Ja piszę tylko dla hajsu, czyli Malanowska obrażona
Pisarka Kaja Malanowska, autorka powieści „Patrz na mnie, Klaro”, dzieła, które znalazło się w ścisłym finale ostatniej edycji Nagrody Nike, sprokurowała wstrząsający felieton na stronie internetowej „Krytyki Politycznej”. W felietonie owym poddała miażdżącej i ekstatycznej krytyce tragiczny stan polskiego rynku książki i nędzę czytelniczą w Polsce, osobliwie zaś to, że książki pisarki Malanowskiej słabo się sprzedają.
Kryteria, wedle których powieść Malanowskiej znalazła się w finale Nike, nadal są dla mnie skrajnie niejasne, ale na tym przecież polega perwersyjny urok nagród literackich, że czasami nijak pojąć nie można, co dane dzieło robi wśród innych fetowanych dzieł. Malanowska w każdym razie najwyraźniej przejęła się swoją obecnością wśród nominowanych do Nike, co zresztą zupełnie zrozumiałe, ale także w sposób skrajnie irracjonalny ubzdurała sobie, że taka nominacja pociągnąć powinna za sobą skokowy wzrost sprzedaży jej powieści, którą to powieść, jak się dowiadujemy z felietonu, pisała aż 16 miesięcy. Jakież było jej rozczarowanie, gdy okazało się, że naród jednak tłumnie nie rzucił się do księgarń, by toczyć brutalne walki o ostatnie egzemplarze „Patrz na mnie, Klaro”, i to mimo nominacji do Nike i tego właśnie, że autorka owe 16 miesięcy spędziła nad klawiaturą. Rozgoryczona prozaiczka tak oto podsumowała na Facebooku, a potem we wzmiankowanym felietonie na stronie „Krytyki Politycznej”, swój stan ducha po tym, gdy przyszło do niej rozliczenie sprzedaży: „6800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że wkurwiające jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. PIERDOLĘ TO, pierdolę pisanie, pierdolę wszystko. GÓWNO< GÓWNO< GÓWNO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”.
To bezdyskusyjnie bardzo spójna wypowiedź, dawno nie mieliśmy tak ciekawej wypowiedzi na temat literatury, wypowiedzi na temat powinności pisarza i w ogóle pisarza losu, jednocześnie można powiedzieć, że cytat ten nosi znamiona jakiegoś manifestu artystycznego, doprawdy od bardzo dawna nie mieliśmy żadnych manifestów literackich, oto wreszcie mamy. Oczywiście prawdziwą prowokacją artystyczną byłoby, gdyby Malanowska naprawdę strzeliła sobie w łeb: samobójstwo autorki, która zarobiła na swojej
Taki Joyce pisał „Ulissesa” siedem lat, a nie 16 miesięcy, a i tak właściwie nic na swojej powieści nie zarobił
powieści mniej, niż planowała, byłoby prawdziwym wstrząsem dla czytelników. Gdyby jednak każdy pisarz, który zarobił na swojej literaturze mniej, niż planował, i którego książki w mniejszej, niż się spodziewał, liczbie zostały kupione, strzelał sobie w łeb, to mielibyśmy w Polsce prawdziwą hekatombę, w zasadzie chyba wymiotłoby ze trzy czwarte pisarzy, jak nie więcej. Zresztą jeśli o mnie idzie, to Malanowska może śmiało „pierdolić pisanie”, szkody ze złamania pióra przez Malanowską raczej niewielkie będą, nie widzę w tej chwili możliwości, aby naród popadł w zbiorową żałobę, jeśli Malanowska swoje groźby w życie wprowadzi, mogę nawet powiedzieć, że owo „pierdolenie pisania” to jest najlepsze, co Malanowska dla literatury może uczynić.
Może na marginesie wspomnę – choć aż wstydzę się wspominać takie oczywistości – że na przykład taki Joyce pisał „Ulissesa” siedem lat, a nie 16 miesięcy, a i tak właściwie nic na swojej powieści nie zarobił. Przykłady można mnożyć, historia literatury pełna jest opowieści o pisarzach, którzy nic za swoje arcydzieła nie zarobili, bez względu na to, czy pisali je 16 miesięcy, czy 16 lat. Pierwszy nakład „Ulissesa” też był, z tego, co pomnę, mniejszy niż liczba sprzedanych egzemplarzy „Patrz na mnie, Klaro”, niech Malanowska nie rozpacza, niech się Malanowska cieszy, toutes proportions gardées jest bowiem Malanowska bardziej czytana niż Joyce w czasach, gdy „Ulisses” miał pierwsze wydanie.
„Kiedy w czwartek zobaczyłam rozliczenie z ostatniego półrocza, zachciało mi się płakać nie tylko dlatego, że niewiele zarobiłam. Dawno już zrozumiałam, że nie utrzymam się ze sprzedaży książek. I wcale nie umieram z głodu: pracuję w szkole, piszę felietony, dorabiam, chałturząc w kilku innych miejscach. Nie mogę narzekać. Zrobiło mi się bardzo przykro, bo siedem tysięcy rocznie przekłada się na konkretną liczbę czytelników” – jęczy Malanowska. Naturalnie dobrą wiadomością jest to, iż do Malanowskiej doczołgała się w końcu refleksja, że z pisania książek niekoniecznie da się utrzymać, jeśli miała wcześniej takie złudzenia, to już raczej nie jest wina rynku czy czytelników, ale raczej słabej lotności Malanowskiej. Otóż pisarz nigdy nie powinien się niczego spodziewać, osobliwie jeśli nie pisze akurat prozy gatunkowej, nastawionej wyłącznie na komercyjny sukces, jeśli zaś ma jakieś ambicje literackie – a zakładam, że Malanowska ma jednak jakieś ambicje artystyczne – to spodziewać się, że się zgarnie za swoje pisanie kupę hajsu – doprawdy brawurowa naiwność. Ciekawe swoją drogą, że akurat autorka związana z lewicową „Krytyką Polityczną” zawodzi, że za mało zarobiła, ja myślałem, że ludzie związani z tak ideowym podmiotem jak „Krytyka” piszą, bo niesie ich jakaś niepowstrzymana potrzeba, jakiś pozytywistyczny pęd, że piszą, bo chcą w ten sposób oswoić i wytłumaczyć świat, że piszą, bo pisanie to życie, bo pisanie to wewnętrzny przymus, że piszemy, bo po prostu pisać musimy, a tymczasem okazuje się, że lewicowe pisarki piszą tylko dla sławy i hajsu, nieco smutna to konstatacja.
„Być może moje powieści są istotnie męczące, niszowe i przeznaczone dla specyficznego odbiorcy. Prawda jednak wygląda tak, że ostatnia z nich miała dobre recenzje i otrzymała nominacje do dwóch ważnych nagród. A to oznacza, że w niemal czterdziestomilionowym państwie na polecaną przez specjalistów książkę miało ochotę zerknąć tylko trzy tysiące osób” – egzaltuje się Malanowska. Ja bym na miejscu Malanowskiej się cieszył, że aż trzy tysiące ludzi kupiło jej powieść, bo – dam tu zdanie aż skrzące się banałem – żaden czytelnik nie ma obowiązku czytać Malanowskiej, żaden klient księgarni nie jest nijak zobligowany do tego, aby kupować Malanowskiej powieści, nie tylko zresztą Malanowskiej, nikt nie jest zobligowany do kupowania jakichkolwiek powieści, a że akurat rynek jest pełen świetnych książek, to trzeba niestety nieustannie wybierać, nic dziwnego nie ma w tym, że większość akurat nie wybiera Malanowskiej.
Wdalszej części swego felietonu odprawia Malanowska rytualne zawodzenia nad katastrofalnym poziomem czytelnictwa w Polsce, naturalnie ma rację, bo ów poziom nie tylko jest katastrofalny, ale wykazuje wyraźną tendencję do śrubowania kolejnych rekordów katastrofalności. Malanowskiej nie idzie jednak o to, że ludzie nie czytają, Malanowskiej idzie wyłącznie o to, że ludzie nie czytają Malanowskiej. Jedna z kanonicznych zasad literatury powiada, że książka powinna być mądrzejsza od jej autora; ta zasada sprawdza się nad wyraz często.