Na szlaku stadionowej hołoty
Felietony „Tak, raczej bym milczał” („DF” nr 8 z 20.02.2014) i „Jedenaste: nie wychylaj się” („DF” nr 9 z 27.02.2014) Mariusza Szczygła przedstawiają istotny problem narastającego w polskim społeczeństwie wszechobecnego chamstwa z kontrastującym dylematem przypadkowego porządnego człowieka – reagować czy nie? Wynikająca stąd presja psychiczna w przypadku zaniechania reakcji może być, szczególnie po czasie, przygnębiająca, ale czy w ten sposób mamy szukać rozwiązania problemu? Czy moralne jest zrzucanie na barki zwykłego obywatela odpowiedzialności za ogólnospołeczny i od lat narastający problem? Chyba nie tędy droga. We wrześniu 2013 roku, biorąc udział w międzynarodowej konferencji wWarszawie (mieszkam w Szczecinie), po dniu pracy wybrałem się na spacer Alejami Ujazdowskimi. Na wiadukcie nad aleją Armii Ludowej niespodziewanie poczułem się, jakbym znalazł się na innej planecie. Ni stąd, ni zowąd pojawiły się watahy wrzeszczących wulgaryzmy wyrostków dosyć pośpiesznie kierujących się w stronę Wisły. Niektórzy mieli na szyjach zawiązane kolorowe szaliki, inni trzymali w rękach jakieś flagi. Na ich twarzach malowała się zupełnie obca dla mnie tępa zawziętość. Rozmyślając o kwestiach technologicznych współczesnego świata, z początku nie zrozumiałem istoty zjawiska, a stało się ono na tyle surrealne, że mijające mnie grupki ryczących młokosów wyglądały jak stado neandertalczyków albo wyrwanej jakimś cudem dziczy z ogrodu zoologicznego. – Co się dzieje? O co chodzi? – myślałem, a po rozróżnieniu powtarzających się okrzyków „Legia! Legia!” dotarło do mnie, że znalazłem się na szlaku stadionowej hołoty. Szedłem niespiesznie dalej, 195 cm wzrostu i 90 kg wagi dawało mi pewien komfort psychiczny, aczkolwiek wiedziałem, że nec Hercules contra
Dwa miesiące później niemal w tym samym miejscu ta sama hołota zaatakowała ambasadę Federacji Rosyjskiej. Tym razem nie tylko zwykli obywatele nie mieli nic do powiedzenia, ale zastępy sił porządkowych i uzbrojonej policji, ba, władze miasta i kierownictwo odpowiedzialnego za porządek resortu pokazały jawny przejaw bezradności albo niekompetencji. Teraz, po przeczytaniu artykułów, ponownie z całą wyrazistością stanęło pytanie: jak to możliwe, że w XXI wieku w stolicy dużego państwa w środku Europy, w biały dzień, na ulicach, w środkach komunikacji publicznej bandy przygłupów terroryzują społeczeństwo, a powołane do zapewnienia porządku organy nie zwracają na to uwagi? Bo przecież nie pojedyncza kobieta, matka Polka czy wracający po pracy ojciec mają dawać odpór chamskim osiłkom. Gdzie są powołane do takich celów instytucje, urzędy, służby, organizacje, funkcjonariusze, biorący za swoje ustawowe obowiązki społeczne pieniądze? Usiłowanie w pojedynkę stawienia czoła zbiorowej tłuszczy, nawet w formie zwrócenia uwagi, skazane jest z definicji na porażkę, to jak kopanie się z koniem. Oczywiste jest, że rosnącego wulgarnego chamstwa nie można pozostawić bez reakcji. W krótszym czasie formalny aparat prawno-państwowy może sobie z nim doskonale poradzić, jak pokazują przykłady innych krajów, konsekwentnie wdrażając zdroworozsądkowe rozwiązania. Ci ludzie przecież nie zjawili się nagle z Księżyca. Pomimo sankcjonującego ich tępą butę instynktu stadnego indywidualnie wywodzą się z tego samego społeczeństwa: mają rodziców, sąsiadów, nauczycieli, wychowawców, pracodawców, przełożonych, spowiedników. Państwowe struktury administracyjno-prawne, również pozarządowe i społeczne, mają tu swoje pole do działania. Natomiast na dłuższą metę potrzebny jest ukierunkowany wysiłek wychowawczy, od przedszkola począwszy. Do tego mógłby się również włączyć aspirujący do uniwersalnego autorytetu hierarchiczny Kościół, w końcu robiąc coś z pożytkiem dla społeczeństwa, zamiast maskowania pedofilii i uganiania się za gender.