CO ŁYKA POLAK Z INTERNETU
Wydajemy 100 mln rocznie na podróbki leków
Na lęk, na ból, na wzwód, na gwałt, na raka, na ciążę, na brak snu, na za duży brzuch. Bez lekarzy, bez recepty.
Wybieram, klikam, połykam
Policzmy: – Modafinil (200 mg) o szóstej rano. (Zasnęłaby, padła z wyczerpania, a modafek walnął Siwą z kopa i jest git). – Klonazepam (2 mg) cztery godziny później. (Konieczny, bo Siwa ma lęki, boi się śmierci. Jak się z tym strachem bez klona mierzyć?)
– Dwie tabsy przeciwbólowe, wiesz, na kobiece sprawy.
(Zwykłe tabsy, żaden tramal czy ketonal. Tramal bierze tylko, jak naprawdę skręca). – Adaś skończył się tydzień wcześniej. (Wcale po nim nie chudła, tylko w głowie kotłowało się jak na karuzeli). Wszystko. Mówiła ci przecież, że nie brała dziś dużo. Obgryza paznokcie. Zielony lakier zdarty jak bura farba na bloku za oknem.
– Czekaj – mówi w końcu Siwa. Wyjmuje blister i łuska tabletkę. Palcem przesuwa po blacie, układa przed filiżanką. Język wysunięty, łyk kawy, oczy zamknięte. Chwilę poczeka, zanim znów je otworzy. – Łykasz tabletki, jakbyś przyjmowała komunię świętą – mówię całkiem poważnie, a Siwa się śmieje. – To relanium. – Po co? – Denerwuję się tym wywiadem z tobą.
Pigułka dla każdego
Siwa ma włosy jak zboże, związane w kitkę jak w snopek. Lubi muzykę elektroniczną, ciszę i kolor zielony. I dźwięk pigułki grzechoczącej w opakowaniu, trzask tabletki wyłuskiwanej z blistrów, jej szorstką fakturę i ciężar na języku. To, że taka malutka. Taka malusieńka, a tyle potrafi naprawić.
Nie lubi tłoku i kłopotów, na które nikt jeszcze tabletki nie wymyślił.
Ma 25 lat, szare oczy, jasne piegi na nosie i od trzech lat łyka co tydzień po kilkanaście leków na receptę.
Tylko że bez recepty.
Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że Polacy lubią leki.
35 procent regularnie przyjmuje te przepisane przez lekarza (średnio pięć tabletek dziennie).
Mamy 3. miejsce na świecie – po Amerykanach i Francuzach – w zażywaniu środków przeciwbólowych.
Ministerstwo Zdrowia zbadało, że w przeliczeniu na jednego mieszkańca kupujemy najwięcej leków w Europie. Gdyby było nas trochę więcej, bylibyśmy największym rynkiem leków na świecie.
Lekarze opowiadają, że Polak, który wychodzi z gabinetu bez recepty, czuje się obrażony i oszukany.
Nadużywamy: środków przeciwbólowych, nasennych, uspokajających, przeczyszczających, substancji psychotropowych, antydepresantów i antybiotyków.
Przesadzamy z suplementami diety i witaminami.
Leki i suplementy to jedne z najczęściej reklamowanych produktów w Polsce.
Liczę przy śniadaniu: w ciągu dwóch minut reklamy radiowej do zakupienia środków na ból, zmęczenie i potencję zachęcano mnie siedem razy.
Co czwarty Polak kupuje leki na zapas, mamy przepełnione apteczki.
Sprawdzam swoją (w domu jest nas dwoje plus kot, nikt nie jest chory przewlekle): znajduję 18 różnych leków. O niektórych nie wiem nawet, do czego służą. A przecież to nie wszystko. Jest jeszcze ta część, którą trudno zmierzyć statystyką.
Według Światowej Organizacji Zdrowia już kilka lat temu Polacy wydawali rocznie 100 milionów złotych na podróbki leków. Najczęściej fałszowane są środki na potencję, psychotropy, preparaty odchudzające i leki stosowane w onkologii.
Oprócz podróbek na czarnym rynku kupujemy również: apteczne leki na receptę, leki wycofane z aptek i pseudolecznicze substancje, nigdy niedopuszczone do obrotu w Polsce.
Największą nielegalną apteką na świecie jest internet.
Siwa robi w niej zakupy raz w miesiącu, po wypłacie.
I nazywa „apteką marzeń”.
Pigułka na 5 kilogramów nadwagi
– Jestem piratem farmaceutycznym. Ludzie piracą w internecie filmy i muzykę, a ja to robię z lekami. Kiedy potrzebuję pigułek antykoncepcyjnych, nie idę do ginekologa, tylko siadam do komputera. Kupuję kofeinę w proszku i psychotropy. W internecie masz wszystko: na lęk, na ból, na wzwód. Nawet na raka, jeśli ktoś w to wierzy. Bez lekarzy i bez recepty. Wybieram, klikam, zamawiam – mówi Siwa.
Kiedy ma 13 lat, cały dzień w szkole potrafi chodzić z wciągniętymi policzkami.
– Zawsze miałam twarz jak pączek, a marzyłam o szczupłej. Z wciągniętymi policzkami dalej wyglądałam jak pączek, tylko zgnieciony. Potem miałam depresję, którą najczęściej zajadałam czekoladą. Przytyło mi się też od pigułek.
– I żeby schudnąć, postanowiłaś wziąć inną pigułkę.
– Wiem, że to głupie. Brałam meridię. W Polsce była legalna jeszcze kilka lat temu. Było całe środowisko dziewczyn – brały meridię i nazywały się meridiankami. Ale meridia została wycofana, bo okazała się niebezpieczna. Były przypadki zawałów i udarów. Mnie nic nie było, schudłam. Patrz, zostały mi tylko te boczki. Chcę zrzucić
21-letnia Martyna z warszawskiej Pragi wysłała SMS-a: „Mamciu, ja się strasznie źle czuję”. Kiedy zmarła, lekarze powiedzieli: ugotowała się. Znaleziono przy niej pudełko pigułek DNP
jeszcze z pięć kilogramów, dlatego niedawno kupiłam Adasia, czyli Adipex Retard. W Polsce też nielegalny (ma w sobie fenterminę, pochodną amfetaminy), ale można go kupić w Czechach. Stamtąd trafia do polskiego internetu. Na mnie nie działał. Próbowałam chyba wszystkiego. Tylko DNP się boję – mówi Siwa.
W czerwcu zeszłego roku 21-letnia Martyna z warszawskiej Pragi wysłała SMS-a: „Mamciu, ja się strasznie źle czuję”. Kiedy zmarła w szpitalu, lekarze powiedzieli: ugotowała się.
Znaleziono przy niej pudełko pigułek DNP. DNP, czyli 2,4-Dinitrophenol, przyspiesza przemianę materii w komórkach, produkuje ciepło zamiast energii. Organizm niekontrolowanie wydala wodę.
Martyna czuła się gruba (nie była) i chciała schudnąć. „Super spalacz tłuszczu DNP” zamówiła w internecie. Pigułki brała nawet wtedy, kiedy leżała już w szpitalu z wysoką gorączką.
DNP popularny się stał dzięki forom kulturystycznym.
Po śmierci Martyny sprzedawcy są bardziej ostrożni.
„Stosowanie DNP jest szkodliwe i niebezpieczne dla zdrowia – pisze mi jeden. – Ale z chęcią polecam do defoliacji roślin. Każda »roślinka«, która przyjmie DNP, może stracić nawet 10-15 kilogramów liści, wyglądać smuklej. Roślinka od razu będzie się czuła bardziej komfortowo”. Ogłoszenie jest w dziale „Dieta i zdrowie”. Oprócz adipexu, meridii, DNP szał jest na tabletki z tasiemcem. Tasiemiec kosztuje od 300 do 1200 złotych. Najpierw połyka się tabletkę z główką tasiemca nieuzbrojonego, która przyczepia się do jelita. Tam zaczyna się rozwijać i objadać nosiciela. Wzestawie jest odtrutka, którą zażywa się po „osiągnięciu satysfakcjonującego efektu”. Tabletki produkowane są między innymi w Meksyku. Te na polskim rynku to w większości fałszywki.
„Trudno znaleźć prawdziwego tasiemca, ale to możliwe” – pisze mi Gosia, którą spotykam na forach z ogłoszeniami. – Moja tasiemka bardzo mi pomogła. Niemiłe jest tylko uczucie, jak weźmiesz odtrutkę. Ja długo trzymałam swoją tasiemkę i urosła ze dwa-trzy metry (w Wikipedii przeczytałam, że miałam szczęście, bo rośnie do 15 metrów). I on wychodzi z tyłu i to jest trochę obrzydliwe. Ja już tego nie mogłam wytrzymać i go tak urwałam. To jeszcze trochę we mnie siedział. Ale w końcu wyszło wszystko. Schudłam, ile chciałam. Polecam kurację”. „Czyli zarażenie się pasożytem” – precyzuję. „Tasiemką. Traktowałam go jako coś pomocnego. Jak żywe kultury bakterii w jogurcie. Zrozum, że jak dziewczyna ma dużą nadwagę, to nie istnieje. Przynajmniej w świecie, w którym ja się obracam”.
Też zamawiam sobie tasiemca w aptece marzeń.
Na odbiór pasożyta umawiam się na parkingu pod supermarketem. Sprzedawca tasiemców jeździ czerwonym volkswagenem, ma czarny dres i tak zachęca do zakupu:
– Rewelacja, zupełnie niegroźna. Mam samych zadowolonych klientów. Tasiemce rosną do ośmiu metrów, a właściwie to rosną tyle, ile nas objedzą. Ciebie, widzę, bardzo dużo nie obje, chociaż z głodu też nie umrze. – A muszę potem iść do lekarza? – Absolutnie nie. Odtrutkę weźmiesz i po sprawie – mówi i grzechocze nad głową opakowaniem z pigułkami. Na opakowaniu napis „Twoja waga będzie wspomnieniem” i wesoły rysunkowy tasiemiec, który mruga okiem i pokazuje, że „OK”. – Oryginalne tabletki, sprowadzam z Ameryki Południowej. Czy wiesz, że starożytni Egipcjanie tak się odchudzali? – No nie wiem? – Mówię ci, znam się na swojej robocie. – A dlaczego zajmujesz się sprzedawaniem tasiemców?
– Jestem dobrym duchem, spełniam życzenia.
Pigułka na raka
– Żyjemy w świecie tabletek na wszystko. Nie dziw się, że ludzie są przekonani, że musi istnieć coś, co sprawia, że za jednym połknięciem znika nowotwór. I że tego szukają – Siwa wzrusza ramionami.
Znajdują: na przykład amigdalinę, wyciąg z pestek moreli – sprowadzany z Meksyku. W Polsce nie jest zakazany, ale apteki go nie sprzedają, a lekarze ostrzegają: podczas rozpadu amigdaliny powstaje cyjanek, który może zatruć.
Ci, którzy amigdalinę sprzedają, tłumaczą, że ten cyjanek niszczy raka.
„Mnie amigdalina pomogła w bardzo ciężkim przypadku. To spisek firm farmaceutycznych i lenistwo lekarzy, że nie jest na rynku” – pisze Bolesław.
Raka i „większość znanych ludzkości chorób” ma leczyć również „cudowny suplement MMS – Miracle Mineral Solution – chloryn sodu.
MMS w małej buteleczce kosztuje mnie 60 złotych i przyjeżdża pocztą z Bielska-Białej.
Firma, która go sprzedaje, oficjalnie zajmuje się „dezynfekcją z użyciem dwutlenku chloru”. A butelka MMS ostrzega: „środek do uzdatniania wody, który nie jest przeznaczony do spożycia ludzkiego”. Gratis dostaję butelkę soku jabłkowego i książkę Jima Humble’a, który lecznicze zastosowanie MMS odkrył. Wksiążce: „Po zażyciu Cudownego Suplementu Mineralnego MMS osoby chore na AIDS często są w stanie wyzdrowieć w ciągu trzech dni, a inne choroby i dolegliwości po prostu znikają. Gdyby pacjentów w najbliższym szpitalu poddano leczeniu tym cudownym preparatem, ponad 50 proc. z nich wróciłoby do domu w ciągu tygodnia”.
„Moja pięcioletnia córka obudziła się cała opuchnięta. Ledwo mogła otworzyć oczy. Uskarżała się na bóle w dolnej części brzucha po prawej stronie. Były tak silne, że zaczęła wymiotować. Zawiozłam ją na pogotowie. Wyniki wskazywały na ostre zapalenie wyrostka robaczkowego. W międzyczasie pobiegłam do samochodu po buteleczkę MMS i limonkę, które woziłam ze sobą na wszelki wypadek. Następnie przygotowałam jej napój z sześciu kropli suple-
mentu i podałam do wypicia. Po 20 minutach lekarz zauważył, że opuchlizna brzucha zaczęła schodzić, a ból nie był już tak silny. Dopytywał, czy coś jej podałam, lecz znając lekarzy i tym razem postanowiłam, że lepiej nie mówić prawdy. Gdy dojechałyśmy do domu, córkę znowu bardzo zaczął boleć żołądek i zaczęła wymiotować zieloną, wodnistą substancją, lecz gdy wymioty minęły, czuła się zupełnie dobrze. w związku z tym stwierdziłam, że nie było sensu podawać jej drugiej dawki preparatu”.
„Stosuję MMS już od 2 miesięcy i niestety ciągle przerywam i zaczynam od nowa, bo mam takie objawy jak rozwolnienie i bardzo złe samopoczucie oraz dreszcze. Chciałabym, żeby mi ktoś napisał, czy też się tak czuje” – pisze „maga” na forum o MMS.
„Dobrze, bo cię przeczyści. Tak bardzo jesteśmy zatruci. Też się tak czułam, nie miałam siły po oczyszczeniu, ale wiedziałam, że to NIC ZŁEGO, że tak ma być i się nie bałam” – odpisuje „Oliwka”.
– Rok temu wykryto u syna nieoperacyjny guz mózgu – opowiada mi Wiesiek, który kupuje MMS i najnowszy cudowny lek DCA, czyli kwas dichlorooctowy (W 2007 roku naukowcy z Kanady opublikowali artykuł, z którego wynika, że kwas dichlorooctowy niszczy nowotwory u myszy). – Syn ma 30 lat. Brak jest możliwości leczenia radioterapią, pozostaje tylko chemia. Więc leczę syna w domu. Prywatnie załatwiłem sobie lek na glejaki Temodal. Nie ufam lekarzom. Cykl trwa 28 dni. Lek podaję mu przez 5 dni, a potem przerwa 23 dni. Podaję mu też MMS i pomiędzy cyklami DCA. DCA sprowadziłem z Anglii. Za 200 mg zapłaciłem 1100 złotych. Co miesiąc przez cztery dni podaję sodę oczyszczoną i codziennie trzy razy po pół łyżeczki witaminy C oraz wcieram synowi w skórę oliwkę magnezową 1 do 1 wymieszaną z wodą. Karmię syna bez mięsa i cukru, daję dużo owoców i warzyw z kaszą jaglaną. Guz zmniejsza się, to jest potwierdzone rezonansem. W marcu jeszcze w ogóle nie mógł chodzić, dziś korzysta z balkonika. Nie wiem, jaki wpływ na zmniejszenie się guza ma DCA, uważam, że duży. Po skończeniu leczenia temodalem dalej będę podawał DCA. – Mówisz o DCA lekarzom? – Nic nie mówię. Oni wolą o tym nie wiedzieć. Bazują na tym, czego się nauczyli 30 lat temu. W szpitalu proponowali standardową chemię, ale nie wyraziłem na nią zgody. – Dlaczego? – Chemia tylko by go zatruła – uważa Wiesiek.
Pigułka na lęk
– Nigdy nie mówię, że coś zażywam, połykam, przyjmuję. Najczęściej mówię, że leki „zjadam”, „wcinam”, „gryzę”. Dlaczego? – zastanawia się Siwa.
Lęk przed śmiercią pierwszy raz dopadł ją na szkolnej przerwie, jeszcze w gimnazjum.
– Nie boję się samej śmierci, tylko tego, że śmierć jest taka prosta, łatwa. I że jak ktoś umiera, to go po prostu nie ma. Jest nic. Ja tego po prostu nie mogę pojąć. Tego „nic” boję się najbardziej. Trudno to wytłumaczyć. Brałam leki, ale potem wszyscy uznali, że jestem zdrowa. Nie chcę żebrać o recepty. Winternecie zamawiam sobie czasem klonazepam albo oxazepam, to przeciwlękowe benzodiazepiny. Zaraz po tabletkach na odchudzanie i tych na potencję psychotropów jest w sieci najwięcej. Większość kupuje, żeby mieć fazę, jak po narkotykach. Nie biorę codziennie, tylko jak czuję. Pomagają mi. Czuję
Tasiemiec kosztuje od 300 do 1200 zł. Połyka się tabletkę z główką tasiemca nieuzbrojonego, która przyczepia się do jelita i zaczyna objadać nosiciela
się uspokojona i nie myślę ciągle o śmierci – opowiada Siwa.
„Z przyjemnością zawiadamiam, że w najbliższych dniach wznawiam przyjmowanie zamówień – pisze do mnie sprzedawca psychotropów. – Przyjęte zamówienia zostaną zrealizowane w poświąteczny piątek.
Cennik: xanax 2 mg (SR), 30 tab. – 105 PLN, stilnox 10 mg, 20 tab. – 65 PLN, nasen 10 mg, 20 tab. – 55 PLN, imovane 7,5 mg, 20 tab. – 55 PLN, relanium 5 mg, 20 tab. – 50 PLN, hydroxyzinum 25 mg, 30 tab. – 50 PLN, estazolam 2 mg, 20 tab. – 50 PLN, lorafen 2,5 mg, 25 tab. – 55 PLN, oxazepam 10 mg, 20 tab. – 55 PLN. Koszt wysyłki priorytet – 8,00 zł. Wesołych i pogodnych Świąt. Pan Doktor”. Oxazepam i stilnox od Pana Doktora przychodzą po tygodniu – oryginalne. Pan Doktor nie chce powiedzieć, skąd je ma.
Od policjantów zajmujących się podziemiem farmaceutycznym wiem, że legalne leki na receptę sprzedawane w internecie pochodzą: z aptek, ze sfałszowanych recept, z przemytu albo od słupów, czyli tych, którzy mają recepty, a leki sprzedają.
Te nielegalne w Polsce, ale legalne gdzie indziej, jak Adipex czy tasiemce – z Turcji, z Meksyku, z Indii. Te zabronione wszędzie – najczęściej z Chin.
– Znam kogoś, kto zna kogoś, kto ma recepty, a nie używa – mówi szpakowaty 60-latek w wypłowiałej kraciastej koszuli, który handluje tramadolem, przeciwbólowym lekiem na receptę (niektórym zastępuje narkotyki, bo działa na receptory opioidowe jak morfina czy heroina). – Załatwię, ile chcesz, kiedy chcesz. Zapisz sobie numer do mnie. Wpisz: „Andrzej”.
Andrzej ma rentę, ale tak sobie dorabia. Wtygodniu przynajmniej jedna osoba po trama przychodzi. Głównie młodzi, ale trafiają się też tacy w wieku Andrzeja.
Zwłaszcza taki jeden, potrafi nawet o pierwszej w nocy wydzwaniać, a przecież dorosły facet i – przypuszcza Andrzej – całkiem kasiasty.
Andrzeja namówił do sprzedawania tramadolu młodszy kolega, kiedy się dowiedział, że Andrzej może mieć taki dostęp do recept. Pieniądz to pieniądz.
– Tylko żonka miała mi za złe, że jestem jak ten... diler narkotykowy. I że będą kłopoty. „Andrzej, żadnych paczek do więzienia nie będę nosić”. Ale jej wytłumaczyłem. – Jak? – Powiedziałem, że to jest przecież lekarstwo.
Pigułka na kompleksy
Siwa zastrzega, żebym nie pisał o niej jak o okazie z cyrku albo z zoo.
– Wiem, że mam problem i jestem uzależniona. Ale tak bardzo się od ciebie nie różnię. Moi nieuzależnieni przyjaciele też czasem kupują leki w internecie. Może nie psychotropy, ale na przykład na malarię, jak jadą w tropiki, a nie chce im się iść po receptę. Pożyczałam im coś na sen i na stres przed egzaminem.
Ktoś kupił swojej znajomej arthrotec (lek na reumatyzm, który używa się jako pigułki aborcyjnej). Teraz żałuje, bo znajoma po wszystkim przestała się odzywać.
Pytam mężczyzn, dlaczego zamawiają w internecie leki na potencję.
– Mam taki kompleks – tłumaczy „Samczyk100%”, że trafi mi się kiedyś świetna laseczka, a ja zawiodę. Zamawiam w internecie viagrę, a czasem też indyjską kamagrę. Zażywam profilaktycznie przed randką. Chcę, żeby działało.
– Od dwóch lat mam problem z potencją. Nie pójdę do lekarza. Ja cię przepraszam, ale to jest taki problem, że nikomu o tym nie powiem, a co dopiero obcemu facetowi. Wolę kupić w sieci – pisze „Randal”.
Pytam mężczyzn, dlaczego poszukują w internecie GHB, czyli kwasu gamma-hydroksymasłowego używanego kiedyś w anestezjologii.
– Wstydzę się dziewczyn, może to by mi pomogło? – pisze „maly1234”.
– Chciałbym po prostu coś do usypiania dziecka – odpisuje Onan22. – Interesuje mnie szybkie, w maksymalnie 30 sekundach skuteczne 100% uśpienie kilkulatka na 60 minut.
GHB, kiedyś środek używany w medycynie, dziś bardziej znany jest jako pigułka gwałtu.
30 g GHB za 220 złotych sprzedaje „Degustator”. Zamawiam. Po dwóch tygodniach: „Paczka leży na poczcie i czeka już od czternastego. Więc prosiłbym o odebranie. Gdyż ja na razie jestem w plecy 220 złotych. Ale mam nadzieję, że zostanie odebrana i nie będę stratny”.
Odbieram. W środku równo 30 g ziemi ogrodniczej.
Siwa mówi, że trzeba się orientować. Dużo osób oszukuje. Wiedzą, że nikt nie pójdzie na policję. Paczki wysyłają anonimowo, więc odbiorca nie zna dokładnego adresu. W paczkach ślą: ziemię, mąkę, proszek do prania i tic-taki.
Siwa też dostała kiedyś miętusy zamiast klonazepamu.
Pigułka na wszystko
Od policjantów zajmujących się internetowym podziemiem farmaceutycznym wiem, że lepiej walczyć z wiatrakami niż z internetowym rynkiem leków. – Należy oczekiwać – mówią – że internetowy rynek lekowy będzie rósł. Nie ma skutecznej metody, żeby to zatrzymać.
Widziałem u Siwej na półce „Dzienniki gwiazdowe” Stanisława Lema, więc pomyślałem, że wyślę jej fragmenty „Kongresu futurologicznego” tego autora, o farmokracji:
„Książek się teraz nie czyta, książki się je, nie są z papieru, lecz z informacyjnej substancji, pokrytej lukrem. Byłem też w delikatesowej dietotece. Pełna samoobsługa. Na półkach leżą pięknie opakowane argumentanki, kredybilany, multiplikol w omszałych gąsiorkach, ciżbina, purytacje i ekstazydy (...). Wszystko w pastylkach, pigułkach, w syropach, kroplach, w łomie, są nawet lizaki dla dzieci”.
„Istnieją środki przeczyszczające umysł i wyobraźnię. Na przykład memnolizyna czy amnestan. Można się łatwo pozbyć balastu niepotrzebnych faktów lub przykrych wspomnień. W sięgarni delikatesowej widziałem freudylki, mementan, monstradynę oraz szumnie reklamowany najnowszy preparat z grupy bylanków – autental. Służy do tworzenia syntetycznych wspomnień tego, czego się wcale nie doświadczyło”.
„Farmakopea jest teraz księgą żywota, encyklopedią bytu, alfą i omegą, żadnych przewrotów na widoku, skoro mamy już rewoltalt, opozycjonal w czopkach glicerynowych i ekstreminę, a pański doktor Hopkins reklamuje sadomastol i gomorynki – można osobiście spalić ogniem niebieskim tyle miast, ile dusza zapragnie”. – Wspaniale – odpisuje mi Siwa. – A wiesz, jak się kończy? Siwa już nie odpisuje. Siwa ma wspomnienie: „Wypij syropek, weź witaminki, połknij kropelki. Weź tableteczkę. Na zdrówko. Wiem, że gorzkie, połknij, popij soczkiem” – mówi w tym wspomnieniu mama Siwej.
– Mama wie, że kupuję sobie leki, chociaż nie wie, że tak dużo. Ciągle się za mnie modli i ciągle mnie opieprza. A sama nie zaśnie bez środków nasennych – mówi Siwa.
Otwiera szafkę z lekami. Opakowań jest dokładnie 45.
Tylko jedno jest pełne i nienapoczęte – witamina C.