Koniec wyobraźni, czyli czytelnik w uprzęży
Ta informacja przemknęła tu i ówdzie jako technologiczna ciekawostka, lecz jej znaczenie daleko przecież poza ciekawostkowość wykracza, albowiem ów dziwaczny wynalazek nawet nie tyle jest naukowo rewolucyjny, ile symptomatyczny dla całej kultury współczesnej, symptomatyczny w sposób przerażający, ma się rozumieć. Otóż amerykańscy naukowcy ze sławnego Massachusetts Institute of Technology opracowali książkę przyszłości, co samo w sobie brzmi już paradoksalnie, bo istota książki inna jest niż istota samochodu czy pralki, aby ją technologicznie udoskonalać. Tego z pewnością jednak naukowcy pojąć nie potrafią, skoro wyprodukowali specjalną uprząż dla czytelnika, który ową książkę przyszłości ma czytać. W eksperymencie owym o to idzie, że czytelnik – dzięki owej założonej na siebie uprzęży w jakiś sposób połączonej z interaktywną książką – może w sposób fizyczny przeżywać emocje związane z lekturą, transponować na siebie to, czego doświadczają bohaterowie powieści, którą akurat w ręku trzyma. A więc ból, zimno, głód zapewne też, może nawet podniecenie seksualne, jeśli bohater czytanej powieści ma akurat erekcję, strach też z pewnością, gdy podmiot ma akurat cykora, nie jest wykluczone, że i psychopatyczną żądzę mordu, gdy, dajmy na to, w owej uprzęży „American Psycho” będzie czytać. Szczegółów owego wynalazku dokładnie nie znam, gdyż informacje były raczej szczątkowe, wiadomo, że idiotyczny ten pomysł nazwano „sensory fiction”. Dziś wynalazek ów wyglądający na rzecz zabawną, a może nawet błahą, w przyszłości straszliwych spustoszeń dokonać może, albowiem to, na czym się literatura opiera, to jest wyobraźnia, wszystko, co przeciw wyobraźni działa – w najgłębszą istotę literatury uderza. Pomijam tutaj że człowiek, który do lektury takiej interaktywnej powieści zasiada, pierwej ubrać się musi w jakieś szelki czy kamizelkę, co już samo w sobie dość jest żenujące. Czytanie jest zawsze przestrzenią wolności człowieka, ubieranie się w jakiekolwiek uprzęże – zniewolenia. Problem główny oczywiście na tym się zasadza, że technologiczni geniusze, którzy ów wynalazek sprokurowali, nie pojmują, iż czytanie nie tylko jest wolnością, ale właśnie nade wszystko jest królestwem wyobraźni, i poczynili pierwszy krok ku temu, by wyobraźnię z człowieka wyrugować. Rymuje się to poniekąd z ogólną tendencją kultury masowej, która na absolutnej
Obłąkańczy wynalazek amerykańskich naukowców wyobraźnię ma u czytelnika amputować, takie jest przesłanie „sensory fiction”
jednoznaczności i łopatologii się opiera, która poprzez jedyną słuszną interpretację danego dzieła pozbawia odbiorcę jego wolności na wyobraźni bazującej.
Być może ów wynalazek jest jeszcze nie do końca doskonały, nie jest wykluczone, że za lat parę, za dekadę albo dwie dekady dostępne będzie takie „sensory fiction”, które z czytelnika zdejmie już do końca jakikolwiek mus uruchamiania wyobraźni przy lekturze, może czytelnik nie będzie już wcale czytać musiał, a jedynie odbierał pakiety bodźców z konkretną powieścią związanych i będzie płakał, śmiał się, krzyczał ze strachu, wydawał groźne okrzyki, mruczał, chrumkał i kwiczał, ale literatura jako taka już wtedy istnieć nie będzie.
Naturalnie można, a pewnie i należałoby, urządzić sobie zabawę w wymienianie książek, które do lektury w owej sensorycznej uprzęży się najbardziej nadają, ja ze swej strony ciekaw jestem, jak wyglądałoby w tym przypadku czytanie „Moskwa – Pietuszki” Jerofiejewa i czy czytelnik po lekturze znalazłby się w stanie intensywnego upojenia alkoholowego. Wielce ciekaw jestem, czy po „Gargantui i Pantagruelu” Rabelais’go odczułby fizycznie skutki ekstremalnego obżarstwa, nieco kusi mnie, a jednocześnie nieco odstręcza dywagowanie, jak to byłoby czytać w owej uprzęży (swoją drogą, słowo to natrętnie kojarzy mi się z sex-shopem) „Kompleks Portnoya”, jakichże doznań doświadczyłby czytelnik, który tę słynną powieść Philipa Rotha w odpowiednim sensorycznym przebraniu czytałby, osobliwie kluczowe sceny masturbacji. Jeszcze ciekawsze może byłoby przeczytać tym technologicznym sposobem „120 dni Sodomy” markiza de Sade’a; można by uznać, że byłaby to lektura tak ekstremalna, że w sposób fizyczny przeżyć by się jej nie dało, nie jest wykluczone, że niejeden zaprzężony do „sensory fiction” czytelnik tej erupcji wyuzdania najzwyczajniej w świecie wyciągnąłby kopyta.
Ale Amerykanie ze swoim kuriozalnym wynalazkiem są brawurowo wręcz do tyłu w stosunku do nas, w polskiej literaturze bowiem problem ten już dawno temu został zdiagnozowany i opisany, pokazując jednak przy tym, że współodczuwanie z bohaterem powieści na radykalnie wyostrzonej wyobraźni właśnie polega, a nie na zakładaniu naładowanej elektroniką uprzęży. Otóż już w roku 1969 Edmund Niziurski w swej wybitnej powieści dla młodzieży „Siódme wtajemniczenie” opisał książkę, która na czytelnika aktualnie się z nią konfrontującego wywierała literalnie fizyczny wpływ.
Obiektem czytelniczego pożądania wśród bohaterów „Siódmego wtajemniczenia” była powieść anonimowego autora „Niezwykłe przygody Anatola Stukniętego na początku”. Dzieło owo tym się charakteryzowało, że nikt nie był w stanie przeczytać go do końca ze względu na jego – pewien paradoks – niezwykłą sugestywność. Była to bowiem książka, której lektura powodowała „palpitacje i swędzenia, osłupienia i odrętwienia, pocenia i zapalenia, ropienia i owrzodzenia i różne wysypki, a nawet oparzenia i odmrożenia”. Kiedy zatem bohater tej powieści przygodowej Anatol uciekał boso po śniegu – czytelnicy odmrażali sobie nogi, ręce i uszy; gdy Anatol był przypiekany ogniem – dostawali oparzeń, gdy Anatol wpadł do przerębla – zapadali wręcz na zapalenie płuc. Niestety, żaden czytelnik nie doszedł dalej niż do rozdziału, w którym Anatol zasypia; scena zasypiania Anatola ponoć tak niesamowicie sugestywna była, że mimo największego nawet lekturowego bohaterstwa każdy czytający ową kultową powieść zasypiał snem kamiennym i nijak nie był w stanie czytać dalej. A ponieważ scena snu Anatola ciągnęła się przez 50 stron – nie spotkano nigdy nikogo, kto by doszedł do finału.
I na tym w zasadzie polega przecież siła literatury, na mocy wyobraźni, wiemy to wszyscy, my, duże dzieci, które swoją wyobraźnię ćwiczyły na młodzieżowej literaturze przygodowej. Gdybyśmy nie przeszli przez szkołę literackiej wyobraźni, która w naszych tępych głowach zdolność myślenia abstrakcyjnego obudziła, a potem ją wytrenowała, kimże byśmy dziś byli jak nie starymi matołami?
Tymczasem obłąkańczy wynalazek amerykańskich naukowców wyobraźnię ma u czytelnika amputować, takie jest prawdziwe przesłanie owego nieszczęsnego „sensory fiction”, taka w ogóle jest idea przyszłości – wszystko ma być jednoznaczne. A czytelnikiem bez wyobraźni przecież sterować o wiele łatwiej, czytelnik wyobraźni pozbawiony to jest czytelnik wymarzony dla każdego totalitaryzmu, nawet jeśli jest to miękki totalitaryzm kultury masowej, a akurat z tym dzisiaj mamy do czynienia.