Z końca świata
Tadeusz prosi, żeby dawał znać redakcji, „jak przebiega poszukiwanie punktu doskonałego”. Jadwiga zapewnia bohatera, że będzie z nim myślami, kiedy wsiądzie do samolotu. „I wiedz – pisze – że życie nie kończy się nawet po siedemdziesiątce (skończyłam ją kilka dni temu), a świat – po wyliczeniach egzotycznych astronomów sprzed wieków”. Ewa pisze, że żaden mężczyzna jej tak nie zaimponował swoją decyzją. „Jak pięknie, że nie siedzi Pan w domu z założonymi rękoma, tylko jedzie Pan nimi zadusić samotność”. Witek, fizyk, pisze, że oczekiwał historii dowcipnej o jakimś wariacie, który szykuje się na Armagedon, a przeczytał tekst smutny, ale jednocześnie tekst o artyście. „Tak jak artyści typu Opałka pchani byli obsesją, że coś muszą zrobić, i to robić do końca trwania ich czasu, tak Pan jest takim artystą”. Marcin pisze, że żona już miała w drugi dzień świąt zutylizować „Duży Format”, bo przeczytała, a tu „taka niespodzianka! Prawie nigdy nie piszę do nieznajomych, ale od czego są wyjątki, a może poczułem się Pana dobrym znajomym? Cholera wie!”. Wiktor prosi, żeby bohater go informował mailowo, czy wszystko u niego w porządku. MARIUSZ
SZCZYGIEŁ
Ostatnie godziny starego roku. To był rok! Zaczęty w Dubaju, żegnany na Zanzibarze. A po drodze tyle krajów, miast, ludzi, wrażeń.
Przerażenie, jakiego jeszcze nie doznałem w życiu. Dwa dni temu ugryzło mnie coś w prawe przedramię. Mały stan zapalny, jak to zwykle bywa w takich przypadkach. Zwykle? W każdym razie zlekceważyłem. Ot, psiknąłem na to przewidzianym na takie okoliczności środkiem. Wracamy już z Zanzibaru, zajmujemy miejsca na promie. Miejsce jest nadal czerwone, a obok biegną dwie krwiste pręgi. Więc to tak wygląda? A jak się kończy? Sprawdzam puls. Normalny, rytmiczny. Nie mam gorączki. Ale strach jest chyba gorszy od niej. Wypełnia mnie całego, sekunda po sekundzie. Brakuje mi oddechu. Co robić? Alarmować? Czekać? A jeśli stracę przytomność? Jeśli odzyskam ją w jakimś tanzańskim szpitalu? Albo już tylko TAM? Strach ma wielkie oczy… Nie, strach jest tymi wielkimi oczyma, widzącymi wszystko, co można zobaczyć w takiej chwili. Zawracam? Ląduję wWarszawie już nawet nie na tarczy, ale bez tarczy w ogóle. Amputacja ręki? Prawej… Dom opieki społecznej… Co jeszcze? Co jeszcze mogą znaczyć dwie nieznikające czerwone pręgi. Jestem mokry. Podkoszulek oblepia mnie jak suknia Dejaniry. Zachciało mi się… Zachciało ci się… Już słyszę te słowa wypowiadane przez najbliższych. Będę czekał końca swych dni, czytając książki i pisząc tę, do której materiału już nigdy nie zbiorę. Znowu patrzę na przedramię. Pręgi zniknęły! Odcisnąłem je o poręcz fotela. Widzę tylko blady, ledwie widoczny ślad po ukąszeniu. Czy to na pewno koniec dramatu? Czy tylko chwilowe zawieszenie broni pomiędzy mną a Afryką… Mam tu spędzić jeszcze dwa miesiące…
Zawsze za mną jakiś mały straszek, który takim okazał się dopiero, gdy minął. I zawsze przede mną jakiś strach, o którym wiem jeszcze niewiele poza tym, że zwykle rośnie. Ale może jutro okaże się tylko straszkiem.
Cieszę się, że towarzyszą mi słowa wsparcia ze strony czytelników „Dużego Formatu”. Napiszę o pracy z dziećmi w Tanzanii. Pozdrawiam wszystkich.