Porzucone córy Baszara
Ojciec jest dowódcą w syryjskim wojsku. Ja w Turcji zostałam dziewczyną do towarzystwa
Chodź, pójdziemy na papierosa. Wszystko ci opowiem – mówi Huda. Kiedyś mieszkała w Mezzie, bogatej dzielnicy Damaszku, stolicy Syrii. Dziś w Turcji usiłuje zarobić na siebie i dwoje dzieci. Weszliśmy do restauracji Mezzalun w centrum Ankary. Nowoczesny lokal ściąga klasę średnią. Przychodzą tu z jednej strony Saudyjki, które odsłonięte mają tylko oczy. Z drugiej Turczynki, półnagie, ubrane w obcisłe szorty i wyzywające koszulki z głębokimi dekoltami. Po klienteli można zauważyć, jak różnorodny jest dziś Bliski Wschód.
Huda zabrała z sobą synów: 7-letniego Sameda i 3-letniego Ibrahima oraz przyjaciółkę Ifrah z córką, 8-letnią Amirą. Kobiety od dzieciństwa się przyjaźnią. W Damaszku mieszkały przy jednej ulicy, chodziły razem do szkoły.
Mimo zakazu Huda zapala papierosa. Podnosi nikab i wypuszcza chmurę dymu. – Zaczęło się rok temu. Mój mąż Sami pilnował naszej dzielnicy. Obserwował ruch oporu. On nie jest zły, ale miał takie polecenia. Jego codzienne raporty i donosy nie miały nikomu robić krzywdy. Zresztą tak ciebie poznaliśmy – przypomina. – Pamiętasz? Byłeś wyznaczonym celem do obserwacji. „Przypadkowe” zaproszenie cię do domu miało wyjaśnić, czego cudzoziemiec szuka w naszej dzielnicy, dlaczego tu zamieszkał. Teraz już wiesz, on jest współpracownikiem wojskowego wywiadu. Współpraca z wojskiem i policją była naszym źródłem utrzymania – mówi Huda, przerzucając synka na drugie kolano.
– Kiedyś praca Samiego nie była dla nikogo problemem. Ale rok temu przyszedł do domu i powiedział, że musimy wyjeżdżać. Agencja wywiadu doniosła, że walki mogą przenieść się do Mezzy. Nie chciał ryzykować zdrowia naszych synów. Zamknęłam pracownię krawiecką. Nie było to łatwe, to był mój drugi dom. Szyłam garnitury dla wykładowców uniwersytetu, polityków, zagranicznych studentów. Dzieci miały kolegów i plac zabaw na dziedzińcu, obok był meczet. Niewiele kobiet miało szansę na pracę – mówi.
Jej pracownia mieściła się w 200-metrowym, klaustrofobicznie wąskim lokalu, przy handlowej ulicy Mezzy. Wewnątrz, na lśniących manekinach ustawionych pod ścianą, wisiały dziesiątki garniturów wzorowanych na topowych markach. Wszystkie z materiałów od najlepszych producentów. Tu nie było miejsca na tandetę.
– Sami pojechał na obóz przygotowawczy. Zostałam z dziećmi i… dolarami, które udało się wcześniej zdobyć. Płakałam. Było mi żal maluchów. Nic nie rozumiały – dodaje. – Zawiadomiłam Ifrah i byłam gotowa wyjechać z Damaszku.
Ifrah nie pracowała. Opiekowała się córką i domem. Często odwiedzała przyjaciółkę w pracowni krawieckiej tuż pod jej mieszkaniem. Zamykały razem sklep i rozchodziły się do domów, by wieczorem ponownie się spotkać na herbatę, fajkę wodną i kolację. Mąż Ifrah, Mohammad, razem z Samim pracuje dla syryjskiego wywiadu. Wspólnie inwigilowali mieszkańców Damaszku oraz cudzoziemców. Teraz obaj zasilili szeregi armii Baszara al-Asada.
– Autobus do Idlib, miejscowości niedaleko granicy z Turcją, ruszał nad ranem. Od początku wytykano nas palcami. Wszyscy wiedzieli, że Sami jest po stronie Asada. Kierowca nie chciał jechać ze zdrajcami Syrii. Pasażerowie wyzywali nas od kurew, morderczyń i zdrajców.
– Po drodze widziałyśmy powybijane szyby w sklepach, tłumy na ulicach – dodaje Ifrah. Nosi europejskie ubrania i mocny, wybielający makijaż. Jej córka zasypia na kanapie.
– W Idlib zatrzymała nas Wolna Armia. Kierowca powiedział, że pracujemy dla Asada. Wy-