W sieci szaleństwa
Kajet konesera Krzysztof Varga czyli rzeczywistość czy fikcja?
Nie jest odkryciem, przyznajmy uczciwie, że internet generuje eksplozje szaleństwa, mamy z tym do czynienia codziennie, codziennie toczy się wielka światowa wojna kulturowa, jak przystało na wojnę XXI wieku toczy się ona w świecie wirtualnym. Wirtualnym? Dobre sobie, akurat w wirtualnym. Ja osobiście coraz bardziej przekonany jestem, że świat wirtualny to ten, w którym żyjemy na co dzień, to jest ten świat doznań zwyczajnych, takich jak jedzenie i jego przeciwieństwo, praca i bezrobocie, chodzenie do warzywniaka i na pocztę, to jest świat wymyślony, on z rzeczywistością ma słabe związki. Obejrzyjcie, proszę, dowolny program informacyjny w telewizji, posłuchajcie, co mówią posłowie Rzeczypospolitej, jak im podetknąć mikrofon – nadal uważacie, że to jest świat realny? Doprawdy paradne. Świat prawdziwy to ten, który istnieje właściwie już tylko w sieci, tam przecież buzują prawdziwe namiętności, osobliwie nienawiść, proszę mi nie wmawiać, że nienawiść to jest jakaś wirtualna emocja, nie ma emocji bardziej rzeczywistej, odczuwalnej, namacalnej wręcz, jak nienawiść. To, że akurat ujawnia się ona najlepiej w internecie, to akurat nie samego internetu wina, gdyby ludzkość nie była przepełniona nienawiścią sama z siebie, a z niejasnych powodów przepełniona byłaby miłością, toby się ludzie w internecie obrzucali zażarcie wyznaniami miłosnymi, a nie bluzgami. To akurat jest jednak, przyznajmy, niejaka utopia.
Rzecz w sumie jest oczywista, choć wielu chyba zaskoczyła słynna już sprawa Grażyny Żarko, jak wiadomo, postaci w pewnym sensie fikcyjnej, choć odgrywanej przez osobę żywą – aktorkę amatorkę panią Annę. Gwoli przypomnienia: Żarko, wykreowana przez jakichś spryciarzy, którzy się chcieli kosztem narodu zabawić, na krótkich filmikach w YouTubie prezentowała obskuranckie poglądy, opatrując je hasłem „Katolicki głos w internecie”. W ten sposób dotarła do tysięcy domów, w których siedzieli sobie spokojnie nienawistnicy. Jak się okazuje, nienawistnicy mogą być nie tylko proweniencji prawicowej, ale i, że tak to ujmę, liberalnej, nienawiść bowiem jest uczuciem wielce demokratycznym, a wzmocniona przez internet staje się uczuciem demokratycznym po stokroć. Casus Grażyny Żarko polega oczywiście na tym, iż fikcja z rzeczywistością się ludzkości intensywnie miesza, osobliwie miesza się tym, którzy już sprzed ekranu komputera bądź telewizora nie odchodzą, właściwie to nawet nie tyle się miesza, ile bierze górę w nich przekonanie, że wszystko jest prawdą. Co zobaczą – prawda, co usłyszą – prawda objawiona, co przeczytają – prawda najwyższa. Ciekawe zjawisko – nie myślą bynajmniej, że wszystko wokół jest fikcją, co chyba byłoby naturalniejsze, wręcz inaczej, oni są przekonani że cokolwiek zobaczą w sieci iwtelewizji, to jest czysta żywa prawda. Wieszczę, że los twórców fikcji będzie coraz cięższy, już jest ciężki niemożebnie, a będzie gorzej, niedługo nie będzie innego wyjścia jak pisać fikcję, zaznaczając przy tym głośno i wyraźnie, że to wszystko prawda.
Poruszam ten nieco wyeksploatowany temat, ponieważ sięgnąłem po książkę „Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę”, fascynująca to lektura, chociaż zupełnie niezaskakująca. Owszem, rzecz nie jest nowa, ukazała się po polsku już kilka lat temu, ale że dopiero teraz ją przeczytałem, zmotywowany inwazją głupców na sieć, zdaję z tej lektury sprawozdanie.
Książkę napisał Andrew Keen, neofita, który swego czasu robił karierę w słynnej Dolinie Krzemowej, a potem nawrócił się na niechęć do sieci, wsumie lubię takie nawrócenia i taki neofityzm. Ten krytyk internetu jest także – jak informuje biografia na ostatniej stronie okładki – ewangelistą, a więc podoba mi się jeszcze bardziej, rozsądny ewangelista to prawdziwy cud, można powiedzieć, takich ewangelistów nam potrzeba, takich ewangelistów chcemy słuchać.
Ewangelista Keen wychodzi od znanej teorii „nieskończonej ilości małp”; jest to prosta teoria głosząca, że jeśli nieskończonej ilości małp damy nieskończoną ilość maszyn do pisania, to w końcu któraś z nich machnie sztukę Szekspira. Keen uważa, że obecnie nieskończona ilość małp siedzi przy klawiaturach komputerów, zalewając świat swoimi refleksjami na dowolny temat. Nowego Szekspira jeszcze nie napisali, obawiam się, że nie napiszą, gorzej – połowa z nich, jak sądzę, nie ma pojęcia, kto to był Szekspir.
Rozliczne blogi, osobliwie blogi polityczne, zaspokajają gusta coraz bardziej uprzedzonej mniejszości, która wykorzystuje najbardziej demorzeczona kratyczne medium, a więc sieć, do zaciemniania obrazu świata i likwidowania jakże zbędnego w dzisiejszym świecie obiektywizmu, uważa Keen. Nie ma już granicy między faktem a fikcją, powiada nasz ewangelista jakby moim głosem, zaciera się różnica między pisarzem a czytelnikiem, sztuką a produktem, amatorem a ekspertem, każdy głos wart jest tyle samo, niestety zazwyczaj, mówiąc oględnie, gówno wart. Większość głosów to bełkot, granice się zacierają, a niebawem ich wcale nie będzie, bo zostaną tylko amatorzy. Eksperci zostaną wybici, jedyna szansa dla ekspertów na przetrwanie to zostać amatorami, względnie skutecznie amatorów udawać, ekspert tylko jeśli będzie barwnie bredził, ma szansę na przeżycie w nowym pokracznym świecie.
Owszem, to piękne, powiada Keen, że świat zaludnił się nam milionami amatorskich twórców, ale nie znaczy to, że da się wyłapać z tego geniuszy, wręcz przeciwnie: to, że każdy może być twórcą, oznacza jedynie, że znaleźć w tym oceanie twórcę prawdziwego stanie się niemożliwością. Sieć, mówi Keen, postanowiła obalić „dyktaturę kompetencji”; doprawdy straszna to dyktatura, gdzież Kaddafiemu czy Asadowi do tak strasznej dyktatury jak ta ludzi kompetentnych. Precz z kompetencją, powiada nowy Wielki Brat (nie ja to mówię, Keen sam przywołuje Orwella), a właściwie nieskończona ilość Wielkich Braci, bo dziś w sieci każdy może być Wielkim Bratem, który resztę obserwuje i kontroluje. Wstrząsające słowa – jak na ewangelistę przystało – wypowiada Keen: „zamiast dyktatury ekspertów będziemy mieli dyktaturę idiotów”. Doprawdy dopiero będziemy? Coś mi się zdaje, że już zaczynamy mieć, to jest dyktatura bez czołgów i więzień, ale coraz trudniej w jej obliczu udać się nawet na emigrację wewnętrzną, czołg nie wszędzie wjedzie, tajna policja nie wszędzie dotrze, dyktatura idiotów wciśnie się w każdy kąt.
Internet, mimo że jest tak świetnie poinformowany, nie zauważy końca świata. Apokalipsa będzie się rozgrywać poza świadomością internetu, który będzie wtedy wściekle zajęty komentowaniem, dajmy na to, biustu Lady Gagi, który niefortunnie wymsknął jej się z sukienki.