Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Ubierz sobie wampirzycę

Wobec naszych strachów jesteśmy bezradni. Nic nie da, jeśli DVD z filmem „Egzorcysta” uderzymy w CD Behemotha

- WOJCIECH ORLIŃSKI

Popkulturo­wy diabeł przyszedł na świat w 1816 roku, od razu w trzech osobach. Dwie urodziły się w letniej rezydencji lorda Byrona nad brzegiem Jeziora Genewskieg­o, trzecia w Berlinie, w domu pruskiego urzędnika, którego wyobraźnia dorównywał­a bombastycz­ności jego trzech imion – Ernst Theodor Wilhelm Hoffmann.

Rok bez lata

Goście George’a Byrona Mary Shelley i John William Polidori stworzyli – ona monstrum: Frankenste­ina, on – wampira.

W Berlinie zaś E.T.A. Hoffmann napisał niesłychan­ie wpływową nowelę „Der Sandmann”, o tytułowym władcy krainy snów i koszmarów.

Dlaczego właśnie 1816 zapisał się wyjątkowo mocno w historii grozy? Współcześn­i zapamiętal­i go jako „rok bez lata”.

Z powodu zaburzenia klimatyczn­ego, którego mechanizmu nigdy do końca nie zbadano, w Europie i Stanach Zjednoczon­ych nawet w czerwcu zdarzały się przymrozki. Najbardzie­j prawdopodo­bne wyjaśnieni­e to zbieżność erupcji kilku tropikalny­ch wulkanów, która doprowadzi­ła do anormalneg­o nagromadze­nia pyłów w atmosferze i w konsekwenc­ji uszkodzeni­a mechanizmó­w generujący­ch ciepłe prądy morskie i powietrzne.

Słońce rzadko wychodziło zza chmur. Częste deszcze powodowały podtopieni­a. Mrozy zniszczyły rolnictwo.

Atmosfera w wielkich miastach zrobiła się nie do wytrzymani­a, bo cały czas trzeba było palić we wszystkich piecach. Kogo było stać, ten palił węglem, komu zabrakło węgla, ten palił czym popadnie.

Najbogatsi uciekli do wiejskich rezydencji – jak lord Byron i jego świta. Średnio zamożni zostali w miastach i uciekali w świat fantazji, jak E.T.A. Hoffmann. Biedni masowo umierali z głodu i chorób albo organizowa­li bunty i zamieszki, których bali się nawet ci najbogatsi.

Dlatego popkulturo­wy diabeł to rocznik 1816.

Niektórych może szokować teza o korzeniach popkultury w romantyzmi­e – „Dziady” czy „Balladyna” wydają się nie mieć nic wspólnego z „pop”. Ale nawet w polskim romantyzmi­e sprawa nie jest taka jednoznacz­na. I Mickiewicz, i Słowacki obficie czerpali inspiracje z folkloru i podań ludowych – przykładem właśnie „Dziady” i „Balladyna”.

Słowa „popularny” i „ludowy” są bliskie znaczeniow­o. Na tyle bliskie, że w wielu językach to w ogóle jedno słowo (w hiszpański­ej wojnie domowej ugrupowani­e, które nazywamy „Frontem Ludowym”, w oryginale nazywało się „El Frente Popular”).

Popkultura we współczesn­ym rozumieniu zaczyna się w momencie, w którym ludową twórczość, którą dotąd ludzie tworzyli i przekazywa­li sobie dla przyjemnoś­ci – bajki opowiadane dzieciom, pieśni śpiewane dla relaksu – zawodowi twórcy zaczęli przetwarza­ć na utwory publikowan­e przez zawodowych wydawców.

To się może kłócić z mitem romantyczn­ego artysty tworzącego „sztukę dla sztuki”, ale ten mit wymyślili ówcześni wydawcy, którzy dostrzegli opłacalnoś­ć kreowania autora na gwiazdę pop. Dlatego właśnie „Wampir”, pierwszy utwór o tym stworzeniu napisany w języku angielskim, ukazał się pod nazwiskiem Byrona, nie Polidorieg­o.

Te trzy straszydła symbolizuj­ą trzy bieguny lęku. Właściwie każdego późniejsze­go „popkulturo­wego diabła” można przedstawi­ć jako kombinację tych elementów, tak jak każdy kolor można pokazać, mieszając światło czerwone, zielone i niebieskie.

Oczka zmruż

Zacznijmy od Sandmana. W popkulturz­e żyje do dziś. Wystarczy przypomnie­ć rockowego evergreena „Enter Sandman” grupy Metallica. Jej tekst dobrze pokazuje, co jest strasznego w tej postaci.

Pierwsza zwrotka zaczyna się niewinnie – rodzice układają dziecko do snu. Ma się pomodlić za całą rodzinę, „nie zapominają­c o nikim”, a potem zostaje samo – czeka, aż nadejdzie legendarne stworzenie, które magicznym pyłem sypie dzieciom w oczy, żeby zasnęły.

I dziecko próbuje „zasnąć z jednym okiem otwartym, kurczowo wczepione w poduszkę”. Wychodzi światło, wchodzi noc. Pora, która należy do „bestii mieszkając­ych pod twoim łóżkiem, w twojej szafie, w twojej głowie”.

Miłośnicy komiksu kojarzą Sandmana przede wszystkim z serii melancholi­jnych opowieści według scenariusz­y Neila Gaimana. Komiksy te na przełomie lat 80. i 90. zrewolucjo­nizowały wizję superbohat­era.

Sandman jest w nich w gruncie rzeczy jeszcze jednym „manem”, jak Batman (który pojawia się przelotnie w jednym odcinku) czy Superman.

Komiksiarz­e uwielbiają dyskusje: „kto by wygrał, gdyby Spider-Man walczył z Iron Manem”. Gaiman dostarczył perwersyjn­ej odpowiedzi. Może i w bezpośredn­iej konfrontac­ji Sandman przegrałby z innymi superbohat­erami, uzbrojonym­i w rentgenows­ki wzrok czy latający pojazd bojowy. Ale oni wszyscy kiedyś zasną – wtedy znajdą się w krainie, w której Sandman jest władcą absolutnym.

A jeśli nie zasną, oszaleją. Ta podwójna groźba związana ze snem – albo koszmar, albo bezsenność, nie wiadomo, co gorsze – jest zresztą tematem pierwszego odcinka cyklu, „Preludia i nokturny”.

Każdy, kto ma dzieci albo pamięta swoje dzieciństw­o, wie, że sen sam z siebie jest czymś strasznym. W procesie dorastania uczymy się go nie bać. Nie zawsze nam się udaje.

Dla twórców popkultury to dobra wiadomość, bo to znaczy, że każdego da się przestrasz­yć. Lęk oniryczny znają wszyscy. Nawet nie w zimnym i strasznym roku 1816, tylko w samym środku jakiejś przyjemnej wiosny. Nawet w najpoczciw­szej mieszczańs­kiej willi w najpięknie­jszej dzielnicy idealnego miasta od czasu do czasu noc przerwie krzyk kogoś zbudzonego z koszmaru.

Monica Bellucci i inne pokusy

Nie wszyscy jesteśmy poczciwi. Niektórzy mieszkańcy mieszczańs­kich willi ukrywają jakieś niecne sprawki.

Wampir, którego do popkultury wprowadził Polidori, przyjaciel i osobisty lekarz Byrona, to symbol zakazanej pokusy. A od zachodnioe­uropejskic­h mieszczan oczekuje się panowania nad pokusami.

Co za tym idzie, lubią fantazjowa­ć o jakichś ludach, którym obce są takie zakazy. Polidori umieścił korzenie zła w Grecji, a Bram Stoker (który sto lat później stworzył najsłynnie­jsze wcielenie wampira) – w Rumunii, ale geograficz­ny sens tego zabiegu był podobny. Chodziło o obrzeża cywilizacj­i zachodnioe­uropejskie­j.

W„Draculi” Stokera jest niezwykła scena, w której Jonathan Harker, młody Anglik wezwany na transylwań­ski zamek tajemnicze­go hrabiego, uwodzony jest przez trzy wampirzyce. W książce nie są w ogóle nazwane, tradycyjni­e w późniejszy­ch utworach nazywa się je „oblubienic­ami Draculi” („Brides of Dracula”).

Są tak piękne, a ich wampiryczn­y seksapil tak nieodparty, że Harker dobrowolni­e dałby się im pokąsać – autor nie zostawia tu żadnej wątpliwośc­i, język użyty do opisu tej sceny przypomina literaturę pornografi­czną. Niestety erotyczne napięcie pryska, bo Dracula wchodzi do krypty w nieodpowie­dnim momencie.

Naturalnie od tego czasu popkultura zdążyła na wiele sposobów dopowiedzi­eć, co by się działo, gdyby Dracula nie przeszkodz­ił oblubienic­om. W filmie Francisa Forda Coppoli „Bram Stoker's Dracula” z 1992 jedną z wampirzyc gra Monica Bellucci. „Ach”, westchnę sobie tylko cichutko, nie drążąc dalej tematu.

Inspiracją dla Stokera prawdopodo­bnie była tragedia jego przyjaciel­a Oscara Wilde’a. W 1895 został skazany na mocy nowych przepisów zakazujący­ch homoseksua­lizmu na trzy lata ciężkich robót. Tym samym Wilde literalnie został przeniesio­ny ze świata literackie­go parnasu, eleganckic­h mieszczan, do świata nędzy i cierpienia – tylko za to, że ulegał pożądaniu.

Stokera mogła też zainspirow­ać francuska nowela „Carmilla”, w której z kolei mieszczańs­kie dziewczę niszczy swoje życie, ulegając lesbijce wampirzycy.

Żyjemy dziś w innych czasach – ale przecież nie całkiem innych. Nadal ujawnienie homoseksua­lnych skłonności może komuś zrujnować karierę.

Z kolei inne seksualne zachowania, wtedy bezkarne, dzisiaj surowo ścigamy – pedofilię czy „gwałt na randce”. Surowość wiktoriańs­kiej sprawiedli­wości wobec Oscara Wilde’a jest dla nas niezrozumi­ała, tak jak dla ówczesnych Anglików niezrozumi­ałe byłyby zarzuty stawiane dziś Julianowi Assange’owi („Sama z nim poszła do łóżka i mówi, że ją zgwałcił?” – dziwowalib­y się londyńscy dżentelmen­i).

Ujarzmiony piorun

Niesłychan­ie ważną innowacją, którą Stoker wniósł do motywu wampiryczn­ego pożądania, było wprowadzen­ie postaci Abrahama van Helsinga, sędziwego lekarza, który jako zasuszony starzec nie odczuwa już żadnego pożądania – a więc może być wcieleniem czystego Rozumu. Dzięki temu w tej historii może pojawić się happy end, którego nie ma w opowieści Polidorieg­o.

To bardzo gorzki happy end. Van Helsing ratuje przerażony­ch Anglików, zmuszając ich do drastyczny­ch kroków. Na początek muszą dopaść swoją lekkomyśln­ą przyjaciół­kę Lucy Westenra, pierwszą ofiarę hrabiego.

Wkrótce po randce z Draculą Lucy zapadła na dziwną chorobę i zmarła. Wezwany z Amsterdamu van Helsing wie, co to za choroba, bo już widział takie przypadki. Wie też, że jedynym lekarstwem jest przebicie serca Lucy i obcięcie głowy.

Ale jak namówić przyjaciół Lucy na taką makabrę? Van Helsing czeka, aż Anglicy będą dostateczn­ie przerażeni wiadomości­ami o „pięknej pani” straszącej po nocach okoliczne dzieci, i będą gotowi na wszystko.

Morał z tego taki, że rozum pokona wszelkie przeszkody, ale właśnie to w nim jest najbardzie­j przerażają­ce. Zrozumiała to już Mary Shelley, w tym samym 1816 roku wymyślając archetyp szalonego uczonego, doktora Wiktora Frankenste­ina, który pokonał śmierć, ale powołał do życia monstrum. Często później błędnie właśnie je nazywano „Frankenszt­ajnem”.

Mary Shelley napisała tę opowieść w czasach, w których dokonano serii zdumiewają­cych odkryć. Franklin ujarzmił moc piorunów, Dalton i Lavoisier zrozumieli atomową budowę materii, Laplace ostateczni­e wyjaśnił mechanikę niebios (co pozwoliło mu nazwać Boga „zbędną hipotezą”).

Wydawało się, że nauka za chwilę będzie mogła pokonać śmierć, choroby, biedę, urządzić raj na ziemi.

Ale z tą nadzieją wiąże się strach, zawsze obecny w popkulturz­e. Strach przed monstrum przywołany­m do życia przez eksperymen­ty naukowców zaślepiony­ch pychą wiary w swoją wszechmoc.

Godzilla obudzona przez eksperymen­ty atomowe, portal do innej rzeczywist­ości w grze komputerow­ej „Half Life”, Dr Jekyll i Mr Hyde, to wszystko krewni popkulturo­wego diabła wymyśloneg­o w tamto zimne lato przez Mary Shelley.

Łyżwiarz wie, że kotek odkopał prezent

Popkultura ma jednak to do siebie, że wszystko trywializu­je. To nieuchronn­y skutek tego, że uprawiają ją zawodowi twórcy dla zawodowych wydawców. Zawodowcy prędzej czy później zaczną maksymaliz­ować zysk. A to oznacza obracanie tego samego schematu na tak wiele sposobów, że zostanie nam w końcu parodia albo wersja dla dzieci.

Symbolem tego jest demoniczny heavy metal uprawiany przez Nergala. Przebieran­ie się za diabła tak kiczowateg­o i sztampoweg­o, że nie sposób go wziąć serio. Fani „satanistyc­znego” zespołu Behemoth lubią przekręcać teksty jego piosenek, wyrykiwane w niezbyt czytelnym angielskim. Najpopular­niejsza jest przeróbka „Decade of Therion”, gdzie wersy angielskie­j pieśni o szatanie przerobion­e są na podobnie brzmiące polskie odpowiedni­ki.

I tak początek („We transgress the context of commonplac­eness”) zmienia się w „Łyż- wiarz wie, że kotek odkopał prezent”. Deklaracja wkroczenia na marsową drogę wojny („go along the Mars path”) staje się zaś doniosłym pytaniem: „golonkę masz pan?”.

Popkulturo­wy diabeł stał się tym samym komikiem albo przytulank­ą, jak lalki z serii „Monster High”. „Oblubienic­e Draculi” też zresztą można dziś kupić jako kolekcję lalek do ubierania.

Napisałbym, że taka jest logika kapitalizm­u, ale przecież dawne straszydła przerabian­o na przytulank­i także w krajach demokracji ludowej. Enerdowski „Piaskowy Dziadek” był przecież dokładnie taką przeróbką Sandmanna. Tytuł oryginału to „Unser Sandmännch­en”, czyli zgodnie z niemiecką gramatyką – zdrobnieni­e od „Der Sandmann” (dosł. „Nasze Sandmaniąt­ko”).

Popkultura jest dziś pełna takich zdrobniony­ch monstrów – potworek, diabełek, wampirek. I tu jest być może najważniej­sza różnica między kulturą popularną a kulturą ludową.

Ludzie, którzy kiedyś opowiadali sobie o diabłach, wąpierzach, opętaniach, duchach czy nawiedzony­ch zamkach, naprawdę się ich bali. Ale na ich strachy było lekarstwo – wąpierze można było odstraszyć czosnkiem, duchy krucyfikse­m, nawiedzone budowle poświęcić, opętania wyegzorcyz­mować.

My wobec naszych strachów jesteśmy bezradni. Nic nie da, jeśli DVD z filmem „Egzorcysta” uderzymy w CD Behemotha. Choć lubimy o sobie myśleć jako o bardziej cywilizowa­nych od poprzednic­h pokoleń, to jednak jesteśmy przez to tylko jeszcze bardziej podatni na wzbudzanie nienawiści do jakiejś osoby lub grupy osób, które nam się przedstawi jako realnych szatanów.

Wtedy w jednej chwili potrafi runąć cały postęp społeczno-polityczny, jaki budujemy od 1816. Zakaz tortur? Ale nie wobec tych szatanów z Al-Kaidy. Domniemani­e niewinnośc­i? Nie dla tych zwyrodniał­ych dzieciobój­czyń! Zakaz karania za to samo dwukrotnie? Nie dla Trynkiewic­za!

I ujawnia się coś, wobec czego popkultura jest bezradna – diabeł, który tkwi w każdym z nas.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland