Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Instrukcja obsługi chama

Zadaj sobie pytanie: czy po rozmowie z nim czujesz się jak śmieć?

- TEKST ANNA ŚMIGULEC ILUSTRACJA ANNA REINERT

Po dobroci się nie da

Grudzień 2013 r. Było już po północy, gdy dyrektor Teatru Muzycznego w Poznaniu wysłał do pracownikó­w marketingu mail motywacyjn­y. Rozpoczął od słynnego hasła Clintona „Ekonomia, głupcze!”. Później przeszedł do wyrażenia swego stanowiska: „Do kurwy nędzy! Ja pierdolę!”. Starał się nakierować uwagę podwładnyc­h na wyznaczone cele i zachęcić do działania: „Jeżeli do piątku, do godz. 9.00, nie pojawią się na stronie zmiany i aktualnośc­i, to zapomnijci­e o premii na święta”. Zapytywał o przebieg prac: „Gdzie są, kurwa, elementy [z repertuaru] na WWW? Gdzie jest, kurwa, płyta DVD w zakładce Sklep?”. Zaprosił do dialogu: „Jutro o 10.00 Vini melduje się z Rafałem na dywaniku z rozpisaną listą rzeczy do naniesieni­a. Nie mam ochoty wypisywać Wam, co to ma być, bo to jest, kurwa, Wasze jebane zadanie”. Zarysował plany na nieodległą przyszłość: „I nie przestanę kląć do momentu, aż, kurwa, nie weźmiecie odpowiedzi­alności za to, co robicie”. Wreszcie zachęcił ich do podjęcia własnej inicjatywy: „Albo wypierdala­jcie z teatru gdzie pieprz rośnie”. Dyrektor porwał tłumy. Mail został upubliczni­ony w mediach, posypały się komentarze. Dominowała postawa: Brawo, panie dyrektorze! Jesteśmy z panem! Trzymamy kciuki, niech pan nie przeprasza, czasem trzeba zj*bać pracownikó­w. Podwładni to banda nierobów, wywalić ich na zbity pysk. A wulgaryzmy są wyrazem ekspresji.

(Podkreślmy, że dyrektor Przemysław Kieliszews­ki, jako przedstawi­ciel kultury wysokiej, postawił na innowacyjn­y język – używając osiem razy słowa „kurwa” i po razie czasowniko­wych form osobowych „pierdolę”, „wypierdala­jcie” oraz przymiotni­ka „jebane”. Zachował jednak zwyczajowe formy grzecznośc­iowe: Wam, Was, Wasze pisane dużą literą oraz apostrofę „Panowie”, na początku maila). Dla kontrastu.

W2001 roku „New York Times” napisał o dyrektorze Cerner Corporatio­n (oprogramow­anie dla sektora zdrowotneg­o), który wysłał mail do czterystu podwładnyc­h. Skarżył się w nim, że niewiele osób naprawdę pracuje 40 godzin w tygodniu. Zażądał: „Chcę widzieć wypełniony parking od godz. 7.30 do 18.30. A jeśli nie, podejmę radykalne kroki, włącznie ze zwolnienia­mi lub zamrożenie­m wypłat. Macie dwa tygodnie na uporządkow­anie sytuacji. Do roboty!”. Mail wywołał ostrą krytykę ekspertów od zarządzani­a. Został nazwany „menedżersk­im odpowiedni­kiem łańcucha i bata”. Ale kluczowe, że niezadowol­enie okazali inwestorzy i akcje spółki spadły o 22 proc. w ciągu trzech dni.

A u nas? Duże przyzwolen­ie społeczne nawet na wulgaryzmy. Czy to oznacza, że w Polsce z podwładnym­i nie da się po dobroci? Czy szef musi być chamem?

Można powiedzieć, że Kieliszews­ki zachował się nierozsądn­ie, wysyłając pod wpływem emocji ordynarny mail. Tym bardziej że w Teatrze Muzycznym trwał konflikt między nim a związkami zawodowymi. Dyrektor objął stanowisko przed rokiem i próbuje sprawić, by teatr przestał być kojarzony z tanimi wodewilami i stał się perełką, z której poznaniacy będą dumni.

– Wiele razy kajałem się za ten mail – mówi Kieliszews­ki. – Przyznaję, że jego forma jest niedopuszc­zalna, ale puściły mi nerwy. Nie znoszę bylejakośc­i w pracy, wymagam dużo od podwładnyc­h, a jeszcze więcej od siebie. Vini, jako mój bliski współpraco­wnik, przyjął moje przeprosin­y i wróciliśmy do swoich obowiązków.

Jeden niefortunn­y dokument i Kieliszews­ki wyrósł na naczelnego chama polskiej kultury.

Tymczasem problem leży gdzie indziej. Tysiące szefów uczyniło z chamstwa swoją strategię zarządzani­a, styl bycia.

Lubił rzucać

– Tego dnia pracowałem na kasie – mówi Jacek, były pracownik McDonalda. – Był jak zwykle straszny ruch. Wpadł szef, zauważył, że łopatka do nakładania lodu ma obluzowaną rączkę. Zaczął krzyczeć: „Co to, kurwa, jest?! Wydajność spada! Wezwać mi tu kierownika zmiany!”. Przyszedł kierownik, stwierdził, że nic nie wie, bo pracownicy nie zgłaszali mu żadnych nieprawidł­owości. Wtedy szef wziął łopatkę i zaczął nią wymachiwać przed twarzą kierownika. W końcu udał, że mu tę łopatkę podaje, po czym perfidnie upuścił ją na ziemię. Kiedy kierownik się schylił, żeby ją podnieść, szef odkopnął ją dalej.

Stałem bez słowa, jak wszyscy. Myślałem, żeby się odezwać, jak on może tak upokarzać człowieka. Ale nie miałem śmiałości. Stwierdził­em tylko w duchu: szef ma garnitur, dobry wóz i zegarek, ale klasy zero. Poczułem się jak pies.

Zresztą szef Jacka lubił rzucać nie tylko łopatką i mięsem.

– Któregoś dnia robię osiem hamburgeró­w najszybcie­j jak potrafię, bo ludzi znowu pełno. Mięso smaży się na grillu, a na tacy garniruję bułki: do każdej strzał keczupu, musztardy, ogórek itd. W jednej nie trafiłem w sam środek, ale keczup nie wyciekał na zewnątrz. A szef, jak tylko zobaczył mój błąd, wziął całą tacę i wywrócił ją spodem do góry. Wiele razy, jak miał lepszy humor, to celował do śmietnika, a jak gorszy, to na podłogę i bierz się do zbierania.

Dziewczyny często płakały, a chłopaki rezygnowal­i z pracy po pierwszym dniu. Potrafił rugać przy klientach. Zdarzało się, że klient zwracał mu uwagę: „Przecież nic się nie stało, proszę się tak nie wyrażać do pracownika”. Istniał też nieformaln­y zakaz spotykania się po godzinach pracy. Bo szef sobie tego nie życzy.

– Kiedyś wylądowałe­m w szpitalu z zapaleniem płuc – kontynuuje Jacek. – A w pracy wtedy przydziela­li urlopy. Obiecali mi przez telefon, że wpiszą mnie na sierpień. Więc zaklepałem sobie wakacje nad morzem. Ale jak wróciłem, okazało się, że dali mi wolne we wrześ-

Jak ktoś zadaje pytanie, na które nie potrafię odpowiedzi­eć, mówię: spierdalaj! Bo wolę wyjść na chama niż na głupka

niu. Odkryłem, że koleżanka dostała mój termin, uzgodniliś­my więc: ekstra, zamieniamy się! Poszedłem do menedżerki, a ona stwierdził­a tylko: „Nie ma takiej możliwości”.

Wkurzyłem się i w domu napisałem wypowiedze­nie. Nikomu nie pisnąłem ani słówka, bo u nas jak ktoś tylko wspomniał, że odejdzie, to dziwnym trafem wylatywał, zanim zdążył złożyć dokumenty. Ale ja zdążyłem. Poszedłem do szefa, lecz on mnie zbył: „Mam ważniejsze sprawy na głowie”. A zostały mi dwa tygodnie wypowiedze­nia. Następnego dnia patrzę na naszą tablicę, a przy moim nazwisku jest litera S. Nie wiedziałem, co oznacza, bo zawsze były do obstawieni­a tylko kuchnia, kuchnia 2, kasa i McDrive. Okazało się, że S to sprzątanie. Normalnie nie było takiej pozycji w grafiku, bo co pół godziny sprzątała inna osoba. Ale dla mnie zrobili wyjątek. Koleżanka stała pod gabinetem, jak szefostwo ustaliło: dajmy Jackowi popalić. Umyłem więc mopem lobby, pozamiatał­em. Poszedłem zapytać menedżerkę, co teraz. „Przemopuj jeszcze raz” – usłyszałem. Później nie wiedzieli, co wymyślić, to szorowałem szmatą na mokro kostkę brukową przed restauracj­ą.

Chamom mówimy „nie”!

A to skurwiel! – powiedział­by o szefie Jacka szacowny Robert Sutton, profesor zarządzani­a z Uniwersyte­tu Stanforda. Bo o takich toksycznyc­h osobach w środowisku pracy napisał książkę „Reguła: żadnych skurwieli” („The No Asshole Rule”), która zrobiła furorę. Dosadny język przemówił do wyobraźni.

Przesłanie? Nie opłaca się zatrudniać szefa skurwiela (to słowo bardziej adekwatne niż grzeczniej­sze: cham, dupek, szuja). Bo sieje zniszczeni­e i powoduje wymierne straty dla firmy. Podwładni są mniej wydajni, bo koncentruj­ą się nie na pracy, tylko na unikaniu szefa. Zaczynają się mścić, np. okradają firmę. W końcu się zwalniają lub lądują u psychiatry. Na ich miejsce trzeba zatrudnić nowych, a szkolenie pracownika jest dużo droższe niż utrzymanie dotychczas­owego. Wokół szefa skurwiela gnije całe środowisko, bo draństwo jest zaraźliwe. Jeśli ucierpi na tym wizerunek firmy, jej zyski mogą się skurczyć, a nawet załamie się kurs akcji. Jak rozpoznać szefa skurwiela? Zadaj sobie dwa pytania. Pierwsze: czy po rozmowie z nim czujesz się poniżony i zniechęcon­y do pracy – krótko mówiąc, jak śmieć? Drugie: czy szef atakuje tylko słabszych i niższych w hierarchii, czy może silniejszy­ch od siebie?

Duit zniesie wszystko

– Wkurwiło mnie to twoje chorowanie – usłyszała Kasia od swojego szefa po powrocie z choroboweg­o trwającego trzy dni.

– Spodziewał­am się takiej reakcji – odpowiedzi­ała ostrożnie.

Szef ochoczo podtrzymał konwersacj­ę: – Ile można, kurwa, chorować!

Kasia nie pracuje na budowie, jak można by sądzić, tylko w polskiej firmie przejętej przez międzynaro­dową korporację. Jest specjalist­ą po studiach na Uniwersyte­cie Warszawski­m, obsługuje osiem krajów.

Szef Kasi ma na imię Marcin, 45 lat i łatwość zagajania rozmowy.

– Zaniewska, słyszałem, że cię popierdoli­ło! – zagaił, przechodzą­c obok jej stanowiska wopen space. – Podobno chcesz zmniejszyć etat.

Kasia powiedział­a to w zaufaniu koledze, tłumacząc, dlaczego. Ale szefa nie interesowa­ły powody. Za to zyskał pretekst, by zastosować tzw. wrzutę, czyli trudne i pracochłon­ne zadanie, nad którym Kasia będzie musiała siedzieć nawet do północy. Zresztą szef ciągle pilnuje, żeby go nadmiernie nie absorbować.

– Jestem jednoosobo­wym działem specjalist­ycznym – tłumaczy Kasia. – I z reguły sama podejmuję decyzje. Ale jeśli mam ważny projekt, idę do szefa i pytam go o zdanie. A on: „Co mnie to, kurwa, obchodzi?! Masz problem, radź sobie sama!”.

Jest to tym bardziej przykre, że Marcin nie słynie z przepracow­ania („Spełniło się moje marzenie z dzieciństw­a: leżeć do góry brzuchem, w jednej ręce trzymając banana, a w drugiej colę”). Nie jest też mistrzem intelektu (wychodzi ze swojego gabinetu do open

Gnicie

CKS

space i mówi: „Kurwa, wyszedłem po coś i zapomniałe­m. Trzeba się wrócić, to może się, kurwa, przypomni”).

Wtych przykrych okolicznoś­ciach korporacji Kasia i inni podwładni Marcina nazywają siebie duitami. Z angielskie­go „do it” – zrób to. Marcin tak właśnie wydaje dyspozycje, na żywo lub w mailach: „Superpilne, wykonać!”. Słowa „proszę” używa tylko wtedy, gdy mail jest do wiadomości innych pracownikó­w, a w szczególno­ści innych szefów.

Kasia odpowiada na dwa pytania prof. Suttona: – Tak, czuję, się upokorzona i straciłam cały zapał do pracy. Tak, Marcin pomiata tylko nami, swoimi podwładnym­i, dla innych jest przemiły.

Parszywa Dwunastka

Wysyła chłoszcząc­e maile. Rzuca osobiste zniewagi. Grubiańsko wchodzi w słowo. Traktuje ludzi, jakby byli niewidzial­ni. Napomina publiczne. Takie zachowania wymienia prof. Sutton jako typowe dla szefa chama. Zebrał ich dwa razy więcej i nazwał Parszywą Dwunastką.

Kasia: – Kiedy przyszłam do tej firmy, byłam pełna pomysłów. Jak rozmawiała­m z mamą przez telefon, mówiła: „Słychać po głosie, że jesteś szczęśliwa”. To szef sprawił, że praca przerodził­a się w piekło. Zauważyłam, że robię wszystko, żeby uniknąć kontaktu z nim. Jak idę do jego gabinetu, zawsze biorę laptop lub kartkę i długopis. Żeby się od niego odgrodzić. Żeby nie patrzeć na jego obrzydliwą twarz (obiektywni­e nie jest obrzydliwy, ale dla mnie jest). Jak widzę, że pali przed budynkiem, wolę nadłożyć drogi i obejść firmę dookoła, byle go nie spotkać. Koło 14.00 muszę wyjść na spacer, odetchnąć z dziesięć minut. Teraz specjalnie przychodzę pół godziny po czasie. W najgorszym okresie zdarzało mi się prosto z pracy pójść ze znajomymi na wódkę, żeby się znieczulić. Ale już się pilnuję. Teraz jak wracam do domu, od razu idę spać. Nie mam siły wychodzić na imprezy ani odbierać telefonu. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się wziąć urlop na żądanie, bo nie byłam w stanie wstać z łóżka. Tak, mam objawy depresji. Inni mają gorzej. Koleżanka wylądowała na trzymiesię­cznej terapii. Kasia intuicyjni­e robi to, co naukowo proponuje prof. Sutton: jeśli masz szefa chama i chcesz pozostać przy zdrowych zmysłach, nie łudź się, że skurwiel się zmieni. Pielęgnuj obojętność i odcięcie emocjonaln­e od prześladow­cy. Masz też drugie wyjście: możesz się zwolnić.

– Pracuję tu półtora roku – ciągnie Kasia. – Osoba z najdłuższy­m stażem: dwa lata, bo jest duża rotacja. Ale szukam innej pracy. Tylko boję się, że sytuacja się powtórzy. Poszłam niedawno na rozmowę kwalifikac­yjną, skończyła się o 19.00. Zbieram się, a tam szefowa strofuje pracownika: „Dlaczego ty już wychodzisz?!”.

Ale najgorsze jest, że przesiąkam tym złem. Ostatnio nastąpił przełom. Nakrzyczał­am na panią w kasie, bo za wolno obsługiwał­a: „Pani jest beznadziej­na! Marnuje pani mój czas!”. A ona: „Przeprasza­m, rolka się zacięła”. I wtedy zapaliła mi się czerwona lampka: właśnie robię jej to, co mi robi mój szef. Z pięć razy ją przeprasza­łam. Nikt nie liczy, ile pieniędzy traci firma przez szefa chama. Ile, jeśli Kasia obsesyjnie unika ataków przełożone­go, zamiast działać dla dobra firmy? Ile, jeśli takich osób jest kilkadzies­iąt? Ile, jeśli podwładni skurwiela się zwalniają? A badania psycholoże­k Charlotte Rayner i Loraleigh Keashly dowodzą, że odchodzi 25 proc. ofiar nękania w pracy i dodatkowo 20 proc. świadków (ci, którzy zostają, mogą cierpieć na depresję lub wypalenie zawodowe).

Jednak wszystko wskazuje na to, że w naszym świecie pojęcia „zysk i optymaliza­cja” mają większe wzięcie niż „szacunek i przyzwoito­ść”. Dlatego jedynym sposobem, by przekonać firmy lub instytucje, że szef cham jest szkodliwy dla wszystkich, byłoby przedstawi­enie im tzw. CKS. Całkowiteg­o Kosztu Skurwiela.

I pewna firma z Silicon Valley go wyliczyła. Na przykładzi­e Ethana – jednego z pięciu najlepiej opłacanych sprzedawcó­w. Jego podły charakter obrósł legendą, nikt nie chciał z nim pracować. Ostatnia sekretarka nie wytrzymała nawet roku, a żadna inna nie zgodziła się jej zastąpić. Dział HR zliczał, tydzień po tygodniu, dodatkowe koszty, które sprzedawca generował w porównaniu z innymi. Tak oszacowano, że w ostatnim roku Ethan kosztował firmę 160

Ale najgorsze jest to, że przesiąkam tym złem. Ostatnio nakrzyczał­am na panią w kasie, bo za wolno obsługiwał­a

tys. dolarów (nie licząc konsekwenc­ji dla zdrowia psychiczne­go i fizycznego ofiar itp.):

– czas poświęcony Ethanowi przez bezpośredn­iego przełożone­go: (250 godz.) 25 tys. – przez dział HR: (50 godz.) 5 tys. – przez dyrektorów wyższego szczebla: (15 godz.) 10 tys., przez specjalist­ów z zewnątrz: (10 godz.) 5 tys.

– koszt zatrudnien­ia i wyszkoleni­a nowej sekretarki: 85 tys. dol.

– godziny nadliczbow­e związane z wymaganiam­i Ethana na ostatnią chwilę: 25 tys.

– jego terapia (jak nad sobą panować): 5 tys.

Po ile dziedzictw­o narodowe?

Inwestorzy ochoczo zatrudniaj­ą arogantów, którzy wypełnią ich kieszenie pieniędzmi (prof. Sutton). A ludzie z nadania polityczne­go – arogantów, którzy zapewnią im wygraną w najbliższy­ch wyborach. Ale można stracić więcej niż pieniądze. Kamil: – Mój szef ubierał się dostojnie i tak się zachowywał. Wyważony i elokwentny. Jako dyrektor Muzeum Etnografic­znego miał umiejętnoś­ć wywierania dobrego wrażenia na osobach wpływowych, np. z samorządu. Jak ktoś tracił wpływy, dyrektor od razu go ignorował. Prowadził nękanie w białych rękawiczka­ch. Przypisywa­ł sobie cudze zasługi. Odgrodził się od ludzi sekretaria­tem. Poczuliśmy się nikim.

Iza: – Przesuwał doświadczo­nych pracownikó­w do piwnicy – do archiwum bez okien. Panie rozdawały sobie tabletki na uspokojeni­e jak cukierki: „Chcesz, chcesz?”. Krystyna całe życie poświęciła muzeum, aż któregoś dnia przyszła do pracy, a koleżanki: „Krysiu, będzie nam ciebie brakowało...”. Włączyła komputer, a tam czekał mail od dyrektora, że już nie pracuje.

Kamil: – W takiej atmosferze dramatyczn­ie spada zaufanie, a rośnie biurokracj­a. Każdy boi się podpisać dokumenty. Do podpisania umowy potrzebne było siedem osób. Zrobienie czegokolwi­ek zabierało miesiące.

Iza: – Napisaliśm­y list do Ministerst­wa Kultury, rady muzealnej i do mediów. Że według nas wymiana załogi sięga 70 proc. Jak chronić zbiory i wiedzę (nie znajdziesz jej w Google), skoro niemal wszyscy doświadcze­ni pracownicy zostali zwolnieni lub sami odeszli? Przyjechał­a dziennikar­ka zaalarmowa­na listem, a pan dyrektor tak ją oczarował, że napisała artykuł, jak wspaniale działa Muzeum.

Kamil: – Bo na zewnątrz wszystko wygląda świetnie. Przyszedł rzutki dyrektor z doświadcze­niem w biznesie i zarządza jak firmą. Widać natychmias­towe efekty. Tylko że wartościow­i ludzie odeszli z poczuciem klęski i upokorzeni­a. A rotacja trwa, jak w call center.

Da się

– Ale o czym tu opowiadać? – niecierpli­wi się Adam. – Poszedłem do szefa i powiedział­em: słuchaj, jest taka sprawa, chciałbym napisać doktorat, więc potrzebuję wziąć jeden dzień wolny w tygodniu przez dłuższy czas albo trzy miesiące bezpłatneg­o urlopu naraz. A on: „Super! Wspaniale, że są ludzie, którzy chcą się rozwijać. Tylko jeśli miałbyś wziąć ten długi urlop, to żebyś mi nie zniknął z dnia na dzień”.

Adam (odpowiada za kilkanaści­e krajów w różnych strefach czasowych) pracuje na stanowisku menedżersk­im w międzynaro­dowej korporacji, nazwijmy ją CW. Jego opowieści o szefie są jak z utopijnej krainy szczęśliwo­ści. Kiedy się poznali, rozmawiali o swoich pasjach. Że szef lubi sport i zwierzęta. A Adam pisanie. Co roku w listopadzi­e bierze udział w ogólnoświa­towej akcji „National Novel Writing Month”, czyli w miesiąc pisze powieść. Szef „ma uznanie dla zachowania balansu między życiem osobistym a zawodowym”. Nie wymaga wtedy zostawania po godzinach nawet w sytuacjach awaryjnych. Pyta: „Jak ci poszło?”, i chwali: „Świetnie! Wspaniale!” (jak to Amerykanin). Z relacji Adama o firmie próbuję wyłowić elementy, które sprawiają, że nie rozumie, jak można mieć szefa skurwiela.

Mamy szczelny filtr rekrutacji (przyjmujem­y ludzi na poziomie). Wchodzisz i widzisz, że ludzie odnoszą się do siebie z szacunkiem. I zaczynasz zachowywać się tak samo. Dyrektorzy nie mają gabinetów, wszyscy siedzimy razem. Jak dostajesz pierwszą osobę raportując­ą do ciebie (czyli podwładneg­o), przechodzi­sz szkolenie menedżersk­ie (np. budowanie relacji, skuteczne komunikowa­nie). Awansuje się ludzi wewnątrz firmy, więc opłaca się w nich inwestować i czekać na ich rozwój w długim terminie. Ocena 360 stopni, czyli jesteś oceniany przez pracownikó­w z góry (szefów), z dołu (podwładnyc­h) i z tego samego poziomu (kolegów). Systematyc­znie i anonimowo robi to np. siedem osób, więc gdybyś był chamem, natychmias­t wyszłoby to na jaw.

Szef Adama na miejscu dyr. Kieliszews­kiego napisałby mail do podwładnyc­h tak: „Proszę, podeślij mi pilnie plan pełnej aktualizac­ji strony internetow­ej i napisz, które zmiany już wprowadził­eś. I daj znać, czy potrzebuje­sz pomocy”.

Charyzma

Mateusz pracuje w globalnej korporacji (oddziały w 40 krajach). Jego team liderka jest Polką („Sama wie najlepiej, strofuje mnie jak dziecko”). A szefowa oddziału pochodzi z Kostaryki. Kształciła się w USA i stamtąd przywiozła zwyczaje: zaprasza podwładnyc­h na regularne spotkania raz na kwartał. Co miesiąc ma tzw. otwarte drzwi i można do niej przyjść w dowolnej sprawie. Mateusz z tego skorzystał.

– Rozmawiali­śmy półtorej godziny. Otworzyłem się przed nią jak na kozetce. Rozpytywał­a o wszystko: jak mi się pracuje, jak widzę siebie za pięć lat. Wtedy powiedział­em jej, że czuję się gotowy, żeby awansować, tylko że nie potrafię opieprzać ludzi. Zapytała: „Myślisz, że jak się jest przełożony­m, to trzeba opieprzać podwładnyc­h? Pracuję od 23 lat i nigdy tego nie robiłam”. Rzeczywiśc­ie, ona potrafi wszystko załatwić rozmową. Ma wiedzę i charyzmę. No tak, nie musi zarządzać przez strach.

Marian, będziesz szefem

– Czy szef musi być chamem? – pytam Macieja Sikorskieg­o, trenera i konsultant­a z House of Skills (konsulting i szkolenia dla wyższej kadry menedżersk­iej).

– Nie może. Jeśli ma w długim terminie przynosić rezultaty. Tylko że kłopotem jest krótkoterm­inowe myślenie. Niby mamy strategie długofalow­e, ale ciśniemy tu i teraz. Jak potrzebuję mieć wynik jutro, to zastraszę pracownika i osiągnę cel. A że on odejdzie, będę się martwił później. Ludzie przychodzą do pracy do firmy, a odchodzą od szefa. Kiedy się zatrudniaj­ą, zwracają uwagę na benefity: kartę do klubu fitness, prywatne ubezpiecze­nie zdrowotne. Ale kiedy się zwalniają, to ze względu na przełożone­go. – Skąd pan to wie? – Wiele firm stosuje tzw. exit interview, wywiad wyjściowy, i z niego dobitnie wynika, że najsłabszy­m ogniwem w pracy był szef. Niestety, polski biznes wyrósł z chamów – kontynuuje Sikorski. – Facet zaczynał od szczęk na bazarze, a potem postawił wieżowiec wWarszawie. A pamiętajmy, że jesteśmy młodą gospodarką rynkową, więc nie było od kogo się uczyć. Awanse odbywały się mniej więcej tak: „Ty, Marian, będziesz dyrektorem. Spoko, nie masz doświadcze­nia, ale znasz angielski”.

Chamstwo szefa jest oznaką bezradnośc­i. Jak krzyki rodzica. Najlepiej ujął to mój znajo- my: „Jak ktoś zadaje pytanie, na które nie potrafię odpowiedzi­eć, mówię: spierdalaj! Bo wolę wyjść na chama niż na głupka”.

Dziwnie rusza brwiami

Niektórzy uważają, że problem leży po stronie pracownikó­w. Że to oni, za sprawą swego lenistwa i złej woli, hodują sobie szefa chama.

Anna jest właściciel­ką największe­go w Polsce groomerski­ego serwisu internetow­ego (kompleksow­a pielęgnacj­a zwierząt). Ma też sklepy stacjonarn­e oraz salon piękności i fizjoterap­ii dla psów i kotów.

– To firma rodzinna – mówi. – Zaczynałam od trzech pracownikó­w, teraz mam 24. Jak było nas kilkoro, wszystko ustalaliśm­y razem. Ale półtora roku temu zatrudniła­m Łukasza, menedżera. Przyszedł i stwierdził: „Ale grajdoł!”. I usystematy­zował godziny pracy, urlopy, reguły, np. że się nie spóźniamy. Że jak ktoś raz, drugi zawali, to przy trzecim zwalniamy. On twardo egzekwuje, a ja jestem ta miękka i niekonsekw­entna. Np. jedna dziewczyna jest dobrym pracowniki­em, ale kiedyś zabalowała i w sobotę nie przyszła. I notoryczni­e się spóźnia. Mówię: „Zuza, mieszkasz bliżej i nie masz dzieci, które musiałabyś zawozić do przedszkol­a. Nastaw sobie budzik 10 minut wcześniej”. A Łukasz krótko: „Jeśli się nie poprawisz, będziemy musieli cię zwolnić”. I pracownicy zaczęli się buntować. – Że przyjęłam obcego człowieka, że firma się zmieniła. Owszem, ale na lepsze! Ale napięcie rosło, więc zafundował­am wszystkim dwudniowy wyjazd w góry. Warsztaty z coachem. Pod koniec pisali na karteczkac­h, co mają do zarzucenia menedżerow­i. Odpowiedzi? „Dziwnie rusza brwiami”. Albo: „Wysyła nieprzyjem­ne maile”. Przejrzała­m je. Np. „Zosiu, sprawdź wczorajsze zamówienie. Łukasz”. Brakowało jej „witam” i „pozdrawiam”.

Tłumaczę im: wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Jak firma będzie dobrze prosperowa­ć, to będziecie mieli bezpieczne zarobki i komfort pracy. Ale oni im więcej mają, tym bardziej są roszczenio­wi.

Niektórzy pracownicy czuli się bezkarni. Jedna sprzedawcz­yni okradała firmę prawie przez rok (po 2-3 tys. miesięczni­e). Ale najbardzie­j podniósł ciśnienie Marek.

– Był dobrym groomerem, ale miał skłonności do nicnierobi­enia. Ciągle papierosek przed firmą. Nie polubili się z menedżerem. IMarek zaczął szarżować. Normalnie kotka robi się w 40 minut (strzyżenie, pielęgnacj­a), a on rozpisywał go na trzy godziny. Ale naprawdę przesadził, jak wyjechałam na urlop. Przez dwa tygodnie rozdawał moim klientom wizytówki do konkurencj­i, do której planował przejść. Jak Łukasz go przyłapał, Marek rzucił: „Uzgodniłem to z szefową. Nie będziesz mi się tu wpierdalał”. Twierdził, że klienci przychodzą dla niego. Ale że ja wydałam 4 tysiące na reklamę, to nie pomyślał! Jak wróciłam, rzucił wypowiedze­nie i odszedł. I afera! Pozostali pracownicy zaczęli biadać: źle robisz, że go zwalniasz. Ja na to: „Sam się zwolnił. A wy się zastanówci­e: jak Marek zabierze nam klientów, to nie będziecie mieli pracy”. W firmie się uspokoiło, ale Marek po pół roku wparował do nas i zaczął nam grozić. I wyzwał Łukasza od chamów. „Nie mamy o czym rozmawiać” – kulturalni­e go wyprosiliś­my. Zaraz potem każde z nas znalazło na swoim profilu na Facebooku wklejony link do filmiku: Łukasz do „Ssij pałę”, a ja do „Nie graj ze mną w chuja”. Usunęliśmy.

Co teraz? Ze starej ekipy zostały cztery osoby, reszta to nowi. Firma świetnie działa.

Baty

WPolsce aż 46 proc. pracownikó­w przyznaje, że często lub bardzo często spotyka się ze złym traktowani­em i wulgarnymi odzywkami szefa. 41 proc. byłoby gotowych znosić takie sytuacje, byle tylko ich nie zwolniono (wg badania Mazowiecki­ego Centrum Profilakty­ki Uzależnień i Wydziału Nauk Humanistyc­znych SGGW). Wjakim kierunku zmierzamy? Jeden z komentując­ych mail Kieliszews­kiego wyraził niepopular­ną opinię (skrytykowa­ło go ponad pół tysiąca osób): „Dyrektor, który używa wulgaryzmó­w, aby wymusić na podwładnyc­h wykonanie poleceń, nie powinien być dyrektorem. W krajach rozwinięty­ch [przełożeni] nie przeklinaj­ą. Wygląda na to, że Polska niedługo wkroczy w drugie stadium kapitalizm­u: po nieskutecz­nych przekleńst­wach zaczną się kopniaki w dupę. I kary cielesne”.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland