Refleksje filmowo-podróżnicze, czyli jak być uwięzioną
Korzystając z legalnej oferty polskich filmów na YouTubie, odświeżyłem sobie „Jak być kochaną” Hasa na podstawie Brandysa. Genialna rzecz, życiowa rola Krafftówny. Przy takich powtórkach zauważa się detale, które kiedyś nie miały znaczenia.
Na początku bohaterka leci samolotem PLL LOT do Paryża i wdaje się w znajomość z siedzącym obok naukowcem (Wieńczysław Gliński).
„Nie zostałam stworzona do unoszenia się w powietrzu. Kieliszek koniaku dobrze by mi zrobił” – myśli bohaterka w pierwszej scenie i... zapala papierosa. A dokładniej, zapala go jej Wieńczysław Gliński, szarmancko podając swoje zippo.
Ta scena fascynuje mnie na kilku poziomach. Najprostszy: o Boże, jakie to szczęście, że w samolotach już nie wolno palić, podróż w tym smrodzie byłaby jeszcze gorszym piekłem.
Ale tak poza tym to już wszystko się od czasów tego filmu dramatycznie pogorszyło. Przede wszystkim nie dałoby się takim gestem podać sąsiadce zapalniczki.
Wtypowym dla tej trasy embraerze 175 Wieńczysław Gliński najpierw dałby sąsiadce kilka solidnych kuksańców, usiłując coś wyjąć z kieszeni. Ciężko być dziś podniebnym dżentelmenem z klasy ekonomicznej. Potem się robi jeszcze dziwniej. Stewardesa serwuje poczęstunek. Na tacach. Na każdej tacy – porcelanowa filiżanka, bułeczka, talerzyki, metalowe sztućce. „Nie jadam szynki!”, oznajmia obok sąsiadka Zdzisława Maklakiewicza (i oddaje mu swoją część śniadania). Krafftówna zaś zamiast śniadania zamawia „jeden koniak”. Stewardesa kiwa głową i przynosi. W szklanym kieliszku!
Jako osoba, która często podróżuje służbowo, zgrzytam zębami. Koniak? W ekonomicznej? I co jeszcze szanowna pani sobie zażyczy, odświeżającą chusteczkę?
Część luksusów, jakie widzimy w tym filmie, jest dziś dostępna w klasie biznes. Tam, owszem, będziemy europosłom równi, wraz z nimi wypijając „dwie buteleczki czerwonego wina do mięsa”.
Ale nawet w biznesie nie będziemy mieli takiej przestrzeni na nogi, jaką cieszą się bohaterowie tego filmu. Na europejskich trasach miejsca na nogi wszyscy mają tyle samo niezależnie od ceny biletu.
Kiedy pierwszy raz jako dziecko leciałem samolotem, czułem się „wniebowzięty”, jak Maklakiewicz i Himilsbach w filmie Kondratiuka. Teraz umieram ze strachu przed każdą podróżą.
Nie boję się wypadku, bo wiem, że samoloty są generalnie bezpieczne. Boję się historii z cyklu „opóźniony, odwołany, stojący godzinami na pasie startowym”.
Co śnieżyca – to w mediach zdjęcia pasażerów koczujących na lotnisku. Doświadczeni podróżnicy wiedzą, że oni i tak mieli szczęście.
Najgorzej mają ci, których już odprawiono, ale samolot nie dostał zgody na start. Więc stoją w nieskończoność na pasie. Bez jedzenia, bez picia, po pewnym czasie już nawet bez toalet (bo się przepełniły),
Ciężko być podniebnym dżentelmenem z klasy ekonomicznej
jak w samolocie JetBlue stojącym 11 godzin na lotnisku JFK w 2007.
To nie są rzadkie przypadki. W 2013 na amerykańskich lotniskach 42 533 samoloty stały na pasie dłużej niż godzinę.
Zaczerpnąłem tę liczbę z reportażu w tygodniku „Time”, którego autorzy przyjrzeli się systemowi uziemiania samolotów od drugiej strony – sztabu kryzysowego American Airlines. Decyzje o tym, kto dokąd poleci, wydaje się tam na podstawie ocen programu komputerowego, zwanego przez pracowników „Kancelatorem”.
Uwzględniając różne parametry, „Kancelator” podejmuje takie decyzje, jakie najmniej będą kosztować firmę. „Kancelator” na przykład wie, że samolotem na Florydę na wakacje jadą ludzie, którzy kupowali bilety w promocji, więc przeciętny pasażer zapłacił 300 dolarów – i ten samolot szybciej będzie odwołany od takiego z Dallas do Detroit, za który przeciętny pasażer zapłacił 500 dolarów. Wygoda pasażerów nie jest w ogóle brana pod uwagę, co podkreślają rozmówcy w tym reportażu. To jest cena, którą płacimy za to, że podróże lotnicze stały się relatywnie tanie. Wczasach „Jak być kochaną” czy nawet „Przypadku” Kieślowskiego lot do Paryża był tak rzadkim wydarzeniem, że nadawał się na kompozycyjną klamrę dramatu. Dziś już nie jest. Lata się więcej i taniej, ale czy to na pewno postęp? Tanie loty przecież tylko zastąpiły inne tanie formy podróży, jak autokar czy mikrobus. Dzisiejsza klasa biznes jest dawną klasą ekonomiczną, dzisiejsza ekonomiczna jest dawnym pekaesem.
Przetrzymywanie pasażerów na pasie startowym jest przejawem pogardy, jaką wobec nas żywią linie lotnicze. Nie ma przecież technicznych powodów, dla których tych ludzi nie można by zabrać z powrotem na lotnisko. Ale to byłyby dodatkowe koszty, więc niech się męczą.
Z badań robionych niedawno przez Airbusa wynika, że o przyszłości klasy ekonomicznej zadecydują Azjaci, którzy do 2032 roku zdominują podniebne szlaki. Będzie jeszcze gorzej?