Nędza Krakowa
co od razu rzuca się w oczy, czy to na zabawach ludowych, czy podczas zakupów przedświątecznych, czy w niedzielnych rozrywkach – to ogromna, wybitna nieopatrzność w wydawaniu ciężko zarobionego grosza.
Oto budżet wydatków rodziny robotnika podczas poobiedniej przejażdżki na Saską Kępę: wódka pięćdziesiąt dziewięć kopiejek (prócz zaprawy), przejazd łódką trzydzieści, pierniki dwadzieścia, limoniada piętnaście kopiejek, karuzela dziesięć, huśtawka dwadzieścia jeden, gra »na szczęście« piętnaście kopiejek, kwiaty pięć, żebrakom pięć, kwas osiem, karmelki pięć, droga powrotna przez Pragę pieszo – razem na cztery osoby dorosłe i pięcioro dzieci – rubel dziewięćdziesiąt trzy kopiejki, prócz zapasów, zakąsek zabranych w koszyku (z zapasów liczyłem tylko wódkę). Wszyscy dziewięcioro mieszkają w jednym pokoju bez kuchni; ośmioletni syn pracuje u »kwaśnika« (wytwórca kwasu chlebowego) od czwartej rano do siódmej wieczorem przy drutowaniu zakorkowanych butelek – za rubla tygodniowo. A jest to rodzina trzeźwa, uczciwa, pracowita, spokojna i piśmienna.
Zbieranie pieniędzy na czarną godzinę, na posłanie dziecka do szkoły, jednym słowem, robienie oszczędności – nazywa się »zbieraniem dla złodzieja«, bo ten, ów, tamten miał w kuferku tyle i tyle rubli, które mu skradziono. Chwilowa utrata zarobku od razu wtłacza rodzinę na samo dno nędzy: na razie lombard, później kij żebraczy”.
Budżet biednej rodziny zapisał w swoim reportażu „Nędza Warszawy” sprzed 113 lat Janusz Korczak. Chodził na wyprawy, które dziś nazwalibyśmy wycieczkami do slumsów. Doszedł do wniosku, że większość biednych nie jest biedna z powodu wykorzystywania przez pracodawcę, ale przez to, że nie umie myśleć.
„Zdawałoby się – pisze dalej Korczak – że wobec widma choroby powinni oni w zakresie możliwości oszczędzać zdrowie, obawiać się jej. Typowym będzie wyznanie »kościarza« (handlarza kośćmi), któremu lekarz zapisał jakieś trzy »strasznie gorzkie« proszki: – Jeden wziąłem, ale już więcej nie chciałem, bo paskudny. Wszystko, co brałem do ust, było potem gorzkie. To drugi podsypałem Edkowi, bo go pchły żarły. Bo pchły albo od takiej goryczy uciekną, albo zdechną. A trzeci to babie nasypię do wódki, to jej może odejdzie ochota do »śmirowania« (upijania się) na jaki tydzień”.
„Jak najdrobniejsze niepowodzenie rujnuje nie przygotowanych – sumuje reporter – jak z dniem niemal każdym nędza rośnie, mnoży się, a w ślad za nędzą idzie większa jeszcze ciemnota i zepsucie”.
Dlaczego tak obficie cytuję ten reportaż z 1901 r.? Nie dlatego, że otwiera on właśnie wydaną antologię polskiego reportażu XX wieku „100/XX”, która jest moim aktualnym noworodkiem (3 kg 31 dag), ale dlatego, że nieopatrzność w wydawaniu pieniędzy skojarzyła mi się z Krakowem.
Szanse Krakowa na organizację zimowych igrzysk olimpijskich rosną, bo wycofało się Monachium i Sztokholm, a rozważa ten krok Oslo, gdzie większość mieszkańców powiedziała igrzyskom „nie”. Powód: są za drogie. Na Soczi wydano ponoć 50 mld dol., na jedne z tańszych igrzysk – w Turynie, w 2006 r. – 4,1 mld dol. Z badań wynika, że początkowe budżety zimowych olimpiad w latach 1960-2010 zawsze przekraczano o 135 proc.!
Wiem, Polska źle się nie ma „na tle”. Wiem, Kraków ma już w kuferku trochę rubli, złodzieja się nie boi. Tylko czy aby sam nie ukradnie sobie zaskórniaków (48 mln zł poszło już na same starania o olimpiadę)?
A może by tak dorabiać się z godnością? Zachwyceni swoimi nowymi możliwościami, to i karuzelę, i wódkę, i kwas, i karmelki, a potem do domu na Pragę piechotą...