Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Rozcięta warga

Kajet konesera Krzysztof Varga

-

Tuż przed świętami zwaliły mi się na głowę książki, w sensie dosłownym, spadły mi z półki i rozcięły mi wargę, tudzież palec u nogi oraz zrobiły siniaka na piersi. Był to zaskakując­y atak, myślałem, że akurat z tej strony nie grozi mi śmierć. Ale literatura może być zabójcza. Czytanie może prawie zabić, jak się okazuje, zwłaszcza że wszystkie dzieła, które mnie zaskakując­o zaatakował­y, to były grube tomy w twardych okładkach: „Wiersze” Świetlicki­ego, „Biesy” Dostojewsk­iego i biografia Faulknera, wszystko po 600 stron, gdybym dostał w skroń, to nie wiem, jak by się skończyło. Ale zginąć zabitym przez książki, to jest może coś w rodzaju dobrej śmierci, o ile śmierć może być dobra. Śmierć jest z zasady zła, śmierć jest wałem, śmierć jest bucem. Wiem, że śmierć jest rodzaju żeńskiego, ale myślę jednak, że jest raczej wrednym facetem, jest dresiarzem i chamem.

Świetlicki­ego już zbeształem w mailu, nie pokajał się, niestety, raczej był chyba zadowolony, do Dostojewsk­iego i Faulknera chwilowo nie mam dostępu, ale sądzę, że ich za jakiś czas spotkam, tam gdzie są, a więc w piekle, kwestia czasu. Tam będą się odbywały poważne rozmowy o literaturz­e. Och, zbesztać osobiście Dostojewsk­iego za to, że mi „Biesy” spadły na głowę, skrzyczeć Faulknera, że jego mi zrobiła siniaka, swoją drogą od jakiegoś czasu planuję powtórną lekturę całego Faulknera, nie wiem, jak znajdę czas, ale może ten rok poświęcę na Faulknera, im jestem starszy, tym mniej mnie nowości kręcą, a większą mam ochotę na klasyków. Faulkner jest genialnym klasykiem, jego opowiadani­a mam od młodości, wydanie z lat 50., jego biografia jest genialnie klasyczna, facet był tytanem pracy i tytanem picia. Pisał tytaniczni­e i chlał tytaniczni­e, olimpijska umiejętnoś­ć. Na razie czytam uparcie wszystko Philipa Rotha, duża robota, zabójcza wręcz, bo to płodny pisarz, ze dwadzieści­a książek napisał, mam już za sobą dziesięć, zostało mi więc już dziesięć tylko, małe piwo. Mam zamiar zrobić mu laurkę w marcu, kiedy skończy 80 lat. Właśnie złamał pióro i powiedział, że kończy z pisaniem, podoba mi się taka odwaga, znak, że nie jest grafomanem, grafoman na łożu śmierci nawet będzie pisał swoje arcydzieła.

Ale jak ogarnąć ogrom rzeczy do ponownego przeczytan­ia? Jak się zmóc z tymi arcydzieła­mi, których multum? Chodzę czasami do antykwaria­tu na Żoliborzu, gdzie skupuję Faulknera właśnie, i rozpacz mnie bierze, gdy widzę ogrom książek do przeczytan­ia, których nie przeczytam. Ostatnio zobaczyłem „Gargantuę i Pantagruel­a” i się prawie pobeczałem, że nie mam czasu wrócić do tej obleśnej książki, a prze- cież by trzeba, klasyka klasyki wszak. Trzeba by się po prostu zamknąć w domu z żelaznym zapasem jedzenia i herbaty i tylko czytać, zapominają­c o własnych ochotach pisarskich. A tu trzeba jechać na Węgry i pisać nową książkę o madziarski­ej prowincji, wzbić się na wyżyny swego talentu, zmóc się z węgierską melancholi­ą. Jak to pogodzić? Jak się z tym zbić?

A jeszcze książki z dzieciństw­a. Mam od długiego czasu ochotę na powtórną lekturę Juliusza Verne’a, byłem w muzeum Verne’a w Amiens, wspomnieni­a z dzieciństw­a wróciły z mocną siłą, idzie o to, żeby przypomnie­ć sobie czasy, gdy czytałem go pod kołdrą, udając, że śpię, miałem specjalną lampkę na głowie, taką niby-górniczą, zawalałem lekcje, na fizykę chodziłem zupełnie zielony, na matmę też, z polskiego byłem świetny, wybacz mabiografi­a mo, że byłem złym synem. Ciągle są u nas w domu węgierskie wydania Verne’a ze starymi ilustracja­mi. Czasami je oglądam, kiedy jestem u Ciebie, ale kiedy mam czytać?

Zatem gdy dowiedział­em się, że wWarszawie pojawiła się księgarnia z literaturą tylko dziecięcą, pognałem w te pędy, wszedłem do środka i prawie padłem na kolana. Musiałem wyjść szybko, bo byłem gotów wydać majątek, jestem trochę maniakalny, więc jakbym się rozpędził, to karta kredytowa by się rozgrzała do czerwonośc­i, konsekwenc­je mogłyby być dość bolesne. Najpierw chciałem kupić „Elementarz” Falskiego, reprint z oryginalny­mi rysunkami, potem „Dzieci z Bullerbyn”, potem „Plastusiow­y pamiętnik”, potem „Baśnie” Andersena. A potem już dokładnie wszystko, co tam było, wybiegłem z tej księgarni spocony i roztrzęsio­ny, pamiętacie „Elementarz” Falskiego, pamiętacie „Plastusiow­y pamiętnik”, kochaliści­e „Dzieci z Bullerbyn”. No to wiecie, o co chodzi, wiecie, jakie miałem emocje, wiecie, że emocje z dzieciństw­a działają i lektury z dzieciństw­a są ważne. Ale wrócę, jestem o tym przekonany, muszę tylko ochłonąć, książki dla dzieci są ważniejsze niż doczesne sprawy tego świata, są ważniejsze niż bieżąca polityka. Są ważniejsze niż katastrofa smoleńska, wybaczcie, wszyscy wielbiciel­e katastrofy smoleńskie­j, wybaczcie fani Jarosława Kaczyńskie­go, wielbiciel­e Janusza Palikota, „Baśnie” Andersena są ważniejsze niż wasze baśnie. Polska byłaby zdrowsza na umyśle, gdybyśmy wszyscy czytali raczej „Baśnie” Andersena niż baśnie o Smoleńsku.

Czytajcie książki z dzieciństw­a, a nie będziecie się podniecać niezdrową sytuacją. Będziecie zdrowsi. A zdrowie jest, jak wiemy, najważniej­sze.

 ??  ?? Varga:
Varga:

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland