informacji, jak donoszenie ciąży może je pogorszyć i lekarze nie mają prawa go nijak ograniczać.
Jeśli chodzi o ginekologów, to otrzymawszy zaświadczenie od specjalisty – w tym psychiatry – są zobowiązani ustawą do wykonania aborcji. W Polsce mieliśmy wiele przypadków, kiedy ginekolodzy, do których trafiały pacjentki z zaświadczeniami uprawniającymi do terminacji ciąży, nie chcieli jej wykonać i zwoływali konsylia, niejako podważając orzeczenia specjalistów.
Raport Instytutu Cycerona jednoznacznie mówi, że ginekolog nie ma prawa podważać orzeczenia specjalisty tak, jak nie może podważyć decyzji prokuratora w przypadku, gdy ciąża jest efektem przestępstwa.
Odmówić aborcji może tylko, jeśli są po temu przesłanki medyczne, czyli gdy byłaby ona zagrożeniem dla życia i zdrowia pacjentki. Jest to również możliwe dzięki powołaniu się na klauzulę sumienia. Tu jednak też są obostrzenia. Klauzula nie obowiązuje, gdy zdrowie i życie kobiety jest bezpośrednio zagrożone. Klauzula jest przypisana do konkretnego lekarza, nie może obejmować całych szpitali i klinik. Wreszcie lecznica, w której ginekolog odmówi wykonania aborcji, musi mieć umowę z innym podmiotem medycznym, do którego przekieruje pacjentkę. Prawo zabrania też ukrywania swojego światopoglądu. Lekarz, który nie chce mieć nic wspólnego z aborcją, nie może tego ukrywać, próbując przeciągnąć sprawę. Tu należy wspomnieć o tym, że o ile terminacja ciąży z przesłanki prawnej jest możliwa do 12. tygodnia, o tyle aborcja z przesłanki medycznej może być – wedle obowiązującej ustawy – wykonana na każdym etapie ciąży, gdyż przepisy tego nie precyzują.
SĄD ZA BRAK ABORCJI
Raport przytacza szereg przepisów, z których jednoznacznie wynika, że mimo restrykcyjnego prawa, jakie mamy w Polsce, dla lekarzy bardziej ryzykowne jest unikanie aborcji niż jej przeprowadzenie. Zarówno lekarz specjalista, który, mając wiedzę o tym, że ciąża niesie ryzyko uszczerbku na zdrowiu kobiety (również psychicznym), nie wyda odpowiedniego zaświadczenia, jak i ginekolog, który mając w ręku stosowny dokument od specjalisty, odmówi terminacji ciąży, są narażeni na odpowiedzialność karną oraz zawodową. Natomiast legalnie wykonana aborcja, czyli zakończenie ciąży, która niosła jakiekolwiek zagrożenie dla fizycznego czy psychicznego dobrostanu, nie jest – powtórzmy: w myśl obowiązujących przepisów – zagrożona taką odpowiedzialnością. Potwierdza to praktyka: o ile w Polsce oraz przed unijnymi sądami toczyły się procesy, w których uznawano winę lekarzy za niewykonanie aborcji, o tyle nie ma żadnego przypadku skazania lekarza, który w ostatnich latach aborcję by wykonał.
Ordo Iuris oraz całe środowisko konserwatywne słusznie więc – biorąc pod uwagę jego światopogląd – widzi w zapisie o możliwości przerwania ciąży z powodu złego stanu psychicznego kobiety furtkę do większej liczby aborcji. Nie jest to jednak – jak chcą religijni fundamentaliści – furtka wstydliwa, ciemny, ziejący złem korytarz, dzięki któremu lekarze wespół z kobietami będą staczać się moralnie. Jest dokładnie przeciwnie.
Większa liczba aborcji jest w Polsce możliwa już dziś, przy nieludzkich przepisach wprowadzonych przez PiS, dzięki normalnemu – chcę podkreślić to słowo – spojrzeniu na zdrowie człowieka.
Definicja zdrowia, która obowiązuje w Polsce, a którą tak dobrze i szczegółowo tłumaczą Namysłowska-Gabrysiak i Krasowska, jest jedyną akceptowalną w XXI w. w cywilizowanym świecie.
W tym świecie za zdrowie nie uważamy tylko brak raka, posiadanie czterech zdrowych kończyn oraz sprawnie działającej wątroby, ale też wolność od depresji, lęków i całego szeregu zaburzeń psychicznych, jakie dotykają współcześnie człowieka. Właśnie dlatego w całym cywilizowanym świecie, również w Polsce, psychiatrzy bez problemu wysyłają na L4 ludzi z problemami psychicznymi.
Poświadczenie utraty zdrowia dostaje człowiek, któremu przez pandemię, wojnę w Ukrainie czy inflację zawalił się biznes i wpadł w stany lękowe z obawy, że bank zabierze mu mieszkanie na kredyt, którego nie jest już w stanie spłacać. Na zwolnienia lekarskie chodzą zawodowo wypaleni pracownicy korporacji, dziennikarze i pielęgniarki. Nauczyciele mają prawnie zagwarantowany tzw. urlop na poratowanie zdrowia, bo uznaje się, że po latach pracy mogą być w kiepskiej kondycji, również psychicznej. W pandemii i po niej duże firmy zaczęły płacić za terapie swoich pracowników i pozatrudniały psychologów, wspierających zespół. Na L4 chodzą osoby psychicznie rozbite z powodu rozwodów, chorób dzieci czy śmierci w rodzinie. Co więcej, podczas zwolnienia lekarskiego od psychiatry polski obywatel dostaje nadal większość swojego wynagrodzenia, które wypłaca mu ZUS, czyli my wszyscy. Nikt jakoś specjalnie przeciwko temu nie protestuje, bo w XXI w. wiemy, że nie tylko zawał, udar, nowotwór czy złamanie nogi jest chorobą.
Dlaczego więc niecodziennym zjawiskiem miałaby być skrajnie zła kondycja psychiczna kobiety w niechcianej ciąży?
Perspektywa zostania matką wbrew własnej woli jest przecież wielokrotnie bardziej obciążająca niż problemy zawodowe czy finansowe, bo z tymi jednak na ogół można sobie w krótszej lub dłuższej perspektywie poradzić, natomiast matką jest się do końca życia i wiąże się to z ogromną odpowiedzialnością. Dla większości psychiatrów takie okoliczności są zapewne całkowicie zrozumiałe. Mam więc nadzieję, że do czasu, gdy doczekamy w Polsce normalnego prawa, zezwalającego kobietom na wybór, będą oni bronić ich szeroko pojętego zdrowia. Mają w ręku wszelkie argumenty, z prawnymi na czele, by stać po stronie Polek.
Raport Instytutu Cycerona jednoznacznie mówi, że ginekolog nie ma prawa podważać orzeczenia psychiatry tak, jak nie może podważyć decyzji prokuratora w przypadku, gdy ciąża jest efektem przestępstwa