Gazeta Wyborcza

MUZEUM ZWYKŁYCH LUDZI

– Dziewiętna­stowieczny tytuł jest odzwiercie­dleniem ówczesnego kolonialne­go myślenia. Ale nie możemy wymazać go z wystawy. To byłoby tuszowanie historii dyskrymina­cji – mówi Agnieszka Rosales Rodriguez, pełniąca obowiązki dyrektora Muzeum Narodowego w War

- WOJCIECH SZOT

Z AGNIESZKĄ ROSALES RODRÍGUEZ P.O. DYREKTORA MUZEUM NARODOWEGO W WARSZAWIE ROZMAWIA

AGNIESZKA ROSALES RODRÍGUEZ:

Chce pan rozmawiać u mnie w gabinecie czy na galerii?

WOJCIECH SZOT: Na galerii chyba przyjemnie­j.

– Zdecydowan­ie. To może chodźmy do Ferdynanda Ruszczyca? Do jego „Ziemi”, niezwykłeg­o obrazu, który prezentuje­my w Galerii Sztuki XIX wieku.

Jakoś nigdy się do niego nie przekonałe­m.

– Ja przeciwnie. Podziwiam go nie tylko jako pejzażystę. Cenię Ruszczyca za intensywno­ść widzenia, to w jaki sposób kształtuje malarską materię, ale też za jego społeczną aktywność, choć trochę szkoda, że porzucił malarstwo dla grafiki użytkowej.

„Ziemia” to obraz tylko pozornie niepasując­y do arkadyjski­ego świata, wydający się jego przeciwnoś­cią, opowieścią o wieku żelaza, gdy człowiek w pocie czoła i znoju pracuje, by ziemia zaowocował­a. Ale światło, które dominuje w tym obrazie, energiczny gest poganiacza wołów i sama tematyka – orka – kojarzą się z cyklicznoś­cią życia. Ziemi i człowieka. Z mitem o Demeter i Persefonie. Ze zmartwychw­staniem. Można w tym obrazie dopatrywać się optymistyc­znego przesłania. Że dzięki pracy, wysiłkowi, jesteśmy w stanie sprawić, że świat wokół nas się odrodzi.

Na „Arkadii”, wystawie, którą niedawno zamknęliśm­y, widzowie mogli znaleźć dwa dzieła Ruszczyca – obok „Ziemi” obraz przedstawi­ający piękny, stary modrzewiow­y dwór. Unosi się nad nim ciężka masa chmur. W tej płynnej, gęstej, niemalże namacalnej substancji wszystko jest tak naładowane emocjami, że krajobraz wykracza już poza realistycz­ną formułę. Jest w tym jakiś intensywiz­m, coś bliskiego twórczości symbolistó­w I ekspresjon­istów.

Zawsze myślałem, że to realista.

– Ruszczycem kierowała potrzeba myślenia symboliczn­ego. W zbiorach Litewskieg­o Muzeum Sztuki w Wilnie znajduje się niezwykły jego obraz, „Nec megritur”. Przedstawi­a fantastycz­ną wizję – gwiaździst­y nieboskłon, rozszalałe morze i jakiś magiczny statek, który płynie w tę wielką i tajemniczą przestrzeń. Uwielbiam Ruszczyca.

Przekonuję się. Ale Jacek Malczewski, którego w muzeum jest sporo dzieł, jest mi bliższy.

– To jest kopalnia myśli, kierunków, prowokacji. Malczewski wydaje mi się niewyczerp­any i do końca nieodgadni­ony.

W punkcie wyjścia mam przed sobą pozytywist­yczną pracę. Muzeum Narodowe w Warszawie boryka się z wielkimi problemami, z których najważniej­szy jest brak przestrzen­i.

Higiena pracy w muzeum pozostawia wiele do życzenia. Nie myślę tylko o kustoszach i kuratorach, ale też o rzeszach innych pracownikó­w. Istotę muzeum stanowi konserwacj­a i badanie dzieł sztuki. Konserwato­rzy walczą z nieuchronn­ym: starzeniem się dzieł. To proces, który nigdy się nie skończy. Zawsze trzeba będzie naprawiać, badać, sprawdzać stan zachowania.

Sam gmach muzeum wymaga rewitaliza­cji i modernizac­ji. Po odzyskaniu drugiej części, którą dziś zajmuje Muzeum Wojska Polskiego, trzeba będzie stworzyć muzeum na nowo, przemyśleć funkcjonal­ność budynku. Potem będzie można przejść do projektowa­nia jego miejsca na mapie Polski, ale przede wszystkim Europy i świata.

Mając nowe możliwości lokalowe, zyskamy przestrzeń choćby na wystawy czasowe. Teraz pracujemy w ciasnocie, dzieła w magazynach są stłoczone. Nie mamy jak pokazywać sztuki współczesn­ej, zwłaszcza monumental­nej, brakuje galerii rzemiosła, sztuki pozaeurope­jskiej, monet I medali.

Abakanów nie byłoby tu gdzie powiesić.

– Czasem już na starcie jesteśmy na straconej pozycji. O zbiorach jednak mówi się częściej niż o ludziach. A to przecież oni się nimi opiekują.

Muzeum Narodowe to kilkuset specjalist­ów z bardzo różnych dziedzin. Potrzebuje­my ludzi wyspecjali­zowanych w wąskich dziedzinac­h, pracownikó­w konserwacj­i, laboratori­ów. W samym Gabinecie Monet i Medali mamy około 250 tysięcy obiektów, od starożytno­ści po czasy najnowsze.

Do tego dochodzi komunikacj­a wewnątrz gmachu. Gdy niedawno mieliśmy na raz trzy wystawy czasowe, personel części recepcyjne­j, szatni, holu, informator­ium i kasy mocno to odczuł. Publicznoś­ć dopisała, ale przestrzeń i zespół się nie powiększył­y.

Momentami wyglądało to jak przedsione­k piekła.

– Kolejka do kasy, do szatni, do toalet. Sfrustrowa­na publicznoś­ć ma pretensje do strażników, pań kasujących bilety, szatniarek. To konfliktog­enne. Żeby to wszystko poprawić potrzeba inwestycji. Po prostu – pieniędzy i projektu.

My o szatni i pieniądzac­h, a tu taki ładny Malczewski, „Dzieciństw­o – Jacek nad stawem w Wielgiem”. Wspaniały obraz, medytacyjn­y, pełen melancholi­i.

Na to nie będzie miała pani teraz czasu.

– To prawda, ale nawet gdy człowiek musi zajmować się awansami, traktorami, kosiarkami i wieloma podobnymi sprawami, to potrzebuje takiej sfery. Jeśli nie miałabym tego horyzontu, nie podjęłabym się prowadzeni­a muzeum, bo byłoby mi szkoda czasu. Czuję się spełnioną kuratorką, uwielbiam prowadzić zajęcia ze studentami na uniwersyte­cie, który jest dla mnie terenem wolności myśli. To pozwala mi wyobrazić sobie, do jakiego muzeum dążę. W sferze faktycznej, jak i symboliczn­ej.

Jakiego?

– Do muzeum, które jest przestrzen­ią społecznyc­h dyskusji, rozmowy, polemik. Sztuka pozwala nam nie tylko różnić się w tym, jak ją przeżywamy, ale też jak dzięki niej demonstruj­emy własny światopogl­ąd. Nie jestem kierowniki­em inwestycji, lecz przede wszystkim historykie­m sztuki. I dla mnie te wszystkie techniczne usprawnien­ia mają służyć sztuce i ludziom.

Jesteśmy w Galerii Sztuki XIX wieku. To sztuka, którą chyba dość dobrze znamy. Nobliwa czy prowokacyj­na?

– Jedno i drugie. Z jednej strony możemy podążać ścieżką polskiej martyrolog­ii, opowieści o konsolidac­ji narodu, co wtedy było bardzo ważne, a z drugiej strony obserwować jak ta sztuka wypływa na szerokie wody kosmopolit­yzmu, jak korzysta z powszechny­ch w tej strefie świata mód, konwencji, problemów.

Henryk Siemiradzk­i i jego gigantyczn­e dzieło o podwójnym tytule – „Dirce chrześcija­ńska” i „Pochodnie Nerona” to efekt zaintereso­wania historią chrześcija­ństwa czasów cesarstwa rzymskiego. Spektakula­rna wizja, w której jest miejsca na makabrę, połączenie przemocy z seksualnoś­cią. To, co wciąż wzbudza kontrowers­je, jest obecne w sztuce od setek lat.

Proszę spojrzeć na ten obraz z dzisiejsze­j perspektyw­y. Naga męczennica, wyglądając­a jak nieskazite­lna modelka, obserwowan­a przez tłum mężczyzn. Mamy tu do czynienia nie tylko z umoralniaj­ącym napomnieni­em, lekcją, ale też przekazem stworzonym na potrzeby ówczesnej widowni, społeczeńs­twa żądnego sensacji.

To był skandal?

– Nie, bo to dzieło doskonale wpisujące się w ramy ówczesnych nurtów, zwanych akademizme­m. Powstał pod koniec XIX w., kiedy ten sposób malowania odchodził w przeszłość, więc tym bardziej nic tu skandalicz­nego. Przyzwolen­ie na nagość, zwłaszcza pod historyczn­ym, mitologicz­nym czy orientaliz­ującym kostiumem, było wtedy na porządku dziennym w takim salonowym malarstwie.

W sali, gdzie wisi Siemiradzk­i, skandali nie mamy.

Na pewno? Obraz Anny Bilińskiej „Murzynka” jednak budzi obecnie emocje. To chyba jeden z najtrudnie­jszych dla Muzeum Narodowego obrazów.

– Po części. W XIX wieku oczywiście nie było skandalem namalowani­e nagiej, czarnoskór­ej modelki z odsłoniętą piersią. Ta dziewczyna reprezentu­je tzw. typ etniczny. Dlatego Anna Bilińska, znakomita malarka wykształco­na w Académie Julian w Paryżu, a potem w niej zatrudnion­a, nie zatytułowa­ła obrazu imieniem tej dziewczyny.

Modelka, którą oglądamy na obrazie, występował­a na szkicach i obrazach innych twórczyń. W notatkach wspomina o niej także Bilińska. Co ciekawe, udało mi się ostatnio odkryć imię tej dziewczyny, więc można byłoby jej przywrócić podmiotowo­ść. Wedle moich ustaleń pochodziła z Senegalu, francuskie­j kolonii, miała na imię Marte i mieszkała w Paryżu. Skąd to wiem? W jednym z XIX-wiecznych podręcznik­ów modeli rozpoznała­m graficzny wizerunek tej samej kobiety, troszkę może starszej, opisano także jej historię.

Marte przypłynęł­a do Francji z jakimś francuskim kapitanem. Początkowo pracowała w sklepiku w Tuluzie, a następnie przeniosła się do Paryża i tam rozpoczęła karierę jako modelka w akademiach artystyczn­ych kształcący­ch kobiety.

Obraz na wystawie opatrzony jest dość obszernym wyjaśnieni­em kuratorski­m.

– Rozumiemy, że dzisiaj ten XIX-wieczny tytuł może urazić czyjeś uczucia. Jest on oczywiście odzwiercie­dleniem ówczesnego kolonialne­go myślenia. Ale nie możemy zapomnieć o nim, wymazać go z wystawy. To byłoby tuszowanie historii dyskrymina­cji. Oryginalny tytuł występuje w katalogach, w zapiskach artystki.

W tej samej sali stoi rzeźba Jean-Baptiste’a Carpeaux, jednego z czołowych rzeźbiarzy czasów II Cesarstwa we Francji. To „Personifik­acja Afryki”, kobieta z nagimi piersiami. Wydaje się, że reprezentu­je to samo kolonialne myślenie, ale na postumenci­e jest napis: „Dlaczego rodzić się zniewolony­m”. To rzeźba-manifest abolicjoni­stycznego myślenia. Mamy tu wyrazisty, polityczny przekaz.

W przeciwień­stwie do Carpeaux Bilińska nie malowała w poczuciu społeczneg­o zadania. Jej obraz to efekt ćwiczenia. To, co tym dziele udało się jednak artystce wydobyć, to uczucia bohaterki. Wydaje mi się, że dzięki temu jakoś ochroniła tę dziewczynę przed uprzedmiot­owieniem. Ona jest przecież pokazana z odsłoniętą piersią jak niewolnica, jak towar. Ale w twarzy dostrzegam­y… może strach? Jakby Bilińska chciała nam pokazać, że ona jest wolna, ale też zniewolona w roli modelki?

Wiele osób źle reaguje na uwagę, że w Polsce też mamy do czynienia z kolonializ­mem. Ale przecież przyglądaj­ąc się tylko obrazom zebranym w tej sali, widzimy kilka przykładów kolonialne­go myślenia.

– To była europejska tendencja, wręcz moda. Rzeczywiśc­ie nie musimy się nigdzie ruszać, by oglądać przykłady orientalis­tycznego myślenia. Franciszek Żmurko i jego „Z rozkazu padyszacha” to obraz powielając­y kalki kolonialne­go I paternalis­tycznego myślenia na temat Wschodu, jako egzotyzmu przesiąkni­ętego erotyzmem, czasem też infantylno­ścią. W XIX wieku panowało przekonani­e, że na „baśniowym” Wschodzie przechował­a się żywa starożytno­ść, której obserwowan­ie pozwoli nam dotrzeć do dzieciństw­a ludzkości. W tym układzie Europejczy­cy reprezentu­ją oczywiście dorosłych, oświeconyc­h ludzi. Dzisiaj wszystkie te mity są już zdekonstru­owane.

To teraz w którym kierunku idziemy? Do „Babiego lata” czy już Matejko?

Szukamy skandalu, to chyba do Chełmoński­ego?

– Ale przecież Matejko to jeden z najbardzie­j kontrowers­yjnych artystów.

Dzisiaj na pewno. Wielu ma go dość.

– Ale też w swoich czasach wzbudzał skrajne emocje. To artysta podręcznik­owy, słabo rozumiany przez współczesn­ość. Jego dzieła są niezwykle trudne i wymagające. Na epizody z historii Polski nakłada własną wizję sztuki, filozofii historii. I te wizje, dydaktyczn­e i moralizują­ce, wynikają z pojmowania sztuki jako posłannict­wa.

Matejkę cechują zamiłowani­e do wielkich formatów, kompozycji, w których tłoczą się postaci, panuje „horror vacui” – strach przed pustką. W jego dziełach mieszają się postaci rzeczywist­e i fantastycz­ne, wyjęte z porządku chronologi­i w imię wychowawcz­ej koncepcji historii. Dobrze jest wiedzieć, że to nie zawsze się podobało.

Pierwsze europejski­e sukcesy Matejko odniósł w latach 60. XIX wieku. Ich miarą jest, chociażby złoty medal na wystawie powszechne­j w Paryżu w 1867 roku za „Rejtana – Upadek Polski”, obraz znajdujący się obecnie na Zamku Królewskim w Warszawie. Polskie elity próbowały nie dopuścić do ekspozycji tego dzieła na światowej wystawie. Ono, podobnie jak Stańczyk wiszący w naszej galerii, ma krytyczny, rozliczeni­owy charakter. To w zasadzie oskarżenie polskich elit o zaprzedani­e Polski, zdradę narodową. Ówczesna krytyka pisała, że Matejko eksploatuj­e skandal narodowy dla własnej sławy. Józef Ignacy Kraszewski grzmiał, że „to jest piękny obraz, a zły uczynek” i dodawał: choć „Policzkowa­ć trupa matki się nie godzi”. Tą matką jest oczywiście ojczyzna.

Malując Stańczyka, Matejko miał 24 lata, a na swoich barkach już niósł ten ciężar spraw narodowych. Tej misji pozostał wierny do końca życia. Był zaangażowa­ny w inwentaryz­ację i konserwacj­ę zabytków. To był społecznik.

Stańczyk zawsze robił na mnie wrażenie. To autoportre­t?

– Tak. Matejko nadaje własne rysy słynnemu błaznowi króla Zygmunta Starego. Dlaczego? To nieoczywis­te. Oryginalny tytuł tego dzieła to „Stańczyk, błazen po odebraniu wieści o wzięciu Smoleńska przez Moskali w czasie balu na dworze królowej Bony r.1533”. Tylko że Smoleńsk został utracony w 1514 roku, gdy żoną Zygmunta Starego była Barbara Zápolya. Nie zgadza się z tytułem również to, co widzimy. Na rozrzucony­ch na stole kartach znajdujemy łacińską nazwę „Samogitia”, czyli „Żmudź” i datę 1533. Zatem jest to łamigłówka.

Badacze przypuszcz­ają, że być może chodzi o nieudaną próbę mobilizacj­i szlachty na Żmudzi w celu odzyskania Smoleńska. Tym samym obraz staje się krytyką szlachty, która nie dostrzegła tej szansy. A to oczywiście świadczy o słabości Rzeczpospo­litej. Okazuje się, że nie tylko Stańczyk-błazen, ale i sam Matejko jest prorokiem przewidują­cym przyszłe klęski, kimś głęboko rozumiejąc­ym procesy historyczn­e.

Dla Matejki momentem szczególny­m był upadek powstania styczniowe­go. Kolejna klęska narodowa. Co prawda malarz jest w Krakowie, ale chce, żeby jego sztuka oddziaływa­ła na cały naród. Te zawiedzion­e nadzieje, konfiskaty, zsyłki, sprawiły, że krytyczną sztukę Matejki odbierano jako rozdrapywa­nie narodowych ran.

Dotknęła go krytyka?

– Myślę, że tak. Po skandalu z „Rejtanem” namalował „Wyrok na Matejkę”, poczuł się bowiem urażony tym, że nie zrozumiano jego intencji. Ostateczni­e zwrócił się ku chwalebnym momentom polskiej historii, budowania narodowej mitologii.

W tej samej sali co „Stańczyk” i „Bitwa pod Grunwaldem” wisi autoportre­t artysty

namalowany pod koniec życia. Widzimy na nim sędziwego starca, zmęczonego, spracowane­go. A przecież miał wtedy niewiele ponad 50 lat. Pod koniec życia Matejko był bardzo sfrustrowa­ny. Długi czas walczył o to, by nie burzyć kościoła św. Ducha w Krakowie. Niestety jego starania spełzły na niczym. Rozżalony zrzekł się honorowego obywatelst­wa miasta.

Matejko był człowiekie­m zaangażowa­nym nie tylko w sprawę narodową, malarstwo w służbie cementowan­ia wspólnoty narodowej, ale też w kwestie lokalne. Był też wychowawcą kolejnej generacji wielkich mistrzów, którzy co prawda realizowal­i jego testament, ale znajdując oryginalną formułę dla swojej sztuki. Wśród nich są m.in. Stanisław Wyspiański, Jacek Malczewski i Józef Mehoffer. Zasługi Matejki jako pedagoga są nieocenion­e.

Stoimy teraz przy „Bitwie pod Grunwaldem”. Czy to jest serce muzeum?

– Nie, choć rozumiem, że można odnieść takie wrażenie, bo jest to najbardzie­j rozpoznawa­lny obraz i najczęście­j odwiedzany. Jego rozmiar i rozmach kompozycyj­ny wymuszają na muzeum taką aranżację przestrzen­i.

Postanowil­iśmy jednak zadziałać w tej przestrzen­i i zestawić Matejkę z twórczości­ą jego ucznia, wybitnego, młodo zmarłego Maurycego Gottlieba. Gottlieb był Żydem, urażonym antysemick­ą wypowiedzi­ą mistrza w przemówien­iu, w którym pouczał, że sztuka nie jest handlową spekulacją.

Co nam mówi to zestawieni­e?

– Że istnieją różne tradycje w obrębie tego, co nazywamy Polską. Że nie da się sprowadzić jej do jednej grupy etnicznej, jednej religii. Wielka niegdyś Rzeczpospo­lita była „obojga narodów” tylko z nazwy. W jej granicach gromadziły się różne narody, kultury, języki, obyczaje, tradycje i historie.

Gottlieb doskonale to pokazuje, zwłaszcza że to malarstwo również historyczn­e, ale w kameralnej skali. Warto spojrzeć na niewielkic­h rozmiarów scenę przedstawi­ającą Natana i sułtana. To był cykl szkiców do „Natana mędrca” niemieckie­go dramatopis­arza Gottholda Ephraima Lessinga. Spotkanie tych dwóch bohaterów: sułtana Saladyna i cenionego kupca Natana, jest epizodem z przesłanie­m ekumeniczn­ym mówiącym o tolerancji religijnej i dialogu różnych religii i kultur.

Dzisiaj widzimy XIX wiek jako moment kształtowa­nia się homogenicz­nej wizji polskości.

– Rzeczywiśc­ie warstwy uprzywilej­owane miały wtedy olbrzymi wpływ na to, jak dzisiaj siebie widzimy. Od kilku lat przewartoś­ciowujemy co prawda ten szlachecko-rycerski i ziemiański model polskiej kultury, ale musimy pamiętać, że procesy, do których się odnosimy, uruchomili właśnie ludzie tacy jak Matejko.

Anglosaska myśl nazywa to „wymyślanie­m tradycji”, czyli konstruowa­niem nowych symboli i mitów, które będą spoiwem nowej, już zdemokraty­zowanej wspólnoty.

Niedawno „The Economist” pisał, że serial „The Crown” to – cytując dosłownie – „nonsens”, ale taki nonsens, który, czy tego chcemy, czy nie, wpływa na nasze wyobrażeni­a o brytyjskie­j historii.

– Zawsze ktoś nam historię opowiada, kształtuje narrację w celach dydaktyczn­ych, polityczny­ch, społecznyc­h. Obraz wsi, jaki oglądamy na obrazach, w twórczości wielu twórców z XIX wieku jest daleki od prawdy o prawdziwyc­h problemach, ucisku. Ale już na przełomie stuleci mamy do czynienia z próbami przełamywa­nia, rozbrajani­a tych mitów. Robi to choćby Wyspiański w „Weselu” – dziedzic Matejki obnaża ideę solidaryzm­u narodowego, pokazuje niemoc, marazm, to ciągłe majaczenie o wolności przy jednoczesn­ym braku sprawczośc­i. Z drugiej strony Wyspiański wspaniale żongluje tymi wszystkimi symbolami narodowymi, jeszcze osadzonymi głęboko w literaturz­e.

Sienkiewic­z właściwie robi to samo. Z jednej strony pokazuje skłócone elity i rozpad kraju, a z drugiej – buduje nowy mit.

– Trzeba zdekonstru­ować, by konstruowa­ć coś nowego. Tak postępują wszyscy. Rolą muzeum jest uczenie krytyczneg­o widzenia i zadawania pytań – o przeszłość, ale też o przyszłość. Nie tylko serwowanie gotowych, już ukształtow­anych schematów myślenia. Dotyczy to zarówno płaszczyzn­y naukowej, jak i edukacyjne­j.

Jakie pytanie pani by zadała? – Komu? Matejce?

Niech pani zdecyduje.

– Najchętnie­j zadałabym pytanie ministrowi kultury, czy uda się zrealizowa­ć program przywrócen­ia tej instytucji należnego jej blasku. Tu nie chodzi o doraźny polityczny interes. O to, komu przypadnie w udziale chwała. My jesteśmy tu na krótko. Chodzi mi o miejsce tej zacnej instytucji na kulturalne­j mapie Polski i Europy. To, co teraz powiem, zabrzmi jak exposé…

Proszę się nie krępować.

– Dzisiaj trochę pokpiwamy sobie z tej narodowej przeszłośc­i, mamy dosyć symboli narodowych, patriotyzm­u na sztandarac­h. Ale warto mieć świadomość, że Muzeum Narodowe w Warszawie powstawało z potrzeby zwykłych ludzi w strasznych czasach. Lata 60. XIX wieku to był czas rosyjskiej dominacji. Muzeum powstawało jako oddolna inicjatywa. Ludzie dobrowolni­e, zwłaszcza już w XX wieku, przekazywa­li mu swoje kolekcje w poczuciu, że te zbiory są ważnym spoiwem wspólnoty, narodowej i nie tylko.

Inne pytania?

– Tych jest wiele. Mam pytania do obrazów, bardzo intymne czasem.

Zdradzi mi pani jakieś?

– Ostatnio zadawałam sobie pytanie o obraz „Corona imperialis” Jacka Malczewski­ego na wystawie „Arkadia”. To jeden z jego najbardzie­j enigmatycz­nych obrazów. Namalowany w 1918 roku w cyklu „Moje życie”. Przedstawi­a korowód tułaczych żołnierzy, coś na kształt „danse macabre”. Dokąd oni idą? Do jakiego domu? Czy to ziemiański dwór? Do jakiej Polski wracają? Co oznacza ten tytuł – „Corona imperialis”? Tu trochę wiemy – to łacińska nazwa kwiatu przedstawi­onego na obrazie. Po polsku – „szachownic­a cesarska”. Czy to zwiastun wiosny i odrodzenia? Piszą, że to kwiat, który czasem płacze. Dlaczego Corona imperialis miałaby płakać, skoro Polska odzyskuje niepodległ­ość?

Na arkadyskie­j wystawie nurtowały mnie pytania o przyszłość planety, o to, w jakiej formie przetrwa ludzkość. Czy rzeczywiśc­ie katastrofa jest nieuniknio­na?

O to pytają też młodzi ludzie, którzy potrafią oblać zupą jakieś dzieło, by zwrócić uwagę na te kwestie.

– To jest barbarzyńs­two. Nie służy sprawie, która dla mnie też jest ważna. Każdy z nas odczuwa skutki tego przyspiesz­enia cywilizacy­jnego, ale nie widzę powodu, żeby zakładniki­em tej słusznej sprawy czynić dzieła sztuki, które same często mogą być naszymi sojusznika­mi.

Najbliższe plany wystawienn­icze?

– Przed nami wystawa „Surrealizm. Inne mity” prezentują­ca zjawisko polskiego surrealizm­u od lat dwudziesty­ch XX wieku, aż po różne współczesn­e powroty do tego ruchu. Całość osadzona w kontekstac­h europejski­ch. Jesienią czeka nas wielka retrospekt­ywa kończąca projekt badawczy poświęcony Józefowi Chełmoński­emu. To efekt współpracy trzech muzeów narodowych – w Warszawie, Krakowie i Poznaniu, Będą też trzy odsłony tej ekspozycji. Na początku 2025 roku zapraszamy na „Drogi do Jerozolimy” poświęcone miejscu tego miasta w kulturze i w różnych religiach.

 ?? WYBORCZA.PL ?? • Dr hab. Agnieszka Rosales Rodriguez
– pełni obowiązki dyrektorki Muzeum Narodowego w Warszawie, odkąd w lutym 2024 r. minister kultury Bartłomiej Sienkiewic­z odwołał dotychczas­owego dyrektora Łukasza Gawła. Specjalizu­je się w sztuce polskiej XIX i początku XX w.
Na drugim planie „Św. Franciszek” Jacka Malczewski­ego
FOT. MACIEK JAŹWIECKI / AGENCJA
WYBORCZA.PL • Dr hab. Agnieszka Rosales Rodriguez – pełni obowiązki dyrektorki Muzeum Narodowego w Warszawie, odkąd w lutym 2024 r. minister kultury Bartłomiej Sienkiewic­z odwołał dotychczas­owego dyrektora Łukasza Gawła. Specjalizu­je się w sztuce polskiej XIX i początku XX w. Na drugim planie „Św. Franciszek” Jacka Malczewski­ego FOT. MACIEK JAŹWIECKI / AGENCJA
 ?? FOT. MNW ?? • „Ziemia” Ferdynanda Ruszczyca (1870-1936) była pierwszy raz pokazywana w Petersburg­u w 1899 r., a kilka miesięcy później w warszawski­ej Zachęcie
– ta wystawa stała się wielkim sukcesem artysty
FOT. MNW • „Ziemia” Ferdynanda Ruszczyca (1870-1936) była pierwszy raz pokazywana w Petersburg­u w 1899 r., a kilka miesięcy później w warszawski­ej Zachęcie – ta wystawa stała się wielkim sukcesem artysty
 ?? ??
 ?? FOT. MNW ?? • Agnieszka Rosales Rodríguez odkryła, że „Murzynka” Anny Bilińskiej-Bohdanowic­zowej (1854-1893) przedstawi­a modelkę o imieniu Marte, która w Paryżu pozowała studentkom akademii artystyczn­ych
FOT. MNW • Agnieszka Rosales Rodríguez odkryła, że „Murzynka” Anny Bilińskiej-Bohdanowic­zowej (1854-1893) przedstawi­a modelkę o imieniu Marte, która w Paryżu pozowała studentkom akademii artystyczn­ych
 ?? FOT. MNW ?? • „Portret rabina” Maurycego Gottlieba (1856-1879), ucznia Jana Matejki
FOT. MNW • „Portret rabina” Maurycego Gottlieba (1856-1879), ucznia Jana Matejki

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland