BĘKARTY KRZYWOUSTEGO
Czy Ślązacy to naród?
Ruch Autonomii Śląska stworzył w regionie pajęczynę. Wradach miast,
dzielnic, w organizacjach pozarządowych. Są młodzi. Muszą zdobyć doświadczenie. Za dziesięć lat będą gotowi
Polska przemówiła w grudniu 2013 roku. „Nie można zaakceptować sugestii, że tworzy się bądź już istnieje naród śląski. Dążenie do uzyskania autonomii należy ocenić jako dążenie do osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego”.
Tego orzeczenia Sądu Najwyższego słucha Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej, które od dwóch lat walczy o rejestrację. Główna przeszkoda: statut z określeniem „naród śląski”. Kolejne rozprawy, skargi, apelacje. Ostateczna decyzja – narodu śląskiego nie ma.
Piotr Długosz, szef Stowarzyszenia, odpowiada: „Żaden sąd nie będzie mówił, czy jakiś naród jest, czy go nie ma. Zadaniem sądu nie jest wyznaczanie mi, co mam czuć”.
Kolejne głosy oburzenia. Paweł Polok, lider rybnickiego koła Ruchu Autonomii Śląska: „Myślałem, że bękart wersalski (a, sorry, Polska) już mnie niczym nie zaskoczy”.
Reżyser Kazimierz Kutz: „Ślązacy powinni się wkurwić”.
Pisarz Szczepan Twardoch wkurwia się na Facebooku: „Pierdol się, Polsko!”.
Kilka dni później wydawca silesianów Andrzej Roczniok i emeryt Rudolf Kołodziejczyk piszą do ambasadora Federacji Rosyjskiej w Polsce. Ponieważ usłyszeli, że w obwodzie kaliningradzkim rozmieszczono rakiety Iskan-
der M przystosowane do przenoszenia głowic nuklearnych, proszą o rozważenie możliwości, by ich nie celować w stronę Śląska, bo Ślązacy to nie to samo co Polacy. A „życie z ciągłym zagrożeniem, zwłaszcza atomowym, nie należy do przyjemności”.
Chcecie odłączyć Śląsk, folksdojcze!
Emeryt Rudolf Kołodziejczyk, w 1989 roku dyrektor ekonomiczno-finansowy kopalni Pniówek w Jastrzębiu-Zdroju, wspomina tamte czasy: – Przyjeżdżali ważniacy zWarszawy. Mówili, że zakład traci na każdej tonie, więc po co fedrować. Pięć tysięcy załogi, wszyscy chcieli żyć. Niektórzy bali się, pytali, co robić.
Wymyślili, że powołają związek zawodowy Ślązaków do obrony przed zwolnieniami i ograniczaniem wydobycia. Tyle że związków było aż nadto, kilkanaście w każdej kopalni. A w domach mówiło się też o innych sprawach.
Że za PRL po bandycku wywłaszczali Ślązaków, a na ich ziemi stawiali fabryki. Że z Polski sprowadzili do pracy tysiące goroli, więc wzrosła przestępczość. Stołki i lepsze pensje dawali partyjniakom, a w PZPR im wyższy szczebel, tym Ślązaków mniej. Rządzą ci z Zagłębia, rabują Śląsk, zostawiają zgliszcza. Koło huty Szopienice usypali 150 tysięcy ton odpadów z trującym cynkiem. Wokół zakładów chemicznych w Tarnowskich Górach wyrzucili ponad milion metrów sześciennych toksycznego boru, baru, strontu i arsenu. Wszystko przenika do wód gruntowych, a ludzie to piją. Kwaśne deszcze, szkody górnicze, pylica, ołowica, nowotwory. I jeszcze jedno: autonomię Śląska w 1945 roku znieśli komuniści, no to teraz trzeba do niej wrócić.
W styczniu 1990 roku w podziemiach kościoła w Rybniku spotyka się około 40 osób. 15 najodważniejszych podpisuje deklarację ideową Ruchu na rzecz Pełnej Autonomii Śląska.
Kołodziejczyk: – Od razu zaczęły się ataki: chcecie odłączyć Śląsk, folksdojcze! A mnie nazywali hitlerowcem albo agentem ZSRR. Korowody trwały rok, w końcu sędzia powiedział: mogę was zarejestrować, dzisiaj z kurią rozmawiałem.
19 lutego 1991 roku Ruch Autonomii Śląska zostaje wpisany do rejestru stowarzyszeń.
Pięć osób uwiarygodnionych przez proboszcza
Przed II wojną światową województwo śląskie było najmniejsze w Polsce, ale najbogatsze i najbardziej uprzemysłowione. Statut organiczny z 1920 roku dawał regionowi autonomię. Przede wszystkim osobny skarb tworzony z podatków, działalności gospodarczej, innych opłat. Tylko jedna dziesiąta dochodów trafiała do Warszawy. W latach koniunktury Śląsk stać było na inwestycje. Rozbudowano Katowice – dzielnice willowe na południu, muzeum, słynny drapacz chmur. Śląski skarb miał spore udziały w PLL LOT. Pożyczał pieniądze Warszawie, był wierzycielem skarbu państwa. Ten dług nigdy nie został zwrócony. Ale za kryzysu Polska należnej sobie części śląskiego dochodu nie pobierała.
Pieniędzmi dysponował Sejm Śląski. Składał się z 48 posłów powołanych w powszechnych wyborach, decydowali o wszystkich sprawach regionu. Ustawy nie mogły naruszać Konstytucji RP. Obronność, bezpieczeństwo wewnętrzne, dyplomacja i cła pozostawały poza gestią autonomii. Na Śląsku wszyscy o tych sprawach wiedzą, głównie z rodzinnych opowieści.
W1991 roku profesor Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego, zaprasza działaczy RAŚ na spotkanie ze studentami. – Pytaliśmy, czy będą walczyć o taką samą autonomię jak w II RP. Odpowiadali, że tak. W jakich granicach? Zdecyduje referendum. Kto mógłby głosować? Wyłącznie Ślązacy. Oderwanie od Polski? Nie.
Ale RAŚ to na razie tylko ciekawostka. Regionalne organizacje wyrastają jak grzyby po deszczu, w kilka miesięcy po zmianie ustroju jest ich co najmniej dwieście. Starsi mówią, że to samorządność z czasów pruskich się odradza.
Największe wpływy zdobywa Związek Górnośląski. Działacze spotykają się w redakcji „Gościa Niedzielnego”. Józef Buszman, informatyk i samorządowiec: – Znaliśmy się z KIK, duszpasterstwa akademickiego, „Solidarności” i wyższych uczelni. Wśród nas tylko kilku nie miało tytułów naukowych. Chcieliśmy dbać o spuściznę kulturową. Do związku przyjmowaliśmy bez pytania, kto jest kim. Polak, Niemiec, Ślązak, Żyd, Ormianin – wszystko jedno. Górnoślązak to każdy, kto widzi dla siebie przyszłość na tej ziemi.
Ale przy zakładaniu koła obowiązywała żelazna zasada. Grupa założycielska to pięć osób z danej parafii uwiarygodnionych przez proboszcza.
Zrzeszają się i Niemcy. Dietmar Brehmer powołuje w Katowicach Górnośląskie Towarzystwo Charytatywne i Niemiecką Wspólnotę Roboczą „Pojednanie i Przyszłość”. Spotykają się w salkach katechetycznych: – Dla nas śląskość oznaczała niemieckość. Jej ślady widać tu na każdym kroku – w starych szyldach, jeszcze nieusuniętych tablicach, ona spod tynku wychodzi. Uważaliśmy, że musi nastąpić odrodzenie mieszanki kultury polskiej, niemieckiej i czeskiej.
Organizacje żyją w zgodzie. Józef Buszman: – Ile kto mógł zająć miejsca, tyle zajął. Z radością powitaliśmy RAŚ. Im nas więcej, tym lepiej, bo sytuacja niestabilna. Jak się komuś noga powinie, to drugi przejmie pałeczkę.
W 1990 roku Związek Górnośląski stawia na samorząd. Po wyborach ma wójtów, burmistrzów, prezydentów miast. Przewodniczącym sejmiku województwa jest Buszman, a wojewodą architekt Wojciech Czech.
Zaraz po tym sukcesie organizacja przedstawia wizję Polski: „Rzeczpospolita silna samodzielnością regionów”. Zaszczepia tę myśl we wschodnich województwach. Ale tam samorządowcy nie chcą słuchać, tylko mruczą: „Bękarty Krzywoustego”. Pod hasłem regionalizmu Związek Górnośląski startuje do parlamentu. Wspólna lista z Kongresem Liberalno-Demokratycznym, do Sejmu wchodzi Jan Rzymełka.
Na senatora kandyduje Brehmer, ale 130 tysięcy głosów nie wystarcza.
RAŚ też chce mieć swoich na Wiejskiej. Na listę w okręgu gliwickim wstawia Pawła Musioła, prawnika z uniwersytetu. Z Katowic chce startować Kołodziejczyk: – Nagle kolega pokazuje mi list z kurii. Biskup prosi, żeby na pierwsze miejsce dać Kazimierza Świtonia. Pewno za zasługi, bo to działacz Wolnych Związków Zawodowych za komuny.
Obaj kandydaci zdobywają mandaty i obaj wypinają się na RAŚ. Świtoń przystępuje do Ruchu dla Rzeczypospolitej Jana Olszewskiego, aMusioł woli być niezależny.
To cios, po którym ciężko się podnieść. Tym bardziej że w kolejnych wyborach RAŚ nie ma szans. Ordynacja blokuje dostęp do Sejmu małym ugrupowaniom. A elektorat się kurczy. Po otwarciu granic potężna fala emigracji płynie ze Śląska do RFN. Ci, co zostali, coraz częściej pytają: – A tyn RAŚ to działo jeszcze?
Jorguś przysięgę złożył
Jadwiga Chmielowska, śląska dziennikarka i działaczka „Solidarności”: – Jorgusia znam od chłopaczka. Składał przede mną przysięgę, że będzie walczył o Polskę wolną i niepodległą. Działał w Młodzieżowym Ruchu Oporu Solidarności Walczącej.
Jorguś to Jerzy Gorzelik, rocznik 1971. Jego dziadkiem od strony matki był Zdzisław Hierowski, krytyk i historyk literatury. Urodzony na ziemi przemyskiej, umacniał polskość na Śląsku. Drugi dziadek walczył w Związku Walki Zbrojnej. Aresztowanie, Auschwitz, Dachau. A po wojnie kryminał za szkalowanie władz Peerelu. Pradziadkowie też polscy patrioci: powstaniec śląski i komisarz plebiscytowy. Obaj za przyłączeniem Śląska do Polski.
Jerzy Gorzelik szuka dla siebie miejsca. Zalicza Ligę Republikańską i Unię Polityki Realnej. Chciałby coś zrobić dla regionu. Ale z kim? Związek Górnośląski go nie pociąga. Strój ludowy, pielgrzymki, Korfanty i powstania. Tylko jeden nurt śląskiej tożsamości – polski. Działacze to establishment, udają apolitycznych, a w wyborach startują z list rozmaitych partii. Nie wciągają młodych do polityki, odgradzają ich od życia publicznego.
W1996 roku Gorzelik wstępuje do RAŚ, ale tam też nie lepiej. Ksenofobia, Śląsk dla rdzennych Ślązaków, których przedwojenni przodkowie pochodzili stąd. Śląskość jako przywilej dla wybranych. Autonomia anachroniczna, kalka z II RP. Działacze przekonani, że media są w zmowie, nie ma co z nimi gadać, bo ośmieszą. Dla nich sukcesem jest już to, że RAŚ istnieje. Egzystencja na marginesie.
Nagle pojawia się nowa idea – śląski naród. Kto na to wpadł, do końca nie wiadomo. Ale to Jerzy Gorzelik tłumaczy dziennikarzom: „Narodowość nie jest zapisana w genach. Każdy ma prawo wybrać taką ojczyznę, jaka mu odpowiada”. W Katowicach powstaje związany z RAŚ Związek Ludności Narodowości Śląskiej.
Wmediach i na salonach politycznych awantura. Piąta kolumna, sprzedawczyki. Narodowość to nie towar w supermarkecie. Piotr Spyra (dzisiaj wicewojewoda śląski) zakłada Ruch Obywatelski „Polski Śląsk”, który wywija narodowymi sztandarami i węszy nazistowski spisek.
Władze państwowe oceniają: ordynacja gwarantuje ugrupowaniom mniejszości narodowych wstęp do Sejmu. I o to tu chodzi. Po raz pierwszy RAŚ na ustach wszystkich. Wydawca silesianów Andrzej Roczniok: – Właśnie dla Związku Ludności Narodowości Śląskiej poszedłem do RAŚ. Koniec z zastojem, wszystko znów się zaczyna rozkręcać.
W czerwcu 1997 roku Sąd Wojewódzki w Katowicach wpisuje związek do rejestru stowarzyszeń, ale wojewoda Eugeniusz Ciszak odwołuje się do apelacyjnego. Odmowa wpisu. „O mniejszości narodowej można mówić wtedy, gdy ma ona jakąś większość poza granicami kraju”.
Na korytarzu tłum bije brawo. A do Gorzelika: „Na drzewo ze zdrajcą”. Sąd Najwyższy też się nie zgadza. Jerzy Gorzelik – wtedy już historyk sztuki po Uniwersytecie Jagiellońskim – jest rzecznikiem prasowym związku, występuje w jego imieniu. Składa skargę do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Nie boi się, gra na emocjach. Kilka dni przed orzeczeniem publicznie przypomina opinię brytyjskiego premiera Lloyda George’a z 1919 roku: „Oddać Śląsk Polsce to jak dać małpie zegarek”. I dodaje: „Małpa dostała zegarek i po latach okazało się, że go zepsuła”.
Andrzej Roczniok: – On zawsze chciał do mediów, tak bardzo, że wyglądało, jakby chciał wyrwać mikrofon. Pilnował, żeby to z nim ludzie zaczęli kojarzyć cały RAŚ.
Wgrudniu 2001 Trybunał wyrokuje, że polskie sądy nie naruszyły praw człowieka. Miały prawo podejrzewać podstęp wyborczy. Gdyby ze statutu usunięto sformułowania „organizacja narodowa” i „mniejszość”, nie byłoby podejrzeń o manipulację ordynacją. Roczniok ma żal do Gorzelika: – Po Strasburgu zorganizowałem spotkanie ZLNŚ, ale nie przyszedł. A jak w 2003 został szefem RAŚ, totalnie odpuścił sprawę.
Drogi pokoleń się rozchodzą. Starsi ciągną narodowość nielegalnie, bez rejestracji. A młodzi zmieniają RAŚ.
Od „Krzyżaków” dostał gorączki
Aleksander Uszok w 2004 kończy kulturoznawstwo i wyjeżdża do Walii. Walijczycy mają swoją literaturę, festiwale, rozmawiają między sobą po walijsku, a Wielka Brytania z tym nie walczy. Kulturę walijską pielęgnuje i rozwija. Zdumienie: – Walijczycy opowiadali mi o swojej ojczyźnie, a ja nie mogłem się im zrewanżować. A przecież pochodzę ze śląskiej rodziny.
Dziadek Aleksandra ze strony matki czuł się Niemcem. Kazał mówić do siebie opa. Cała rodzina ojca to śląscy Polacy, z epizodami powstańczymi. Dzieciństwo Aleksander spędzał z opą: – Opowiadał, że po podziale Górnego Śląska w 1922 roku wyjechał z polskich Katowic do niemieckich Gliwic. Służył w Wehrmachcie na Ostfroncie. Po wojnie pracował w kopalni, Ruscy wywieźli go na Syberię, cudem wrócił. Polska gałąź rodziny często kłóciła się o Śląsk z niemiecką, nawet to lubili.
Ale to już nie jego sprawa. Czyta „Krzyżaków” Sienkiewicza i z wrażenia dostaje gorączki. Na placu godo po śląsku, w szkole tylko po polsku. No bo „jesteśmy w Polsce”. Na historii uczy się o śląskich Piastach, potem czarna dziura. Śląsk objawia się dopiero po sześciuset latach, przy powstaniach. Nauczyciel przekonuje, że to zrywy narodowowyzwoleńcze, z tęsknoty za Polską. Na kulturoznawstwie Śląsk nie istnieje.
Kiedy Aleksander wraca zWalii, jest przed trzydziestką i głodny Śląska. Dużo czyta, robi kurs przewodnika po województwie. Specjalność: Katowice i dawne ziemie Księstwa Pszczyńskiego. Im więcej wie, tym bardziej jest wkurzony: – Poczułem się oszukany. Polskie państwo ukradło mi historię moich przodków. A złapane na tym oszustwie, wcale się nie korzy. Nie pomaga nadrobić straty, bagatelizuje tę potrzebę.
Uszok rozgląda się za takimi samymi jak on: – Związek Górnośląski zbyt pokorny. Pilnuje, żeby nikt go nie posądził o oddzielenie od polskości. A tu trzeba konfrontacji, wystawiania śląskości na próbę. W2009 Uszok zapisuje się do RAŚ. Jest tam już Michał Kieś, równolatek po prawie na UŚ. Buszował po internecie, moderował fora o regionie. Ludzie opowiadali tam o swoich korzeniach: – A ja wiedziałem tylko, że ojciec ze Śląska, mama z Małopolski. Śląskość była dla mnie nieuchwytna. Ale jedna, druga, trzecia książka, zacząłem sięgać jeszcze głębiej. Teraz się czuję Ślązakiem. Cała moja tożsamość to własne poszukiwania.
Marek Nowak to przedsiębiorca z Chorzowa Starego, wtopiony w Śląsk od dziecka. Taka dzielnica. – Historii Śląska nauczyła mnie rodzina i sąsiedzi. W naszej kamienicy mieszkał pan Helmut, zabierał mnie na wycieczki. Nagle słyszę, że jacyś obcy mówią do niego „panie Henryku”. Umiera wujek Rudi, a na nagrobku ma Roman. Byłem ciekawy, pytałem, dlaczego. No to opowiadali: że my mieli dwójka folkslisty, że babciom zabrali za to po wojnie dwie kamienice i oddali dopiero po rehabilitacji, że folkslistę trzeba było odpracować przy rozładunku koksu, że ciotkę jakaś Polka wyrzuciła z mieszkania jako Niemkę. Spotkały się po latach na emigracji w Efie. Takich historii polska szkoła nie uczy.
Nowak zaczynał w Związku Górnośląskim: – A potem w 1991 roku żech usłyszoł o autonomii i założyłech koło RAŚ w Chorzowie Starym. Z poczucia niesprawiedliwości. Bo państwo udowadnia, że Ślązaków nie ma. A to jeszcze bardziej ludzi burzy i chcą pokazać, że istnieją, że nie są Niemcami ani Polakami i mają prawo żyć na swojej ziemi.
Polska już o tym wie. W spisie powszechnym z 2003 roku narodowość śląską deklarują 173 tysiące obywateli. Nawet na Śląsku nie wszyscy są zadowoleni.
Przed spisem Dietmar Brehmer przekonuje władze, żeby pytania o śląskość nie stawiać: – Wszystko mieliśmy poukładane. Rządy się umówiły, że już nie będzie emigracji, a Niemcy dostaną w Polsce prawa. W Katowicach mocno wybuchła wtedy niemieckość. Złożyłem deklarację lojalności wobec państwa, ale polskie gremia uznały, że rośniemy, a to niebezpieczne, więc w spisie puścili narodowość śląską. Sami sobie zrobili ten kocioł. Gdyby puścili niemieckość, bylibyśmy kontrolowani i przez Niemcy, i przez Polskę. A śląskość jest niekontrolowalna. Śląskość, bla bla bla.
Toksyna z Peerelu
Nowy RAŚ: młodzi mężczyźni z miast i miasteczek, średnia wieku koło trzydziestki. Wspisie składali różne deklaracje: Polak, Polak i Ślązak, Niemiec, Niemiec i Ślązak, Czech. Akceptują wszystkie te wybory. Na zebraniach mówią po polsku, bo godki wielu dopiero się uczy. Żenuje ich śląska cepelia: krupniok, festyny, wice oMasztalskim, Heimatmelodie. Internetowi, potrafią się skrzyknąć w parę minut. Akcja za akcją, happeningi, Facebook. Walczą w dzielnicach o estetykę ulic, proste chodniki, ścieżki rowerowe. Wójtom, burmistrzom, prezydentom patrzą na ręce. Nie boją się krytykować. Żądają, nie proszą.
Pisarz Szczepan Twardoch: – To rodzaj fenomenu, który widać w środowiskach emigranckich. Włoch jechał do Stanów i pozostawał Włochem. Jego dzieci za wszelką cenę starały się być Amerykanami, a ich dzieci odnajdywały utraconą włoską tożsamość. Ci z RAŚ są na etapie włoskiego wnuka. Śląskość nie jest światem, w jakim się wychowali. Mają w pamięci jakieś migawki – starego opę z familoka, dziadków, którzy mówili z sobą po niemiecku, żeby coś ukryć przed dziećmi. Ale sami już tak nie żyli. Wyrastali w świecie kresowych ballad i insurekcji, bo to im fundowała Polska. Nagle znaleźli w swojej historii coś, czego wcale się nie spodziewali. Śląskość to dla nich tradycja wynaleziona.
Jerzy Gorzelik: – Tożsamość ma podbudowę intelektualną, wyrasta na głodzie wiedzy. Różnie oceniamy wydarzenia i dyskutujemy. RAŚ rozwija, wykuwa przekonania.
Spierają się z Polską. O szlachecką tradycję, bo na Śląsku dominuje mieszczańska. O mesjanizm, kompletnie tu niezrozumiały. O stosunek do państwa – dla Polaków jest święte, a dla Ślązaków to tylko sposób organizacji społeczeństwa.
O Niemców. Gorzelik: – Polską tożsamość od dawna buduje się w kontrze do niemieckości. Tę toksynę pielęgnowano szczególnie w Peerelu. Polak ma Niemca nienawidzić. A przecież na Śląsku to część naszego dziedzictwa. Tu wzorce kultury zachodniej zaszczepiały państwa Habsburgów, Hohenzollernów, Republika Weimarska. Łatwiej byłoby zadeklarować: w każdym sporze polsko-niemieckim staniemy po polskiej stronie. I wstydzić się, że nasi przodkowie walczyli w Wehrmachcie. Tylko że to nieuczciwe.
Powojenna historia Śląska to kolejna bariera w znalezieniu wspólnego języka. Górnoślązaków po wejściu Armii Czerwonej „osadzano w komunistycznych, zarówno sowieckich, jak i polskich obozach koncentracyjnych”. Tak w głośnym liście do prezydenta Komorowskiego w 2012 roku napisał Jerzy Gorzelik.
Polacy nie słyszą słowa „komunistyczne”, znów oskarżają RAŚ o zdradę. Gorzelik: – Narodowa prawica rehabilituje politykę etniczną Peerelu. Po 1989 roku potępiono komunizm, ale nie rozliczono się z nacjonalizmem. A tego oddzielić się nie da, bo komunizm i nacjonalizm żyły w nierozerwalnej symbiozie. Podkreślamy to, kiedy mówimy o komunistycznych polskich obozach koncentracyjnych, które służyły czystkom etnicznym. Ale my nie obciążamy winą wszystkich Polaków, bo nie stosujemy odpowiedzialności zbiorowej.
Piotr Pietrasz, szef katowickiego koła PiS, nie wierzy: – Polska to dla rasiowców nieszczęście, okupant, blokuje im narodowość i język. Dla swojej idei decentralizacji państwa szukają poparcia w Europie regionów. Więc chociaż Trybunał w Strasburgu odrzucił narodowość śląską, nie mówią: pierdol się, Unio.
Szef RAŚ woli tak: „Jestem Ślązakiem, nie Polakiem. Moja ojczyzna to Górny Śląsk. Nic Polsce nie przyrzekałem, więc jej nie zdradziłem”.
Rok 2010. Gorzelik wchodzi do sejmiku województwa. Do tej pory radni przysięgali przez aklamację. Teraz uchwalają, że każdy musi osobno. Chcą usłyszeć, jak Gorzelik mówi: „Uroczyście ślubuję rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu Polskiego, strzec suwerenności i interesów Państwa Polskiego”.
Oddzielny naród grochowski
Wwyborach samorządowych RAŚ zbiera 123 tysiące głosów, to trzy mandaty w sejmiku. Liczenie. Platforma ma 22 mandaty, za mało, żeby rządzić, nawet z PSL. Trzeba się z kimś dogadać.
Prezydent Bronisław Komorowski wolałby, żeby nie z RAŚ: „Być może zostaje uruchomiony mechanizm, nad którym nikt w przyszłości nie zapanuje, i będzie on ze stratą dla państwa polskiego”.
Decydują inne kalkulacje. Małgorzata Tkacz-Janik, radna sejmiku z SLD: – Rasiowcy byli najtańsi, wzięli stanowisko członka zarządu województwa, nadzór nad oświatą, turystyką, sportem i lekceważoną kulturą. Uchodzili za egzotycznych, a wnieśli wartości i świeżość.
Sejmik od lat traci znaczenie. Nikt nikogo nie słucha, maszynka do głosowania.
Wystarczy iść na sesję i zobaczyć. Albo posłuchać lokalnego dziennikarza: – Radni siedzą w ławkach jacyś śnięci. Od czasu do czasu ceremonia, najczęściej katolicka albo ku czci. Laudacje, egzaltacje, staropolskie wyrazy. Przy głosowaniach radni gubią kartki. Szef kółek rolniczych siedzi rozwalony, szefowa klubu Platformy w stuporze, a w tylnych ławach plotki, kto z kim śpi. Jezu, to nie do zniesienia.
Małgorzata Tkacz-Janik: – A tu RAŚ wyskakuje z pomysłem, że Śląsk ma być podobny do Nadrenii Północnej-Westfalii. Usługi, handel, turystyka. Wiadomo, że nie mamy na taki projekt 5 miliardów jak Niemcy, ale wreszcie ktoś o Śląsku mówi z sensem. Rasiowcy działają ponad schematami. Nie boją się organizowania ludzi na samym dole, w małych miasteczkach, w dzielnicach. Akcje charytatywne, opieka nad zwierzętami, projekty międzypokoleniowe. Robią to lepiej niż samorząd, który ma na te cele pieniądze.
Ich antykiem jest epoka industrialna, a nie czasy piastowskie. Ambicja RAŚ to ocalenie opuszczonych fabryk, kopalń, hut. Chcą zmie- nić je w galerie, świetlice, ścianki wspinaczkowe, knajpy, siedziby małych firm. Zbierają tysiące podpisów pod wnioskiem o powołanie funduszu ochrony zabytków postindustrialnych (na wzór funduszu na zabytki Krakowa). Próbują zmusić władze Katowic, by zajęły się opuszczoną hutą cynku. Ratują dwie wieże wyciągowe kopalni Polska w Świętochłowicach. Walczą, żeby Śląskie Centrum Nauki (jak warszawski Kopernik) urządzić w zabytkowej elektrowni Szombierki.
Chcą, żeby śląskość było widać. Co rok w rocznicę uchwalenia statutu organicznego manifestują wMarszu Autonomii poparcie dla idei jej przywrócenia. Wielotysięczny tłum niesie pod gmach Sejmu Śląskiego transparenty i flagi w żółto-błękitnych regionalnych barwach. Inicjują Marsze na Zgodę – do bramy obozu w Świętochłowicach, który dla Górnoślązaków jest symbolem powojennych prześladowań. Zginęły tu prawie dwa tysiące ludzi.
Już nie mówią o przedwojennej autonomii, ale o autonomicznych regionach europejskich. Wzór to Kraj Basków i Katalonia. Jerzy Gorzelik: – Hiszpania jest bardzo podobna do Polski, oni też wychodzili z autorytaryzmu. Kiedy Baskowie zaczęli się bić o swoje, Hiszpanie zdecydowali, że nie dadzą im przywileju autonomii, ale rozciągną ją na całe państwo. Mamy podobną wizję. Do autonomii chcemy dojść przez decentralizację i regionalizację państwa. To również szansa na wyłonienie nowych lokalnych elit politycznych. Bo dziś ścieżka jest prosta: do Warszawy, ewentualnie do Brukseli. Nasz cel to zmiana konstytucji i przekształcenie Polski w państwo federalne. Każdy obywatel mógłby go poprzeć albo odrzucić w referendum.
Na Śląsku mało kto się z tym nie zgadza. Józef Buszman ze Związku Górnośląskiego: – Do autonomii musimy dojrzeć, rozwijać samorządność, zmieniać prawo. Sporo nam się już udało, ale opierają się partie. Politycy są zadufani. Dobrze im, jak jest.
Nie tylko RAŚ krytykuje choroby samorządności, a więc demokracji. Wyliczył je profesor Jerzy Hausner. Najważniejsze. Centrala narzuca samorządom zadania, a nie daje pieniędzy. Lokalna władza nie odnawia się, w wyborach coraz częściej wiadomo, kto wygra. Rośnie potęga urzędników, ich decyzje są poza kontrolą. Silni prezydenci nie rozmawiają z mieszkańcami. Stanowiska, kontrakty, zlecenia przyznaje się swoim. Obywatel staje się klientem. Nikt nie pobudza myślenia o rozwoju lokalnym. Coś z tym trzeba zrobić.
Liderzy wielkich partii nie mają do tego głowy. Ślązak Kamil Durczok, szef „Faktów” w TVN, obserwuje ich od lat: – Ciągle ci sami ludzie i te same treści. Wszyscy zajęci słupkami poparcia. RAŚ to w tej chwili jedyne ugrupowanie spoza układu, które może myśleć o przekroczeniu progu wyborczego. A Śląsk to jedyny region, gdzie mogłaby powstać polska odmiana niemieckiej CSU.
Szef RAŚ ogłasza: – Autonomia w 2020 roku.
Na to Dietmar Brehmer: – Gorzelik to wybitna postać, od Korfantego tu takiej nie było. Wykształcony, zna niemiecką kulturę i świetnie historię Śląska. Tylko za bardzo się spieszy, wszystko chciałby wziąć. Przypominają mi się słowa Eichendorffa: „Mała ojczyzna rodzi się w sercu poety, ale zginie w rękach polityków”.
Józef Buszman: – Za szybko. Jeśli Gorzelik uzyska, co chce – a na to wystarczy jedna gorąca noc w parlamencie – to będzie najbardziej znienawidzonym człowiekiem na Śląsku. Bo ludzie ani tu, ani w Polsce nie są na autonomię gotowi.
Szczepan Twardoch: – Pomysł autonomii Śląska jest dla Polaka niesłychany. To jakby mu ktoś powiedział, że istnieje oddzielny naród grochowski i Grochów będzie się teraz oddzielał od Polski.
Ruch oburzonych na państwo
PiS pilnuje narodowych interesów. O Gorzeliku: wyrachowany, inteligentny, bezwzględny. Jego cel to niepodległość Śląska. Adwokaci rasiowców to Angela Merkel i niemieccy ziomkowie z Eriką Steinbach, no bo skąd pieniądze? Gorzelik: – Mamy ze składek. Jarosław Kaczyński w kwietniu 2011 roku wali wprost: „Śląskość jest po prostu pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przypuszczalnie przyjęciem zakamuflowanej opcji niemieckiej”.
– Zawsze jest większy zbyt, jak w Warszawie coś chlapną przeciw Ślązakom – wspomina Marek Nowak, właściciel internetowego sklepu Hanysek.pl. – Koszulki, nalepki, flagi, kufle, szklanki, bonbony ze śląskimi napisami sprzedawały się jak ciepłe bułeczki.
Ale „zakamuflowana opcja niemiecka” daje jeszcze więcej. Kilka tygodni później w spisie powszechnym do śląskości przyznaje się aż 800 tysięcy obywateli. RAŚ łapie nowy wiatr w żagle. Tworząc koalicję, pozbył się łatki oszołomstwa. Teraz ją opuszcza. Nie zgadza się z decyzją PO o zwolnieniu dyrektora Muzeum Śląskiego, który chce na wystawie o historii regionu pokazywać wspólną, polsko-niemiecką historię. Pokazuje, że broni zasad.
Jerzy Gorzelik: – PiS wywołał napięcie emocjonalne w życiu publicznym, Platforma się dostosowała. Krzyczą nam do ucha z dwóch stron. Ludzie są zmęczeni. Widzieliśmy od środka, co się dzieje w samorządzie wojewódzkim. Walka o stołki, cała energia wydatkowana na konflikty między- i wewnątrzpartyjne, zaskakujący dyletantyzm, brak honoru. Charakter w polityce stał się towarem deficytowym, ludzie łamią się dzisiaj jak trzcina. A zbliża się bankructwo samorządów, co się odbije na jakości życia. Gdy społeczeństwo zrozumie, że to wszystko się ze sobą łączy, zajdą szybkie zmiany.
Marek Wójcik, poseł Platformy ze Śląska: – RAŚ to ruch oburzonych na państwo.
Michał Kieś jest przekonany, że jesienią w wyborach samorządowych uda im się wprowadzić do sejmiku co najmniej sześciu radnych, dwa razy więcej niż teraz.
Małgorzata Tkacz-Janik: – Sejmik to nie wszystko. RAŚ stworzył pajęczynę. Wszędzie ma swoich, w radach miast, dzielnic, w organizacjach pozarządowych i różnych związkach górnośląskich.
Michał Kieś: – Nasi ludzie muszą się otrzaskać, zdobyć doświadczenie. Teraz mają 25-30 lat. Za 10 będą gotowi.
Wydział Nauk Społecznych UŚ, gdzie doktor Jerzy Gorzelik jest adiunktem w zakładzie historii sztuki, to ich zaplecze. Młodzi politolodzy, socjologowie, historycy tworzą nieformalny think tank.
Małgorzata Tkacz-Janik: – Rasiowcy bardzo się wspierają, żądają lojalności. Są konserwatystami, więc mało ich obchodzi ekologia i równouprawnienie, ale niezbyt szybko ujawniają takie poglądy. O gender rozmawiają ze mną jak przytomni Europejczycy, a między sobą jak chłop z chłopem. Żyją tradycyjnie, można na nich polegać. Przychodzą na pogrzeby i nie nawalają z wieńcem. Uważają się za pozytywistów, a są romantykami z etosem. Skłonni do wallenrodyzmu, niejeden z nich to taka bohaterska mickiewiczowska Grażyna.
Zarząd RAŚ to dziewięciu mężczyzn. Siedmiu praktykujących katolików, jeden luteranin, jeden niewierzący. Ale nowy arcybiskup górnośląski Wiktor Skworc nie zaprosił ich na przyjęcie po ingresie.
Szczepan Twardoch: – Nie są tam mile widziani, bo to jednak polski Kościół.
WKatowicach mówi się, że na uroczystości w kurii stoły uginały się od jedzenia. Na tacach koreczki, a w każdy wetknięta malutka białoczerwona flaga.
Na Śląsku od czasów Kulturkampfu to Kościół był obrońcą polszczyzny. A RAŚ walczy o uznanie śląskiej godki za osobny język. Spierają się o to językoznawcy i politycy. Językoznawcy, bo według niektórych godka to gwara, której nie powinno się kodyfikować. Inaczej się mówi na opolskiej wsi, a inaczej w przemysłowym Zabrzu. Politycy wiedzą, że troska o język mniejszości kosztuje. Dotują Kaszubów, bo ich mało.
Wydawało się, że w tym Sejmie sprawa języka śląskiego przepadła i trzeba czekać na nowe rozdanie. Ale RAŚ ogłasza Godzinę Ś. Zbiera podpisy pod obywatelskim projektem zmiany ustawy o mniejszościach narodowych. Ślązacy byliby wtedy dopisani do listy, co automatycznie oznacza uznanie mowy śląskiej za język regionalny.
Szczepan Twardoch: – Śląska ciągłość została zerwana, ale są jeszcze nitki łączące nas z dawną tożsamością. Coś się z nich tka, wymyśla na nowo. Dłużej się już nie da żyć w wyimaginowanej estetyce jak z filmów Kutza. Język to jedna z ocalałych nitek. Może go skodyfikują i nie będzie już dziwolągiem z kawałów oMasztalskim. Wielu się go teraz uczy. Polacy mówią czasem: co z nich za Ślązacy? To niesprawiedliwie, bo najpierw nam ten język zabrali, a teraz się śmieją, że nie poradzymy godać.
Na razie – zdaniem Twardocha – autonomia to pomysł z księżyca. Co innego śląska tożsamość: – Państwo będzie musiało przyjąć ją do wiadomości. Polska niczego nam nie daje, więc i niczego odebrać nie może. Nikt tu nie zamierza czekać, aż prezydent Komorowski pogładzi się po swoich wąsach i powie: zezwalam.