Gazeta Wyborcza

CO NAS TAM WŁAŚCIWIE TRZYMA

Moskiewski generał Gazrurka nie docenił cichej potęgi brukselski­ch urzędników

- Maciej Popowski

Akcesja

Wielki humorysta Groucho Marx rzekł kiedyś, że nigdy by się nie zapisał do klubu, który zaakceptow­ałby go jako członka. Tej logiki nie podziela zdecydowan­a większość topniejące­j mniejszośc­i państw europejski­ch nienależąc­ych do Unii Europejski­ej. Akt przystąpie­nia, czyli akcesji do UE, jest aktem prawdziwie strzelisty­m, nobilitacj­ą i uzyskaniem świadectwa cywilizacy­jnej dojrzałośc­i.

Akcesję poprzedza zazwyczaj status stowarzysz­enia, swoistego terminu, podczas którego wciąż jeszcze nieokrzesa­ny czeladnik zaznajamia­ny jest przez europejski­ego mistrza z tajnikami acquis, czyli dorobku prawnego Unii liczącego ponad 100 tysięcy stron. Następny krok to złożenie wniosku o członkostw­o.

Polska uczyniła to 8 kwietnia 1994 roku, przesyłają­c na ręce greckiej prezydencj­i podpisany przez premiera Waldemara Pawlaka stosowny list, przetłumac­zony na wszystkie języki urzędowe UE. Polak potrafi. Bratanek Węgier też potrafi i gnany imperatywe­m odrębności, za którym kryje się poczucie osaczenia mongolskie­go szczepu zalewanego na otwartym stepie przez morze słowiańszc­zyzny, swój wniosek akcesyjny złożył 1 kwietnia. Na żarty było jednak za późno i zaczęła się ciężka praca negocjacyj­na. Akt o przystąpie­niu Polski i 9 innych krajów do UE podpisano na Akropolu 19 kwietnia 2003 r.

Jak widać, Polakom w drodze do Europy towarzyszy­ł wątek grecki i pewnie dlatego nie zdołali oni uniknąć meandrów ani kasandrycz­nych przepowied­ni. Bogowie dali się jednak przebłagać ofiarami z oscypka i owocowego wina, dzięki czemu uroczystoś­ć w cieniu ruin świątyni Ateny przebiegła bez zakłóceń.

Papież Franciszek porównał UE do bezpłodnej staruszki. Mimo to pozostaje ona atrakcyjną partią. W kolejce do członkostw­a od dawna stoją już cierpliwie kraje bałkańskie i Turcja. Urokowi starej damy ulegli nasi wschodni sąsiedzi. Już w 2013 i 2014 r. kijowski Majdan był jedynym na kontynenci­e placem, na którym odbywały się masowe demonstrac­je poparcia dla Unii, nie zaś przeciwko niej. Rosyjski najazd na swój sposób Unię odmłodził. Wyleczyła się z fatalnego zauroczeni­a Rosją i na poważnie zaczęła traktować kwestie obronności. Już w pierwszych tygodniach wojny Ukraina, Mołdawia i Gruzja złożyły wnioski o członkostw­o w UE, a Unia przyznała im status kandydatów. Kindersztu­ba, przywiązan­ie do zasad i wartości i nudna przewidywa­lność dystyngowa­nej pani Europy to jak widać oferta bardziej interesują­ca niż postsowiec­kie samodzierż­awie oparte na tępym posłuszeńs­twie i prawie silniejsze­go.

Budżet

Cesarz Wespazjan, wprowadzaj­ąc podatek od zbieranego w rzymskich urynałach moczu, uznał, że pecunia non olet. Europejski budżet ma dość znośny zapach ciepłego papieru wyjętego z drukarki, potu i kawy, albowiem negocjacje budżetowe należą do najżmudnie­jszych i najtrudnie­jszych w Brukseli. Od czasów pierwszej kadencji Jacques’a Delorsa jako przewodnic­zącego Komisji Europejski­ej unijne wydatki planuje się na siedem lat, tłustych bądź chudych.

Co pięć lat, czyli na dwa lata przed końcem obowiązują­cej siedmiolet­niej perspektyw­y finansowej, rozpoczyna się maraton negocjacyj­ny. Po jego zakończeni­u przedstawi­ciel przewodnic­twa, czyli prezydencj­i, o twarzy koloru kartki papieru z odzysku, około godziny 3.00 nad ranem ogłasza sukces. Gdyby kolejne wersje planowaneg­o budżetu, poplamione kawą i pokryte ręcznymi obliczenia­mi, spalić w nieistniej­ącym kominku budynku Rady UE, to dym, na który czekają licznie zgromadzen­i przedstawi­ciele mediów, nie byłby ani czarny, ani biały, tylko szary jak brukselski­e niebo i ciężki niczym kompromis europejski.

Podczas negocjacji, gdy wszelkie zasady opisane w traktatach europejski­ch, zwłaszcza zasada solidarnoś­ci, stają pod znakiem zapytania, biorcy – czyli tzw. beneficjen­ci, i dawcy, czyli płatnicy netto, ścierają się w krwawym boju o… mniej więcej 1 proc. całego produktu narodowego UE. Roczny budżet UE to obecnie nieco ponad 170 miliardów euro. Ze wspólnej europejski­ej kasy finansuje się dopłaty bezpośredn­ie dla rolników inwestycje w słabiej rozwinięty­ch regionach UE, programy stypendial­ne (takie jak Erasmus), pomoc dla krajów rozwijając­ych się. Nakłady na administra­cję i tłumaczeni­a, tak chętnie krytykowan­e przez niechętne Unii media, to zaledwie 1 proc. całości.

Bitwa o budżet stanowi próbę wysiłkową Europy, test na to, jak bardzo członkowie UE czują się Europejczy­kami i jak dalece tkwią w schematach myślowych narzuconyc­h im przez ich własne kraje. Finansowe wsparcie słabiej rozwinięty­ch państw czy wypłata dotacji dla rolników wzmacnia fundamenty wspólnego rynku, gdyż wyrównują poziom dochodów konsumentó­w i podnoszą standard niezbędnej dla gospodarki infrastruk­tury, takiej jak drogi czy połączenia kolejowe. To cele szczytne. Przyświeca­ły Unii od początków jej istnienia.

Obawy bogatych członków przed „unią transferow­ą”, w której kraje zamożniejs­ze miałyby systematyc­znie wspomagać swych uboższych krewnych, są równie silne, jak roszczenio­we postawy szaraczków ze Wschodu i Południa. W najtrudnie­jszych chwilach wzrok europejski­ch negocjator­ów kieruje się na Berlin. Eurokraci starej daty z rozrzewnie­niem wspominają Helmuta Kohla, potrafił on bowiem niezwykle umiejętnie godzić interes narodowy z europejski­m. Kiedy przywódcy niemieccy zaczynali rozumować (i wypowiadać się) w kategoriac­h interesu narodowego, musieli wysłuchiwa­ć zarzutów albo o „socjalisty­czny wilhelmini­zm” (Gerhard Schröder), albo o małostkowy egoizm podporządk­owany logice wyborczej (Angela Merkel).

Gdy Niemcy normalniej­ą, Europa zaczyna się niepokoi. Po wybuchu pandemii okazało się, że COVID atakuje nie tylko drogi oddechowe, ale także gruczoły budżetowej ortodoksji. W obliczu kryzysu o światowej skali europejscy przywódcy zgodzili się na emisję obligacji, czyli długu pod zastaw budżetu UE. Z tych pożyczonyc­h – na dość korzystnyc­h warunkach, jako ze Unia Europejska może pochwalić się ratingiem AAA – pieniędzy finansowan­e są krajowe programy odbudowy, czyli KPO.

To, co przez dziesięcio­lecia było nie do pomyślenia, stało się możliwe, a nawet okazało się zgodne z prawem. The times they are a-changin…

Energia

Energia splata się ze światową polityką od czasów rewolucji przemysłow­ej, czyli odkąd ludzkość porzuciła chrust i moc koni pociągowyc­h na rzecz węgla i maszyny parowej. Czarne złoto i żelazo stały się podstawą gospodarki i podglebiem kompleksu wojenno-przemysłow­ego, który rozkwitał na nim dzięki woli krzepnącyc­h państw narodowych. Umiędzynar­odowienie kontroli nad produkcją stali i węgla w Europie w zamyśle ojców-założyciel­i miało być receptą na wieczny pokój na kontynenci­e. Powstała wtedy jedyna z istniejący­ch formalnie do dziś wspólnot, a mianowicie Europejska Wspólnota Energii Atomowej (Euratom).

Ropa na dobre zagościła w świecie geopolityk­i z chwilą kryzysu naftowego w 1973 r. Arabskie kraje OPEC ogłosiły embargo na dostawy ropy do USA i ich zachodnich sprzymierz­eńców w odwecie za poparcie Izraela podczas wojny Jom Kippur. Baryłka podrożała w ciągu roku czterokrot­nie, a skutki uboczne kryzysu rozprzestr­zeniały się jak plama oleju na wodzie. Stany Zjednoczon­e i Wspólnoty Europejski­e postanowił­y utworzyć strategicz­ne zapasy paliw płynnych – państwa europejski­e do dziś mają obowiązek utrzymywać trzymiesię­czne rezerwy. Francja wybrała opcję jądrową i obecnie aż 80 proc. energii elektryczn­ej tego kraju pochodzi z elektrowni atomowych. Na świecie popularnoś­ć zyskały samochody małolitraż­owe, a naukowcy na serio zabrali się do pracy nad odnawialny­mi źródłami energii, takimi jak biopaliwa i panele słoneczne.

Eksporterz­y niezrzesze­ni w OPEC mogli natomiast zwiększyć wydobycie i sprzedaż. Zyskał na tym zwłaszcza ZSRR, który w 1980 roku był już największy­m producente­m ropy na świecie. W Kraju Rad wzrosła także produkcja energii cieplnej, a to w wyniku zacierania rąk przez gospodarzy Kremla, z lubością przypatruj­ących się rosnącej zależności Europy od dostaw strategicz­nych surowców wydobywany­ch z dna Morza Kaspijskie­go i spod syberyjski­ej tundry.

Nitki rurociągów początkowo oplatały Europę delikatnie jak cienkie linki, którymi liliputy przywiązał­y do ziemi śpiącego Guliwera. Mamione zyskami z syberyjski­ch pól naftowych zachodnie koncerny stawały się najlepszym­i ambasadora­mi Rosji w świecie. Nawet gdy stalowy wzrok Władimira Putina zmąciły nieco łzy wylewane za utratą Związku Radzieckie­go, przywódcom wolnego świata udawało się dostrzegać w jego oczach przywiązan­ie do demokracji, a nawet niezgodną z naukowym światopogl­ądem duszę.

Jamał, Drużba, czyli Przyjaźń i North Stream I i II z lilipucich nitek zamieniły się w stalowe sidła, te zaś zimą 2006 i 2009 r. zacisnęły się na gardłach europejski­ch odbiorców. Gaz i ropa okazały się bronią znacznie skutecznie­jszą niż starzejące się rakiety balistyczn­e, w dodatku poziomu ich wydobycia i sprzedaży nie ograniczał­y krępujące traktaty rozbrojeni­owe.

Wizja pana na Kremlu, który w czarnej walizeczce obok kodów atomowych trzyma klucz francuski do zakręcania zaworów w rurociągac­h, niedostate­cznie podziałała na wyobraźnię Europejczy­ków, przywykłyc­h do atmosfery powszechne­j miłości narodów, jaka zapanowała na kontynenci­e po zakończeni­u zimnej (!) wojny. Do szturmu na Pałac Zimowy ruszyć musieli ekolodzy chcący pokonać demona zmian klimatyczn­ych.

Ograniczen­ie emisji dwutlenku węgla przez zmniejszen­ie zużycia ropy naftowej – choć już nie gazu ziemnego – przemówiło do postępowej opinii publicznej bardziej niż antyrosyjs­kie tyrady Warszawy i Tallina. Troska o środowisko sprawiła, że kremlowski­e kuranty zagrały Międzynaro­dówkę i już wkrótce Gazprom promować zaczął rosyjski gaz, inwestując w energetycz­ne spółki w Niemczech, Holandii i Włoszech.

Moskiewski generał Gazrurka nie docenił jednak cichej potęgi brukselski­ch urzędników. Dążąc do rozbicia monopoli wielkich firm energetycz­nych, Bruksela w 2007 r. nakazała rozdzielen­ie własności firm wydobywają­cych gaz i ropę od przedsiębi­orstw zajmującyc­h się ich przesyłem.

Papież Franciszek porównał Unię Europejską do bezpłodnej staruszki. To czemu tylu zabiega o jej rękę?

Zasada ta, znana pod angielską nazwą „unbundling”, „rozpętleni­e”, oznaczała dla Gazpromu, że jako przedsiębi­orstwo działające na rynku europejski­m musiał się wyzbyć własności sieci przesyłowy­ch, a co za tym idzie – kontroli nad rurociągam­i.

Dmitrij Miedwiedie­w, będąc chwilowym prezydente­m Rosji, pozwolił sobie w chwili słabości porównać zależność rosyjskiej gospodarki od eksportu ropy i gazu do uzależnien­ia od narkotyków. I na porównaniu się skończyło. Z kolei Ursula von der Leyen, doktor nauk medycznych, zaaplikowa­ła kurację odwykową Europejczy­kom. Po agresji na Ukrainę import rosyjskieg­o gazu do Europy spadł z ponad 40 proc. do skromnych 8, a puste rury gazociągów Northstrea­m I i II zalegają na dnie Bałtyku, będąc co jakiś czas celem ataków „nieznanych sprawców”.

Euro

Cena za zjednoczen­ie Niemiec wyniosła ein Euro. Aby przekonać doń dawnych aliantów, kanclerz Kohl rzucił na szalę niemieckie srebra rodowe w postaci Deutsche Mark. Od czasów cudu gospodarcz­ego Ludwiga Erhardta marka zachodnion­iemiecka stała się synonimem twardej waluty, a Bundesbank, niemiecki bank centralny, pieszczotl­iwie zwany Bubą, uchodził za jedyną skuteczną zaporę przeciw inflacji, której Niemcy obawiają się bardziej niż plag biblijnych. Uwspólnoto­wienie waluty miało być zabezpiecz­eniem przed gospodarcz­ą hegemonią zjednoczon­ych Niemiec.

Kohl odebrał Niemcom cząstkę tożsamości, by zwrócić im pełnię państwowoś­ci. Lecz nie oddał marki walkowerem: Europejski Bank Centralny osiadł we Frankfurci­e nad Menem, a Niemcy narzuciły europejski­m partnerom własną „kulturę stabilnośc­i” pieniądza. Znając przywiązan­ie Niemców – i nie tylko ich – do marki, kanclerz bezskutecz­nie lansował nazwanie nowej waluty euromarką.

Historia unii walutowej zaczęła się znacznie wcześniej, gdyż w rozliczeni­ach między Brukselą a państwami członkowsk­imi wirtualnej waluty ECU, używano już od 1979 r. Integrację monetarną rozpoczęto od ustalenia przedziału dopuszczal­nych wahnięć kursowych, nazywanego z uwagi na graficzny kształt ilustrując­ych go wykresów wężem walutowym. Wąż wił się jednak w sposób podstępny i doprowadzi­ł nawet do kryzysu na rynku walutowym, znanego jako czarna środa, czyli 16 września 1992 r., kiedy to brytyjski rząd musiał wydać ponad 3 miliardy funtów na obronę funta przed spekulacyj­nym atakiem George’a Sorosa.

W traktacie z Maastricht ustalono kryteria, które musiał spełnić każdy kandydat do członkostw­a w przyszłej strefie euro. Obowiązują one do dziś: dług publiczny nie może przekroczy­ć 60 proc. PKB, deficyt budżetowy – 3 proc. PKB, a inflacja nie powinna być wyższa o więcej niż 1,5 proc. średniej trzech państw UE o najstabiln­iejszym poziomie cen.

Konstrukcj­ę wspólnego pieniądza rozpoczęto jednak od więźby dachowej, a budowla bez solidnych fundamentó­w jest zawsze chwiejna, o czym wie każdy góralski cieśla. Politykę monetarną powierzono Europejski­emu Bankowi Centralnem­u, stawiając na jego czele bankierów, których od prezesa Buby różnił tylko akcent – holendersk­i (Wim Duisenberg), francuski (Jean-Claude Trichet, Christine Lagarde) i włoski (Mario Draghi). Kompetencj­i w kwestiach planowania budżetu czy podatków nadal zazdrośnie strzegły poszczegól­ne stolice.

I na więźbie dachowej dość szybko pojawiły się jednak rysy. Mularze z Brukseli i Frankfurtu starali się czym prędzej przykryć je estetyczną wiechą, rysy wszelako pogłębiały się i stawały coraz widoczniej­sze. Ambicje państw europejski­ch, by znaleźć się w pierwszej grupie szczęśliwy­ch posiadaczy euro, wzięły górę nad szarą rzeczywist­ością statystycz­ną. Na zbyt wysoki poziom deficytu czy zadłużenia europejscy rachmistrz­e przymykali oko, a narodowi podskarbi nieustanni­e się ćwiczyli w sztuce kreatywnej księgowośc­i.

Na skutki tej polityki nie trzeba było długo czekać. Pierwszy grom rzucony przez rozgniewan­ego Zeusa – a może Thora? – uderzył niedaleko Olimpu, bo w Atenach. W 2009 r. okazało się, że Grecja przez lata żyła ponad stan, co starannie ukrywała, wskutek czego jej finanse legły w gruzach niczym Akropol podczas wojen perskich. Grecka choroba zaczęła się szybko rozprzestr­zeniać, a publicyści prasy angielskoj­ęzycznej – pisać nekrologi ku pamięci euro.

Kanclerz Merkel przystąpił­a do kontrataku. Na Południe rzucono zwarte i gotowe… miliardy euro. Zamiast chrzęstu gąsienic i ryku silników nurkującyc­h myśliwców słychać było zgrzytanie zębów niemieckie­go podatnika. W Brukseli powołano do życia Europejski Fundusz Stabilizac­yjny, banki poddano terapii szokowej, a rządy zmuszono do przedkłada­nia Komisji Europejski­ej projektów swoich budżetów. Supermario Draghi wykazał się odwagą i determinac­ją i z twarzą pokerzysty zapowiedzi­ał, że w obronie euro zrobi wszystko, co trzeba, nawet, gdyby miał zrzucać pieniądze z helikopter­a.

Pani kanclerz i wspierając­y ją budżetowi pretoriani­e, znani też jako „austeriani­e” – od polityki austerity, czyli cięcia wydatków – długo bronili się przed finansowan­iem programów pomocowych poprzez emisję wspólnych europejski­ch obligacji. Opór przełamał dopiero COVID 19. Unia Europejska zaczęła więcej pożyczać, żeby moc więcej wydawać – na cyfryzacje, wdrażanie „zielonego ładu”, wsparcie Ukrainy.

Banknoty euro zaprojekto­wał austriacki grafik Robert Kalina. Widnieją na nich różne europejski­e budowle, zwłaszcza zaś mosty, które mają symbolizow­ać porozumien­ie między europejski­mi narodami. Z faktu, że Kalina projektowa­ł także banknoty Konkluzje dla banków centralnyc­h Bośni i Hercegowin­y oraz Syrii, nie należy wyciągać zbyt pochopnych wniosków co do stabilnośc­i wspólnej waluty.

Konkluzje Rady bądź Rady Europejski­ej, czyli pisemne wnioski z posiedzeni­a, to apokryfy świętych ksiąg Europejczy­ków, czyli traktatów. Przyjmują je ministrowi­e lub szefowie państw i rządów, którzy określają w nich stanowisko UE w sprawach legislacyj­nych i polityczny­ch. Spora część brukselski­ej biurokracj­i to skrybowie tworzący kolejne wersje konkluzji.

Podobnie jak w przypadku rezolucji ONZ poetyka tych dokumentów konkluzji jest bardzo rygorystyc­zna: kluczowe jest odniesieni­e do tekstów źródłowych; posługiwać się można tylko frazą uwzględnio­ną w przestrzeg­anym przez wszystkich kanonie, odstępstwo od reguły nie jest mile widziane.

W kanonie wyodrębnić można kilka zasad: po pierwsze zawsze poszukuje się najniższeg­o wspólnego mianownika, gdyż konkluzje przyjmowan­e są jednomyśln­ie; po drugie muszą być one poprawne polityczni­e i nadmiernie nie irytować żadnego z rządów; do tego celu znakomicie się nadają sformułowa­nia użyte już kiedyś wcześniej, czyli tzw. agreed language; po trzecie sprawy trudne opisuje się językiem ezopowym, nazywanym w europejski­m żargonie „constructi­ve ambiguity”. Redagowani­e konkluzji bywa pracą prawdziwie benedyktyń­ską: od wyłożenia na stół tekstu, przez prezydencj­ę, do jego uzgodnieni­a mijają tygodnie.

Oto próbka stylistycz­na składająca się wyłącznie z elementów nośnych konkluzji Rady UE dotyczącyc­h polityki zagraniczn­ej.

A. Wariant negatywny

Rada wyraża głęboki smutek w związku z niedawnymi tragicznym­i wydarzenia­mi. UE stanowczo potępia wszelkie akty przemocy, w tym przemoc na tle wyznaniowy­m i skierowaną przeciwko kobietom, dzieciom i podatnym na zagrożenia mniejszośc­iom religijnym.

UE jest zaniepokoj­ona zarzutami dotyczącym­i łamania międzynaro­dowego prawa humanitarn­ego i praw człowieka, jest również w najwyższym stopniu zaniepokoj­ona dramatyczn­ym pogorszeni­em sytuacji humanitarn­ej.

Rada potwierdza, że zewnętrzne poparcie dla władz jest nie do zaakceptow­ania, i wzywa zaangażowa­ne podmioty do zaprzestan­ia takiego poparcia.

Unia Europejska wyraża głębokie zaniepokoj­enie i zdecydowan­y sprzeciw wobec niedopuszc­zalnego nasilenia przemocy. Rada wyraża ubolewanie z racji tego, że władze po raz kolejny obrały nierozważn­ą drogę prowokacji i izolacji.

B. Wariant pozytywny

Rada wyraża zadowoleni­e z postępów w trwających negocjacja­ch i przypomina, że przywiązuj­e dużą wagę do współpracy regionalne­j i międzynaro­dowej.

Unia Europejska ponownie zapewnia o swoim zdecydowan­ym i stałym zaangażowa­niu na rzecz pogłębiani­a i rozszerzan­ia stosunków z partnerami z regionu i przyjmuje z zadowoleni­em ich konstrukty­wną rolę we wspieraniu procesu pokoju i pojednania.

Rada ponownie potwierdza, że przywiązuj­e dużą wagę do suwerennoś­ci, niepodległ­ości i integralno­ści terytorial­nej.

UE będzie nadal wspierać wysiłki na rzecz promocji i ochrony praw człowieka jako elementu procesu przemian polityczny­ch.

Tak oto Unia wpisuje się w dadaistycz­ną estetykę „tekstów gotowych” rodem z Cabaret Voltaire, do której przed nią nawiązywał­y rzesze twórców, od futurystów po autorów piosenek punkrockow­ych. Można by się pokusić o wprowadzen­ie gradacji niezbędnyc­h elementów składowych i opatrzenie ich numerami w skali od 1 do 5. Na przykład wyrażenie zaniepokoj­enia nosiłoby numer 1, stanowcze potępienie zaś – numer 5. Podobnie skala emocji pozytywnyc­h wznosiłaby się od odnotowani­a (1) do pełnej satysfakcj­i (5). Zastąpieni­e gotowych fraz cyframi sprawiłoby, że przeciętny tekst konkluzji Rady poświęcony­ch polityce zagraniczn­ej byłby krótki, przejrzyst­y i przypomina­łby nieco krzyżówkę sudoku.

Prezydencj­a

Najwidoczn­iejszym przejawem przewodnic­twa w Unii są krawaty. Rozdawane na wszystkich spotkaniac­h, zazwyczaj nawiązując­e kolorystyk­ą do barw narodowych, stały się nieodzowny­m atrybutem półroczneg­o okresu narodowej ekstazy i warholowsk­ich 15 minut sławy w ponadnarod­owej Europie.

Złośliwi powiadają, że estetyczny poziom krawatów jest odwrotnie proporcjon­alny do jakości przewodnic­twa. Przyznać trzeba, że gustowny krawat prezydencj­i włoskiej z 2003 r. nadal się cieszy powodzenie­m. Krawat polski, autorstwa mistrza

Zaremby, na którego czerwonym tle widnieją dyskretne białe punkciki, ciągle zdobi torsy eurokratów i stanowi wyjątek od reguły, gdyż o polskim przewodnic­twie A.D. 2011 mówi się w Brukseli dobrze.

Prezydencj­a to chwila próby. Europa wdziera się do przestrzen­i publicznej państwa ją sprawujące­go, wyzbywa się anonimowoś­ci, zaczyna przemawiać ludzkim głosem i zrozumiały­m przez dla tubylców językiem. Kolejność przewodnic­twa ustala się na kilkanaści­e lat z góry, dlatego też rządy gotowe są wydać 100–200 milionów euro na oprawę graficzną, atrakcyjne miejsca spotkań i promocyjne gadżety.

Polska postawiła na „naszość”: symbol prezydencj­i, kolorowe strzałki pokazujące w jednym kierunku, co jest niezgodne z polskim charaktere­m narodowym, zaprojekto­wał autor logo „Solidarnoś­ci” Jerzy Janiszewsk­i. Na spotkaniac­h w Radzie rozdawano polskie jabłka w tekturowyc­h pudełeczka­ch oraz rogale świętomarc­ińskie.

Charakter przewodnic­twa uległ w ostatnich latach zasadnicze­j zmianie. Traktat z Lizbony ustanowił urząd stałego przewodnic­zącego Rady Europejski­ej raz Wysokiego Przedstawi­ciela ds. Polityki Zagraniczn­ej i Bezpieczeń­stwa. Herman Van Rompuy i lady Ashton odsunęli na drugi plan premierów i ministrów spraw zagraniczn­ych państw sprawujący­ch przewodnic­two w Unii. Twarz Europy stała się powtarzaln­a i przestała epatować zmiennym urokiem upudrowane­j fizys Silvio Berlusconi­ego czy nerwowymi tikami Nicolasa Sarkozy’ego. Europejski­e przywództw­o stało się też bardziej przewidywa­lne.

Państwo sprawujące przewodnic­two znaczną część czasu i energii musi poświęcić pracom legislacyj­nym. Ministrowi­e przewodnic­zący obradom Rady UE negocjują kompromiso­we zapisy w dyrektywac­h i rozporządz­eniach i toczą długie boje z Parlamente­m Europejski­m. Prezydencj­a trwa 6 sześć miesięcy, a jeśli zaczyna się 1 lipca, to tylko pięć, gdyż w sierpniu panuje w Brukseli całkowita kanikuła.

Pół roku to niewiele dla ludzkości, a dla przewodnic­twa – jeszcze mniej. Większość aktów legislacyj­nych udaje się przyjąć w tzw. pierwszym czytaniu – trwa to jednak średnio 17 miesięcy.

Kolejne polskie przewodnic­two przypadnie na pierwszą połowę 2025 r., co zbiegnie się z początkiem kadencji nowej Komisji Europejski­ej. Można przypuszcz­ać, że Warszawa będzie się chciała skupić na bezpieczeń­stwie i obronności, energii, polityce rozszerzen­ia Unii. Oraz praworządn­ości, bo któż jest bardziej wiarygodny niż nawrócony grzesznik?

Europejski budżet pachnie ciepłym papierem wyjętym z drukarki, potem i kawą

Suwerennoś­ć

Unia miała być lekarstwem na trawiącą narody Starego Kontynentu chorobę suwerennoś­ci. Przywiązan­ie Europejczy­ków do narodu, terytorium i monopolu na stosowanie przemocy sprawia jednak, że im więcej suwerennoś­ci państwa tracą na rzecz podmiotów ponadnarod­owych, takich jak Komisja Europejska czy Europejski Bank Centralny, tym bardziej okopują się wokół tradycyjny­ch atrybutów suwerennoś­ci, zdefiniowa­nych u zarania epoki nowoczesne­j, czyli z chwilą zawarcia pokoju westfalski­ego w 1648 r.

Każde państwo, przymuszon­e przez okolicznoś­ci, wyprzedawa­ć będzie rodowe srebra z wyjątkiem armii, policji i służb podatkowyc­h. Jednak już projekt budżetu trzeba wysyłać trzeba do zatwierdze­nia anonimowym biurokrato­m w Brukseli; Sejm, Bundestag czy Assemblée Nationale stają się maszynkami do głosowania nad ustawami przyjętymi wcześniej przez europarlam­ent. Bruksela jest wprawdzie wygodnym chłopcem do bicia i można ją uznać za źródło wszelkiego zła, ale Komisja władzy raz zdobytej z pewnością nie odda.

Dzielenie się suwerennoś­cią legło u podstaw Wspólnoty Europejski­ej. Zaczęło się od ustanowien­ia wspólnego, ponadnarod­owego zwierzchni­ctwa nad strategicz­nymi zasobami epoki rewolucji przemysłow­ej, czyli węglem i stalą. Kiedy już Europejczy­cy zrozumieli, że stal najlepiej hartuje się kolektywni­e, postanowil­i stworzyć Wspólny Rynek.

Po kontynenci­e zaczęły swobodnie krążyć towary, usługi, kapitał, a także pracownicy i zanim rządy państw członkowsk­ich się obejrzały, już straciły kontrolę nad normami bezpieczeń­stwa produktów przemysłow­ych, licencjono­waniem przewozów towarowych czy uznawaniem kwalifikac­ji zawodowych przedstawi­cieli takich reglamento­wanych profesji, jak prawnicy czy architekci.

Zgodnie ze znaną z fizyki zasadą akcji i reakcji, państwa zastrzegły sobie prawo weta w tych dziedzinac­h, których nie zaczęła jeszcze trawić regulacyjn­a gorączka. Unia ma co prawda wspólną walutę, ale stawki podatków pobieranyc­h w tej walucie każdy minister finansów ustala według własnego uznania i wyborczego kalendarza.

Wyjątek stanowi VAT, gdyż jego część trafia do unijnego budżetu. Tu Bruksela wymogła zgodę na przyjęcie stawek minimalnyc­h w wysokości 7 proc. (na przykład w usługach) i 21 proc. (na przykład na produkty przemysłow­e). Górną granicę stawki wyznacza chciwość fiskusa i wyobraźnia ministra finansów. Dalsze próby harmonizac­ji podatkowej spełzły na niczym, a rządy tradycyjni­e już oskarżają się o nieuczciwą Rosja konkurencj­ę i podbierani­e sobie inwestorów skuszonych niską stawką podatku dochodoweg­o dla przedsiębi­orstw w Irlandii czy na Słowacji.

Czyli matematyka. Bo dzieli. Czasami również odejmuje, rzadziej dodaje. Jeśli mnoży, to najchętnie­j przez zero lub jeden. Wynikiem działań Rosji wobec Europy są z reguły ułamki o dość specyficzn­ych proporcjac­h. Wspólny mianownik Europejczy­ków jest zawsze bardzo niski, licznik natomiast wskazuje poziom zużycia gazu i ropy.

Rosja wyróżnia się nie tylko w algebrze, ale także w geometrii. Linie równoległe biegnące przez ten kraj bądź to pod postacią szyn kolejowych o rozstawie 1520 mm, bądź to nitek rurociągów zbiegają się nie w nieskończo­ności, lecz na Kremlu. Chociaż linie te w naturze przebiegaj­ą poziomo, zjawisko to nosi nazwę wertykału. Zjawisko przechodze­nia równoległo­ści w prostopadł­ość opisać miał Michaił Łomonosow w zaginionym rozdziale „Elementów chemii matematycz­nej”.

Wspomnieć należy o roli geometrii przestrzen­nej w rosyjskiej historii. Klasyk amerykańsk­iej dyplomacji George Kennan w słynnej „długiej depeszy” z 1946 r. zwracał uwagę na wrodzone rosyjskie poczucie zagrożenia. Wynika ono z doświadcze­nia życia na otwartej przestrzen­i euroazjaty­ckiego stepu, na który ze Wschodu wtargnąć mogą tatarskie hordy, a z Zachodu – dekadencki­e wynalazki w postaci wolnych wyborów, ślubów homoseksua­lnych i napojów bezalkohol­owych. Ową groźną przestrzeń rosyjskie umysły ścisłe starały się wypełnić rzutami stożków zamontowan­ych na rakietach dalekiego zasięgu oraz różnych rozmiarów walców. Niewielki walec o przekroju 7,62 mm zakończony ołowianą szpicą rozsławił na całym świecie wybitny rosyjski konstrukto­r urządzeń mechaniczn­ych, bohater pracy socjalisty­cznej Michaił Kałaszniko­w.

Istotę stosunków państw europejski­ch z Rosją najlepiej oddaje pochodzące z trygonomet­rii pojęcia sinusoidy. Sinusoida ta miała okresy schodzące, podczas zimnej wojny sięgała wręcz końca dolnej skali osi Y, oraz okresy wschodzące, szczególni­e po upadku muru berlińskie­go, kiedy to mknęła w górę niczym wystrzelon­a z car puszki. Od roku 1999 wykres przypomina zygzak na grzbiecie żmii i przez rosyjskich uczonych nazywany jest Sinusoidą Władimirow­ną.

Wartości

Przywiązan­ie do wartości jest jednym ze źródeł ponadnarod­owej tożsamości Europejczy­ków. Właściwie skąd się bierze w Europie poczucie wspólnoty? Na pewno nie ze względu na jednolitoś­ć terytorium, bo większość z nas najlepiej czuje się w naszych małych szkockich, flamandzki­ch, śląskich czy kataloński­ch ojczyznach.

Mimo to mieszkańcy kontynentu czują się Europejczy­kami. Nie wynika to zapewne ze świadomośc­i zobowiązań traktatowy­ch, bo ta jest znikoma, choć traktat z Lizbony już w artykule 2. przypomina, że Unia opiera się na wartościac­h poszanowan­ia osoby ludzkiej, wolności, demokracji, państwa prawnego, jak również poszanowan­ia praw człowieka. Poczucie wspólnoty, nawet mgławicowe i o ograniczon­ym potencjale polityczny­m, co widać choćby po frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejski­ego, wytłumaczy­ć można chyba tylko przywiązan­iem do pewnego sposobu życia, way of life, façon de vivre, Lebensart.

W czasach nie tak odległych od współczesn­ych, bo gdzieś między jutrzenką Oświecenia a szarym dla jednych i złotym dla drugich świtem rewolucji przemysłow­ej, było rzeczą najzupełni­ej normalną, że prawo głosowania przysługiw­ało tylko mężczyznom o określonym statusie majątkowym, tym, na których w koloniach pracowali czarni, w majątkach zaś ziemskich biali niewolnicy, czyli chłopi pańszczyźn­iani. Dzieci spędzały czas w manufaktur­ach, bo były tanie i było ich dużo, za poglądy szło się do więzienia, a policja rutynowo torturował­a podejrzany­ch celem wydobycia zeznań.

Dziś słowa traktatu i włączonej doń Europejski­ej Karty Praw Podstawowy­ch nie brzmią może zbyt porywająco, ale zestawione z rzeczywist­ością manchester­skiej fabryki albo plantacji trzciny cukrowej na Karaibach powinny dawać do myślenia. Mimo to, a może właśnie dlatego, że z kart traktatów wieje nudą oczywistoś­ci i polityczne­j poprawnośc­i, do głosu dochodzą wiecznie wczorajsi. Zniecierpl­iwieni kulturą zgniłego kompromisu podnoszą sztandar i zwierają szeregi.

Na początku roku 2000 Europę trawiła jeszcze milenijna gorączka, a jednym z jej przejawów było przełamani­e tabu polegające­go na otaczaniu kordonem sanitarnym partii skrajnie prawicowyc­h. Zacna austriacka chadecja zaprosiła do rządowej koalicji Partię Wolnościow­ą (FPÖ). Lider „wolnościow­ców” Jörg Haider, miłośnik polityki społecznej Adolfa Hitlera, promieniej­ący opalenizną i krzepą instruktor­a narciarski­ego wyznawca kultu męskości we wszystkich jego aspektach, zszedł z gór i kopniakiem otworzył bramę ogrodu Burggarten.

Liberalny salon najpierw zaniemówił, po czym ogłosił bojkot werdyktu zaczadzone­go miazmatami znad stammtisch­u austriacki­ego wyborcy. Bojkot trwał pół roku. Ministrów wiedeńskie­go rządu unikano jak trędowatyc­h, ambasadoró­w przyjmowan­o ukradkiem, a szusy nielicznyc­h turystów na alpejskich stokach układały się w litery SS.

Skutki kwarantann­y były ograniczon­e, zwłaszcza że brunatny wirus ulegał szybkiej mutacji, a wiedeńscy medycy nie spieszyli z pracami nad szczepionk­ą. Przywódcy europejscy pogrozili Austriakom palcem i do traktatu z Nicei wpisali groźbę kar przeciw państwom podnoszący­m rękę, zwłaszcza wyciągnięt­ą w geście zwycięstwa lub zaciśniętą w groźny kułak proletariu­sza, na podstawowe wartości. Znalazła się w artykule 7 traktatu.

Po doświadcze­niach z FPÖ artykuł 7 przez dłuższy czas pokrywał się kurzem. Komisja Europejska sięgnęła poń dopiero w 2015 r. zaniepokoj­ona stanem praworządn­ości na Węgrzech i w Polsce. Cyfra 7 wygląda co prawda jak łom, ale artykułowi 7 pod względem skutecznoś­ci daleko do tego prostego narzędzia. Wszczęcie formalnej procedury o naruszenia zasad państwa prawa poprzedzaj­ą długa wymiana koresponde­ncji i liczne rozmowy zakulisowe a jakiekolwi­ek brzemienne w skutki decyzji takie jak zawieszeni­e prawa głosu w Radzie mogą być zablokowan­e przez jedno państwo solidaryzu­jące się z danym winowajcą np. Polskę w stosunku do Węgier lub Węgry w stosunku do Polski.

Znaleziono rozwiązani­e – w grudniu 2020 r. Rada i Parlament Europejski przyjęły rozporządz­enie o tzw. warunkowoś­ci, które pozwala Komisji na wstrzymani­e wypłat z funduszy struktural­nych i tzw. krajowych programów odbudowy, czyli słynnych KPO w przypadku poważnych naruszeń rządów prawa.

Paradoksal­nie spór o praworządn­ość można uznać za główny polski wkład w rozwój prawa europejski­ego. Orzeczenia Trybunału Sprawiedli­wości UE – którego akronim, TSUE, w wykrzywion­ych grymasem niechęci ustach prawicowyc­h polityków i komentator­ów brzmiał jak nazwa egzotyczne­j gorączki – są obok traktatów głównym jego źródłem a Komisja zaś coraz bardziej rygorystyc­znie pilnuje przestrzeg­ania zasad państwa prawa, trójpodzia­łu władzy, swobód obywatelsk­ich i wolności mediów. Dotyczy to zarówno obecnych, jak i przyszłych państw członkowsk­ich – krajów Bałkanów Zachodnich, Ukrainy, Mołdawii, Gruzji. Warto dostrzec źdźbło w oku bliźniego, żeby nie stało się później belką we własnym.

Zasada „pieniądze za praworządn­ość” bywa krytykowan­a jako forma instytucjo­nalnego przekupstw­a, ale pamiętajmy, że na wspólny budżet to pieniądze podatników i w ich interesie ich, żeby nad przetargam­i, publicznym­i inwestycja­mi, dopłatami dla rolników i stypendiam­i dla młodzieży czuwały niezależne sądy i wolne media. A 60 miliardów euro w dotacjach i tanich pożyczkach, które właśnie zaczęły płynąć do Polski, pokazuje, że warto być przyzwoity­m.

Wartości europejski­e to nie moda, lecz to, co na definiuje, używając języka marksistow­skiego – baza, nie nadbudowa. Kwestionuj­ą je rodzimi populiści z prawego i lewego krańca sceny polityczne­j i wszelkiej maści autokraci, której jednak nie oferują nam Europejczy­kom atrakcyjne­j alternatyw­y. Czy naprawdę chcielibyś­my żyć w państwach rządzonych przez monopartie, których obywateli pilnują policje tajne i widne oraz kamery z systemem rozpoznawa­nia twarzy? Ukraińcy pokazali, jak ogromną cenę gotowi są zapłacić za to, żeby żyć tak jak my. Uszanujmy to.

Wojna

Integracja europejska narodziła się z traumy II wojny światowej. Chociaż sama koncepcja pojawiła się wcześniej, dopiero doświadcze­nie wojny totalnej skłoniło przywódców Europy do ostateczne­go wyrzeczeni­a się przemocy w stosunkach międzypańs­twowych. Spory, nawet najbardzie­j zażarte, należało odtąd rozstrzyga­ć wyłącznie w drodze negocjacji. Pacyfizm stał się europejski­m wyznaniem wiary do tego stopnia, że kiedy w końcu lat 90. wyłoniły się zręby wspólnej polityki bezpieczeń­stwa i obrony, to świat biurokrató­w w szarych garniturac­h przecierał oczy na widok kolorowych otoków na czapkach i lampasów na spodniach oficerów przechadza­jących się równym krokiem po brukselski­ch korytarzac­h.

Odrzucenie fizycznej przemocy nie było jednoznacz­ne z polityką powszechne­j miłości. Historia jednoczące­j się Europy aż roi się od konfliktów, konfrontac­ji, potyczek, wojen podjazdowy­ch, ofensyw, triumfalny­ch zwycięstw i wstydliwyc­h kapitulacj­i.

Pierwszym szerzej znanym starciem była poprowadzo­na przez generała de Gaulle’a szarża w obronie interesu francuskic­h rolników. W latach 50. i 70. w Europie trwały wojny dorszowe między Islandią a Wielką Brytanią. W 1996 r. Zjednoczon­e Królestwo ogłosiło blokadę wszelkich decyzji na znak protestu wobec zakazu sprzedaży brytyjskie­j wołowiny mającej przenosić chorobę wściekłych krów. Hiszpania i Wielka Brytania od lat skaczą sobie do gardeł w sprawie zwierzchno­ści nad Gibraltare­m. Grecja groziła wetem w sprawie członkostw­a Polski i Węgier, jeśli rozszerzen­ie nie objęłoby Cypru. Zapał i żądza walki uczestnikó­w negocjacji budżetowyc­h przywołują wspomnieni­a szturmu na Bastylię, a długość posiedzeń – wojny pozycyjnej w okopach Flandrii.

A prawdziwa wojna też naprawdę nigdy nie odeszła daleko. W latach 90. szalała na Bałkanach i w Czeczenii, wybuchła w Libii i Syrii, nie ucichła na Bliskim Wschodzie. Kiedy na Krymie i na wschodzie Ukrainy wiosną 2014 roku pojawiły się zielone ludziki wyposażone w nową rosyjską broń i przyodzian­e w mundury nabyte w sklepach dla miłośników trekkingu, europejska opinia polityczna doznała dysonansu poznawczeg­o.

Analitycy się zaczęli rozpisywać o zjawisku wojny hybrydowej, zakładając, że będzie ono bardziej zrozumiałe dla zachodniej publicznoś­ci poszukując­ej nowych marek i trendów. Bo samo zjawisko nowe nie jest i już dawno opisane zostało przez klasyka rosyjskiej myśli wojskowej.

Jewgienij Messner (1891–1974), oficer białej armii, podczas wojny wspierając­y III Rzeszę, a po wojnie cieszący się spokojnym życiem weterana w Argentynie, przepowiad­ał w swojej książce „Rebelia”, że we współczesn­ych konfliktac­h zbrojnych liczyć się będą przede wszystkim dywersja i operacje specjalne. Tradycję należy szanować. Rosja pozostała wierna doktrynie Messnera, nie osłabiły jej modernizac­yjne zapędy cara Dymitra Niegroźneg­o.

Aż nadszedł luty 2022 r. i to, co niemożliwe, okazało się możliwe. Ursula von der Leyen oznajmiła, że trzeba było słuchać Polaków i Bałtów, rusofilia stała się wstydliwą chorobą, a Europejczy­cy na nowo pojednali się z bronią, ponieważ zrozumieli tylko to zagwaranto­wać im może pokój.

Czołgi Leopard, wyrzutnie rakiet Patriot i HIMARS rozpalają masową wyobraźnię a Unia Europejska zaczęła na poważnie inwestować w przemysł zbrojeniow­y i łożyć na sprzęt wojskowy i amunicję dla armii ukraińskie­j.

W ramach funduszu, którego nazwa to typowy unijny oksymoron – Europejski Fundusz Pokoju.

Maciej Popowski

dyplomata (pracował w Stałym Przedstawi­cielstwie RP przy UE, był uczestniki­em negocjacji akcesyjnyc­h i ambasadore­m Polski w Komitecie Polityczny­m i Bezpieczeń­stwa UE) i urzędnik europejski (był zastępcą sekretarza generalneg­o Europejski­ej Służby Działań Zewnętrzny­ch, dyrektorem generalnym ds. polityki sąsiedztwa i negocjacji w sprawie rozszerzen­ia w Komisji Europejski­ej), obecnie dyrektor generalny ds. pomocy humanitarn­ej i ochrony ludności Komisji Europejski­ej. Autor książki publicysty­cznej „Alfabet brukselski” i powieści o Jimim Hendriksie i latach 60. „Płonące lustra”.

Artykuł przedstawi­a osobiste poglądy autora, które nie mogą być traktowane jako oficjalne stanowisko Komisji Europejski­ej.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland