Amber Gold 2.0
Świat wedługOrlińskiego czyli gdzie teraz uderzą oszuści
Trudno powiedzieć, co się będzie działo z aferą Amber Gold, gdy ten felieton ukaże się drukiem. W takim razie spróbuję uciec do przodu i zasygnalizować potencjalne źródło następnej afery finansowej tego typu – która grozi nam, kiedy już rozwiążemy problem parabanków.
Jej źródło widzę w hołubionym przez entuzjastów cyfrowego społeczeństwa obywatelskiego fenomenie crowdfundingu. Wszyscy bardzo lubią to zjawisko. Ja też. Ale nie zgadzam się z internetową nagonką na ministra Boniego za to, że chce poddać crowdfunding prawnej regulacji, zamiast energicznie zapalić zielone światło.
Wyjaśnijmy najpierw, co to dokładnie jest. „Crowd” to po angielsku „tłum”, „funding” to oczywiście gromadzenie funduszu. Pojawiła się już polska nazwa – „finansowanie społecznościowe”, ale nie wiadomo, czy się przyjmie.
Idea jest taka: ktoś, kto ma jakiś pomysł, ogłasza go w internecie – i prosi wszystkich, którzy chcieliby ten pomysł wcielić w życie, o dobrowolne niewielkie wpłaty na kapitał początkowy. Pomysłem może być absolutnie wszystko – skłonienie zespołu rockowego do trasy koncertowej albo twórców kultowej gry komputerowej do napisania dalszego ciągu.
Idea jest bardzo piękna, bo pozwala na ominięcie wąskiego gardła, które zabijało dotąd wiele ciekawych inicjatyw. Historia popkultury jest pełna filmów, gier czy albumów rockowych, które miały bardzo ciekawy pomysł i może już istniały nawet jakieś wczesne przymiarki, ale nagle zabrakło finansowania.
Często bywa tak, że specjaliści wyrokują, że coś się nie sprzeda – i zabijają produkt w zarodku. Ignorując krzyk protestu tych, którzy akurat bardzo chętnie by to coś kupili.
Historia pokazuje, że specjaliści potrafili się grubo mylić. Przypomnę, że w pierwszych latach kariery The Beatles specjaliści od rynku muzycznego z firmy EMI byli przekonani, że brytyjska imitacja amerykańskiego rock and rolla nigdy się nie sprzeda wUSA, i przez ponad rok odmawiali wydawania ich nagrań pod szyldem swojego amerykańskiego oddziału Capitol Records.
Finansowanie społecznościowe to szansa, żeby wszyscy uczestnicy tej gry mogli powiedzieć „sprawdzam”. Twórca może powiedzieć fanom: chcecie kupić moją płytę – sprawdzam, pokażcie portfele. Fani, odwrotnie, mogą powiedzieć twórcy: masz tu 10 euro i przestań narzekać na piractwo, tylko wreszcie nagraj tę płytę.
Najsłynniejszym serwisem crowdfundingowym jest Kickstarter, na którym zgromadzono 10,3 mln dolarów na projekt Pebble (zegarka łączącego się bezprzewodowo ze smartfonem), 8,6 mln na konsolę do gier Ouya opartą na oprogramowaniu open source – a więc wolną od upierdliwych zabezpieczeń antypirackich – i 3,3 mln na grę komputerową „Double Fine Adventure”. To pierwsza trójka wfinansowaniu społecznościowym.
Ta gra to dobry przykład takiego właśnie obustronnego „sprawdzam”. Gracze z mojego pokolenia często narzekają, że już się nie robi gier, wktórych celowała kiedyś legendarna wytwórnia Lucas Arts, czyli gier przygodowych typu „point and click”.
Zamiast biegać z giwerą po mieście opanowanym przez zombie, gracz rozwiązywał wtych grach szalone logiczne łamigłówki – że jeśli rozsypiemy na antenie radia okruszki, przyleci ptak ibędzie je dziobać, antena się przechyli, radio będzie mieć zakłócenia, barman przyjdzie poprawić antenę imy wtedy podmienimy kubek kawy na kubek błota (to fragment scenariusza najlepszej polskiej gry tego typu, „Teenagent”). Gracze chcą wto grać. Producenci mówią, że to się nie sprzeda. Tim Schafer, weteran Lucas Arts, powiedział „sprawdzam” izobaczymy, kto miał rację.
Pomysłodawcy proponują sponsorom różnego rodzaju korzyści za poparcie ich projektu – czasem jest to po prostu bilet na koncert, czasem udział w zyskach, a czasem nic poza satysfakcją z poparcia dobrego projektu (np. szekspirowskiego teatru wBagdadzie). Czy wyczuwają państwo, jakie to jest pole do popisu dla oszustów takich jak Plichta vel Stefański? Im popularniejsze jest finansowanie społecznościowe, tym większe będzie zainteresowanie oszustów.
Oni już się pojawiają na Kickstarterze. Kilka miesięcy temu zdemaskowano oszusta zbierającego wpłaty na grę wideo, którą rzekomo przygotowywał – zdążył zebrać prawie 5 tysięcy dolarów i zniknął. Serwis w takiej sytuacji umywa ręce i radzi procesować się z oszustem.
Moim zdaniem to trochę za mało i państwo powinno poddać finansowanie społecznościowe regulacjom. Na razie oszuści w takich serwisach to amatorzy, ale w końcu pojawi się tam następca Plichty (albo nawet on sam, tyle że pod nowym nazwiskiem) i nabierze tysiące ludzi obietnicą zysku za inwestycję w wirtualne sztaby złota.
Itym razem nawet nie będzie to oszustwo.