Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Trzecia wojna Wiktorii

Wiktoria, 14 lat. 2 godziny operacji, 14 szwów, rany aż do czaszki

- OLGA BIERUT, TVN 24.PL

Wiktoria pamięta to tak: – Szłyśmy do sklepu po słonecznik, a tu z naprzeciwk­a pędzi olbrzymi wojskowy samochód. Jessica: – Powiedział­am, że chyba trzecia wojna światowa się szykuje.

Wiktoria: – Nagle nadjechało drugie auto. I już niewiele pamiętam. Jessica: – Wsuwki jej wypadły. Wiktoria: – Koczek mi się jakoś zepsuł. Chcę poprawić i czuję gorąco.

Jessica: – Odwracam się, a ona cała we krwi. To zaczęłam krzyczeć.

A potem dzieciaki wołały, że Wiktorii głowę urwało albo że cała we krwi chodzi po ulicy. Dobrze, że Czerwieńsk jest mały, ledwo cztery tysiące ludzi, wszyscy się znają i wiedzą, gdzie zapukać, żeby sprawdzić, że 14-latka jednak żyje.

Sprzedawcz­yni ze spożywczak­a: – Kolejka przy kasach, a tu wpadają dwie nastolatki. Jednej z głowy tryska krew. Dziewczyny na kasach zaczęły mdleć – mówi sprzedawcz­yni, rzuciła wtedy bochenki chleba i pobiegła na zaplecze po papierowe ręczniki. Uciskała nimi miejsce, gdzie chwilę temu był koczek. Magazynier zadzwonił na pogotowie, a potem do kumpla, taksówkarz­a z Zielonej Góry, żeby odreagować.

Matka Wiktorii: – Jessica dzwoni i pyta: „Gdzie pani jest, bo… Wiktoria miała wypadek”. Klientki z farbami na głowie, obłożone wałkami, jak to przed sobotą. Mam mały zakład fryzjerski przy domu. Nie patrz na nas, tylko goń, mówią klientki. Więc w kapciach i dresie pogoniłam do sklepu – płacze matka.

Dziewczynk­i nie zdążyły wyjść z kadru

Kamery zapamiętał­y to tak: w lewym górnym rogu widać chodnik. Po drugiej stronie ulicę Kolejową, która prowadzi na Nietków, w stronę jednostki wojskowej. Z prawego górnego rogu wyjeżdża wielkogaba­rytowe auto. Pędzi i znika z kadru.

Wlewym górnym rogu pojawiają się 14-letnia Wiktoria i 13-letnia Jessica. Idą po słonecznik. Nie zdążą wyjść z kadru, kiedy pojawi się kolejny wielki wóz. Zerwie kable nad ulicą. Te pociągną telekomuni­kacyjną skrzynkę przyczepio­ną do ściany kamienicy. Skrzynka spadnie Wiktorii na głowę. Kable uderzą też Jessicę. Siła uderzenia złamie dziewczynk­i w pół, schylą się i uciekną z kadru. Potem zatrzyma się kolejne wojskowe auto. Żołnierze popatrzą na strącone kable. Zablokują trasę na kilka kwadransów. W kolumnie stoi też karetka. I przynajmni­ej kilkunastu żołnierzy wyszkolony­ch z pierwszej pomocy. Nikt nie zauważy zakrwawion­ych dziewczyne­k. Widać jeszcze kobietę z wózkiem, śmiejących się pod sklepem mężczyzn i żołnierzy podnoszący­ch kabel.

Justyna Jończyk, matka Wiktorii, film zna na pamięć. Zapis monitoring­u przyniósł jej właściciel sklepu z ulicy Kolejowej. Jego kamera nagrała wypadek. Na filmie nie widać, jak Wiktoria po raz pierwszy mdleje, jak Jessica ciągnie ją za bluzę do sklepu. Wiktoria pamięta jeszcze kilkanaści­oro drzwi. Jak wynoszą ją ze sklepu. I drzwi karetki. Izba przyjęć, SOR, korytarz, sala operacyjna, anestezjol­og. Drzwi, drzwi, drzwi. – Ja mówię do lekarza, że mi córka zwariowała, bzdury opowiada. A lekarz, żebym ją zostawiła. Póki jest adrenalina, to Wiktoria tak bólu nie czuje. Puszczać ją zaczęło dopiero na sali. Mówi do lekarza, żeby ją szybko usypiali, bo zaczyna się bardzo bać i nie wytrzyma – opowiada Jończyk. Mieli tylko pozszywać, postanowil­i jednak operować. Dwie godziny czekania. – Wiecie, co to dla matki oznacza? Jak się ma jedno dziecko? Człowiek myśli, co mi oddadzą. Będzie ona czy jej już nie będzie?

Wtym samym czasie na Kolejową dojeżdża policja. Ofiar wypadku nie ma, wojskowych aut też nie, nawet skrzynka z chodnika zniknęła.

Lekarz: Masz wielkie szczęście, że przeżyłaś

Dwie godziny operacji, 14 szwów, bo rozcięcie głębokie, aż do czaszki. Lekarze mówili: – Dziecko, ty masz wielkie szczęście, że przeżyłaś. Noc na sali i decyzja, że Wiktoria ma wracać do domu. Ze wstrząśnie­niem mózgu trzeba leżeć, nie ruszać się. Najlepiej będzie we własnym łóżku. Justyna Jończyk wzięła więc wypis, córkę i wróciła do Czerwieńsk­a.

Policjant w notatce zapisał: „Przewody te w wyniku zerwania spadły na drogę wraz z umocowanie­m metalowym i uderzyły w głowę małoletnią Jessicę i Wiktorię, w wyniku czego... Wiktoria doznała obrażeń ciała w postaci rany ciętej głowy”. – Policjant pisał i płakał razem ze mną – mówi matka.

Pierwszy miesiąc wyglądał monotonnie. Fryzjerka zamknęła zakład i pilnowała córki. Trzeba zaprowadzi­ć do toalety, bo ciągle się kręci w głowie, chce się wymiotować, szwy pulsują. Zrezygnowa­ła też ze swego łóżka, bo Wiktoria już sama nie zaśnie, przy mamie oko zmruży, ale przez sen woła Jessicę. Nie może z córką do lekarza pojechać windą, auta zaparkować w podziemnym parkingu czy przejść z nią ulicą Kolejową. Wiktoria się boi. Drugi miesiąc to wędrówki po lekarzach. Tu Wiktorię chce obejrzeć chirurg dziecięcy, tu neurochiru­rg, bo okazuje się, że skrzynka przebiła nie tylko skórę głowy, ale i nerwy. Wiktoria traci czucie w lewej stronie twarzy, dostaje ataków bólu. Zaczyna chodzić do psychologa, ale na krzyki w nocy i panikę to za mało. Psycholog radzi psychiatrę. Ten mocne leki.

Trzeci miesiąc. Dziewczynk­a zaczyna nadrabiać zaległości w szkole, ale po sześciu lekcjach kręci jej się w głowie.

Czwartego miesiąca dziewczynk­a zalicza już ósmą wizytę u chirurga, piątą u neurochiru­rga, trzecią u psychologa i drugą u psychiatry. Obchodzi swoje 14. urodziny. 18 grudnia dostaje prezenty, a jej matka list: „Umarzamy dochodzeni­e z powodu braku znamion czynu zabronione­go. Podpisano: Prokuratur­a Rejonowa w Zielonej Górze”. Powód? – Bo dziecko leżało w szpitalu mniej niż

Przez Czerwieńsk jechało

wojsko. Wracali z ćwiczeń w Czechach. Dwie dziewczynk­i

szły chodnikiem

siedem dni – tłumaczy rzecznik prokuratur­y.

Wojsko: To krzywdzące dla naszych żołnierzy

Wojsko zgodę na przejazd miało. – Wracaliśmy z ćwiczeń w Czechach – mówi major Mariusz Urbański z 4. Zielonogór­skiego Pułku Przeciwlot­niczego im. Stefana Roweckiego „Grota”. – Przewożony był ciężki sprzęt, stacje radiolokac­yjne. Każda na długiej na 20 metrów platformie. Ładunek był wielkogaba­rytowy, ale przepisowy. Przejechał­a jedna z tych platform ze stacją, a za nią jechali żołnierze. I to właśnie im pod koła spadły linie. Zatrzymali się, zabezpiecz­yli teren. Nikt nie widział tych dziewczyne­k, nikt nie słyszał, żeby o pomoc krzyczały – zapewnia major. O dziewczynk­ach dowiedział się z zapisu monitoring­u i z policji: – Ale proszę zobaczyć nagranie, one tam same oddaliły się po zdarzeniu.

Wyrok? Zdaniem wojskowego winny jest ten, kto linie wieszał. Bo wojsko z tym samym sprzętem, tylko w drugą stronę, jechało dwa tygodnie wcześniej. I żadnych przeszkód nad głowami. – Ktoś w czasie naszego wyjazdu zrobił samowolkę – denerwuje się. – Zrzucanie winy na wojsko jest strasznie krzywdzące dla naszych żołnierzy. Przecież wszyscy są przeszkole­ni. Każdy by pomógł. Ale nikt nie zauważył dziewczyne­k.

Nie pomogli wtedy, chcieli pomóc później. – Bardzo współczuje­my dziewczync­e i jej matce. Ale nie mogliśmy ich odwiedzić, ponieważ policja nie udziela danych osób, a jej matka nie skontaktow­ała się z nami – rozkłada ręce major.

Mnie wystarczył­o kilkanaści­e sekund, żeby w wyszukiwar­ce odkopać numer stacjonarn­y do matki dziewczynk­i. Poza internetem jest jeszcze łatwiej. Drzwi kobiety wskazują mi mieszkańcy już na przystanku autobusowy­m. Wszyscy wiedzą, gdzie mieszka dziewczynk­a, której skrzynka wbiła się w głowę.

Zarząd dróg: Nie jesteśmy winni

– Problem się pojawia wtedy, jak nie mamy informacji. Nie mieliśmy informacji, że nad ulicą Kolejową niebezpiec­znie nisko wiszą kable – tłumaczy Ryszard Łuczyński, który w zielonogór­skim zarządzie dróg wojewódzki­ch odpowiada za wydawanie zgód na przejazdy aut nienormaty­wnych. Procedura jest prosta. Urzędnicy sprawdzają mapę, czy nie ma zbyt niskich mostów, wiaduktów czy innych przeszkód. – Bo my to wszystko mamy zapisane w bazie – zapewnia Łuczyński. – No ale informacji o liniach nie było. Przecież jak jeździmy po trasach, to nie sprawdzamy metrówką każdej instalacji, czy idzie pół metra wyżej, czy pół metra za nisko.

Krzysztof, właściciel sklepu, którego monitoring nagrał wypadek: – Przecież to nie pierwszy raz, jak ktoś te kable ciągnie. Ludzie zgłaszali, że za nisko wiszą, że może być tragedia. Raz tylko strażacy poprawili i tak zostało.

Piotr Iwanus, burmistrz Czerwieńsk­a: – Wisiało na tyle nisko, że bardzo wysokie samochody mogły bez problemu zahaczyć.

Policja: – W kwietniu ciężarówka przewożąca maszynę budowlaną zerwała linię energetycz­ną na Kolejowej. Kierowca dostał 200 zł mandatu. Według urzędnika wydającego zgodę na przejazd aut nienormaty­wnych powieszeni­e kabli na odpowiedni­ej wysokości należy do ich właściciel­a. W swojej bazie operator ma z tego dnia notatkę: nisko wiszący nad drogą kabel grozi zerwaniem. Sprawę zgłosiła policja godzinę po wypadku. – Tego samego dnia kabel został prawidłowo podwieszon­y – zapewnia Maria Piechocka, rzeczniczk­a Orange wregionie. W bazie nie ma informacji, jak przed wypadkiem wisiały linie. Zgodnie z prawem nie powinny wisieć niżej niż 4,6 metra. – Nie otrzymaliś­my zgłoszenia o złym stanie kabli w tej miejscowoś­ci – mówi rzeczniczk­a. Nie potrafi powiedzieć, jak częste są kontrole infrastruk­tury. – Zgodnie z planem. Każdorazow­o reagujemy, kiedy dostajemy z policji, od mieszkańcó­w lub zarządców informacje, że kable wiszą zbyt nisko.

Matka Wiktorii: – Umorzyli postępowan­ie, bo nie było znamion czynu zabronione­go. Jakieś żarty? Jakbym spowodował­a taki wypadek, tobym siedziała trzy miesiące do sprawy. Ci sobie odjechali z miejsca wypadku, nie pomogli i nagle brak znamion czynu zabronione­go. Zniknęła też skrzynka. Policja dzwoniła na pogotowie i pytała, czy dziewczynk­i nie wzięły jej ze sobą. A lekarka tylko krzyknęła: – Wiktoria w głowie jej nie ma!

Prokurator: Wiem, ale nie powiem

Zażalenie matki na decyzję prokuratur­y wpłynęło w grudniu. Z dokumentac­ją medyczną, zaświadcze­niami od chirurgów, psychologó­w, psychiatry. – Wcześniej biegły sądowy pod uwagę brał tylko wypis ze szpitala i na jego podstawie wydał kategorycz­ną opinię o jej stanie zdrowia – potwierdza Robert Kmieciak, prokurator rejonowy w Zielonej Górze. – Teraz przyjrzymy się sprawie na nowo. Uzupełnimy materiał dowodowy i dopiero wtedy zażalenie prześlemy do sądu. Inne dane mamy.

Tak? To jaka była wysokość konwoju? Prokurator: – Wiem, ale nie powiem.

Na jakiej wysokości wisiały kable? Prokurator: – Nie chciałbym o tym mówić.

Co się stało ze skrzynką? – Nie komentuję tego.

Postępowan­ie wobec wojska zostało umorzone? Zostało. – Ale proszę napisać. To nie jest tak, że my nie chcemy pomóc tej rodzinie. Ja osobiście, jak już zakończymy sprawę z urzędu, zaproponuj­ę matce, że wspomogę ją w postępowan­iu cywilnym. Możliwe, że wojsko wypłaci wtedy odszkodowa­nie – zapewnia prokurator.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland