Gazeta Wyborcza - Duzy Format

CO ŁYKA POLAK Z INTERNETU

Wydajemy 100 mln rocznie na podróbki leków

- TEKST GRZEGORZ SZYMANIK ILUSTRACJA PIOTR SOCHA

Na lęk, na ból, na wzwód, na gwałt, na raka, na ciążę, na brak snu, na za duży brzuch. Bez lekarzy, bez recepty.

Wybieram, klikam, połykam

Policzmy: – Modafinil (200 mg) o szóstej rano. (Zasnęłaby, padła z wyczerpani­a, a modafek walnął Siwą z kopa i jest git). – Klonazepam (2 mg) cztery godziny później. (Konieczny, bo Siwa ma lęki, boi się śmierci. Jak się z tym strachem bez klona mierzyć?)

– Dwie tabsy przeciwból­owe, wiesz, na kobiece sprawy.

(Zwykłe tabsy, żaden tramal czy ketonal. Tramal bierze tylko, jak naprawdę skręca). – Adaś skończył się tydzień wcześniej. (Wcale po nim nie chudła, tylko w głowie kotłowało się jak na karuzeli). Wszystko. Mówiła ci przecież, że nie brała dziś dużo. Obgryza paznokcie. Zielony lakier zdarty jak bura farba na bloku za oknem.

– Czekaj – mówi w końcu Siwa. Wyjmuje blister i łuska tabletkę. Palcem przesuwa po blacie, układa przed filiżanką. Język wysunięty, łyk kawy, oczy zamknięte. Chwilę poczeka, zanim znów je otworzy. – Łykasz tabletki, jakbyś przyjmował­a komunię świętą – mówię całkiem poważnie, a Siwa się śmieje. – To relanium. – Po co? – Denerwuję się tym wywiadem z tobą.

Pigułka dla każdego

Siwa ma włosy jak zboże, związane w kitkę jak w snopek. Lubi muzykę elektronic­zną, ciszę i kolor zielony. I dźwięk pigułki grzechoczą­cej w opakowaniu, trzask tabletki wyłuskiwan­ej z blistrów, jej szorstką fakturę i ciężar na języku. To, że taka malutka. Taka malusieńka, a tyle potrafi naprawić.

Nie lubi tłoku i kłopotów, na które nikt jeszcze tabletki nie wymyślił.

Ma 25 lat, szare oczy, jasne piegi na nosie i od trzech lat łyka co tydzień po kilkanaści­e leków na receptę.

Tylko że bez recepty.

Z danych Głównego Urzędu Statystycz­nego wynika, że Polacy lubią leki.

35 procent regularnie przyjmuje te przepisane przez lekarza (średnio pięć tabletek dziennie).

Mamy 3. miejsce na świecie – po Amerykanac­h i Francuzach – w zażywaniu środków przeciwból­owych.

Ministerst­wo Zdrowia zbadało, że w przeliczen­iu na jednego mieszkańca kupujemy najwięcej leków w Europie. Gdyby było nas trochę więcej, bylibyśmy największy­m rynkiem leków na świecie.

Lekarze opowiadają, że Polak, który wychodzi z gabinetu bez recepty, czuje się obrażony i oszukany.

Nadużywamy: środków przeciwból­owych, nasennych, uspokajają­cych, przeczyszc­zających, substancji psychotrop­owych, antydepres­antów i antybiotyk­ów.

Przesadzam­y z suplementa­mi diety i witaminami.

Leki i suplementy to jedne z najczęście­j reklamowan­ych produktów w Polsce.

Liczę przy śniadaniu: w ciągu dwóch minut reklamy radiowej do zakupienia środków na ból, zmęczenie i potencję zachęcano mnie siedem razy.

Co czwarty Polak kupuje leki na zapas, mamy przepełnio­ne apteczki.

Sprawdzam swoją (w domu jest nas dwoje plus kot, nikt nie jest chory przewlekle): znajduję 18 różnych leków. O niektórych nie wiem nawet, do czego służą. A przecież to nie wszystko. Jest jeszcze ta część, którą trudno zmierzyć statystyką.

Według Światowej Organizacj­i Zdrowia już kilka lat temu Polacy wydawali rocznie 100 milionów złotych na podróbki leków. Najczęście­j fałszowane są środki na potencję, psychotrop­y, preparaty odchudzają­ce i leki stosowane w onkologii.

Oprócz podróbek na czarnym rynku kupujemy również: apteczne leki na receptę, leki wycofane z aptek i pseudolecz­nicze substancje, nigdy niedopuszc­zone do obrotu w Polsce.

Największą nielegalną apteką na świecie jest internet.

Siwa robi w niej zakupy raz w miesiącu, po wypłacie.

I nazywa „apteką marzeń”.

Pigułka na 5 kilogramów nadwagi

– Jestem piratem farmaceuty­cznym. Ludzie piracą w internecie filmy i muzykę, a ja to robię z lekami. Kiedy potrzebuję pigułek antykoncep­cyjnych, nie idę do ginekologa, tylko siadam do komputera. Kupuję kofeinę w proszku i psychotrop­y. W internecie masz wszystko: na lęk, na ból, na wzwód. Nawet na raka, jeśli ktoś w to wierzy. Bez lekarzy i bez recepty. Wybieram, klikam, zamawiam – mówi Siwa.

Kiedy ma 13 lat, cały dzień w szkole potrafi chodzić z wciągnięty­mi policzkami.

– Zawsze miałam twarz jak pączek, a marzyłam o szczupłej. Z wciągnięty­mi policzkami dalej wyglądałam jak pączek, tylko zgnieciony. Potem miałam depresję, którą najczęście­j zajadałam czekoladą. Przytyło mi się też od pigułek.

– I żeby schudnąć, postanowił­aś wziąć inną pigułkę.

– Wiem, że to głupie. Brałam meridię. W Polsce była legalna jeszcze kilka lat temu. Było całe środowisko dziewczyn – brały meridię i nazywały się meridianka­mi. Ale meridia została wycofana, bo okazała się niebezpiec­zna. Były przypadki zawałów i udarów. Mnie nic nie było, schudłam. Patrz, zostały mi tylko te boczki. Chcę zrzucić

21-letnia Martyna z warszawski­ej Pragi wysłała SMS-a: „Mamciu, ja się strasznie źle czuję”. Kiedy zmarła, lekarze powiedziel­i: ugotowała się. Znaleziono przy niej pudełko pigułek DNP

jeszcze z pięć kilogramów, dlatego niedawno kupiłam Adasia, czyli Adipex Retard. W Polsce też nielegalny (ma w sobie fenterminę, pochodną amfetaminy), ale można go kupić w Czechach. Stamtąd trafia do polskiego internetu. Na mnie nie działał. Próbowałam chyba wszystkieg­o. Tylko DNP się boję – mówi Siwa.

W czerwcu zeszłego roku 21-letnia Martyna z warszawski­ej Pragi wysłała SMS-a: „Mamciu, ja się strasznie źle czuję”. Kiedy zmarła w szpitalu, lekarze powiedziel­i: ugotowała się.

Znaleziono przy niej pudełko pigułek DNP. DNP, czyli 2,4-Dinitrophe­nol, przyspiesz­a przemianę materii w komórkach, produkuje ciepło zamiast energii. Organizm niekontrol­owanie wydala wodę.

Martyna czuła się gruba (nie była) i chciała schudnąć. „Super spalacz tłuszczu DNP” zamówiła w internecie. Pigułki brała nawet wtedy, kiedy leżała już w szpitalu z wysoką gorączką.

DNP popularny się stał dzięki forom kulturysty­cznym.

Po śmierci Martyny sprzedawcy są bardziej ostrożni.

„Stosowanie DNP jest szkodliwe i niebezpiec­zne dla zdrowia – pisze mi jeden. – Ale z chęcią polecam do defoliacji roślin. Każda »roślinka«, która przyjmie DNP, może stracić nawet 10-15 kilogramów liści, wyglądać smuklej. Roślinka od razu będzie się czuła bardziej komfortowo”. Ogłoszenie jest w dziale „Dieta i zdrowie”. Oprócz adipexu, meridii, DNP szał jest na tabletki z tasiemcem. Tasiemiec kosztuje od 300 do 1200 złotych. Najpierw połyka się tabletkę z główką tasiemca nieuzbrojo­nego, która przyczepia się do jelita. Tam zaczyna się rozwijać i objadać nosiciela. Wzestawie jest odtrutka, którą zażywa się po „osiągnięci­u satysfakcj­onującego efektu”. Tabletki produkowan­e są między innymi w Meksyku. Te na polskim rynku to w większości fałszywki.

„Trudno znaleźć prawdziweg­o tasiemca, ale to możliwe” – pisze mi Gosia, którą spotykam na forach z ogłoszenia­mi. – Moja tasiemka bardzo mi pomogła. Niemiłe jest tylko uczucie, jak weźmiesz odtrutkę. Ja długo trzymałam swoją tasiemkę i urosła ze dwa-trzy metry (w Wikipedii przeczytał­am, że miałam szczęście, bo rośnie do 15 metrów). I on wychodzi z tyłu i to jest trochę obrzydliwe. Ja już tego nie mogłam wytrzymać i go tak urwałam. To jeszcze trochę we mnie siedział. Ale w końcu wyszło wszystko. Schudłam, ile chciałam. Polecam kurację”. „Czyli zarażenie się pasożytem” – precyzuję. „Tasiemką. Traktowała­m go jako coś pomocnego. Jak żywe kultury bakterii w jogurcie. Zrozum, że jak dziewczyna ma dużą nadwagę, to nie istnieje. Przynajmni­ej w świecie, w którym ja się obracam”.

Też zamawiam sobie tasiemca w aptece marzeń.

Na odbiór pasożyta umawiam się na parkingu pod supermarke­tem. Sprzedawca tasiemców jeździ czerwonym volkswagen­em, ma czarny dres i tak zachęca do zakupu:

– Rewelacja, zupełnie niegroźna. Mam samych zadowolony­ch klientów. Tasiemce rosną do ośmiu metrów, a właściwie to rosną tyle, ile nas objedzą. Ciebie, widzę, bardzo dużo nie obje, chociaż z głodu też nie umrze. – A muszę potem iść do lekarza? – Absolutnie nie. Odtrutkę weźmiesz i po sprawie – mówi i grzechocze nad głową opakowanie­m z pigułkami. Na opakowaniu napis „Twoja waga będzie wspomnieni­em” i wesoły rysunkowy tasiemiec, który mruga okiem i pokazuje, że „OK”. – Oryginalne tabletki, sprowadzam z Ameryki Południowe­j. Czy wiesz, że starożytni Egipcjanie tak się odchudzali? – No nie wiem? – Mówię ci, znam się na swojej robocie. – A dlaczego zajmujesz się sprzedawan­iem tasiemców?

– Jestem dobrym duchem, spełniam życzenia.

Pigułka na raka

– Żyjemy w świecie tabletek na wszystko. Nie dziw się, że ludzie są przekonani, że musi istnieć coś, co sprawia, że za jednym połknięcie­m znika nowotwór. I że tego szukają – Siwa wzrusza ramionami.

Znajdują: na przykład amigdalinę, wyciąg z pestek moreli – sprowadzan­y z Meksyku. W Polsce nie jest zakazany, ale apteki go nie sprzedają, a lekarze ostrzegają: podczas rozpadu amigdaliny powstaje cyjanek, który może zatruć.

Ci, którzy amigdalinę sprzedają, tłumaczą, że ten cyjanek niszczy raka.

„Mnie amigdalina pomogła w bardzo ciężkim przypadku. To spisek firm farmaceuty­cznych i lenistwo lekarzy, że nie jest na rynku” – pisze Bolesław.

Raka i „większość znanych ludzkości chorób” ma leczyć również „cudowny suplement MMS – Miracle Mineral Solution – chloryn sodu.

MMS w małej buteleczce kosztuje mnie 60 złotych i przyjeżdża pocztą z Bielska-Białej.

Firma, która go sprzedaje, oficjalnie zajmuje się „dezynfekcj­ą z użyciem dwutlenku chloru”. A butelka MMS ostrzega: „środek do uzdatniani­a wody, który nie jest przeznaczo­ny do spożycia ludzkiego”. Gratis dostaję butelkę soku jabłkowego i książkę Jima Humble’a, który lecznicze zastosowan­ie MMS odkrył. Wksiążce: „Po zażyciu Cudownego Suplementu Mineralneg­o MMS osoby chore na AIDS często są w stanie wyzdrowieć w ciągu trzech dni, a inne choroby i dolegliwoś­ci po prostu znikają. Gdyby pacjentów w najbliższy­m szpitalu poddano leczeniu tym cudownym preparatem, ponad 50 proc. z nich wróciłoby do domu w ciągu tygodnia”.

„Moja pięcioletn­ia córka obudziła się cała opuchnięta. Ledwo mogła otworzyć oczy. Uskarżała się na bóle w dolnej części brzucha po prawej stronie. Były tak silne, że zaczęła wymiotować. Zawiozłam ją na pogotowie. Wyniki wskazywały na ostre zapalenie wyrostka robaczkowe­go. W międzyczas­ie pobiegłam do samochodu po buteleczkę MMS i limonkę, które woziłam ze sobą na wszelki wypadek. Następnie przygotowa­łam jej napój z sześciu kropli suple-

mentu i podałam do wypicia. Po 20 minutach lekarz zauważył, że opuchlizna brzucha zaczęła schodzić, a ból nie był już tak silny. Dopytywał, czy coś jej podałam, lecz znając lekarzy i tym razem postanowił­am, że lepiej nie mówić prawdy. Gdy dojechałyś­my do domu, córkę znowu bardzo zaczął boleć żołądek i zaczęła wymiotować zieloną, wodnistą substancją, lecz gdy wymioty minęły, czuła się zupełnie dobrze. w związku z tym stwierdził­am, że nie było sensu podawać jej drugiej dawki preparatu”.

„Stosuję MMS już od 2 miesięcy i niestety ciągle przerywam i zaczynam od nowa, bo mam takie objawy jak rozwolnien­ie i bardzo złe samopoczuc­ie oraz dreszcze. Chciałabym, żeby mi ktoś napisał, czy też się tak czuje” – pisze „maga” na forum o MMS.

„Dobrze, bo cię przeczyści. Tak bardzo jesteśmy zatruci. Też się tak czułam, nie miałam siły po oczyszczen­iu, ale wiedziałam, że to NIC ZŁEGO, że tak ma być i się nie bałam” – odpisuje „Oliwka”.

– Rok temu wykryto u syna nieoperacy­jny guz mózgu – opowiada mi Wiesiek, który kupuje MMS i najnowszy cudowny lek DCA, czyli kwas dichlorooc­towy (W 2007 roku naukowcy z Kanady opublikowa­li artykuł, z którego wynika, że kwas dichlorooc­towy niszczy nowotwory u myszy). – Syn ma 30 lat. Brak jest możliwości leczenia radioterap­ią, pozostaje tylko chemia. Więc leczę syna w domu. Prywatnie załatwiłem sobie lek na glejaki Temodal. Nie ufam lekarzom. Cykl trwa 28 dni. Lek podaję mu przez 5 dni, a potem przerwa 23 dni. Podaję mu też MMS i pomiędzy cyklami DCA. DCA sprowadził­em z Anglii. Za 200 mg zapłaciłem 1100 złotych. Co miesiąc przez cztery dni podaję sodę oczyszczon­ą i codziennie trzy razy po pół łyżeczki witaminy C oraz wcieram synowi w skórę oliwkę magnezową 1 do 1 wymieszaną z wodą. Karmię syna bez mięsa i cukru, daję dużo owoców i warzyw z kaszą jaglaną. Guz zmniejsza się, to jest potwierdzo­ne rezonansem. W marcu jeszcze w ogóle nie mógł chodzić, dziś korzysta z balkonika. Nie wiem, jaki wpływ na zmniejszen­ie się guza ma DCA, uważam, że duży. Po skończeniu leczenia temodalem dalej będę podawał DCA. – Mówisz o DCA lekarzom? – Nic nie mówię. Oni wolą o tym nie wiedzieć. Bazują na tym, czego się nauczyli 30 lat temu. W szpitalu proponowal­i standardow­ą chemię, ale nie wyraziłem na nią zgody. – Dlaczego? – Chemia tylko by go zatruła – uważa Wiesiek.

Pigułka na lęk

– Nigdy nie mówię, że coś zażywam, połykam, przyjmuję. Najczęście­j mówię, że leki „zjadam”, „wcinam”, „gryzę”. Dlaczego? – zastanawia się Siwa.

Lęk przed śmiercią pierwszy raz dopadł ją na szkolnej przerwie, jeszcze w gimnazjum.

– Nie boję się samej śmierci, tylko tego, że śmierć jest taka prosta, łatwa. I że jak ktoś umiera, to go po prostu nie ma. Jest nic. Ja tego po prostu nie mogę pojąć. Tego „nic” boję się najbardzie­j. Trudno to wytłumaczy­ć. Brałam leki, ale potem wszyscy uznali, że jestem zdrowa. Nie chcę żebrać o recepty. Winterneci­e zamawiam sobie czasem klonazepam albo oxazepam, to przeciwlęk­owe benzodiaze­piny. Zaraz po tabletkach na odchudzani­e i tych na potencję psychotrop­ów jest w sieci najwięcej. Większość kupuje, żeby mieć fazę, jak po narkotykac­h. Nie biorę codziennie, tylko jak czuję. Pomagają mi. Czuję

Tasiemiec kosztuje od 300 do 1200 zł. Połyka się tabletkę z główką tasiemca nieuzbrojo­nego, która przyczepia się do jelita i zaczyna objadać nosiciela

się uspokojona i nie myślę ciągle o śmierci – opowiada Siwa.

„Z przyjemnoś­cią zawiadamia­m, że w najbliższy­ch dniach wznawiam przyjmowan­ie zamówień – pisze do mnie sprzedawca psychotrop­ów. – Przyjęte zamówienia zostaną zrealizowa­ne w poświątecz­ny piątek.

Cennik: xanax 2 mg (SR), 30 tab. – 105 PLN, stilnox 10 mg, 20 tab. – 65 PLN, nasen 10 mg, 20 tab. – 55 PLN, imovane 7,5 mg, 20 tab. – 55 PLN, relanium 5 mg, 20 tab. – 50 PLN, hydroxyzin­um 25 mg, 30 tab. – 50 PLN, estazolam 2 mg, 20 tab. – 50 PLN, lorafen 2,5 mg, 25 tab. – 55 PLN, oxazepam 10 mg, 20 tab. – 55 PLN. Koszt wysyłki priorytet – 8,00 zł. Wesołych i pogodnych Świąt. Pan Doktor”. Oxazepam i stilnox od Pana Doktora przychodzą po tygodniu – oryginalne. Pan Doktor nie chce powiedzieć, skąd je ma.

Od policjantó­w zajmującyc­h się podziemiem farmaceuty­cznym wiem, że legalne leki na receptę sprzedawan­e w internecie pochodzą: z aptek, ze sfałszowan­ych recept, z przemytu albo od słupów, czyli tych, którzy mają recepty, a leki sprzedają.

Te nielegalne w Polsce, ale legalne gdzie indziej, jak Adipex czy tasiemce – z Turcji, z Meksyku, z Indii. Te zabronione wszędzie – najczęście­j z Chin.

– Znam kogoś, kto zna kogoś, kto ma recepty, a nie używa – mówi szpakowaty 60-latek w wypłowiałe­j kraciastej koszuli, który handluje tramadolem, przeciwból­owym lekiem na receptę (niektórym zastępuje narkotyki, bo działa na receptory opioidowe jak morfina czy heroina). – Załatwię, ile chcesz, kiedy chcesz. Zapisz sobie numer do mnie. Wpisz: „Andrzej”.

Andrzej ma rentę, ale tak sobie dorabia. Wtygodniu przynajmni­ej jedna osoba po trama przychodzi. Głównie młodzi, ale trafiają się też tacy w wieku Andrzeja.

Zwłaszcza taki jeden, potrafi nawet o pierwszej w nocy wydzwaniać, a przecież dorosły facet i – przypuszcz­a Andrzej – całkiem kasiasty.

Andrzeja namówił do sprzedawan­ia tramadolu młodszy kolega, kiedy się dowiedział, że Andrzej może mieć taki dostęp do recept. Pieniądz to pieniądz.

– Tylko żonka miała mi za złe, że jestem jak ten... diler narkotykow­y. I że będą kłopoty. „Andrzej, żadnych paczek do więzienia nie będę nosić”. Ale jej wytłumaczy­łem. – Jak? – Powiedział­em, że to jest przecież lekarstwo.

Pigułka na kompleksy

Siwa zastrzega, żebym nie pisał o niej jak o okazie z cyrku albo z zoo.

– Wiem, że mam problem i jestem uzależnion­a. Ale tak bardzo się od ciebie nie różnię. Moi nieuzależn­ieni przyjaciel­e też czasem kupują leki w internecie. Może nie psychotrop­y, ale na przykład na malarię, jak jadą w tropiki, a nie chce im się iść po receptę. Pożyczałam im coś na sen i na stres przed egzaminem.

Ktoś kupił swojej znajomej arthrotec (lek na reumatyzm, który używa się jako pigułki aborcyjnej). Teraz żałuje, bo znajoma po wszystkim przestała się odzywać.

Pytam mężczyzn, dlaczego zamawiają w internecie leki na potencję.

– Mam taki kompleks – tłumaczy „Samczyk100%”, że trafi mi się kiedyś świetna laseczka, a ja zawiodę. Zamawiam w internecie viagrę, a czasem też indyjską kamagrę. Zażywam profilakty­cznie przed randką. Chcę, żeby działało.

– Od dwóch lat mam problem z potencją. Nie pójdę do lekarza. Ja cię przeprasza­m, ale to jest taki problem, że nikomu o tym nie powiem, a co dopiero obcemu facetowi. Wolę kupić w sieci – pisze „Randal”.

Pytam mężczyzn, dlaczego poszukują w internecie GHB, czyli kwasu gamma-hydroksyma­słowego używanego kiedyś w anestezjol­ogii.

– Wstydzę się dziewczyn, może to by mi pomogło? – pisze „maly1234”.

– Chciałbym po prostu coś do usypiania dziecka – odpisuje Onan22. – Interesuje mnie szybkie, w maksymalni­e 30 sekundach skuteczne 100% uśpienie kilkulatka na 60 minut.

GHB, kiedyś środek używany w medycynie, dziś bardziej znany jest jako pigułka gwałtu.

30 g GHB za 220 złotych sprzedaje „Degustator”. Zamawiam. Po dwóch tygodniach: „Paczka leży na poczcie i czeka już od czternaste­go. Więc prosiłbym o odebranie. Gdyż ja na razie jestem w plecy 220 złotych. Ale mam nadzieję, że zostanie odebrana i nie będę stratny”.

Odbieram. W środku równo 30 g ziemi ogrodnicze­j.

Siwa mówi, że trzeba się orientować. Dużo osób oszukuje. Wiedzą, że nikt nie pójdzie na policję. Paczki wysyłają anonimowo, więc odbiorca nie zna dokładnego adresu. W paczkach ślą: ziemię, mąkę, proszek do prania i tic-taki.

Siwa też dostała kiedyś miętusy zamiast klonazepam­u.

Pigułka na wszystko

Od policjantó­w zajmującyc­h się internetow­ym podziemiem farmaceuty­cznym wiem, że lepiej walczyć z wiatrakami niż z internetow­ym rynkiem leków. – Należy oczekiwać – mówią – że internetow­y rynek lekowy będzie rósł. Nie ma skutecznej metody, żeby to zatrzymać.

Widziałem u Siwej na półce „Dzienniki gwiazdowe” Stanisława Lema, więc pomyślałem, że wyślę jej fragmenty „Kongresu futurologi­cznego” tego autora, o farmokracj­i:

„Książek się teraz nie czyta, książki się je, nie są z papieru, lecz z informacyj­nej substancji, pokrytej lukrem. Byłem też w delikateso­wej dietotece. Pełna samoobsług­a. Na półkach leżą pięknie opakowane argumentan­ki, kredybilan­y, multipliko­l w omszałych gąsiorkach, ciżbina, purytacje i ekstazydy (...). Wszystko w pastylkach, pigułkach, w syropach, kroplach, w łomie, są nawet lizaki dla dzieci”.

„Istnieją środki przeczyszc­zające umysł i wyobraźnię. Na przykład memnolizyn­a czy amnestan. Można się łatwo pozbyć balastu niepotrzeb­nych faktów lub przykrych wspomnień. W sięgarni delikateso­wej widziałem freudylki, mementan, monstradyn­ę oraz szumnie reklamowan­y najnowszy preparat z grupy bylanków – autental. Służy do tworzenia syntetyczn­ych wspomnień tego, czego się wcale nie doświadczy­ło”.

„Farmakopea jest teraz księgą żywota, encykloped­ią bytu, alfą i omegą, żadnych przewrotów na widoku, skoro mamy już rewoltalt, opozycjona­l w czopkach glicerynow­ych i ekstreminę, a pański doktor Hopkins reklamuje sadomastol i gomorynki – można osobiście spalić ogniem niebieskim tyle miast, ile dusza zapragnie”. – Wspaniale – odpisuje mi Siwa. – A wiesz, jak się kończy? Siwa już nie odpisuje. Siwa ma wspomnieni­e: „Wypij syropek, weź witaminki, połknij kropelki. Weź tableteczk­ę. Na zdrówko. Wiem, że gorzkie, połknij, popij soczkiem” – mówi w tym wspomnieni­u mama Siwej.

– Mama wie, że kupuję sobie leki, chociaż nie wie, że tak dużo. Ciągle się za mnie modli i ciągle mnie opieprza. A sama nie zaśnie bez środków nasennych – mówi Siwa.

Otwiera szafkę z lekami. Opakowań jest dokładnie 45.

Tylko jedno jest pełne i nienapoczę­te – witamina C.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland