Ty półmózgu, za co masz płacone!?
Pracowałam przez prawie dwa lata na stanowisku asystentki zarządu w dużej firmie. Moją przełożoną była Pani Ewa L. Pamiętam, gdy dołączyłam do „drużyny”, usłyszałam: jesteś nowa, dam ci dwa tygodnie luzu, potem już tak pięknie nie będzie. Zdziwiłam się, ale sądziłam, że chodzi o zwykłe wdrożenie w firmę. Jak bardzo się myliłam, opiszę dalej. Zdarzały się dni, kiedy Ewa przychodziła do pracy naburmuszona, bo zdechł jej szczur, bo ktoś zastawił jej auto. Na kim odreagowywała? Na nas. A szczególnie na mnie, bo byłam najbliżej. Zdarzały się dni, kiedy coś zrobiłam źle. Pracodawca ma prawo się zdenerwować, dać reprymendę, ostrzeżenie. Tu bym tego tak nie nazwała. Za każdym razem słyszałam, jaką byłam kretynką, nieudacznikiem, że powinnam się cieszyć, że tu jestem, że dziesięć osób czeka na moje miejsce. W międzyczasie dowiedziałam się, że jestem weteranką, ponieważ poprzednie dziewczyny wytrzymywały dwa miesiące góra. Rekordzistka odeszła po dwóch dniach. Krzyki, wulgaryzmy były na porządku dziennym. Za napisanie listu przewodniego czcionką Calibri, a nie Arial, słyszałam, że jestem półmózgiem, który nie potrafi myśleć. „Za co masz płacone? Za marnowanie papieru?”, słyszałam, jak gdyby dla kontrahenta rodzaj czcionki miał jakieś znaczenie. Po roku zauważyłam, że łamią mi się paznokcie, włosy się przerzedzają. Czułam się słaba, nie mogłam się skoncentrować na pracy. Okazało się, że mam anemię. Ze stresu. Przez to, że przez osiem godzin dziennie słuchałam, jak głupią jestem osobą. Po 12 miesiącach wysłuchiwania obelg zaczęłam wierzyć w to, co słyszę. Może faktycznie coś ze mną nie tak. Może się nie nadaję, jestem za głupia. Cała moja praca była przenoszona do domu. Codziennie kłótnie spowodowały, że rozstałam się z moim chłopakiem. Wyprowadziłam się do Warszawy, gdzie wynajmowałam mieszkanie. Któregoś dnia wracałam z pracy autobusem. Wpewnym momencie złapał mnie silny ból w klatce piersiowej, nie do wytrzymania. Zdążyłam zadzwonić do przyjaciółki. Miałam stan przedzawałowy. 25-letnia kobieta, szczupła, uprawiająca aktywnie sport. Zalecenia? Zero stresu, dieta itd. Ale jak tu się nie denerwować, kiedy jest się asystentką tyrana? Postanowiłam porozmawiać z Panią Dyrektor (przyjaciółka Ewy – zatrudniona po znajomości). Po rozmowie myślałam, że będzie inaczej. Ewa zrozumie i odpuści. Nie odpuściła. Chyba nawet było coraz gorzej. Zaczęła się nade mną znęcać. Zmywałam po niej naczynia, odkurzałam dywany (były od tego osoby sprzątające), myłam okna. Robiłam dosłownie wszystko. Nie mogłam się postawić, bo skończyłoby się to kłótnią. Dlaczego nie odeszłam? Bałam się. Moje poczucie własnej wartości spadło poniżej zera. Naprawdę myślałam, że jestem głupią dziewuchą, która nie zasługuje na tę pracę, więc modli się do Boga, aby jej nie stracić. Był 31 maja 2012 roku. Odeszłam. Zajęło mi ponad rok dojście do siebie, aby móc iść do innej pracy. Wyprowadziłam się zWarszawy Zdążyłam się zaręczyć i przeprowadzić do narzeczonego (wróciliśmy do siebie, gdy odeszłam z pracy). Teraz pracuję 5 km od domu. Nie jestem asystentką zarządu. Mam spokojniejsze stanowisko. Normalną szefową, która, owszem, pokrzyczy, ale wiem za co. Dalej boję się, gdy ktoś podniesie głos. Boję się, że usłyszę, że jestem głupią dziewczyną, która nie nadaje się do pracy biurowej. Ale każdego dnia jest coraz lepiej. Mam wspaniałych ludzi wokół siebie. I tu w pracy, i w domu. Teraz do pracy przyjeżdżam uśmiechnięta i to jest dla mnie najważniejsze. Teraz marzę tylko, aby mój ślub był najpiękniejszy na świecie.
plures.