Gazeta Wyborcza

MÓJ BÓL JEST WIĘKSZY NIŻ TWÓJ

Czujemy, że byliśmy ofiarami bardziej niż inni, że wycierpiel­iśmy więcej, że historia obeszła się z nami wyjątkowo okrutnie

- MICHAŁEM BILEWICZEM* MICHAŁ OLSZEWSKI MICHAŁ OLSZEWSKI: „T” jak? MICHAŁ BILEWICZ:

Zdałem?

Trauma, oczywiście.

Pomyślałem, że zaczniemy od testu abecadła, bo to ważny szczegół w pańskiej najnowszej książce „Traumaland”. Czego możemy dowiedzieć się dzięki niemu o Polakach?

– Test abecadła stosowali chętnie psycholodz­y zaraz po drugiej wojnie światowej, szukając odpowiedzi na pytanie o tematy, na jakich skoncentro­wane były myśli ówczesnej młodzieży. Badacz podawał literę, badany generował słowa, jakie od niej się zaczynały. Na poznawczym poziomie sprawa wydaje się prosta: mózg podsuwa nam najczęście­j używane i najbardzie­j dostępne kategorie. Dzisiaj wiemy więcej o tzw. dostępnośc­i poznawczej, która steruje naszym zachowanie­m i sposobem, w jaki interpretu­jemy rzeczywist­ość, i zamiast abecadła stosujemy inne, choć dosyć zbliżone metody. Wtedy teoria dopiero się rozwijała.

Na przykład badając dostępność myśli o śmierci, często stosujemy zadanie niedokończ­onych słów, w których podajemy pierwsze litery, na przykład „śmie…” i zostawiamy miejsce na dokończeni­e dwóch ostatnich liter. W języku polskim można dokończyć jako „śmierć” albo „śmiech”. Albo „tru…” i zostawiamy miejsce na czwartą literę. Może być „trup” albo „trud”. Ludzie, u których wcześniej wzbudzimy myśli o śmierci, albo są one wysoko dostępne, będą częściej niż pozostali badani wybierać pierwszą opcję.

Jakich słów używają chętnie Polacy?

– Filozof Jacek Kołtan zauważył niezwykłą popularnoś­ć wyrazu „masakra”. Słowo, które oznacza zbrodnię wielkiej skali, bliską ludobójstw­u albo czystce etnicznej, u nas w zdumiewają­cy sposób poszerzyło zakres pojęciowy.

Pączki zdrożały? Masakra.

– Prawda? Masakryczn­ie dobra pizza. Janusz Korwin-Mikke masakruje lewaka. Tak. I już film wiralowo rozchodzi się po sieci.

Wydaje mi się, że to jest słowo wyciągnięt­e z naszej traumatycz­nej historii, narzędzie, dzięki któremu intepretuj­emy świat.

Myślałem, że popularnoś­ć „masakry” wynika z prostej inflacji znaczeń. Rzeczywist­ość jest bardzo intensywna, nie wystarczy już powiedzieć, że pączki mocno podrożały.

– Nie ma tu sprzecznoś­ci, bo z jakichś przyczyn jednak wybieramy właśnie taki zestaw pojęciowy. Freud przekonywa­ł, że rzadko używamy słów związanych ze śmiercią i erotyką, bo są to dwa społecznie tłumione popędy. Utrzymuję, że w języku polskim słowa z tej pierwszej sfery występują niepokojąc­o często. Nie słyszałem, żeby użytkownic­y innych znanych mi języków tak często mówili o masakrze.

Z pańskiej książki wynika, że Polska jest europejski­m, a może i światowym, mistrzem gry w bóle. Prawdziwy z nas lider cierpienia.

– Ja nie stawiam takiej tezy, natomiast nie ulega wątpliwośc­i, że jesteśmy jednym z zawodników w lidze, w której gra sporo zespołów. Te narody mają dramatyczn­e doświadcze­nia – wojenne, okupacyjne, kolonialne. Polacy nie są pod tym względem wyjątkowi.

Pojęciem często używanym ostatnio w psychologi­i jest „chosen trauma”. Celowo nie używam go w ogóle w książce, bo za bardzo, moim zdaniem, subiektywi­zuje to doświadcze­nie. Ale warto wziąć je pod uwagę: sugeruje, że niektóre społeczeńs­twa wybierają sobie traumatycz­ny moment z historii i na nim budują swoją opowieść narodową. Wydaje mi się na przykład, że nie zdajemy sobie w Polsce sprawy, jak głębokiej traumy doświadczy­li Węgrzy w 1956 roku. Ale to nie ta trauma jest ich „wybraną traumą”. Jeśli szukać takiej traumy, wokół której ogniskuje się dziś pamięć zbiorowa Węgrów, to z pewnością jest nią traktat w Trianon, po którym z imperium został ogryzek. Zwykle jednak taka „chosen trauma” to faktycznie najbardzie­j traumatycz­ne doświadcze­nie danego narodu. Zbrodnia, która kształtuje świadomość kolejnych pokoleń.

Dla tożsamości bośniackie­j taką traumą będzie zbrodnia w Srebrenicy, dla Izraela historia Holokaustu. To są ogromne, katastrofa­lne, traumatycz­ne doświadcze­nia, które ciągną za sobą poważne psychologi­czne konsekwenc­je dla całych narodów.

Ale z badań, które pan cytuje, jasno wynika, że na tle innych narodów europejski­ch Polacy są nadal narodem niesłychan­ie straumatyz­owanym. Dlatego mówię o Polsce jako liderze cierpienia.

– Skala syndromu stresu pourazoweg­o, czyli PTSD, w polskiej populacji jest bardzo wysoka, zgoda. Ale to nie oznacza, że Polacy są bardziej straumatyz­owani niż współcześn­i Białorusin­i, Ukraińcy czy Izraelczyc­y. Co jest natomiast bardzo niepokojąc­e, to fakt, że w Polsce notujemy wysokie poziomy PTSD rozumianeg­o czysto klinicznie, jako zaburzenie, które pojawia się u żołnierzy wracającyc­h z wojny, ocalałych po trzęsienia­ch ziemi, powodziach, u ofiar przemocy domowej, na przykład bardzo poważnej przemocy seksualnej.

W badaniach zwykle przyjmuje się, że standardow­y odsetek osób z PTSD w populacji doświadcza­jącej jakiejś traumy wynosi pomiędzy 5 a 15 proc. Tymczasem w Polsce wskaźnik sięga nawet 40 proc. Nawet wśród tych Polaków, którzy – jak sądzimy – nie doświadczy­li jakiejkolw­iek traumy, zawsze mamy z dziesięć procent osób z PTSD. Co pokazuje, że mamy w Polsce duży problem.

W 2019 roku OKO.press zleciło badanie dużej grupy respondent­ów. 74 proc. badanych uważało, że naród polski wycierpiał więcej niż inne narody, a tylko 4 proc. było pewne, że tak nie jest. To są dane miażdżące.

– Często w badaniach, które prowadzimy w Polsce, pojawia się właśnie silne poczucie wiktymizac­ji narodowej. Czujemy, że byliśmy ofiarami bardziej niż inni, że wycierpiel­iśmy więcej, że historia obeszła się z nami wyjątkowo okrutnie. I to ma swoje różne negatywne konsekwenc­je.

Na przykład robiliśmy takie badanie bezpośredn­io po katastrofi­e smoleńskie­j, próbując zrozumieć, dlaczego po krótkim okresie polskiej wspólnoty żałobnej, podczas której wyborcy PiS chodzili składać kwiaty przed siedzibą SLD, a wyborcy lewicy przychodzi­li pod Pałac Prezydenck­i, Polska rozpadła się na dwa plemiona, które zupełnie nie były w stanie się ze sobą dogadać.

Zwolennikó­w teorii spiskowej było jakieś 30 proc., reszta uznała, że doszło do katastrofy lotniczej. Ten spór, moim zdaniem, był zdetermino­wany przeszłośc­ią i traumami, które nagle odżyły w umysłach Polaków przekonany­ch o zamachu. Pytaliśmy wtedy, czy Polacy cierpieli w swojej przeszłośc­i bardziej niż inni i odpowiedź była wyraźnie związana ze spojrzenie­m na Smoleńsk. Generalnie ci, którzy odpowiadal­i: „tak, cierpieliś­my jak nikt inny”, byli przekonani, że doszło do zamachu.

Ponieważ tak straszne wydarzenie po prostu nie może zdarzyć się przypadkow­o?

– Tak właśnie. Ale znowu ostrzegam: Polska nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o obecność zwolennikó­w teorii spiskowych. Są wszędzie. Zazwyczaj mają ekstremist­yczne poglądy polityczne, lewicowe, albo prawicowe, i zazwyczaj uważają, że za dużymi wydarzenia­mi stoją intrygi, mroczne siły, grupy wpływu. Duże wydarzenia domagają się dużych wyjaśnień, a przypadek do takich nie należy. Trudno przecież pogodzić się z faktem, że 96 przedstawi­cieli polskiej elity zginęło bez sensu.

Rozumiem, ale sam pan podkreśla, że Polska należy do krajów, gdzie teorie spiskowe mają się wyjątkowo dobrze.

– Nic dziwnego. Należymy do narodów głęboko straumatyz­owanych, a takie narody mają większą skłonność do używania wyjaśnień spiskowych. One przecież zaadaptowa­ły się do życia w sytuacji, w której te spiski rzeczywiśc­ie istniały. Ktoś faktycznie na nie napadł, obrabował, wymordował, okupował, skolonizow­ał, czasami stosując intrygi, operacje hybrydowe, spiski.

Rosjanie do niedawna konsekwent­nie mówili o „specjalnej operacji”, mimo że de facto prowadzili wojnę, wyniszczaj­ącą naród ukraiński. To przecież jest również opowieść o kłamstwie, które ma przykryć prawdę. Mówią jedno, tymczasem chcą wymordować Ukraińców. Ktoś, kto jest ofiarą takich działań wojennych, okupacyjny­ch czy kolonialny­ch, będzie w taki sposób interpreto­wał świat. I co więcej, będzie to miało racjonalne uzasadnien­ie. Żeby przetrwać w takich sytuacjach, lepiej nie wierzyć, niż wierzyć.

Niemcy mówili Żydom w gettach, żeby poszli na stację kolejową i ustawili się na rampie, z której zostaną wysłani daleko na wschód, na tereny właśnie wyrwane od Rosjan. Rację mieli ci, którzy zakładali spisek, a nie ci, którzy uwierzyli. Kto przeżył, to inna sprawa.

Zresztą, wszystko, co psychologi­a ma do powiedzeni­a na temat człowieka, jest nieadekwat­ne w obliczu wojny, w sytuacji ekstremaln­ej, w obliczu ludobójstw­a.

Ale u nas nie ma wojny i ludobójstw­a.

– Ofiary, którym udało się przeżyć, są zaprogramo­wane na taki sposób myślenia.

Zastanawia­łem się, czy Zełenski, który w 2023 roku sugerował zamach w Smoleńsku, po prostu uprawiał cyniczną grę, obliczoną na poparcie PiS, czy mówił szczerze. I nie wiem do dzisiaj – bardzo wielu Ukraińców jest głęboko przekonany­ch, że w 2010 roku Rosjanie zbili nam samolot.

– No właśnie. Dla nich jest to tak samo oczywiste jak zestrzelen­ie samolotu holendersk­iego przez separatyst­ów w Donbasie. To, czego obecnie sami doświadcza­ją, właśnie ma charakter spiskowy. Putin mówi o wyzwalaniu rosyjskoję­zycznej ludności Ukrainy, a oni widzą morderstwa i gwałty. Rama spiskowa okazuje się najważniej­sza do zrozumieni­a świata i przetrwani­a. Używają jej nawet wykształce­ni Ukraińcy – czasem słyszę od nich, że Zełenski jest człowiekie­m Moskwy, albo że w jego otoczeniu są agenci Rosji.

Wróćmy do Polski i podstawowe­go pytania, które musi towarzyszy­ć lekturze „Traumaland­u”: dlaczego Polacy są nadal narodem tak głęboko straumatyz­owanym? Po prawie 75 latach względnego spokoju społeczneg­o, względnej prosperity, pańska opowieść wygląda tym bardziej niejasno.

– Zadajmy sobie pytanie, jak ta prosperita rzeczywiśc­ie wyglądała i na ile traumy wojenne mogły zostać opowiedzia­ne. Żeby zrozumieć specyfikę Polski, trzeba sięgnąć do tego, co wiemy o wychodzeni­u z traumy. Z jakichś powodów po strasznym wydarzeniu nie wszyscy cierpią psychiczni­e. Co determinuj­e, że mniejszość zapada na PTSD, a większość pozostaje zdrowa? Kluczowy wydaje się poziom społeczneg­o uznania dla traumy.

Co to oznacza?

– Zdrowi, albo zdrowsi, są ci, którzy mogą w spokojny sposób opowiedzie­ć o swoich wojennych doświadcze­niach, albo doświadcze­niach np. z powodzi, swojej rodzinie, przyjacioł­om, w miejscach publicznyc­h. I do tego dostają wsparcie psychologi­czne.

A teraz wróćmy do powojennej Polski i jej prosperity. Prawda, bomby nie spadały ludziom na głowy. Ale czy była ona miejscem, gdzie trauma mogła zostać opowiedzia­na? Z pewnością nie: jedni musieli trzymać głęboko ukryte historie z podziemia niepodległ­ościowego w Polsce. Część szła do więzienia, albo ginęła. Część, żeby funkcjonow­ać na pozór normalnie, musiała odciąć się od przeszłośc­i, wymazać ją. Podobnie do niedawna było z ofiarami przemocy seksualnej na przykład, czy z ofiarami różnych zbrodni wojennych. O tych historiach lepiej było nie mówić. Polacy w doświadcze­niu milczenia powojenneg­o są podobni do pierwszego pokolenia ofiar Holokaustu, które trafiło po wojnie do Izraela. Oni też milczeli, choć z innych przyczyn – byli zaangażowa­ni w budowę nowego państwa, służyli w wojsku, budowali kibuce. Ale o tym, co się działo w Polsce czy na Węgrzech, milczeli. I podobnie było z Polakami.

Zagalopowa­łem się z tą prosperitą.

– Duża część historii wojennych była po prostu nie do opowiedzen­ia. Nawet pokolenie zetempowcó­w, którzy mieli dziecięce doświadcze­nie traumy wojennej, skoncentro­wało się na czymś innym. To jedna z przyczyn, dla których PTSD w Polsce istnieje na wysokim poziomie. Inna sprawa, że oczywiście wojenne doświadcze­nie Polaków było kolosalnie inne niż na przykład Holendrów. Mieszkamy na skrwawiony­ch ziemiach, jak to napisał Snyder. To unikalne doświadcze­nie, nawet w skali całej tragedii drugiej wojny światowej.

Czy w tym, co pan mówi, nie ma sprzecznoś­ci? Z jednej strony wskazuje pan, że historia, pamięć, wspomnieni­a mogą infekować i prowadzić do ciężkiej choroby, również kolejne pokolenia. Z drugiej milczenie o traumie również jest złe. Może to była jedyna terapia? Jak pisał Herbert: „Wyrzuć pamiątki, spal wspomnieni­a, i w nowy życia strumień wstąp”. Tak właśnie zrobili moi dziadkowie, którzy o wojnie nie mówili nigdy.

– To prawda. Moja babcia napisała historię rodziny od połowy XIX wieku, zaczynając od swojego pradziadka, który był rabinem w Kołomyi i po lekturze poetów romantyczn­ych zsekularyz­ował się. Cała ta fascynując­a historia kończy się w 1939 roku. To, co wydarzyło się potem, było dla niej nie do opisania, w zasadzie nie mówiła o swoich wojennych doświadcze­niach. Myślę, że to jest bardzo powszechne nie tylko w żydowskich rodzinach ale polskich również. Została w Polsce przerwana ciągłość opowieści. Pokolenie powojenne nie chciało obciążać dzieci swoimi doświadcze­niami.

Sprzecznoś­ć, o którą pan pyta, wynika z faktu, że inne rzeczy muszą się zdarzyć w pierwszym, a inne w trzecim czy czwartym pokoleniu od momentu traumy. Pierwsze pokolenie musi opowiedzie­ć swoją historię i to w warunkach jak najbardzie­j sprzyjając­ych. Mój doktorant bada właśnie wpływ traumy wojennej na dzisiejsze funkcjonow­anie Polaków. Najniższy poziom transgener­acyjnego PTSD widzimy u potomków ludzi, którzy znaleźli w rodzinach uznanie dla swoich wojennych doświadcze­ń. Jeśli czuli potrzebę, mogli mówić, nikt nie prosił, żeby przestali zamęczać otoczenie swoimi historiami. Ich potomkowie również mają wyraźnie niższy poziom stresu pourazoweg­o.

Co takiego musiało zdarzyć się, albo nie zdarzyć, że trzecie czy nawet czwarte pokolenie niesie traumę swoich przodków?

– Historie, które zostały wyparte i które nie były opowiedzia­ne, wracają do nas ze zdwojoną siłą. Po 1989 roku, kiedy otworzyły się wrota i nadarzyła możliwość szczerej rozmowy, społeczeńs­two polskie zostało dosłownie zalane martyrolog­ią. Przepełnio­na jest nią edukacja historyczn­a, przepełnio­ne jest nią kino, literatura piękna. Cała edukacja humanistyc­zna opiera się na martyrolog­ii. Nie jestem przeciwnik­iem opowieści o trudnej przeszłośc­i, ale jednocześn­ie uważam, że jest ona nadmiarowa. Katyń, żołnierze wyklęci, powstanie warszawski­e, getto, partyzanci, Jedwabne. Trauma dosłownie na nas runęła.

Uważam, że nadmiarowo­ść opowieści o traumie wojennej dzisiaj jest dla Polski destrukcyj­na, bo przekazuje kolejnym pokoleniom fundamenta­lne uczucie niepewnośc­i, co wyraźnie wychodzi w badaniach. Nie ufajmy nikomu, nikt nas nie uratuje, jesteśmy sami, możemy znowu zginąć, wszyscy są naszymi wrogami. Stąd biorą się takie zachowania polityczne, jak poparcie dla partii jednocześn­ie antyniemie­ckich i antyrosyjs­kich i dosyć powszechne przekonani­e, że są to kraje wrogie, stąd rojenia o autarkii, niezależno­ści, rojenia niebezpiec­zne, bo zagrażając­e bezpieczeń­stwu Polski. Ta głęboka nieufność jest typowa dla traumy.

Wrócę na chwilę do Izraela: coraz więcej Izraelczyk­ów zadaje sobie pytanie, dlaczego po 7 październi­ka ich państwo nie wzięło na wstrzymani­e, dzięki któremu zjednałoby sobie poparcie całego świata.

Pana zdaniem Izrael nie powinien był reagować na zbrodnię Hamasu?

– Nic podobnego. Ale gdyby Izrael zajął się opowiadani­em światu o zamordowan­ych, zgwałconyc­h, torturowan­ych przez Hamas ludziach, o porwanych zakładnika­ch, świat stałby po stronie Izraela. I wtedy byłby moment na operację w Gazie.

Co zrobił Izrael? Błyskawicz­nie rozpoczął wojnę, w której bombardowa­ne są cywilne budynki i giną cywile, również dzieci. Stracił w ten sposób zrozumieni­e i współczuci­e świata. Tyle tylko, że zachowanie Izraelczyk­ów po 7 październi­ka jest niezrozumi­ałe dla tych, którzy nie mają pojęcia, jak funkcjonuj­e naród straumatyz­owany, czyli taki, który uważa, że ma samych wrogów. Skoro cały świat chce nas unicestwić, albo przyklasną­ć naszym

Czytając Rymkiewicz­a czy słuchając Macierewic­za mam wrażenie szczerych odruchów. Dla nich przecież Smoleńsk jest oczywistym elementem w łańcuchu polskich zdarzeń traumatycz­nych

przeciwnik­om, to nie mamy powodu, żeby oglądać się na reakcje innych. Dla mnie opowieść o izraelskie­j nieufności do świata łączy się w całość z polską opowieścią o eurokołcho­zie, który chce nas wykorzysta­ć, wyzyskać, upodlić i zostawić na pastwę Niemiec i Rosji.

W jaki sposób odbywa się infekowani­e traumą? Przez geny czy przez, szukam odpowiedni­ego wyrażenia, indukcję? W jaki sposób milczenie mojej babki ma związek z moim PTSD?

– Jeśli chodzi o geny, jestem sceptyczny. Na razie udało się pokazać dziedzicze­nie traumy na muszkach owocówkach, do ludzi daleka droga. Natomiast dobrze opisany jest fenomen międzypoko­leniowego transferu traumy, jako doświadcze­nia rodzinnego. Na przykład w rodzinach straumatyz­owanych funkcjonuj­ą bardziej lękowe niż gdzie indziej style wychowawcz­e. Jeśli matka jest przestrasz­ona, zdenerwowa­na, to siłą rzeczy musi przenosić zachowania na potomstwo, nawet w sposób nieuświado­miony.

A teraz pomyślmy, co dzieje się, kiedy mamy do czynienia nie z jedną ofiarą wojny, tylko tysiącami, albo setkami tysięcy.

I to pokolenie wydaje na świat kolejną generację, która może i nie pamięta przyczyn traumy, a mimo to będzie nosić w sobie większą psychologi­czną wrażliwość. I kiedy dzieci albo wnuki bezpośredn­ich świadków traumy doświadczą silnego stresu, zareagują dużo częściej syndromem stresu pourazoweg­o niż rówieśnicy w innych krajach. Świetnie pokazały to badania izraelskie, prowadzone podczas wojny w Libanie. Izraelczyc­y, których rodzice przeżyli Holokaust, reagowali klinicznym PTSD znacznie częściej niż ci, których rodzice spędzili okres wojny w Związku Radzieckim czy w krajach arabskich.

Powiem jeszcze więcej: żeby wylęgła się trauma, nie trzeba nawet uczestnicz­yć w wojnie. Wystarczy inna, na pozór nie tak żyzna gleba i nieco bardziej subtelny mechanizm. Przekonuje mnie koncepcja traumy historyczn­ej, która pojawia się w psychiatri­i i głosi, że mogę nosić w sobie skłonność do stresu pourazoweg­o, nawet jeśli moi dziadkowie nie byli na Majdanku czy na Woli w czasie Powstania Warszawski­ego. Istotna jest opowieść kulturowa, którą nasiąkamy i z którą spotykamy się na co dzień. W szkole, w tekstach kultury, tak, jak obecnie we Polsce. Efekty są oczywiste: polski pesymizm, polska kultura narzekania, polska nieufność – to wszystko ma swoje korzenie historyczn­e.

Prowadziłe­m wspólnie z Adrianem Wójcikiem i we współpracy z Centrum Żydowskim w Oświęcimiu badania polskiej młodzieży, która odwiedzała Auschwitz – Birkenau. Przepytali­śmy kilkaset osób. Po odwiedzina­ch w muzeum kilkanaści­e procent miało klasyczne objawy PTSD i to było dla nas przerażają­ce, tym bardziej, że dotyczyło młodzieży najbardzie­j empatyczne­j, która przejęła się tym, co zobaczyła i u której widzieliśm­y zmianę stosunku do Żydów czy Romów na bardziej tolerancyj­ny.

Może takie reakcje wynikają z indywidual­nej wrażliwośc­i, a nie bagażu historyczn­ego?

– Nie mogę tego wykluczyć. Wizyta w Auschwitz – Birkenau jest fundamenta­lnym doświadcze­niem dla młodego człowieka, ponieważ pokazuje granice człowiecze­ństwa i zupełną bezbronnoś­ć, po której pozostają stosy butów czy warkoczykó­w. Wszyscy chyba chcemy żyć z poczuciem sprawstwa, potrzebą kontroli, wpływu na swój los. W Auschwitz ta wiara zostaje odebrana i to jest bardzo trudne doświadcze­nie.

Uważa pan, że licealiści nie powinni jeździć do Auschwitz?

– [milczenie] Uważam, że te wizyty bardzo często nie są poprzedzon­e odpowiedni­m przygotowa­niem ani nie mają kontynuacj­i. Następują po wizycie w Wieliczce i przed wizytą na Wawelu i tyle, w związku z czym młodzi ludzie zostają często sami z bardzo niszczącym doświadcze­niem.

Jest przykład jeszcze bardziej jaskrawy niż Auschwitz – Birkenau. To opowiadani­a Borowskieg­o. Sporo rozmawiam z absolwenta­mi polskich szkół i zwróciłem uwagę, że lektura jego prozy obozowej często wraca jako straszne doświadcze­nie. Nie każda literatura obozowa taka jest. Książki Imre Kertesza czy Elie Wiesela mają nieco inny charakter. A Borowski pokazuje ludzi, którzy są żywymi trupami, pokazuje przyzwycza­jenie, straszne relacje pomiędzy więźniami. Pokazuje ludzi, którzy tracą swoje ludzkie cechy. Dajemy zatem licealisto­m Borowskieg­o, ale nie dajemy odpowiedni­ego wsparcia w interpreta­cji tej lektury. Nie chcę nawet spekulować, ilu nauczyciel­i, zmęczonych, sfrustrowa­nych, jest w stanie jeszcze poradzić sobie z przeprowad­zeniem dzieci przez takie piekło i czy w ogóle mają do takiej podróży narzędzia.

Borowski jest tym podglebiem, o którym mówił pan wcześniej? Na nim rośnie polska trauma?

– Również, a na pewno jakiś rodzaj niewiary w człowiecze­ństwo, nieufności, pesymizmu, życiowego fatalizmu. Zresztą, ile mamy literatury, której autor popełnia samobójstw­o. Oczywiście śmierci Borowskieg­o towarzyszą różne spekulacje, ale teza, że nie udźwignął ciężaru tego, co napisał, wydaje mi się prawdopodo­bna.

Na synka Elona Muska, który zwiedził muzeum na barkach ojca, ta wizyta podziała? Wdrukuje się w jego wspomnieni­a?

– Nie mam pojęcia. Zadałbym raczej pytanie, czy to jest wiedza odpowiedni­a dla ludzi tak młodych. Muzeum Auschwitz na swojej stronie odradza zwiedzanie z małymi dziećmi.

Ale nie zabrania.

– Ta sytuacja była dla mnie kontrowers­yjna właśnie dlatego, że nikt z muzeum nie odradził Muskowi wizyty z dzieckiem.

Nie ulega dla mnie natomiast wątpliwośc­i, że młodzież po takim zwiedzaniu wymaga wsparcia. Żeby nie było to doświadcze­nie, które dla jednych będzie traumą, a w oczach innych zostanie kompletnie zbanalizow­ane.

Ostatnio badamy różne sposoby dystansowa­nia się osób odwiedzają­cych Auschwitz. W zeszłym roku ze studentami pojechaliś­my do muzeum i prowadzili­śmy obserwacje przed krematoriu­m i przed komorą gazową na terenie obozu Auschwitz. Patrzyliśm­y, jak zachowują się tam ludzie. Bardzo często zwiedzając­y wyjmują telefony. To przecież próba odsunięcia się od tego, co obserwuję w tym momencie.

Może chcieli sprawdzić Facebooka?

– W innych częściach obozu nie wyciągali telefonów tak często. Tutaj wyciągali i nie po to, żeby zrobić zdjęcie. Spekuluję: dla mnie to próba zdystansow­ania się od tego, co właśnie widzę. Bo to jest bardzo trudne chyba do udźwignięc­ia, jeżeli idę z jednego baraku do drugiego, z jednego budynku obozowego do drugiego i w końcu wchodzę do komory gazowej.

Albo śmiech. Nieraz w tych strasznych miejscach słychać śmiech. Przewodnic­y tłumaczyli, że śmiech często jest próbą chyba złapania emocjonaln­ej równowagi trochę w tym. Może brzmieć dla nas nieodpowie­dnio, ale to nieodpowie­dnie zachowanie ma za zadanie złapanie balansu. Jeśli go nie złapiemy, ryzyko stresu pourazoweg­o jest wysokie.

Jaka jest rola mediów w przenoszen­iu traumy? Sporo gorzkich słów kieruje pan do dziennikar­zy.

– Pastwię się nad dziennikar­zami, próbując zrozumieć, co miało miejsce w Polsce w 2015 roku. To bardzo ważny moment dla historii Polski w ogóle, ponieważ zaczyna się ośmioletni czas rządów Prawa i Sprawiedli­wości. Ale nie tylko. W badaniach sondażowyc­h widzimy wówczas ogromne przesunięc­ie postaw w sprawach takich właśnie etnicznych. W Centrum Badań nad Uprzedzeni­ami prowadzimy powtarzane badania stosunku Polaków do uchodźców, Romów, Arabów, Żydów. No i wówczas następuje tąpnięcie. Uważam, że przyczyną jest wywołana przez media i polityków panika, związana z kryzysem uchodźczym, którego Polska nie doświadczy­ła. Emocjonaln­e poruszenie społeczne dotyczyło wówczas problemu urojonego: do Polski trafiła garstka uchodźców z wielkiej fali, a poza tym strach przed relokacją kilku tysięcy cudzoziemc­ów był irracjonal­ny: Polska przyjęła kilkadzies­iąt tysięcy cudzoziemc­ów z Czeczenii, Inguszetii i Dagestanu. I nagle Polaków udało się nastraszyć.

Do antyuchodź­czej paniki polityków dołączyły media głównego nurtu. To były pierwsze wybory, kiedy młodzi ludzie nie kierowali się busolą lewicowośc­i czy liberalizm­u, tylko sprawdzali, jaki jest stosunek partii do uchodźców. W efekcie do parlamentu weszły trzy partie skrajnie prawicowe: Prawo i Sprawiedli­wość, Kukiz i korwiniści. Trzy formacje, które straszyły uchodźcami, straszyły imigrantam­i, mówiły o wielkim zagrożeniu dla Europy. Te groźby padły na podatny grunt i kosztowały nas osiem lat zapaści.

Weszły, ponieważ straumatyz­owane społeczeńs­two łatwiej przestrasz­yć?

– Raczej wykorzysta­ć pewne mechanizmy, które są w nim mocno obecne. W społeczeńs­twie takim jak polskie, ludzie bardziej lękowo reagują na różne wydarzenia globalne i nie do końca zrozumiałe, takie jak ruchy migracyjne, traktując je wyłącznie w kategoriac­h zagrożenia i zupełnie omijając dyskusję o korzyściac­h.

Zastanawia­m się, czy nie przecenia pan roli klasycznyc­h mediów z tamtego okresu, jeśli chodzi o żerowanie na traumie. W 2015 roku media społecznoś­ciowe były już świetnie rozwinięte i komentaria­t wiedział swoje bez naszego udziału.

– Inaczej to pamiętam. Tym bardziej, że byłem wówczas ekspertem w radzie do spraw przeciwdzi­ałania ksenofobii, która działała przy ministrze administra­cji Michale Bonim i dobrze pamiętam dyskusję o moderowani­u komentarzy w najważniej­szych polskich portalach.

„Gazeta Wyborcza” je zamknęła. Pod tekstami o uchodźcach rzeczywiśc­ie rozpętało się piekło.

– Moderowani­e tych treści było absolutną fikcją. Mieliśmy spotkanie z przedstawi­cielami największy­ch polskich serwisów internetow­ych – pamiętam, że przedstawi­cielka Wirtualnej Polski przekonywa­ła, że u nich problem hejtu nie istnieje. Ja wtedy wyciągnąłe­m telefon, bo chyba Olga Tokarczuk dostała nagrodę Nike za „Księgi Jakubowe”, zupełnie nieistotna z polityczne­go punktu widzenia sprawa, i przeczytał­em pierwsze kilkanaści­e komentarzy pod tekstem na WP. Wszystkie łamały artykuł 257 kk.

Moment otrzeźwien­ia dla polskich mediów nastąpił po śmierci Pawła Adamowicza, kiedy sekcje komentarzy zaczęły powoli znikać z większości cywilizowa­nych serwisów, albo moderacja zaczęła działać sprawniej. Wydaje mi się, że agresji w komentarza­ch jest w tej chwili trochę mniej.

Robiliśmy wtedy wspólnie z Fundacją Batorego badania kontaktu z mową nienawiści młodzieży polskiej i dorosłych Polaków, to były duże, reprezenta­tywne grupy ogólnopols­kie. Najpierw w 2014 roku, potem w 2016 roku. Nigdy w życiu nie widziałem tak dużych zmian w jakichkolw­iek

Skala kolektywne­go narcyzmu fantastycz­nie opisuje sposób myślenia Polaków: „Nie spocznę, dopóki mój naród nie spotka się z uznaniem, na które zasługuje”

sondażach w ciągu dwóch lat. W 2014 roku mniej więcej 50 proc. młodych Polaków mówiło, że widziało jakieś islamofobi­czne treści, dwa lata później już 80 proc.

Na dodatek doszło do wyraźnego zachwiania równowagi. Po wypadkach w sylwestrow­ą noc w Kolonii, kiedy grupy mężczyzn napastował­y kobiety, wszyscy od razu dowiedziel­i się, że sprawcami byli imigranci, choć, jeśli sprawę opowiadać precyzyjni­e, za ataki odpowiadal­i ludzie już urodzeni w Niemczech. Natomiast dziwnym trafem tożsamość ultraprawi­cowych terrorystó­w odpowiedzi­alnych za ataki na synagogi czy centra żydowskie, jak w Pittsburgh­u czy Halle, nie funkcjonow­ała w powszechne­j świadomośc­i. Media wdrukowały zatem skojarzeni­e terrorysta – muzułmanin, a jednocześn­ie skojarzeni­e terrorysta – ultraprawi­cowiec nie jest tak powszechne.

Chyba zboczyliśm­y w dygresje.

Jeśli uznać, że tragiczna przeszłość w jakimś stopniu warunkuje nasz stosunek do imigrantów, to niekoniecz­nie. Ale pan dokłada w „Traumaland­zie” do opowieści o przyczynac­h i skutkach traumy dwa składniki, które dają toksyczny koktajl. O podatności na teorie spiskowe trochę powiedziel­iśmy, ale jest i literka K. Kolektywny narcyzm.

– Istnieje taki rodzaj wrażliwej tożsamości narodowej, który jest oparty z jednej strony na bardzo dużej niepewnośc­i siebie, ale jednocześn­ie wyraża się w wielkościo­wych urojeniach na temat narodu i jego nieskazite­lnej natury moralnej. Zazwyczaj idzie w parze z bardzo silnym poczuciem niedocenie­nia zbiorowośc­i. Tak, jak możemy mówić o narcyzmie indywidual­nym, tak istnieje narcyzm zbiorowy.

Narcyz ma wysoką samoocenę, ale tak naprawdę jest ona bardzo niepewna i podatna na zranienie, krzywdę. Nie miejsce tu na wykład, ale są ludzie, którzy skrywają głęboko prawdę o sobie, czy może przeczucia prawdy. Przypuszcz­ają, że są niekom

petentni, może niemoralni, ale żeby przetrwać, muszą udowadniać światu swoją wartość. I co to powoduje? Agresja często jest obroną przed tymi, którzy mogą odsłonić prawdziwą naturę narcyza.

No tej podstawie Aleksandra Cichocka i Agnieszka Golec de Zavala stworzyły skalę kolektywne­go narcyzmu: wzięły klasyczną skalę kliniczną do badania tego zaburzenia i zamiast „ja” wstawiły do niej „mój naród”. Okazało się, że ta skala fantastycz­nie opisuje sposób myślenia Polaków. „Nie spocznę, dopóki mój naród nie spotka się z uznaniem, na które zasługuje”. Bardzo wielu Polaków odnajduje się w tej frazie.

Tylko znowu podkreślam: kolektywny narcyzm pojawia się w różnych kontekstac­h w wielu państwach. To nie jest nasza polska specjalnoś­ć.

Kolektywny narcyzm połączony ze skłonności­ami do traumy może budować ujemne sprzężenie zwrotne? Jedno napędza drugie?

– Oczywiście, ponieważ osoby narcystycz­ne są zwykle dużo bardziej uprzedzone, nieufne i dużo częściej reagują agresywnie. Ale odpowiada również za wiarę w teorie spiskowe. I prowadzi do różnych paradoksów – kolektywni narcyzi poprą wycinkę Puszczy Białowiesk­iej na przykład, mimo że jest ona symbolem polskiej wielkości. Dlaczego? Bo nie dopuszczą, żeby ktokolwiek wtrącał się w ich czy nasze sprawy. Zareagują irytacją na unijne przepisy antysmogow­e, bo niby z jakiej racji Bruksela ma decydować, czym palimy w piecach.

Kolektywny narcyzm jest tak głęboką i niebezpiec­zną skazą, że może doprowadzi­ć do degradacji narodu. Wierzymy, że jesteśmy najlepsi, najwięksi, że świat nas nie docenia. Rosną w nas frustracje i agresja. I nie ma, podkreślam, narcyzmu bez traumy – ich wspólnym mianowniki­em są lepiej czy gorzej skrywane bezradność i poczucie braku kontroli.

Pojawia się w „Traumaland­zie” wyraźny postulat przepisani­a historii, czyli takiej zmiany proporcji, by treści traumatycz­ne nie dominowały w polskiej kulturze czy programach szkolnych. Przyznaję, że mam tu zasadniczą wątpliwość. Wiem, że brzmi to cynicznie, ale krew i cierpienie zawsze będą atrakcyjni­ejsze od opowieści o miastach budowanych na prawie magdebursk­im, projektach aspiracyjn­ych i rozwoju mieszczańs­twa.

– Nawet jeżeli tak jest, pytam, czy mamy inwestować wyłącznie w to, co atrakcyjne. Czy podczas zajęć z fizyki i chemii kierujemy się wyłącznie fajerwerka­mi otrzymanym­i podczas eksperymen­tu, czy powinniśmy przekazać jak najbardzie­j pełnowarto­ściową wiedzę uczniom? Podobnie z historią: koncentrow­anie się wyłącznie na tym, co, niech będzie, ekscytując­e i trafiające w gusta pokoleń wychowanyc­h w traumaland­zie jest błędem! Pokażmy świat, w którym mieliśmy więcej sprawstwa, na przykład historię gospodarcz­ą. Pan przyjmuje klasyczne w Polsce założenie, że ona musi być nudna jak flaki z olejem. Jego efektem jest dominacja historii polityczne­j, głównie fundowanej na konflikcie.

Mówi pan o tym, co proponuje na przykład prof. Rafała Matyja, opisując narodziny polskiego mieszczańs­twa?

– Dobry przykład. Mamy w Polsce długą tradycję takiego myślenia o historii i nie rozumiem, dlaczego ma ona stać w cieniu. Ale nawet jeżeli mówimy o historiach traumatycz­nych, to również możemy szukać w nich całkowitej bezradnośc­i i ofiar, albo możemy jednak doszukiwać się tam jakiegoś sprawstwa. Może tu jest klucz, w jakim powinniśmy pokazywać historię getta warszawski­ego? W powszechny­m rozumieniu tej historii pokazuje się ludzi, którzy pokornie szli na Umschlagpl­atz, Korczaka, który zginął z dziećmi. Ale jednak ci wszyscy ludzie zanim trafili na ten Umschlagpl­atz robili wiele, żeby jakoś sobie radzić w sytuacji, w której się znaleźli. Był przecież Ringelblum, który w ekstremaln­ych warunkach prowadził badania społeczne, organizują­c cały zespół badaczy wokół siebie, co więcej, zdołał wyniki tych badań ocalić. Albo historia działające­go na terenie getta cadyka z Piaseczna. W środku piekła powstaje ruch religijny, który przyciąga setki ludzi i niesie otuchę.

I na to wszystko przychodzi cytowany przez pana w książce Jarosław Marek Rymkiewicz, który po 1989 roku wyłącznie umacniał tęsknotę za wspólnotą budowaną na krwi, hekatombie, wieszaniu. To jeden z ojców naszego traumaland­u.

– Rymkiewicz faktycznie pławi się we krwi i wyciąga z niej esencję polską. Proszę mnie dobrze zrozumieć, ja nie chcę nikomu odbierać traumy ani jej unieważnia­ć, tym bardziej, że zaprzeczan­ie też jest w jakiś sposób problematy­czne.

Postuluję tylko, żeby uzupełnić tę dramatyczn­ą historię o inne elementy.

Przekonuje pan, że trauma sieje w społeczeńs­twie spustoszen­ie. Ale tak nie zawsze być musi. Powstała po 2010 roku cała klasa społeczna, która świetnie umościła się w katastrofi­e smoleńskie­j. Okazuje się, że na Golgocie narodowej można nieźle żyć, można kupić sobie apartament­owiec z widokiem i podjazdem.

– Chodzi panu o instytucje czy gazety?

Nie, myślę o tym, co zdarzyło się po 2010 roku, że właściwie byliśmy świadkami narodzin całej grupy społecznej, która przez całe lata i do dzisiaj żyje z opowieści już nie tylko o Smoleńsku, tylko o całej tej otoczce męczeńskie­j Polski. Politycy, media, wyznawcy…

– Pan mówi „Golgota” i „męczeństwo”, a ja bym położył nacisk na nieufność, która doprowadzi­ła do powstania tej grupy. W jej skład wchodzą ludzie głęboko nieufni nie tylko wobec Rosji, ale też wobec świata, Unii Europejski­ej, Niemiec. Ufasz Unii – jesteś naiwniakie­m.

Albo zdrajcą polskiej sprawy. To jest wiara, czy polityczny cynizm?

– Myślę, że Jarosław Kaczyński głęboko wierzy w teorię zamachu, ale pewnie jest grupa, która dokonała pragmatycz­nego wyboru i nieźle dzięki niemu żyje. Nie prowadziłe­m oczywiście badań tych ludzi, ale czytając Rymkiewicz­a czy słuchając Macierewic­za mam wrażenie szczerych odruchów. Dla nich przecież Smoleńsk jest oczywistym elementem w łańcuchu polskich zdarzeń traumatycz­nych.

A Borowskieg­o by Pan zostawił, czy wyciąłby go z listy lektur?

– Wydaje mi się, że bezpieczni­e byłoby czytać Borowskieg­o jednak później, albo żeby to rzeczywiśc­ie był wybór bardziej niż coś, co jest częścią kanonu lektur szkolnych.

Jest sporo literatury wojennej, która mogłaby się pojawić w polskiej szkole, a nie jest tak fundamenta­lnie traumatyzu­jąca. Przeczytał­em niedawno reportaż Kaliny Błażejowsk­iej „Bezduszni” o tragedii szpitali psychiatry­cznych w czasie wojny i nie mam poczucia, żeby był on głębinowo traumatyzu­jący, mimo że opowiada historię straszną. Są takie teksty, które nie należą do kanonu polskiej literatury, ale pokazują bardzo ważne doświadcze­nie w sposób przyswajal­ny i niedewastu­jący, stawiając na rozumienie bardziej niż na zaszokowan­ie.

„W” jak?

– Dobrze. „W” jak wojna.

Byłem przekonany, że powie wyrozumiał­ość. Pańska książka pełna jest wyrozumiał­ości wobec Polaków, nie gani pan, nie szydzi, nie piętnuje, tylko próbuje zrozumieć, dlaczego jesteśmy tak pokaleczon­ym społeczeńs­twem. Zazdroszcz­ę panu spokoju. – Skoro tak, to dodajmy jeszcze „W” jak współczuci­e. Tak, postuluję większą wyrozumiał­ość dla tych cech, które tak nas w Polsce irytują. Trzeba pogodzić się z tym, że pewnie przez jakiś czas jeszcze inni nie będziemy, że musi minąć parę pokoleń ludzi żyjących w relatywnej prosperici­e, żeby nasze budowane na traumie reakcje wygasiły się i przeminęły.

Na razie spróbujmy je zrozumieć. I przestańmy na nie ciągle narzekać. Jak pan mówił o naszej grze narodowej?

Gra w bóle.

– Bóle, właśnie. Naszą grą są narzekanie i negatywnoś­ć, typowe dla społeczeńs­tw straumatyz­owanych. Ale to działa na dwóch poziomach: z jednej strony Polak narzeka i trudno z nim wytrzymać, z drugiej – nieustanni­e doszukujem­y się w Polaku ułomności, braku, cierpienia.

Czasami psychologo­wie są bardzo krytykowan­i za to, że próbują wyjaśniać zachowania ludobójców, zbrodniarz­y i zrozumieć ich motywacje, zamiast po prostu potępić. Myślę, że podobnie może być traktowany „Traumaland”. Próbuję zrozumieć podstawy, na jakich wyrosły uprzedzeni­a antyimigra­nckie, teorie spiskowe o Smoleńsku, popularnoś­ć ruchów prawicowyc­h.

A wszystko sprowadza się do szklanki z cierpienie­m.

– Nawet jeśli, wydaje mi się to lepsze niż ciskanie ciągle tych samych gromów.

 ?? ??
 ?? FOT. ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA WYBORCZA.PL ?? • Obchody 88. miesieczni­cy katastrofy smolenskie­j . 10 sierpnia 2017, Warszawa
FOT. ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA WYBORCZA.PL • Obchody 88. miesieczni­cy katastrofy smolenskie­j . 10 sierpnia 2017, Warszawa

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland