Co nam mówią „Dziady”?
15 lutego w Teatrze Polskim we Wrocławiu odbyła się premiera „Dziadów” w reżyserii Michała Zadary. I zaczęła się dyskusja, czy zachwycają
Kto chce rządu dusz prof. Stefan Chwin, pisarz
Ci, którzy uważają, że „historia już się skończyła”, jak swego czasu napisał Fukuyama, i że teraz będzie już tylko cacy, nic dla siebie w „Dziadach” nie znajdą. Ten dramat mówi o kłopotach. Czytając Mickiewicza, możemy docierać do sensu katastrof, które przytrafiają się nam jako zbiorowości. „Dziady” demaskują pewną strukturę władzy, dążenia do opanowania rządu dusz w imię jakiegoś projektu ideologicznego. Temat aktualny, zwłaszcza jak popatrzeć na naszych narodowców.
Szkoła wyrządza „Dziadom” dużą krzywdę, omawiając ten dramat jako historyczny, opowiadający historię lokalnego konfliktu w XIX w. Tymczasem ja znam np. Irlandczyków zakochanych w „Dziadach”, widzących w nich odzwierciedlenie własnego bólu. Bo to jest dramat uniwersalny!
Do końca błądzimy Michał Zadara, reżyser
Pani chciałaby usłyszeć, że „Dziady” są o upiorach historii nawiedzających nasz kraj. One o tym nie są. To utwór pełen mrocznych sugestii, niebezpiecznych tematów. W nocy ludzie idą przez las na tajny obrzęd. Wśród nich starzec, modli się do Boga, by jego wnuk umarł młodo. Myśliwy spowiada się z potwornej samotności – aż z lasu wyłania się drugi, „czarny myśliwy”, który w tym lesie poluje... „na kochanki”. W IV części do księdza, który mieszka w lesie z dwójką swoich dzieci, przychodzi upiór, zombi – opowiada o miłości tak silnej, że go z grobu wyrywa. I robi to, śpiewając piosenki, jak w musicalu.
Motyw, który w „Dziadach” nieustannie powraca, to samotność i wyobcowanie – od innych, od siebie, od narodu i od Boga. To utwór o tym, że nikt nie dał nam instrukcji obsługi życia i do końca błądzimy. Po końcu też.
Kto nie dozna słodyczy w niebie Antonina Stasińska, studentka
Wgimnazjum to była czarna magia. Ale w liceum, czego każdemu życzę, miałam polonistkę, która potrafiła nas poprowadzić przez ten tekst jak świetny przewodnik. Bardzo to przeżyliśmy. Przy śmierci pani Rollison zatkało mnie, płakałam. Boy-Żeleński pisał, że jak się z książki zrobi lektura, to już jest koniec. Ja miałam szczęście. Żal mi, gdy widzę, jak znajomi wykuwają na pamięć przydatne do egzaminacyjnego klucza formułki o „Dziadach”: że to dramat niesceniczny, Konrad bluźni Bogu, a Polska jest Chrystusem narodów.
Fascynujące jest to, że w zależności od wieku i sytuacji znajduje się w tym dramacie coś innego. Ja ostatnio powtarzam sobie: „Kto nie doznał goryczy ni razu, ten nie dozna słodyczy w niebie”.