Jak żyć bez prądu
Ja tu tylko sprawdzam
Michaił Aleksandrowicz Berlioz z „Mistrza i Małgorzaty” przypuszczał, że przyszłość jest przewidywalna i wieczór tego dnia, kiedy spotkał zagranicznego konsultanta na Patriarszych Prudach, spędzi na zebraniu. Nie uwierzył Wolandowi, że Anuszka już rozlała olej i w żaden sposób na zebranie nie dotrze. I cóż, poślizgnął się na tym oleju, a tramwaj uciął mu głowę.
Wmoim przypadku rzecz odbyła się podobnie, z tym że rolę Wolanda przejął obywatel w waciaku, który załomotał w furtkę i zawołał: – Panie, prąd wyłączamy. Po czym wyłączył, mimo że planowałem wieczorem obejrzenie ulubionego serialu, a następnego dnia kolację z przyjaciółmi.
W ten sposób zacząłem sprawdzać, jak żyć bez prądu, zachowałem jednak głowę.
Podobno nie zapłaciłem rachunku. Pan w waciaku zostawił karteczkę, że prąd odcięto mi z powodu niepłacenia. I to uporczywego, od pół roku. To ciekawe, kiedy tak studiuję stare rachunki za prąd, odkrywam, że mają drugie strony. Na tej drugiej stronie było napisane, że wzywa się obywatela, czyli mnie, do zapłacenia 60 złotych niedopłaty z poprzedniego okresu obrachunkowego. No dobra, to zapłacę, tylko włączę komputer... Zapomniałem. Nie włączę komputera. Muszę iść na pocztę i wypełnić druczek, a wcześniej pojechać do bankomatu po pieniądze. Nie mam pojęcia, jak wypełnić ten druczek. W komputerze był szablon, który automatycznie się wypełniał.
Syn pyta, w jaki sposób poczta wyśle te pieniądze do elektrowni, i czy zaniesie je listonosz. Wżyciu nie widział, żeby jakiś rachunek płacić na poczcie. Stamtąd dostaje się tylko listy, paczki od babci i z Allegro. Opowiadam mu, że dawniej poczta to był jakby bankomat. Długo stało się w kolejce, wypisywało na kwitku, ile chce się pieniędzy, a pani kasjerka wypłacała.
Długo i podejrzliwie na mnie patrzył i w końcu stwierdził, że jak zwykle chcę go zrobić w balona.
Mamy już potwierdzenie wpłaty. Od razu zapłaciłem też stówę kary za powtórne przyłączenie do sieci, żeby mieć to za sobą. Dzwonię, żeby mnie przyłączyli, a oni na to, że to nie ich sprawa. Abonentami odłączonymi zajmuje się zupełnie inny wydział. Dają telefon.
Dla dzieci to wszystko jest ekscytującą przygodą. Dla mnie mniej. Do zmierzchu pozostała godzina. Mamy latarki, świeczki i gry planszowe. Jakoś to będzie. W końcu przez setki lat tak było. Bill Bryson pisał w swojej historii sprzętów domowych „W domu”, że stałe oświetlenie mieszkania to luksus, który mamy od niedawna. Jeszcze w połowie XIX wieku nawet bogacze, których stać było na świece, mieli z tym kłopot, bo nie wymyślono wolno spalających się knotów. Na szczęście bogaczy stać było na specjalnego służącego, który cały wieczór stał przy świecy i podcinał knot, nawet kilka razy na minutę. Takiej postaci nie ma w żadnym filmie historycznym, a przecież musiały ich być tysiące i prowadzić ze sobą rozmowy.
– Czym się zajmujesz?
– Podcinam knoty.
Otóż gry planszowe wcale nie są tak fajne, jak można by przypuszczać, gdy nie ma prądu. Kiedy się gra w grę planszową, człowieka nachodzi automatycznie ochota, by napić się kawy bądź herbaty, a przecież nie ma prądu, a kuchenka też jest na prąd.
Zaczęliśmy od Tabu. To fajna gra, w której dzieli się zawodników na dwie drużyny. Zagraliśmy chłopaki na dziewczyny. Bardzo ciężko gra się ze świeczką, zwłaszcza jeśli się nią macha. W tej grze chodzi o to, by możliwie najszybciej odczytać na wylosowanej karteczce hasło, a następnie przekazać je reszcie drużyny, nie wypowiadając słów tabu.
No więc naprawdę trudno przy tej świeczce przeczytać te słówka. Przerzuciliśmy się na coś innego.
Pan w waciaku zostawił mi karteczkę, że prąd odcięto mi z powodu niepłacenia. I to uporczywego
Miałem w zapasie Ticket to Ride. W tej grze chodzi o to, by jak najszybciej zbudować trasy kolejowe w przedwojennej Europie i dostać się powiedzmy z Sewilli do Konstantynopola. Udało mi się całkiem dobrze, ale tuż przed Konstantynopolem dzieci stwierdziły, że są głodne. A właśnie, skąd wziąć obiad?
Mamy tylko pomidorową na zimno, surowe ziemniaki i mięso.
Pojedziemy do Ikei na obiad, zdecydowałem. Mieszkamy za miastem, nic bliżej nie przychodziło mi do głowy. Dzieci były zachwycone tym eksperymentem z prądem i zamówiły po 20 pulpetów. Zostaliśmy w Ikei do zamknięcia. Te ich pokoje i design mają szczególny urok. I są tak dobrze oświetlone. Prawdę mówiąc, przez 20 minut przesiedziałem w fotelu Tulsta.
Potem odbyłem z żoną czysto hipotetyczną rozmowę o tym, czy w Ikei ochrona sprawdza po zamknięciu, czy zostali jacyś klienci. A jeśli sprawdza, to czy w dziale sypialnianym też? A pod kołdrą? Mógłbym ostatecznie się wytłumaczyć, że coś tam sprawdzam. Bo ja wiem? Może zabezpieczenia sklepu? Albo czy łóżka są wygodne? Żona mówi, że na pewno coś wymyślę.
Ten inny wydział, który zajmuje się podłączeniami odciętych od prądu, jest chyba w Gdańsku. Odkryliśmy to po dwóch godzinach dzwonienia drugiego dnia bez prądu i dopytywania się, gdzie i komu zawieźć dowód wpłaty. Wstałem przed siódmą, żeby skorzystać z dziennego światła. Niestety, o tej porze nikt nie pracuje, otwierają dopiero o dziewiątej. I tak jednak trudno spać, bo ogrzewanie też jest na prąd, a kominek w nocy zgasł.
W końcu konsultantowi się wymknęło, że trzeba by mu do Gdańska zawieźć ten kwitek. Bez potwierdzenia nie włączą prądu.
Mamy jednak pomysł. Kupuję kuchenkę turystyczną. Świetna sprawa taka kuchenka, czuję się o 30 lat młodszy. W domu sprawdzam, że kuchenkę można używać wyłącznie na terenie otwartym. W sumie słusznie. Dzieci z początku mi towarzyszą, kiedy gotuję zupę, po kwadransie niestety im się nudzi i wracają do domu. Gdyby było cieplej, gotowałaby się szybciej – myślę sobie i nie jest to odkrywcze. A ci, którzy włażą na Mount Everest, jak sobie radzą? Tymczasem minęło pół godziny i zupa gotowa. Dzieci zjadają w dwie minuty i proszą o dokładkę. Żona natomiast pyta, czy nie zrobiłbym herbaty po tej zupie. Czemu nie, wrócę po prostu za dwie godziny.
Ajednak trwało to tylko godzinę. No i mogło być gorzej. Mamy wodę, a na Mount Evereście musiałbym wcześniej stopić trochę śniegu. Dziś damy sobie spokój z grami planszowymi, wczoraj nie wyszły za dobrze. Dlatego kupiłem książkę o zabawach bez komputera. Niektóre są całkiem fajne – na przykład szukanie skarbu. Córka mówi jednak, że za nic nie będzie chodzić po ciemnym domu i niczego szukać. Mogę sobie sam szukać. Następna gra to zawody, kto potrafi najgłośniej wrzeszczeć bez nabierania oddechu. Dzieci bardzo się zapaliły do tej zabawy, ja mniej, bo przegrałem.
Poza tym poradnik proponuje, żeby napisać zwykły list na papierze do kogoś z rodziny. Świetna sprawa takie pisanie, dzieciom też się spodobało. Nigdy nie pisały zwykłego listu. Szkoda tylko, że nie wiem, co zrobić z tymi listami. Mamy tylko adresy mailowe znajomych.
Nie znam żadnego prawdziwego adresu, a telefon już dawno się wyładował, więc nie spytam. Potem jedziemy na pulpety do Ikei, bo już nie mam siły na tę kuchenkę turystyczną. Idziemy spać o 20.
Wstałem o piątej rano, wtedy jest już widno. Poczytałem książkę, a później postanowiłem coś napisać. Pisanie ręczne jest przereklamowane. Poza tym nie potrafię się odczytać i przeraża mnie przepisywanie. O 10 pojechałem zadzwonić. Podobno dostali już moje potwierdzenie wpłaty i dziś włączą prąd. Powiedziałem dzieciom, że nie jedziemy na pulpety. Pierwszy raz w życiu to je ucieszyło.