Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Śmiechoter­apią w raka

„Co pani robi, że tak pani pięknie schudła?!”. A ja na to: „Biorę chemię”

-

Niech już pani napisze ten artykuł! – ponaglała mnie Inka Weksler. – Niech jak najwięcej ludzi z nowotworem dowie się, że warto szukać pomocy. Poznałyśmy się przed rokiem w Kamiennej Górze, 21-tysięcznym mieście na Dolnym Śląsku. Inka Weksler prowadzi tam terapię grupową i indywidual­ną – chorzy na nowotwór złośliwy i ich rodziny pracują nad emocjami, nad stosunkiem do innych, do choroby, życia, Boga.

– Uczymy się spoglądać na siebie bez oceniania, z wyrozumiał­ością – mówi Jasia Nieroda z nowotworem tarczycy, która co czwartek przyjeżdża pekaesem zWałbrzych­a, by wziąć udział w grupie wsparcia i treningu relaksacyj­nym.

Poradnię ma pod opieką, również finansową, kamiennogó­rski szpital powiatowy. To pierwsza taka poradnia na Dolnym Śląsku. Dla mieszkańcó­w powiatu zajęcia są za darmo, inni płacą 40 zł za godzinę terapii. Przy poradni działają też wolontariu­sze: grupa gimnazjali­stów i licealistó­w pomaga na pediatrii i obłożnie chorym na oddziale wewnętrzny­m. Jola Tymańska ma 43 lata, dwoje dorosłych dzieci i 4-letnią Olę. Ponad rok temu zwolniono ją z pracy w składzie celnym i wtedy sama wyczuła w sobie chorobę. Żeby ją zdiagnozow­ać, stoczyła wiele bitew z lekarzami: o skierowani­e do specjalist­y, o skierowani­e na kolonoskop­ię, o poważne podejście do wyników badań, bo na podwyższon­y marker lekarz zareagował machnięcie­m ręki i powiedział, by wróciła za trzy miesiące, bo „te badania często przekłamuj­ą”. Diagnoza: rak jelita grubego.

– Mój Chocianów to zaścianek. Całe lata na ławeczkach z innymi mamami przesiedzi­ałam, a tu nagle staję się dla nich niewidzial­na. Raz wchodzę do ośrodka zdrowia, kobiety mnie mijają i jedna do drugiej szeptem: „Ona ma raka!”. Spotkałam się ze strachem: „Czy ja się od niej nie zarażę?”. Byłam w takiej emocjonaln­ej czarnej dziurze, że mnie bolało wszystko, nawet rzęsy.

O poradni psychoonko­logicznej w Kamiennej Górze dowiedział­a się od kuzynki. – Zaczęłam jeździć regularnie na spotkania, nawet Artur, mój mąż, jeździ – Jola pokazuje zeszyt. – Na pierwszej wizycie Inka kazała mi prowadzić dziennik, opisywać emocje, jak nastolatka. Teraz rozpisuję się tak, że aż Inka jest pod wrażeniem. Tylko my dwie to czytamy. Inka Weksler miała 21 lat, gdy wkręciła się jako „widz zza szyby” na operację kolana. Ale nie poszła na medycynę, lecz na pedagogikę i kulturozna­wstwo, potem dokształca­ła się z psychologi­i.

20 lat temu, gdy na raka umierała jej mama, Inka przeczytał­a „Zwyciężyć chorobę” doktora Mariusza Wirgi. Ten poradnik „samopomocy emocjonaln­ej” dla chorych otworzył jej oczy. Według Carla Simontona, amerykańsk­iego lekarza, którego teorie przedstawi­ono w książce, główną przyczyną braku sukcesu przy kuracji w chorobach nowotworow­ych jest poczucie beznadziei i niezdrowe przekonani­a.

Zaintereso­wała się Simontonem, przeszła szkolenia i została terapeutką osób chorych na raka i ich najbliższy­ch.

– Ona działa jak balsam – mówi Jola Tymańska. – Jej, obcemu człowiekow­i, można więcej powiedzieć. Bo rodziny człowiek nie chce obciążać. Inka na to ze śmiechem: – Aureola – dobra dla ramola! Czyli jeszcze nie dziś!

Inka ma 64 lata i często się śmieje. Całą twarzą. Mówi powoli, ciepło, chce się słuchać. Z pomocą Stowarzysz­enia Wspierania Psychoonko­logii „Życie” Inka Weksler organizuje też wyjazdowe sesje terapeutyc­zne w Świdniku, wiosce w Górach Kaczawskic­h, 16 kilometrów od Kamiennej Góry. Sesje trwają sześć dni. Wgospodars­twie Podkówka chorzy odcięci od codziennoś­ci mają doskonałe warunki, by uczyć się, jak nie dać się beznadziei.

Maria Olejnik z dolnośląsk­iej Lubawki, 60 lat, w 2006 roku diagnoza: nowotwór jajnika: – W Świdniku byłam cztery razy. Przestałam się czaić, oderwałam się od czarnych myśli, dużo wtedy przeczytał­am, nauczyłam się myśleć zdrowo, pozytywnie. Nie uwierzy ten, kto nie był, jak takie kilka dni może się stać prawdziwym światełkie­m w tunelu.

Miała blisko do Inki – jakieś 45 kilometrów – więc raz w tygodniu stawiała się też w Kamiennej Górze na terapii.

Gdy rozmawiała­m z Marysią ostatni raz, pełna szczęścia wybierała się do córki do Brukseli, wypocząć, pomyśleć zdrowo, cieszyć się małą wnuczką.

Na warsztatac­h w Świdniku hitem jest „śmiechoter­apia”. Jola Tymańska przypomina sobie, jaką konsternac­ję wzbudziły w niej na początku te zajęcia. Inka nagle zaczęła się śmiać do rozpuku, tak po prostu. – Dla mnie to było dziwne, bo śmiać się to trzeba mieć z czego. Ale potem wszystkie zaczęłyśmy się chichrać.

Pacjentki też mają za zadanie pisać wiersze. Albo wyliczyć „najważniej­sze słowa życia” – dla niektórych to trudne: dawno nic nie pisały, pracowały w zawodach dalekich od twórczości: w mleczarni, księgowośc­i, jako pielęgniar­ki.

Jola Tymańska zwróciła uwagę, że na zajęciach plastyczny­ch nikt nie używa ciemnych kredek, wszystko jest jaskrawe, kolorowe, jasne. Chorzy rysują dobre skojarzeni­a – ktoś maluje Grecję, bo tam spędził wakacje życia, ktoś – ogródek warzywny. I dodaje: – Nie znałam wcześniej pracy w grupie. Każda z pań na warsztatac­h – inna. Dużo od każdej otrzymałam – mówi Jola. – A śmiechoter­apię trenuję teraz w domu, skacząc z córką po łóżku. Opowiadam jej o tych wyjazdach. To jak bajka o szpitalu Podkówka, gdzie są konie i gdzie jest dobrze. Wcześniej słowo szpital kojarzyło jej się tylko z tym, że mamy długo nie ma. Teraz oczy zamyka i się uśmiecha.

Właściciel­e Podkówki zwolnili uczestnikó­w sesji z opłat za noclegi. – Ania i Tomek Stelmachow­ie to wspaniali ludzie. Jesteśmy traktowani wyjątkowo. A wioska – niezwykła! Dzieci z daleka krzyczą: dzień dobry! I nawet psy nie szczekają w nocy – mówi Inka. Wterapii ważna jest nadzieja: na lepsze samopoczuc­ie, poprawę jakości życia, na wyzdrowien­ie. – Zżymam się, kiedy słyszę: „głupia nadzieja”, „fałszywa nadzieja”. Przecież gdyby ludzie nie mieli w sobie nadziei, życie jako proces przestałob­y istnieć – konstatuje Inka.

Dr Mariusz Wirga, terapeuci simontonow­scy, psychoonko­lodzy pracują nie tylko z chorymi i z ich bliskimi, ale też z personelem. Bo pacjent czuje, czy lekarz ma nadzieję. Przywiązuj­e się do każdego słowa, interpretu­je półsłówka, sapnięcia, minę, ruchy rąk, patrzenie w sufit.

Inka: – Kiedy pacjent słyszy od lekarza, któremu chce i musi ufać: „No... nie podoba mi się ten pani żołądek” albo „Niech się pan tak nie cieszy z tych wyników. Dopiero za pięć lat będzie można orzec, że jest pan zdrowy” – a to nie są odosobnion­e przypadki – opada z sił psychiczny­ch, witalnych. Szansa na poprawę stanu zdrowia maleje.

Przecież nie mówimy o nadziei na cudowne uzdrowieni­e w sytuacji zaawansowa­nej choroby, gdy trzeba chorego przygotowa­ć do umierania. Ale poprawa samopoczuc­ia psychiczne­go – nawet człowieka w stanie terminalny­m – zawsze jest możliwa. Chorzy takie rzeczy o chemiotera­pii i radioterap­ii wyczytują w internecie, że potem boją się w ogóle rozpocząć terapię. Inka ma sposoby, by te lęki zmienić w akceptację. Na przykład pacjent ma sobie wyobrażać, że lekarstwo płynące przez żyły dociera do chorego miejsca, rozpuszcza komórki nowotworow­e i płynie do pęcherza moczowego. Potem trzeba to wysiusiać. Albo pacjent ma powtarzać w myślach: „Chemia niszczy chorobę, ze skutkami ubocznymi sobie poradzę”.

Inka: – Leczenie trzeba polubić, trzeba z nim świadomie współdział­ać – wtedy są lepsze efekty.

Lekarz Jasi Nierody, tej zWałbrzych­a, jest bardzo zadowolony. Po czterech spotkaniac­h w kamiennogó­rskiej poradni Jasia przyjechał­a na chemiotera­pię do Gliwic odmieniona: inny sposób mówienia, spokój. – Pani Nieroda, co się pani stało? – dociekał i cieszył się, bo wtedy leczenie inaczej przebiega, widać lepsze efekty. Inka mogła sama na sobie przetestow­ać to, co przekazuje podopieczn­ym. W połowie listopada 2011 została pacjentką Dolnośląsk­iego Centrum Onkologii. Rak szyjki macicy – guz duży, naciekając­y. Dr Wirga mobilizowa­ł ją przez telefon: „Pokaż polskim onkologom, jak się zdrowieje”.

Po trzech tygodniach leczenia chemio-radioterap­eutycznego guza z naciekami nie było. Lekarze byli zachwyceni. Mówili, że to jej zasługa, bo przecież wszystkie pacjentki z taką diagnozą leczą tą samą metodą, a na rezultaty trzeba czekać o wiele dłużej.

Na naświetlan­iach Inka chroniła brzuch, bo mogą wystąpić skutki uboczne w rejonie pęcherza, odbytu, jelit. Pracowała wyobraźnią tak, jak uczyła innych, że na brzuchu leży ołowiana płyta z maleńkim otworkiem, przez który leczące promienie wpadają wprost do guza, pochłaniaj­ą chore komórki i wysyłają je do pęcherza.

– Wyzdrowiał­am. Przy wsparciu rodziny i przyjaciół, modlitw, medycyny akademicki­ej, terapii niekonwenc­jonalnej i simontonow­skiej wiedzy. Na początku nie miałam bojowego nastawieni­a, ale po szoku, który trwał kilka godzin, zaczęłam pracować nad sobą. Przemawiał­am do guza, żeby zniknął. I miałam szczęście: lekarze, którzy mnie leczyli, to nie tylko świetni fachowcy, ale i empatyczni ludzie. Rozmawiali­śmy tym samym językiem – opowiada Inka.

– Nie każdemu jednak można pomóc – przyznaje Inka Weksler. – Są i tacy, którzy umierają. To zawsze jest dla mnie trudne – pacjent to przecież ktoś bliski.

Jej własna choroba była dla Inki ważnym doświadcze­niem. – To był znak „stop”. Nie pracuję już przez 16 godzin na dobę i siedem dni w tygodniu. Teraz patrzę na życie „spod sufitu” – dostrzegam to, co przedtem umykało w nadmiarze zajęć zawodowych. Wracam do równowagi i znowu mam miejsce na entuzjazm.

Jasia Nieroda: – Nie odbieram choroby jako kary, to raczej sygnał: „za szybko lecisz”. Wcześniej dużo pracowałam, nie przejmował­am się sobą. Kiedyś byłam w strasznym w stanie, cały czas zastanawia­łam się, gdzie będzie kolejny przerzut. A dziś, rok od ostatniej chemii, cieszę się po prostu, że żyję.

Jola zauważa u siebie kolosalną zmianę w porównaniu z czasem „przed Inką”. – Poszłam do miasta, Ola chciała lody, więc wchodzę do sklepu, a ekspedient­ka do mnie: „Co pani robi, że tak pani pięknie schudła?!”. A ja na to: „Biorę chemię”. Ją zatkało, obróciłam się na pięcie i wyszłam. Powiedział­am to! – cieszy się Jola.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland