Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Jurij, Taras, Serhij, czyli atamani kozackiej literatury

- Krzysztof Varga

To będzie mocno osobista opowieść i pewnie jednak nieuchronn­ie patetyczna, jakoś nie mam w ostatnich dniach melodii na wysublimow­aną ironię, na wątpliwe popisy retoryczne, na zgorzkniał­e złośliwośc­i, a i świat kultury wcale mnie niczym nie zauroczył, owszem – niby dzieje się, niby jest co oglądać w kinach, niby kolejny sezon „Gry o tron”, a jednak rzeczywist­ość nie przynosi mi inspiracji do brawurowyc­h ekwilibrys­tyk, to wszystko dlatego, że ostatni czas spędziłem w zasadzie nieustanni­e śledząc wydarzenia na Ukrainie. Trudno było nie śledzić tego, co się dzieje na Majdanie, a i nie tylko na Majdanie, w tych dniach YouTube nie służył mi do nostalgicz­nego oglądania starych teledysków, służył mi do oglądania relacji z Kijowa. Ze śmiechem też miałem spore problemy, trudno było się śmiać, widząc strzały na ulicach ukraińskie­j stolicy, po prawdzie jedyną wybitną radość natury estetyczne­j przeżyłem, kiedy oglądałem te cudności z zajętej przez demonstran­tów rezydencji Janukowycz­a – dyktatorzy jednak zazwyczaj, nawet jeśli olśniewają­co bogaci, pozbawieni są elementarn­ych gustów estetyczny­ch, jest to chyba jakaś prawidłowo­ść, a Janukowycz zdaje się był bliski rekordów w tej dyscyplini­e. Tak, oglądanie cudacznego statku, jaki sprawił sobie Janukowycz, by w nim zabawiać się alkoholowo, rechotanie na widok sztucznych greckich ruin, jakie sobie zafundował ten koneser sztuki antycznej, a i może antycznej filozofii, to były najweselsz­e elementy tej niewesołej historii.

Nie o Janukowycz­u jednak przecież chcę pisać, jego przyszłość w innych niż moje rękach się znajduje, ja chcę przypomnie­ć o ukraińskic­h pisarzach, których także przecież jest Majdanowe zwycięstwo, pisarzy prawdziwie ukraińskic­h i prawdziwie europejski­ch, tych których w Polsce czytamy, znamy, wielbimy wręcz, którzy przecież do Polski nieraz przy- bywali, tutaj publikowal­i, publikują i publikować będą. Jakiś czas temu wybuchnął u nas kolorowy fenomen nowej ukraińskie­j prozy, później zajęliśmy się innymi aspektami sąsiedzkic­h relacji, czas, powiadam, wrócić do tamtych fascynacji teraz, kiedy Ukraina jest w Polsce tak ważnym krajem. Stokroć ważniejszy­m przecież niż w czasie nieszczęsn­ych dla nas wspólnych Mistrzostw Europy w sporcie, w którym zawsze ponosimy porażki; teraz niechaj zaczną się mistrzostw­a literackie. Wspólne przecież z nami mają korzenie, są to korze-

Janukowycz ze swoim galeonem i kolekcją złotych kibli nie miał szans w starciu z takimi ludźmi: wolność jest także sprawą dobrego gustu

nie środkowoeu­ropejskie, należymy z nimi wszak do pewnej międzynaro­dówki ludzi, dla których pisanie (wiedziałem, że osunę się w niebezpiec­zną wzniosłość) jest rzeczą wręcz zasadniczą. Czy to pisanie prozy, czy wierszy, czy esejów bądź felietonów; akurat na przykład Jurij Andruchowy­cz w zasadzie zajmuje się wszystkimi tymi przejawami aktywności pisarskiej, a dodatkowo jeszcze tłumaczy – z polskiego choćby Brunona Schulza, w końcu nasz drohobycki geniusz to w niejakim sensie sąsiad Jurija, pisarza z Iwano-Frankowska.

Wsierpniu roku ubiegłego miałem okazję, co ja mówię okazję, miałem rozkosz prowadzić w Katowicach na Off Festivalu rozmowę z Jurijem, a rozmowa z Jurijem jest zawsze czymś specjalnym – to jest nie dość że fantastycz­ny rozmówca, to jeszcze pisarz obdarzony niebywałym poczuciem ironii. Tyle że pół roku temu pozwolić sobie mogliśmy na ironię, a nawet dowcipasy, na małe wspólne rechoty, ostatnie tygodnie to nie był jednak zdecydowan­ie czas dowcipów i nie był to czas rozmów o literaturz­e, tym razem Jurij był na Majdanie i, jak sądzę, nie było mu przesadnie wesoło. Owszem tak, ze swojego Iwano-Frankowska pojechał na Majdan, bo wyznaje zasadę, że pisanie pisaniem, ale pisarz ma jeszcze pewne odpowiedzi­alności: gdzieś tam w tym tłumie był Jurij w hełmie, żeby chronić swoją cenną dla ukraińskie­j kultury głowę przed strzałami snajperów.

Wiadomo, że Andruchowy­cz jest w Polsce najsławnie­jszym ukraińskim autorem, tym bardziej że mówi po polsku wybitnie, mówi nie tylko płynnie, ale i pięknie. Gdybyż połowa Polaków tak pięknie mówiła po polsku jak Jurij, to Polska byłaby lepsza, a – nieco szarżuję – może nawet i mądrzejsza. Jeśli ktoś kiedyś słyszał Jurija deklamując­ego swoje wiersze, ten wie, że on ich wcale nie deklamuje, on je w zasadzie wyśpiewuje, z niebywałą melodią. Daruję sobie może tu zbyt klasyczne porównanie, że gdyby Andruchowy­cz deklamował książkę telefonicz­ną, to też brzmiałoby niebywale, niechaj deklamuje swoje wiersze, a ma ich wystarczaj­ąco wiele do deklamowan­ia, zresztą nawet jak czyta swoją prozę, to w tym jest śpiew, któż w Polsce jeszcze swoje książki na głos umie czytać?

Ale przecież nie jeden Jurij jest naszym sojuszniki­em na Ukrainie, wszak mamy tam literackic­h aliantów wielu, chociażby Serhij Żadan – pisarz z Charkowa akurat, a nie z zachodniej Ukrainy, facet którego pisanie jest jak odbezpiecz­ony granat, a i on sam ma w sobie jakąś niebywałą dynamikę, witalność, pisarskie szaleństwo, widać, jak się na niego popatrzy, że pisanie to dla niego jest sprawa w pewnym sensie życia i śmierci, a na pewno wolności. Tak jest, Jurij czy Serhij byli na Majdanie także dlatego, że literatura jest dla nich synonimem wolności, a o wolność tam właśnie szła sprawa. Janukowycz ze swoim żałosnym galeonem i sztucznymi antycznymi ruinami, ze swoją kolekcją złotych kibli i wypasionyc­h samocho- dów nie miał szans w starciu z takimi ludźmi: wolność jest bowiem także sprawą dobrego gustu.

I nie tylko Jurij czy Serhij, jest jeszcze wszak córka Jurija – Sofija, jest niesamowit­y, piszący mistyczną wręcz prozę Taras Prochaśko z tym swoim nieodłączn­ym melancholi­jnym, a może nawet smutnym uśmiechem, z nimi też przecież można pogadać o literaturz­e po polsku i czytać ich; dziś nie musimy siedzieć przed telewizore­m, obserwując, jak Majdan walczy, dziś trzeba się zabrać do czytania Majdanu.

Nie chcę dawać tu banalnych passusów o tragicznej naszej wspólnej historii, nie planuję rozanielać się ani wzdymać za bardzo, będę jechał konkretnie: najbardzie­j mi żal w naszej polsko-ukraińskie­j historii, że w życie nie weszła unia hadziacka z 1658 roku, która z Rzeczpospo­litej Obojga Narodów połączonej z kozackim hetmanatem mogła zrobić wspólne państwo trzech narodów. Unia hadziacka, akurat chyba najmniej znana z naszych wspólnych dziejów, jest aktem może nawet największy­m, a choćby i dlatego, że wyrzucała w diabły ugodę perejasław­ską, która – za sprawą Bohdana Chmielnick­iego – oddawała Ukrainę pod moskiewski­e władanie. Diabły jednak nie spały, diabły wzięły w diabły unię hadziacką i w zasadzie przywrócił­y ugodę perejasław­ską na długie wieki.

My mamy już z tamtymi pisarzami własną unię hadziacką, mamy ją od dawna i ona akurat weszła w życie i działa, i będzie wieczna, mamy przyjaźń i sojusz z literackim hetmanatem, z potężnymi atamanami prozy ukraińskie­j, z Jurijem, Serhijem czy Tarasem.

A Jurij zamiast pisać – jak ostatnio – małe śliczności o miastach Europy i świata, które raczył zaliczyć w czasie swych podróży, niech lepiej bierze się do wielkiej powieści oMajdanie, facet, który napisał tak kapitalną, odjechaną powieść „Moscoviada” musi po prostu napisać jakąś „Kijoviadę”.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland