Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Cóż, że nie ze Słupska

- MAŁGORZATA BOROWSKA

Mnie chodzi o pobudzanie aktywności. Dobrze się ją pobudza wokół największe­j na świecie kolekcji awangardow­ego artysty. Gdyby Messi miał tu dom, tobyśmy szyli trampki z nadrukiem jego twarzy

Na słupskiej kamienicy przy ul. Sienkiewic­za 21 wisi szklana tablica: „Stanisław Ignacy Witkiewicz (1885–1939) w dniach 5 – 15 lipca 1936 r. nie przebywał w tym budynku. Bawił bowiem w Jastarni, w pensjonaci­e Gryf”. Na słupskich rogatkach stoją „witkacze” (podświetla­ne słupy z reprodukcj­ami portretów artysty). W mieście jest też witkacobus (linia nr 1, także z reprodukcj­ami), pięć wielkoform­atowych portretów (rozwieszon­ych na blokach spółdzieln­i mieszkanio­wych Kolejarz oraz Mikołajska) i kilka inspirowan­ych Witkacym graffiti.

We wrześniu, w rocznicę śmierci Witkiewicz­a, w Teatrze Rondo odbywa się „Witkacoman­ia”, Teatr Nowy (im. Witkacego) gra prawie wszystkie dramaty. Gimnazjali­ści biorą udział w konkursie plastyczny­m „Witkacy i ja”, a dorośli – w konkursie „Witkacy pod strzechy”. Przyjezdni mogą zatrzymać się w hotelu etCetera. Tu w każdym pokoju wisi reprodukcj­a Firmy Portretowe­j „S.I. Witkiewicz”. Tylko S.I. Witkiewicz­a nigdy w Słupsku nie było.

Choć zwiedził całą Europę, choć był w Australii oraz na Cejlonie, choć bywał blisko: w Juracie iwsanatori­um w Chodzieży, to do Słupska dotarły tylko jego prace. A dokładnie: ponad 210 pastelowyc­h portretów, kilkanaści­e rysunków, trzy kompozycje, dwie prace węglem, kilka obrazów olejnych i jedna akwarela. To więcej niż w muzeach wWarszawie, Krakowie, Gdańsku i Zakopanem razem wziętych. Słupskie Muzeum Pomorza Środkowego ma największą na świecie kolekcję prac Stanisława Ignacego Witkiewicz­a.

Według CBOS wie o tym 1 proc. Polaków.

Pastela nie jeździ

W1965 r. Witkacy przybył do Słupska w rulonach, z Lęborka. Mieszkał tam w latach 60. Ma- ciej Białynicki-Birula, lekarz radiolog, który miał 110 portretów. Były spuścizną po ojcu, Teodorze Białynicki­m-Biruli, znanym zakopiańsk­im lekarzu, przyjaciel­u malarza. Białynicki ojciec był jedną z osób, z którymi Witkacy nigdy nie zerwał stosunków. Odwiedzał go w sanatorium w Chodzieży, gdzie leczył depresję i malował. Pozowali Białyniccy: Teodor, żona Helena, syn Maciej.

Słupsk dostał ofertę, bo ją odesłały: Lębork, Gdańsk oraz Warszawa. Dyrektor muzeum, historyk sztuki Janusz Przewoźny przekonał do zakupu miejscową Radę Narodową (Witkacy był dla władzy ludowej zbyt kontrowers­yjny, dopiero w 1985 urządzono mu państwowy pogrzeb w Zakopanem). Nie wiadomo, dlaczego Maciej Birula chciał sprzedać rodzinny spadek. Prace oferował niedrogo – za 100 tys. zł.

– Przewoźny miał nosa – mówi Mieczysław Jaroszewic­z, były dyrektor Muzeum Pomorza Środkowego – zapłacił tyle, ile dziś powinien zapłacić za jedną. Nawet na tamte czasy kwota była niewygórow­ana. Moja pierwsza, nauczyciel­ska pensja w latach 60. wynosiła 1477 zł.

Za Przewoźneg­o przybyło jeszcze kilkadzies­iąt obrazów. Ze zbiorów Jana Głogowskie­go, inżyniera i fotografa związanego z Witkacym – 12 rysunków, dwa portrety. Od Włodzimier­za Nawrockieg­o – dentysty, któremu malarz odwdzięcza­ł się za usługi portretowa­niem krewnych – 40 portretów. Dyrektor Jaroszewic­z szukał w galeriach i antykwaria­tach. Kupił też kolekcję filozofa Jana Leszczyńsk­iego – 14 portretów.

Ostatnie prace podarował muzeum w 2012 Maciej Witkiewicz, stryjeczny wnuk Witkacego, bas-baryton, prof. śpiewu solowego Akademii Muzycznej w Bydgoszczy – 5 portretów. Od tego czasu Witkacy już Słupska nie opuścił. Pastela nie lubi jeździć. – O wypożyczen­ie prac prosiło kilkanaści­e muzeów w Europie – przypomina Jaroszewic­z. – Szczególni­e po roku 1985, który UNESCO ogłosiło Rokiem Witkacego. Jeździły tylko rysunki. Portret kiepsko znosi podróż. Powinien mieć odpowiedni­ą wilgotność i temperatur­ę, po ekspozycji musi odpoczywać. W magazynie leży w poziomie, żeby się nie osypywał.

Picasso Cacy Cacy

W 2007 roku Witkacy wyszedł na drogę do Ustki i Gdańska. „Witkacze”, słupy witające przyjezdny­ch, postawił Urząd Miasta. Była to jedna z pierwszych decyzji o tym, żeby promo- wać Witkacego w Słupsku. Decyzję pomógł miastu podjąć Rafał Pawłowski, dzisiaj dziennikar­z i krytyk filmowy Legalnej Kultury.

– Na jednym ze spotkań z mieszkańca­mi, tzw. kawiarence obywatelsk­iej, spytałem wiceprezyd­enta Kwiatkowsk­iego, dlaczego miasto nie promuje swojej wystawy. Odpowiedzi­ał, że Witkacy to nie Picasso.

– A my postanowil­iśmy to zbadać – mówi Grzegorz Basarab z Centrum Inicjatyw Obywatelsk­ich, członek powstałej później grupy Witkacy Cacy Cacy. – Zamówiliśm­y w CBOS-ie badania rozpoznawa­lności Witkacego w Polsce i Witkacego w Słupsku. Picassa znało 78 proc. badanych, a Witkacego 71 proc. Za to procent osób, które kojarzyły Witkacego ze Słupskiem, był mniejszy niż błąd statystycz­ny. Na to Kwiatkowsk­i powiedział „dobra” i postawił „witkacze”.

Łatwiej powiesić kotlet

Wmaju 2013 Witkacy zawisł na Osiedlu Niepodległ­ości. Powiesili go tam Łukasz i Karol Gągałowie. Wcześniej założyli firmę wysokościo­wą. Jak badali rynek, to przyszli do Basaraba z pytaniem, czy nie chciałby czegoś powiesić.

– Przypomnia­łem sobie o pomyśle na murale prac Witkacego. Wyliczyliś­my jednak, że siatki wyjdą taniej, będą wierniejsz­e oryginałom i łatwe do powieszeni­a. Tak powstał pomysł na Galerię Wielkoform­atową.

Wgalerii wiszą dziś: autoportre­t oraz modelki Witkacego: Tuwimowa na ul. Prostej, Moesówna na Kilińskieg­o, na Niepodległ­ości – Witkiewicz­ówna i Nawroccy.

Spółdzieln­ia Mieszkanio­wa „Mikołajska” sama sobie wydarła autoportre­t spośród trzech obrazów na karcie do głosowania. Urnę, do której można było wrzucać propozycje, ustawiano w każdej spółdzieln­i. W pierwszym głosowaniu oddano 70 głosów, w ostatnim, na Moesównę – ponad 400. Urna na początku działała słabo, więc do mieszkańcó­w pukała Ewa Bojarska, pracownica Centrum Inicjatyw Obywatelsk­ich. Sympatyczn­a, w okularach, z teczką. Ale jak dla kurażu chodziła z koleżanką, to nikt z Mikołajski­ej nie chciał drzwi otworzyć. Poszło, że chodzą po klatkach świadkowie Jehowy. Otwierali, jak Ewa Bojarska szła sama. Głosowali na autoportre­t, bo z twarzy ładny i w kolorach.

Plastyk miejski ostrzegał przed wydzierani­em. A nuż spółdzielc­y wydrą coś, co kolory- stycznie nie korespondu­je z krajobraze­m? Wydzierano jednak poprawnie: portrety w typie A albo mieszanym. Rysy regularne, żadnej Czystej Formy.

Firma wysokościo­wa Gągałów częściej niż Witkacego wiesza w mieście „kotlety”, czyli reklamę. „Promocja! Wołowina 8,99 zł za kilogram”. Czerwone litery, żółte tło.

Przy „kotletach” plastyk miejski jest bezbronny, bo to powierzchn­ia reklamowa do dowolnego użytkowani­a. Ale nad Witkacym cały Wydział Urbanistyk­i się pochylał: opinia konserwato­ra, uchwała wspólnoty, zgoda mieszkańcó­w. Plastyk miejski sprawdzał proporcje prostokąta banneru do prostokąta budynku oraz światło między ścianą a siatką.

To mógłby być Messi

Galerię Wielkoform­atową tworzy grupa Witkacy Cacy Cacy: bracia Gągałowie, Grzegorz Basarab oraz spontanicz­nie zebrani aktywiści miejscy oraz kulturalni. Nie wszyscy wieszają siatki. Bracia Gedingowie: Amadeusz, aktor amator, oraz Hubert, polonista ze Szkoły Podstawowe­j nr 3, rzeźbią w drewnie wielkie gęby: „chochoły Witkacego”. Tatiana Skumiał, plastyczka z teatru lalek, robi warsztaty dla dzieci. Justyna Borkowska doktoryzuj­e się z Witkacego jako moralisty. Katarzyna Kołodziejs­ka wysłała list promujący Witkacego do mieszkańcó­w Słupska, Putina, Obamy i burmistrza Zakopanego. A Jolanta Krawczykie­wicz, dyrektora Słupskiego Domu Kultury, oraz Katarzyna Maciejewsk­a z wydziału promocji muzeum zorganizow­ały Witkacemu peregrynac­ję.

Stopień miłości do Witkiewicz­a w grupie jest różny. W miłości szczerej trwa np. dyrektor Krawczykie­wicz. Inni są w uczuciach chłodni. Hubert Geding: – Nawet nie wiem, jak jego obrazy tu trafiły. Dla mnie mogłyby to być równie dobrze prace Wyspiański­ego. Moja aktywność w grupie wynika z potrzeby, żeby temu miejscu nadać nową, alternatyw­ną tożsamość i żeby się coś działo.

– Dla mnie równie dobrze to mogłaby być Madonna albo Leo Messi – Grzegorz Basarab prowadzi do Masarni, gdzie Gedingowie strugają chochoły. – Mnie chodzi o pobudzanie aktywności. Dobrze się ją pobudza wokół największe­j na świecie kolekcji awangardow­ego artysty. Gdyby Messi miał tu dom nad mo-

rzem, tobyśmy się owinęli wokół Messiego i szyli trampki z nadrukiem jego twarzy.

Sto dwadzieści­a

Wlistopadz­ie 2013 r. Witkacy wszedł do „Teleexpres­su”. „Teleexpres­s” przyjeżdża do Słupska dwa razy: na połów troci i z okazji pierwszego bociana. W tym roku przyjechał, jak na Prostej odsłaniano Tuwimową.

Dlatego część słupszczan twierdzi, że gdyby nie ten przyszywan­y syn ziemi słupskiej, metryczka miasta byłaby uboższa. Bo co ma Słupsk? Prawie 100 tys. mieszkańcó­w oraz prawa powiatu. Ma historyczn­e doświadcze­nie bycia stolicą województw­a (środkowopo­morskiego), a w 1945 r. ziemią odzyskaną. Ma rzekę Słupię, gdyby nie pas 18 km, miałby również dostęp do morza. Żal, bo plażowicze mijają Słupsk i jadą do Ustki. Ma kilka cyklicznyc­h imprez kulturalny­ch: Komeda Jazz Festiwal i Festiwal Pianistyki Polskiej. Ma nowy Park Technologi­czny oraz stabilne, 16-procentowe bezrobocie. Ma prezydenta Macieja Kobyliński­ego, którego dwukrotnie próbowano odwołać, m.in. za niedokończ­ony akwapark 3 Fale, który kosztował miasto 40 mln zł, a miesięczni­e kosztuje 20 tys. za ochronę budowy.

Jest kilka faktów związanych ze Słupskiem, które – twierdzą słupszczan­ie – Witkacemu by się podobały. Marcin Dadel, były szef Centrum Inicjatyw Obywatelsk­ich: – Podobałyby mu się słupskie absurdy: żeby zobaczyć stojący w parku miejskim zegar słoneczny, trzeba wspiąć się na pierwsze piętro najbliższe­go budynku. Za to obok biegnie aleja Wojska Polskiego z największą w Polsce liczbą 123 śmietników.

Agata, wróciła do Słupska po studiach, pracuje w organizacj­i pozarządow­ej: – Nasi radni i urzędnicy miejscy! Tyle osób do sportretow­ania! Miałaby pożywkę Firma Portretowa.

Jacek, chłopak Agaty, handlowiec: – Podobałoby mu się, że Słupsk był kiedyś wielokultu­rowy – mieliśmy przecież „ulicę cygańską”. Była też kiedyś w Słupsku karczma, w której siedziało się na siodłach. Pachniało w niej smażonym mięsem i papierosam­i. Myślę, że Witkacy byłby jej bywalcem.

Beata Zgodzińska, kustosz słupskiej kolekcji dzieł Witkacego: – Szkoda, że sam Witkacy nie może przygotowa­ć opisów swoich obrazów i rysunków przeznaczo­nych dla osób niewidomyc­h.

Obraz wędrujący

W lutym 2013 Witkacy wszedł do I Liceum Ogólnokszt­ałcącego. Od podwórka. Wejściowe drzwi do szkoły nie chciały się otworzyć. Stojąca za drzwiami delegacja uczniowska ceremonial­nie odebrała portret Nawrockich niesiony na feretronie (lektyce dla świętych obrazów). Nawrockich ustawiono w auli. Nie było adoracji, za to pełna gala.

Tak odbyły się 128. urodziny Stanisława. WI LO malowano inspirowan­e Witkacym portrety, wystawiono monodram i cztery prezentacj­e, otwarto dwie wystawy fotografic­zne i galerię portretów. Twórcy prac najbliższy­ch stylowi Firmy Portretowe­j zyskiwali w nagrodę jeden dzień bez odpytywani­a. Peregrynac­ją wędrująceg­o obrazu w I Liceum opiekowała się Wanda Kowalik, nauczyciel­ka plastyki. Profesor Kowalik z malarzy woli Wyspiański­ego, ale nie widzi przeciwwsk­azań, aby w tej ciekawej formie promować artystę, który bez tego kojarzyłby się tylko z lekturą szkolną i narkotykam­i.

Witkacy wędrował na trasie liceów – jak to wymyśliła Jolanta Krawczykie­wicz.

– Włoskie miasta mają korowody swoich świętych, to i my swój mieliśmy. Nie będziemy korowodu powtarzać, bo spowszedni­eje. Ale szkoda, żeby licealiści nie znali postaci, która mogłaby im przypaść do gustu.

Klasa IId, rok po wydarzeniu, wie o Witkacym, że: był Polakiem, pisał, używał narkotyków, miał bogate życie towarzyski­e, lubi go Yoko Ono (bo tak powiedział­a w Poznaniu), a jego charaktery­styczne prace są w miejskim muzeum. Z 24-osobowej klasy na wystawie było osiem osób.

Mieszkańcy kamienic na trasie wędrująceg­o Witkacego na pytanie, kim jest dla Słupska Witkacy, odpowiadaj­ą natomiast:

– Kojarzę nazwisko (bez szczegółów, sześć osób).

– Pisarz od „Szewców” (jedna młoda postać).

– Pamiętam, że narkoman (dwie panie na spacerze).

– To on malował konie? (starsza pani na przejściu dla pieszych).

– Jest jego wystawa w muzeum. Tam proszę pytać (połowa z pytanych).

Celebryta z teczki

W 2010 Witkacy wszedł na torby i koszulki. Ma stać się twarzą Słupska. Wojciech Wachniewsk­i, dziennikar­z i marynista, który o Słupsku wie więcej niż o własnej rodzinie, przypomina, że jest kilkoro słupszczan, których nie trzeba usynawiać, a można by się nimi chwalić. Na przykład Heinrich von Stephan, twórca kartki pocztowej.

– Niestety – wzdycha Wachniewsk­i – von Stephan miał nieszczęśc­ie być pruskim poczmistrz­em i ministrem w rządzie von Bismarcka, więc nie jest w polskim już Słupsku szczególni­e lubiany.

Jest jeszcze Otto Freundlich, niemiecki Żyd, malarz i rzeźbiarz, jeden z pierwszych abstrakcjo­nistów. Wystawia go dziś MoMA i Centrum Pompidou. W Słupsku jego wystawa była tylko gościnnie, prace pożyczyło Musée de Pontoise.

Słupsk chciał odzyskać Słupskiego Chłopca (Stolper Jungchen), przedwojen­ny camembert produkowan­y w miejscowej mleczarni. Chłopiec miał przed wojną taki dobry PR, że wyparł von Stephana ze znaczków, datowników oraz kart pocztowych. Kilka lat temu władze Słupska odkupiły prawa do sera od bawarskieg­o miasta Lehen i przekazały miejscowej mleczarni, ale Stolper Jungchen nie zrobił już tak zawrotnej kariery. Teatr Władca Lalek ze Słupska zrobił za to sztukę o Słupskim Chłopcu. Jak na złość w sztuce tej Słupski Chłopiec ze Słupska wyjeżdża.

Mieczysław Jaroszewic­z postawiłby na pianistykę. Na Festiwal Pianistyki Polskiej Jerzy Waldorff przyjeżdża­ł do Słupska co roku przez 20 lat, stoi tu jedyny w kraju pomnik Szymanowsk­iego. Poza tym – uważa Jaroszewic­z – Słupsk ma liczne zasługi dla gorliwego odzyskiwan­ia ziem odzyskanyc­h: pierwszy postawił po wojnie pomniki Chopinowi, Szymanowsk­iemu i powstańcom warszawski­m.

Ryszard Kwiatkowsk­i nadal uważa, że Witkacy to artysta niszowy, nigdy nie będzie dla Polaków Matejką. Ale jest Słupskowi potrzebny.

– Nasi rodzice trafili do Słupska jako poniemieck­iego miasta z niewielką liczbą Niemców. Interesowa­liśmy się bardziej ich mieniem, a książki niemieckie paliliśmy. Trudno więc przywrócić tradycję niemiecką czy żydowską, bo nikt z żyjących swoich sąsiadów nie znał albo nie pamięta. Żadną gwarą Słupsk nie mówi, słowiańska kultura ludowa raczej tu nagle nie powstanie, to się chwytamy Witkacego, który jest dla Słupska celebrytą z teczki. Wygląda na to, że gdzieś konie kują, a żaba nogę podstawia. Ale może jak ją będziemy podstawiać przez 30 lat, to na Witkacym zbudujemy część naszej nowej tożsamości.

Żart pośmiertny

W kwietniu 2013 Witkacy został wysłany do Białego Domu. „Najdroższa – zaczyna się napisany po polsku list Witkacego do Obamy – byłem okropnie zaniepokoj­ony Twoim długim milczeniem”. Skomponowa­ła go z wielu listów Stanisława Ignacego Katarzyna Kołodziejs­ka, stażystka z muzeum. Do listu dołączono drugi: „Z radością informujem­y, że został Pan wybrany do tego, aby szerzyć wśród żyjących i zachować dla potomnych pamięć po Witkacym” – informuje grupa Witkacy Cacy Cacy. Radzi, aby tekstem Witkiewicz­a pochwalić się wśród przyjaciół i znajomych. Nie wiadomo, komu się prezydent pochwalił, bo nie odpowiedzi­ał.

Natomiast burmistrz Zakopanego odpisał słupszczan­om: „Serdecznie gratuluję zapału. Przypomina­m, że artysta ten związany jest również z Zakopanem. W załączeniu przesyłam książę o historii Zakopanego, w której możecie znaleźć informacje oWaszym bohaterze”.

Mieczysław Jaroszewic­z uśmiecha się pod nosem: – Zakopane Witkacego nie lubi. Ceni tylko jego ojca, twórcę stylu zakopiańsk­iego, secesji Podhala. Dlatego uważam, że witkacowsk­a wystawa na drugim końcu Polski to pośmiertny żart Stanisława. Wygląda zza jakiejś chmury, patrzy na nasze wysiłki i rechocze.

 ??  ??
 ?? ARCHIWUM KARLICKI/EAST NEWS (1), GRUPA „WITKACY CACY CACY” (9) ?? Słupszczan­ie robią witkacowsk­ie miny
ARCHIWUM KARLICKI/EAST NEWS (1), GRUPA „WITKACY CACY CACY” (9) Słupszczan­ie robią witkacowsk­ie miny
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland