PAPIEROS Z PYSKA, REPORTERZE
100 lat reportażu według Mariusza Szczygła
Trzydziestu poszło pić, a ośmiu przyszło grać – tylko ci, których nie zaprosili na wesele. W szatni spojrzeli po sobie, każdy z nietęgą miną, ale wyszli na boisko. Zresztą jak masz dwa walkowery, a za trzeci wywalają z ligi, to raczej musisz, niż możesz. Słońce świeciło nad Chrząstawą, gdy padła pierwsza bramka. Nie zaszło też po dwudziestej siódmej. Grzało spocone i rumiane lico Bohdana Kwaśniaka, prezesa, trenera i zawodnika LZS Chrząstawa, gdy darł się na swoich: „Do boku, do boku, bo nas zajadą!”. No i zajechali.
– Kanonadą szli! – wspomina 55-letni prezes. Jak skończyli, to zwymiotował. Powiedział do chłopaków „cześć” i do domu. Nawet piwa nie wypił, tak go trzęsło. Obejściem się zajął, gnój przerzucił, krowom dał i poszedł spać.
Śnił mu się awans, bo jego zespół od ćwierć wieku gra w najniższej lidze, a od ostatnich sześciu lat zajmuje w niej ostatnie miejsce. Nieoficjalnie został uznany za najgorszą drużynę w kraju. Ale drużynę Kwaśniaka wyróżniają nie tylko folklor i pozycja w tabeli, ale też sam Kwaśniak. To on trzyma zespół w kupie, nie traci ducha, nie porzuca pasji. Nawet mu się jednak nie śniło, że na tym 0:27 to się wcale nic nie kończy, ale dopiero zaczyna.
Na mecz trza iść brodem
Zero do dwudziestu siedmiu trudno w tabelach z wynikami ukryć. I tak Polska zaczęła się Chrząstawie przypatrywać. Skrupulatnie wyliczono, że LZS Chrząstawa rozegrał kiedyś czterdzieści spotkań bez jednej wygranej, że bilans bramek w sezonie to jakieś minus 200, że mecz w siedmiu to wcale nie rzadka sprawa i że prezes bywa też zawodnikiem. Że to najgorsza drużyna w kraju.
Te doniesienia jeszcze Bohdan Kwaśniak znosił. Ale jak w lokalnej prasie napisali, że boisko pokrywają krowie placki, to wtedy się wpienił, bo dbał, żeby wślizg był sprawą intencjonalną. Dlatego krów na boisko nikt nigdy nie wpuszcza. Tylko bobry tamę w sąsiedztwie zrobiły, więc są podtopienia, i dziki płytę główną ryją. Przed meczem prezes na traktor włazi i równa.
– One się już trochę nauczyły i jak ktoś ważny przyjeżdża, to nie ryją – śmieje się Kwaśniak. – Może też przez te włosy, co znoszę od fryzjera i rozrzucam dookoła. Podobno dziki zwierz je czuje i nie podchodzi.
Woda za to podchodzi chętnie. Droga do boiska to raczej zaniedbany bród. Dlatego czasem i sędzia but bezpowrotnie utopi, nie mówiąc już o kibickach na obcasie. Ale kibiców Chrząstawa ma coraz więcej.
– Tam grają najbardziej na ludowo i stąd ta popularność – mówi Stanisław Marciniak z Okręgowego Związku Piłki Nożnej w Sieradzu. – No choćby pan od opieki medycznej.
O kogo chodzi? O Zbigniewa – masażystę-lekarza czy, jak kto woli, rolnika rencistę. Ma-
Na tym boisku rośnie tu tylko dzika trawa w szalonych kępach. Żywi się klęską i ludzkim włosem. To nie horror. To komedia o tym, jak bardzo można kochać „piłke nożne”
suje? Prezes Kwaśniak uśmiecha się, że jak ktoś bardzo chce, to może wymasować.
Kibice Chrząstawę kochają właśnie za ten cały kabaret i naturalizm. Czasem na wyjeździe cały stadion skanduje: „Chrząstawa, gracie u siebie”.
Jak Chrząstawy nie kochać, kiedy tam pełny folk. A to pomocnik zadebiutuje na bramce, a to prawdziwy bramkarz kiwa się przez pół boiska, a to policja przyjedzie trzeźwość sprawdzać, bo Kwaśniak zbyt mocno naciska na sędziego. Czasem ktoś przewrotką strzeli 35 metrów od bramki, innym razem cała ławka pójdzie przed końcem meczu na dożynki, a jeszcze innym trzeba grać całkiem bez rezerwowych. Jak jest jedenastu, to i tak dobrze. 0:27 nie będzie.
– Wszyscy mnie pytają tylko, ile my przegrali. A nikt nie pyta, ile my najwięcej wygrali – złości się prezes Kwaśniak, więc pada pytanie: „ile”? – 11:0. – A kiedy? W 1993!
Dogrywka wwarcaby
Kwaśniak wszystko pamięta i Kwaśniak za wszystko płaci. Taki wesoły sezon teoretycznie kosztuje 10 tys. zł, a on z gminy dostaje tysiąc. Dziurę budżetową łatają portfel prezesa i drastyczne cięcia kosztów. Z pensji w elektrowni prezes wspiera zespół, odkąd nastał kapitalizm. A i tak musi nieraz całą sobotę wydzwaniać, że mecz w niedzielę, a ten nie może, temu się nie chce, a tamten w ogóle nie odbiera.
– Nie ma sianka, nie ma granka. Żebym chociaż miał dać chłopakom po 10 zł za wygraną, a 5 za remis – skarży się prezes Kwaśniak. – Ale skąd, jak trzeba za sędziego zapłacić, piłki kupić, autokar na wyjazd wynająć?
Wszystko z jego kieszeni idzie. Mówi, że 2,5 tys. na sezon. Wie, że inne zespoły mają sponsora i nawet stówka za wygraną wpada. A młodzi to się czasem na 500 zł stypendium sportowego załapią. U Kwaśniaka za wygraną tylko graba.
Może dlatego i dyscyplina w drużynie nie jest największa. Jak prezes krzyczy: „Do przodu! Wyjazd!”, to czasem zamiast furkotu skrzydeł słychać tylko smutne: „A po co?”. Czasem jednak, jak już żadnych szans nie ma na wygraną i trzeba walczyć, żeby nie było 0:27, to jeden z drugim wycieczki urządzają sobie pod bramkę przeciwnika, bo może da się „puknąć honorową”.
Te przegrane trochę morale psują. Na przykład Stanisław Pyrka, najbardziej doświadczony zawodnik, bo już 10 lat w składzie, nie za bardzo lubi o zespole gadać. Wstydzi się trochę mediów i chyba też wyników LZS. Chłop sporo po czterdziestce, raczej więc przebąkuje, że brakuje dokładności, że trzeba nie tylko chcieć, ale też umieć, że należałoby kogoś młodego do tego wszystkiego wziąć. Wymienić Kwaśniaka? – Nie, ale znaleźć trenera, co by do kupy to wszystko wziął – prostuje Pyrka.
Prezesa poznał w pekaesie, jak do pracy jeździli razem. Dużo nie gadali, bo obaj małomówni, ale o piłce zamienili parę słów, bo i on w młodości grał. Tak już 10 lat w drużynie z Chrząstawy zleciało. Ale nie wiadomo, czy będzie więcej, bo już nie te lata, a poza tym te przegrane męczą.
Na razie Pyrka w Chrząstawie to pomocnik – umie dośrodkować i pomyśleć, komu podać. Wymyślił też diagnozę problemu: trzeba pieniędzy, treningów i pomocy dla Bohdana, bo sam nie da rady ze wszystkim.
Młodego więc działacza postulują, ale na razie stary biednieje, bo piłkę kocha i nawet jak o 3 w nocy siostrzenica wiezie ze zjazdu absolwentów do domu, to o boisko każe zahaczyć. Ot, popatrzeć.
Prezes chciał sportu, nie ideologii
Matka powiła go na wozie drabiniastym w drodze do szpitala. To był rok 1958, a w 1967 była we wsi elektryfikacja. Po zmroku się spało, w dzień najpierw robiło w polu, a potem grało. – Jak jeszcze Boguś nie chodził, to my mu piłkę położyli koło nóżki i czekali, czy kopnie, czy nie kopnie. No i kopnął – wspomina mama, którą Boguś wpisał do zarządu klubu, bo pierze klubowe stroje za darmo.
Mały Kwaśniak z tą piłką dorastał. Jak tylko zawiązał ostatni snopek, to zaraz na boisko leciał. W latach 70. poszedł grać do Pogoni Zduńska Wola. Wzięli go, bo na lewym skrzydle chodził jak nakręcony. Na setkę miał tyle co Grzegorz Lato. Na próbach w pierwszoligowym ŁKS Łódź, gdzie bronił wtedy Jan Tomaszewski, poszło mu dobrze i legendarny trener Leszek Jezierski poklepał go ramieniu: „Upomnimy się o ciebie”.
Tydzień później 17-letni Kwaśniak nie odstawił nogi na byle jakim meczu i mu ją złamali. – Jak wyszedłem ze szpitala, to już nikt się o mnie nie upominał – wspomina.
Potem razem z kolegami założyli Ludowy Zespół Sportowy Chrząstawa. Czyn społeczny w ramach Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej śmierdział ideologią, więc wybrali folklor. Na pierwszej spartakiadzie wygrali stół do ping-ponga. Ledwo co, bo po dogrywce w warcaby. W latach 80. w piłkę grali przygodnie: po pracy, na turniejach i zawodach. Bohdan też, chociaż miał wypadek. Spadł z dachu plecami na pustaki i dostał drugą grupę inwalidzką. Rentę brał, ale za piłką śmigał. Miał dziewczyny, ale że inwalida i piłkarz, to żadnej się nie widziało na stałe.
Ożenił się więc z piłką. Zapuścił brodę jak krasnal i inwestował w pasję. To wystarczało. W 1989 roku LZS Chrząstawę zarejestrował z kolegami w okręgowym związku i grali już w lidze. – Polatam jeszcze kilka lat i młodzi klub przejmą – myślał 30-letni już wtedy Kwaśniak. Nic z tego, komuna upadła, a przewodniczący został prezesem. Dziś już wiadomo, że dożywotnio.
Początki klubu są świetne. Pierwszy mecz i wygrana 5:3. Prezes też na boisku rządził. Co mecz, to brama, nie tak jak dziś, że jedna na trzy sezony, i to z karnego.
Do przełomu wieków wszystko się dobrze układało, wszyscy grali.
– Dziś komputery, filmy, bajery. Wszyscy myślą, co ja się będę męczył za darmo? – opowiada prezes Kwaśniak. Im dalej w nowe millennium, tym gorzej. Ale w 2010 roku przyszedł zdradziecki cios. Wójt dał pieniądze i boisko, żeby w sąsiednim Chociwiu zrobić drużynę GKS zwaną przez Kwaśniaka „Zemstą”. 17 zawodników tam przeszło. Taki exodus, że jak przyszło grać pierwsze derby ligowe, to było zero dwanaście. Punktu w tym sezonie Chrząstawa nie zdobyła żadnego.
Kwaśniak zgorzkniał, ale się trzyma
No jak te punkty zdobywać, jak na mecz ledwo się ludzie schodzą, to weź ich na trening ściągnij. A jak we wsi pytają, czy będą jakieś wzmocnienia w następnym sezonie, to Kwaśniak tylko prycha, że tak, że z Widzewa.
Bo w tym czasie trochę zgorzkniał. Jak sołtysem nie został, to nowo wybraną sołtyskę zwyzywał. Jak świetlicę wójt postawił, a piłkarzom nie wolno było z niej skorzystać, to chodził i grzmiał, że spali. Pewnie dlatego, że ta szatnia, co to się w niej przebierają, wygląda, jakby tydzień balowali tam kibole Arki Gdynia i Lecha Poznań – i to bez dziewczyn!
Kwaśniak zgorzkniał i gospodarkę zaniedbał. Maszyny rdzewiały, budynki niszczały, a samochód miesiącami stał na podwórku nienaprawiony. Do dziś zresztą z rzadka się do niego zabiera. Marek Barasiński, wiceprezes, co to przed laty na pierwsze wyjazdy ludzi żukiem woził i dlatego wszedł do zarządu, inny fakt jeszcze zdradza. Mówi, że jak rozpisywali w gminie konkurs i na całą gminę było do rozdania 30 tys. zł, to prezes pisał wniosek na 50! Chyba trochę ze złości i z przekory.
– Ja go rozumiem, bo Chrząstawa zawsze zaniedbywana. Gdyby nie on i jego klub, to nic by tu nie było. No oprócz mojego młyna, co to już prawie sto lat miele – mówi Barasiński. – A zespół co? Niedoinwestowany po prostu, bo gmina prawie nic nie daje.
I choć Bernasiński nawet wWarszawie poznaje ludzi, którzy Chrząstawę kojarzą jako zespół, a nie wioskę, to gmina nie chce dać więcej pieniędzy. Dlaczego? Bo ma pod opieką cztery drużyny.
Wójt Jerzy Woźniak proponował już, żeby Chrząstawa z „Zemstą” się połączyła, ale na drodze do fuzji stoją „stare zatargi”. A wójt jest sta- nowczy. Bo na dwie drużyny w klasie B pieniędzy dość nie ma. – Ja doceniam pracę prezesa Kwaśniaka, naprawdę szanuję. Ale jej wyniki są trochę dla gminy irytujące. Przecież my się staliśmy pewnego rodzaju pośmiewiskiem – kwituje.
Jakby obciachu było władzom gminy mało, to jeszcze reżyser zWarszawy przyjechał i kręcił film o drużynie, co to nie gra dla zwycięstw, ale z pasji. Nakręcił, a teraz montuje.
Krystian Kamiński Chrząstawę filmował przez sezon. Gościli go jak swojego pyszną kaszanką, a los przyszykował dla niego wspaniałą puentę. Po długim pasmie przegranych przyszło zwycięstwo. To był weekend Dni Otwartych zespołu – czyli mecz, msza na boisku i urodziny prezesa. W programie była też konferencja prasowa zarządu. Po wszystkim przyszło pierwsze od miesięcy zwycięstwo 5:2 z LZS Wrońsko.
Reżyser wiktorię nagrał i z takim finałem pojechał film kończyć. Ale parę dni po jego wyjeździe związek zdjął laur ze skroni Chrząstawy, bo w meczu wystąpili niezarejestrowani zawodnicy. Film ma się ukazać na wiosnę i opowiadać o leciwych Piotrusiach Panach, którzy mimo słusznego wieku dalej spełniają chłopięce marzenia.
Drugim, oprócz Kwaśniaka, Piotrusiem jest Robert Radzioch, kierownik drużyny. To kolega prezesa z lat młodzieńczych. Razem pamiętają czasy, gdy grało się jeszcze na bosaka. Przyjeżdżał wtedy do Chrząstawy do babci, na weekend, wakacje. Dzisiaj to samo, też kawaler i też babkę odwiedza. A do jego obowiązków należy troska o boisko, ustalanie składu przed meczem i dyskusje z sędzią – zwłaszcza wtedy, gdy prezes Kwaśniak już argumenty wyczerpał. Ten radosny człowiek ma też epatować optymizmem. Na przykład tak: – Sława? Bardzo dobra rzecz. Na początku się z nas wszyscy śmiali, a teraz sporo drużyn nam zazdrości.
Dwa marzenia, jedno nowe
Choćby tego, że Chrząstawa powoluchnu rośnie w siłę. Ot, na przykład do zespołu wrócił syn marnotrawny Mariusz Kwaśniak – „wielki talent”, jak mówi Bohdan Kwaśniak. Z Chrząstawy emigrował do Astorii Szczerców, z Asto- rii do LKS Błękitni Chabielice, a z Chabielic znów do Chrząstawy. Podobnie ma z pozycjami, na których grał. Był bramkarzem, obrońcą, pomocnikiem i napastnikiem. W Chrząstawie Mariusz zazwyczaj wybiera bramkę i obronę, bo tutaj większość najchętniej gra w napadzie.
– Do Chrząstawy wróciłem z kilku prostych powodów. Nie ma tu nadmuchanych ambicji, można spokojnie pograć, bez problemu mieszczę się w składzie i czuję jak w domu – wylicza 25-letni żonaty inżynier. – Bohdan to najlepszy prezes, a w zasadzie najlepszy zarząd klubowy. Atmosfera jest domowa, chciałoby się powiedzieć: sielska.
Z optymizmem patrzy w przyszłość. Argument pierwszy i najważniejszy jest taki: „Ten sezon już nie był taki tragiczny, wyniki nie były dwucyfrowe”. Rzeczywiście, spoglądać w tabelę można z nadzieją. Tylko smutas patrzyłby z odrazą. Mariusz widział już większe zadupia niż Chrząstawa. Nie ma złudzeń: B klasa to nie Champions League, tutaj folklor być musi. A to mecz trzeba przerwać, bo sędziemu ktoś ukradł
B klasa to nie Champions League. A to mecz trzeba przerwać, bo sędziemu ktoś ukradł rower, na którym przyjechał, a to zawodnik zejdzie na chwilę z boiska, żeby odebrać telefon, a to kury wtargną na boisko. Taka liga
rower, na którym przyjechał, a to zawodnik zejdzie na chwilę z boiska, żeby odebrać telefon, a to kury wtargną na boisko. Taka liga.
A sponsorzy? Jeden się ostatnio pojawił, na koszulki dał pieniądze. Wszyscy się cieszyli, że może to początek, bo niedaleko hasła „Tworzymy historię” wisi na stronie internetowej oferta sponsorska. Ale nic, głucho. Stałego darczyńcy dla Chrząstawy nie ma.
Za to przyjeżdżają chłopaki piłkarze zWarszawy. Ten filmowiec ich zwabił. Powiedział: „Musicie to zobaczyć na własne oczy”. I jak zobaczyli, to zostali. Nie na stałe oczywiście – na mecze dojeżdżają. Uwiódł ich oldskul, ta kaszanka i ten Kwaśniak. No i to, że coraz więcej znajomych wie, co to LZS Chrząstawa. Ten klub robi się w „stolycy” po prostu modny. Nawet to, że pan Zbyszek, masażysta, wcale nie masuje, jest świetne!
– Jest sielsko – mówi Mateusz Rybarczyk, chrząstawianin z Warszawy. Piłkę kocha, bo gra teraz w pięciu zespołach. Chrząstawa jest jednak tym najpoważniejszym. Najwyższy szczebel rozgrywek.
23-latkowi dwie rzeczy się podobają: nie ma tu wyścigu szczurów, a Bohdan robi atmosferę. Takiego entuzjazmu w Warszawie nie uświadczysz. Więc nawet jak pierwszy mecz, na który przyjechał, przegrali, to obiecał sobie, że Chrząstawy nie opuści, że będzie tu grał.
I gra – od obrony do napadu, zależy, gdzie akurat jest potrzeba. Najbardziej lubi ten szum siatki, kiedy wpada do niej piłka. Chociaż pierwszej bramce, którą strzelił w LZS, żaden dźwięk nie towarzyszył, bo piłka prześliznęła się za linię bramkową po wodzie. Ale gol był i dzikie podskoki prezesa też. – Ta drużyna jest fascynująca! – gorączkuje się Mateusz.
Taki scenariusz wydarzeń Bohdanowi Kwaśniakowi się nie śnił. Że te porażki uwagę całego kraju przyciągną. Skoro się jednak tak stało, Bohdan ma teraz dwa marzenia. Jedno to awans, a drugie? – Żeby w końcu ci, co przyjeżdżają, przestali pytać o ten przegrany mecz 0:27. Żeby w końcu zapytali o coś ważniejszego. Żeby choć jeden poprosił: „Panie Kwaśniak, powiedzże pan: po co? Powiedzże ludziom: dlaczego to wszystko?”.