Cywilizacja kanibali
Sześć litrów krwi krążących w moich żyłach i tętnicach mogłoby uratować życie osoby leżącej właśnie na stole operacyjnym. Wiązadła, które utrzymują w całości moje ciało, można oddzielić od kości i wszczepić w kolano kontuzjowanego olimpijczyka. Z włosów rosnących na mojej głowie można zrobić perukę albo wykorzystać zawarte w nich aminokwasy i sprzedawać jako zaczyn do pieczywa. Mój szkielet świetnie prezentowałby się w każdej sali lekcyjnej. Moje najważniejsze organy – serce, wątroba i nerki – mogłyby przedłużyć życie ludziom, których własne narządy przestały funkcjonować na skutek choroby albo wypadku” – wylicza Scott Carney, amerykański antropolog i dziennikarz śledczy, autor książki „Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci”.
„Mierzę 188 centymetrów, mam więc długie kości udowe i piszczele zbudowane ze zdrowej, gęstej tkanki łącznej” – dokonuje anatomicznej autoprezentacji. Ma pełne uzębienie. Jego tarczyca na razie wciąż wydziela właściwe hormony, obie nerki funkcjonują prawidłowo, a serce pracuje wstałym tempie 87 uderzeń na minutę. Jego ciało w sumie warte jest jakieś 250 tysięcy dolarów. Carney przekonuje, że każdy z nas jest czymś na kształt magazynu części zamiennych, na które istnieje ogromny popyt.
Farmy organów
Na czerwonym rynku od lat panuje hossa. Każde – żywe czy martwe – ludzkie ciało może być towarem. Można je licytować na aukcjach, sprowadzać z zagranicy, wynajmować. Można wydzierżawić na dziewięć miesięcy (rozdział pt. „Płatne przy odbiorze”) lub przynajmniej pobrać komórkę jajową („Niepokalane poczęcie”). Można zapłacić złodziejom, którzy rozkopią grób, wyciągną z trumny nieboszczyka iwjednej z działających pełną parą „fabryk kości” przygotują zainteresowanemu klientowi (np. amerykańskiemu uniwersytetowi) piękny szkielet anatomiczny, który przyszłym lekarzom posłuży jako pomoc medyczna („Fabryka kości”). Można wynająć zbirów, którzy porwą przechodnia z ulicy, by pozbawić go nerki („Poszukiwanie nerek”) lub – w ciągu kolejnych miesięcy – okradać z krwi („Krew i pieniądze”).
Po lekturze wstrząsającej książki Carneya zachowanie dobrego zdania na temat mieszkańców naszej planety nie jest chyba możliwe. Coraz liczniejsze są zastępy zdolnych do wszystkiego handlarzy narządami („Handlarze, którzy kupują i sprzedają ciała, odgrywają rolę rzeźników postrzegających żywego człowieka wyłącznie jako sumę jego części składowych”) i ludzi w beznadziejnej życiowej sytuacji, którzy za obiektywnie niewielkie pieniądze decydują się na sprzedaż nerki czy udział w śmiertelnie niebezpiecznych eksperymentach naukowych.
Amerykański dziennikarz opisuje, jak międzynarodowe kliki lekarzy oraz przekupne komisje etyczne zamieniają slumsy Egiptu, Brazylii czy Filipin w farmy organów. 800 dolarów za nerkę to ogromne pieniądze dla kogoś, kto żyje za mniej niż dolara dziennie. „W innych regionach Indii ludzie mówią o wyjeździe do Malezji lub Stanów Zjednoczonych z błyskiem nadziei w oku. W Tsunami Nagar mówią tak o sprzedaży swoich nerek” – mówi aktywista Maria Selvam.
Nerka od ręki
W samych Stanach na przeszczep nerki czeka obecnie 100 tysięcy osób. Olbrzymie koszty usług związanych z legalnymi przeszczepami wpływają na rozwój turystyki medycznej. Na przykład za przeszczep nerki w USA zapłacimy 259 tysięcy dolarów, wątroby – 523 tysiące, a za jelita – 1,2 miliona dolarów.
„Przeszczep w indyjskim szpitalu jest 20 razy tańszy. Rachunek ekonomiczny jest tak przekonujący, że kilka amerykańskich agencji ubezpieczeniowych postanowiło sięgnąć po to rozwiązanie. Dwie z nich uznały, że bardziej opłaca się pokryć koszt taniego przeszczepu nerki za granicą, niż płacić przez lata za kosztowne dializy przeprowadzane w domu pacjenta” – czytamy.
Szpitale w Brazylii czy Chinach chwalą się nadwyżką chętnych dawców. Pakistański szpital Aadil proponuje klientom dwa pakiety: 14 tysięcy za pierwszy przeszczep i – w razie niepowodzenia – 16 tysięcy za następny. „Nie musi się pan martwić o dawcę. Znajdziemy żywego dawcę za pośrednictwem organizacji humanitarnej, która ma ich setki” – przekonuje Abdul Waheed Sheikh, dyrektor szpitala.
Twierdzą, że nie sprzedają organów, lecz jedynie usługi medyczne. Carney opisuje hipokryzję i magiczne sztuczki księgowych, które ukrywają fakt, że to handel organami.
Nie musi się pan martwić o dawcę. Znajdziemy żywego za pośrednictwem organizacji humanitarnej, która ma ich setki
W Iranie sprzedaż narządów jest legalna, o ile zajmuje się nią państwowa agencja: „Dawcy otrzymują zapłatę za poświęcenie, a po operacji są otoczeni odpowiednią opieką lekarską. W rezultacie w kraju tym praktycznie nie ma kolejki oczekujących na nerki”. Czy oznacza to, że legalizacja handlu organami i komercjalizacja ludzkiej tkanki jest najlepszym rozwiązaniem? Nie bardzo, gdyż przejęcie kontroli nad rynkiem organów przez rząd oznacza w praktyce, iż niedawni handlarze i wykorzystujący najbiedniejszych poszukiwaczy narządów zostali przemianowani na „koordynatorów transplantacyjnych”.
Dzieci na eksport
Autor „Czerwonego rynku” prześledził szlaki handlu kośćmi, odwiedził fabryki produkujące szkielety anatomiczne, fermy krwi oraz świątynię eksportującą włosy swoich wiernych do Ameryki, odnalazł miejscowość nazywaną „Kidneyvakkam” (Nerkowa Wioska), w której większość mieszkańców sprzedała swoje nerki, rozmawiał z matkami zastępczymi, które zamknięte przez dziewięć miesięcy w specjalnym ośrodku „produkują” dzieci na eksport, i dziesiątkami osób wykorzystanych przez bezwzględnych handlarzy. Sam został królikiem doświadczalnym i wziął udział w jednym z testów klinicznych leku na zaburzenia erekcji. Przy okazji opisał dziesiątki nadużyć i nieetycznych praktyk związanych m.in. ze światowym handlem krwią, przemysłem farmaceutycznym czy nieprzejrzystym „systemem cielesnych darowizn”, co ostatecznie doprowadziło go do wniosku, że jednym z największych błędów współczesnej medycyny jest depersonalizacja ludzkiej tkanki:
„Każdy worek z krwią powinien być zaopatrzony w nazwisko dawcy, każde adoptowane dziecko powinno mieć pełny dostęp do historii swoje- go życia, każdy, kto korzysta z przeszczepu, powinien wiedzieć, kto oddał organ”. W przeciwnym wypadku nieuczciwi handlarze w dalszym ciągu będą bez trudu zdobywać organy od przymusowych dawców, porywać dzieci i sprzedawać je do adopcji, kraść krew więźniów czy zmuszać kobiety do sprzedaży komórek jajowych w warunkach, które zagrażają ich życiu i zdrowiu. Obecnie „w każdej z tych sytuacji przestępca może wymawiać się ochroną prywatności, by ukryć nielegalny rynek dostaw”.
Hodowla i drukowanie
Czy XXI wiek przejdzie do historii jako cywilizacja „kanibali”? Czy możliwe jest zbudowanie komercyjnego systemu wymiany tkanek? Czy obowiązujący system, opierający się na altruistycznym dawstwie, nie jest wyraźną zachętą dla przestępczego marginesu? Carney stawia pytania, a zamiast odpowiedzi opisuje łańcuch dostaw czerwonego rynku, który „zamienia ludzi w mięso”.
„Prowadzenie farmy krwi czy kradzież nerek nie miałyby sensu, gdyby na poziomie przemysłowym można było wyhodować biologicznie doskonałe organy i tkankę. Nikt nie potrzebowałby przeszczepu kości, gdyby można ją było odtworzyć za pomocą zastrzyku komórek macierzystych” – pisze Carney w rozdziale „Obietnice nieśmiertelności”, w którym przeczytamy też o poszukiwaniach medycyny regeneracyjnej, kwitnącym w Indiach przemyśle badań klinicznych czy drukowaniu organów za pomocą trójwymiarowej drukarki.
„Czerwony rynek”
Scott Carney przeł. Janusz Ochab wyd. Czarne Wołowiec 2014