Co mówi lwowska ulica?
cę 17 tys. ludzi. Dziś ma na rękę 1,4 tys. hrywien (ok. 470 zł) emerytury, a żona, emerytowana urzędniczka, niewiele mniej.
– To, co powiem, nie będzie politycznie poprawne, ale zawsze mówiłem to, co myślę, a miałem już pięć obywatelstw: polskie, niemieckie, sowieckie, ukraińskie, a w latach 90. prezydent Kwaśniewski znowu dał mi polskie – Jarmiłko na chwilę zawiesza głos. – Od 15 lat polskie organizacje we Lwowie prosiły radnych o przekazanie kamienicy. Nie nowej, pięknej, ale takiej do generalnego remontu, za który Polacy sami zapłacą. Zabiegaliśmy o zniszczony budynek na terenie byłych koszar wojskowych, obok kościoła św. Anny. Wszystko nam blokowali prawicowi radni ze Swobody. Pytam, czy robiliby to, gdyby chodziło o budynek dla Niemców czy Francuzów? – Zbigniew Jarmiłko aż podskakuje ze złości. – Jakieś półtora roku temu do Lwowa przyjechał Janukowycz. Poszliśmy i powiedzieli o kłopotach. Po kilku tygodniach miasto przekazało nam ten budynek. Potem długo walczyliśmy, żeby dali nam też ziemię, na której stoi, bo bez tego nie da się nic z kamienicą zrobić.
Jarmiłko rozkręca się i coraz bardziej zaciąga po lwowsku: – Nie jestem nacjonalistą, broń Boże. Ale w ten sposób Ukraińcy pokazują, że do Unii jeszcze nie dorośli.
Prawie cała rodzina Zbigniewa wyjechała po wojnie do Polski, do Gliwic. On został we Lwowie, bo gdy rodzina w latach 50. zbierała dokumenty deportacyjne, on służył w wojsku, w obwodzie kaliningradzkim. I już było za późno.
Potem jeszcze syn wyjechał na studia do Torunia, został tam konserwatorem zabytków.
Zbigniew Jarmiłko rozmarza się, gdy pytam o Krym. Fabryka kineskopów miała tam ośrodek wypoczynkowy. – Nad samym morzem. Co to były za czasy! Czy warto umierać za Krym? Ależ Krym należy do Ukrainy dopiero od 60 lat! Opowiadali we Lwowie, że Chruszczow podobno był pijany, jak podpisywał ten akt nadania.
I jeszcze jedno, napiszcie, że Janukowycza traktuję zdecydowanie negatywnie!
Kto karmił, kto jadł?
Majdan lwowski. Na scenie młoda dziewczyna z długimi gęstymi włosami. Drepcącym wokół ludziom tłumaczy: dzwońcie do swoich znajomych i przyjaciół na wschodniej Ukrainie i mówcie im, że jesteśmy tym samym narodem. Jesteśmy braćmi. I że nie ma zachodu bez wschodu.
Andrij Moskalenko w 2009 roku skończył studia ekonomiczne na lwowskim Uniwersytecie Iwana Franki. Od pięciu lat pracuje w merostwie. Jest szefem administracji. Opowiada, że tylko na Boże Narodzenie przyjechało do Lwowa 250 tys. turystów. – Z Doniecka, Krymu, Białorusi. Wszędzie było słychać rosyjski. Wrócili potem do siebie i opowiadali innym: „Słuchajcie, tam żyją normalni ludzie. A nie banderowcy”. Mam wielu przyjaciół na Krymie. Dzwonią do mnie. Są zastraszeni. Ale Ukraina jest jak człowiek: jeśli mu się odrąbie nogę, to zostanie kaleką. To tak samo jak zabrać Lwów czy jakąkolwiek inną część kraju. Krym to Ukraina. Tam żyją Rosjanie, Tatarzy, Ukraińcy. I dotąd wszyscy żyli w zgodzie. To władza tłumaczyła narodowi – wschodniemu: na zachodzie mieszkają banderowcy, a zachodniemu: tamci nie pasują do was. Przez 20 lat nas tak poróżnili. Tymczasem głównym zadaniem narodu było przeżyć. Nakarmić rodzinę. A jak musicie dbać tylko o to, o niczym innym nie myślicie. Ani o demokracji, ani o państwie, tylko żeby zjeść. I to władzy się udało. Władza też często mówiła, że wschód Ukrainy karmi zachód. Ale z budżetu Lwowa zabrała 40 mln hrywien. A Odessę i Charków dotowała na 200 mln. I wygląda na to, że to zachód karmi wschód.
O swojej pracy w urzędzie miejskim Andrij Moskalenko opowiada: – Najpierw byłem na bezpłatnym stażu przez dziewięć miesięcy. W ostatnich siedmiu latach przez merostwo przewinęło się około 6 tys. takich jak ja studentów. Teraz średni wiek w merostwie to 26 lat. Mer Lwowa Andrij Sadowy zaczął walkę z korupcją od wymiany pokoleń. Potrzebni mu są ludzie młodzi, nieuwikłani w system władzy.
Rachunek za gaz
Kościół Piotra i Pawła w sercu Lwowa. Jezuicki, ale modlą się tu grekokatolicy. Po prawej stronie w nawie stoi wysoka, drewniana skrzynia z napisem „Zapomoga dla wojskowych Krymu”. Ludzie żegnają się trzy razy i wrzucają pieniądze. Tak Lwów pomaga ukraińskim żołnierzom i ich rodzinom osaczonym na półwyspie.
– W piątek w pierwszym programie ukraińskiej telewizji jest otwarte studio – mówi Andrzej Bołtun, wiceprzewodniczący stowarzyszenia dziennikarzy we Lwowie (a poza tym rzecznik prasowy uniwersytetu weterynaryjnego). – Każdy może przyjść i się wygadać. W ostatni piątek debatowano o Krymie od ósmej do północy. Telewidzowie z Krymu mówili, jak zachowają się podczas zbliżającego się referendum. Wyszło, że większej autonomii chce tam niecałe 25 proc. To ja się pytam, skąd Putin mówi o 60-proc. poparciu?
Andrzej Bołtun, rocznik 1970, kiedyś był dziennikarzem największego dziennika w okręgu „Wysoki Zamok”. Matka Polka, ojciec Ukrainiec. W Lublinie na UMCS skończył geografię, ale wrócił. Mówi o sobie: lwowiak. Elegancka marynarka, modne okulary, z pensji wystarcza mu na wakacje z rodziną w Polsce.
– Ukrainie potrzeba dziś spokoju i normalności, jak u was. Najgorszym problemem jest korupcja. Kiedyś, będąc dyrektorem w urzędzie wojewódzkim, kupowałem dla firmy sześć komputerów. Sprzedawca za wybór droższego modelu zaproponował mi siódmy dla mnie, za darmo. Nie mógł zrozumieć, dlaczego go wygoniłem. Powinienem na niego donieść, ale jak, skoro sędzia rejonowy we Lwowie kupił sobie posadę za 50 tys. dol.?
Bołtun, kiedy mówi o korupcji, wstaje z kanapy i zaczyna nerwowo chodzić wokół biurka. Rozmawiamy w eleganckim 130-metrowym mieszkaniu w secesyjnej kamienicy, w ścisłym centrum Lwowa, przy ul. Kruszelnickiej. Na klatce schodowej przedwojenna terakota, w mieszkaniu stylowe drzwi, sztukaterie na sufitach. Lokal należy do miasta, dziennikarze płacą tylko za media. – Wiecie, dlaczego ludzie wyszli na ulicę przeciwko Janukowyczowi? Bo przebrała się miara. I nie chodzi tu o bogacącego się syna prezydenta. Wyobraźcie sobie: jeden z lokalnych oligarchów chce na południe od Lwowa urządzić ośrodek narciarski. Musi wykupić od chłopa ziemię, ale daje mu za ar tylko 5 tys. hrywien. Chłop się nie godzi, bo ziemia jest warta trzy razy więcej. I co się dzieje? Wkrótce z posady państwowej zwalniają mu córkę. Tak to działa.
Na biurku Andrzeja Bołtuna leży rachunek za gaz, który musi zapłacić stowarzyszenie dziennikarzy. Metr sześcienny 72 kopiejki, czyli ok. 24 groszy (w Polsce – prawie 2,2 zł). Zakładając, że Kijów kupuje gaz w Rosji za cenę porównywalną do tej, którą płaci PGNiG, wychodzi, że różnicę musi pokryć państwo ukraińskie. To wykrwawia budżet.
– Wyobraźmy sobie, że Ukraina wchodzi do Unii – dociekamy. – Ceny gazu muszą zostać urynkowione. Jesteś dziennikarzem, więc nie będzie ci wypadało brać pieniędzy za etat rzecznika prasowego wyższej uczelni. Tak samo jak stowarzyszeniu dziennikarzy nieodpłatnie korzystać z mieszkania, które należy do miasta – bo taka sytuacja wygląda dwuznacznie. Stać będzie was na takie wyrzeczenia?
Bołtun przełyka ślinę. Znowu wstaje i zaczyna chodzić wokół biurka. Po dłuższym namyśle odpowiada: – A jest inne wyjście?
Ananasy i banany
Czego najbardziej potrzebują Ukraińcy?
– Moralnego wsparcia. Takiego, jakie Ukraina dostaje od Polski – mówi ormiański biznesmen Wardkec Arzumanian. – To piękne mieć takiego sąsiada, który stał się bratem. Zapytałem kolegów, Polaków, jak poradzili sobie z Niemcami, do których mają historyczne pretensje. I oni powiedzieli bardzo mądrą rzecz: myśmy prosili o wybaczenie jeden drugiego, podaliśmy sobie ręce, a całą resztę zostawiliśmy historykom. Wiem, że Polacy mają wielki sentyment do Lwowa. Przyjeżdżają tu pielęgnować swoje mogiły. Są tu zawsze mile widziani. Ukraina patrzy na Polskę i chce żyć tak jak ona. I to nie jest kwestia tego, gdzie są ananasy i banany. Tylko pytanie o to, gdzie jest cywilizacja, do której chcemy jako kraj dołączyć. U nas wciąż mamy XIX wiek i takie samo odnoszenie się do sąsiada. Ukraina chce do Europy, gdzie jeden drugiego prosi o wybaczenie, a historykom zostawia historię. A banany i ananasy będą po latach.
Co pan robił podczas „nocy gniewu” z 18 na 19 lutego? – Dbałem o bezpieczeństwo. Wjedną noc przestały działać policja, prokuratura i służby specjalne. Musiałem wszystko zorganizować. Mieszkańcy patrolowali miasto. I przez dwa tygodnie ich „rządów” przestępczość spadła trzykrotnie. Ludzie, którzy spalili sąd, prokuraturę, posterunki, nie tknęli merostwa. Ufają panu. – Nie dziwię się gniewowi ludzi, którzy patrzyli, jak ich kolegów, synów, ojców zabijają na Majdanie. Tu, we Lwowie, nikt nikogo nie zabijał. Rannych było 30 osób. Że trzeba dziś wyremontować spalone budynki? I tak trzeba by było – są własnością miasta, od dawna niszczały. Ale ci wszyscy podpaleni zobaczyli, jaka siła tkwi w ludziach. Polacy nieco boją się tej siły. Pamiętają rzeź wołyńską. – Dziś Polska patrzy na Ukrainę, która zmienia się z dnia na dzień. Jeszcze nigdy w Polsce nie było tylu informacji o Ukrainie i takiego współczucia. To, co się teraz u nas dzieje, pozwala wam na nowo zobaczyć historię naszego kraju. W XX wieku zginął co drugi Ukrainiec i co czwarta Ukrainka. Przestały się rodzić dzieci. Jaki drugi naród w Europie miał tak tragiczną historię? Wielki głód, wojna, represje... Wy wiecie, co to znaczy stracić najwartościowszych z narodu. Historia zbliży nasze narody? – Już zbliżyła. Polacy pierwsi do mnie telefonowali – prezydenci miast partnerskich, politycy, znajomi. Wiele szpitali wzięło naszych rannych na leczenie: Wrocław, Przemyśl, Lublin, Rzeszów. Dziś żyjemy w innych czasach. Ludzie marzą o tym, by się wzajemnie rozumieć. By politycy pracowali dla narodu, a nie dla siebie. Mamy młody rząd, który chce poświęcić się pracy dla ludzi. Takiego rządu przez ostatnie 20 lat niepodległości jeszcze nie było. Dla nas czas przemian był bardzo trudny. – Pamiętam was 20 lat temu. My wtedy żyliśmy jak u Pana Boga za piecem, a wy zaciskaliście zęby. Teraz będzie odwrotnie. Polacy kochają Lwów, co nie zawsze się Ukraińcom podobało. Dziesięć lat kłóciliście się z nami o Cmentarz Orląt Lwowskich. – Dziś mieszkają tu w zgodzie Polacy, Rosjanie, Ormianie, Żydzi i Ukraińcy. Razem przyjmujemy gości, czyli turystów z całej Europy. W ubiegłym roku było ich 1,7 mln. Lwów mógłby świetnie zarabiać na turystyce. – W ostatnich latach stworzono we Lwowie około 10 tys. miejsc pracy. Powstały restauracje, kafejki, hoteliki. A trzeba zrobić jeszcze więcej. Kraków przyjmuje dziś 8 mln turystów, tyle samo mógłby przyjąć Lwów, jest przecież większy. 20 lat temu świat odkrył Pragę, 10 lat temu – Kraków. Dziś w kolejce stoi Lwów. Od 2012, dzięki Euro, mamy lotnisko, stadion, wyremontowaliśmy część dróg. W przyszłym roku gościmy mistrzostwa Europy w koszykówce. Patrzycie z niepokojem na Krym? – Oczywiście! W 1994 roku Ukraina oddała swój potencjał jądrowy za gwarancje bezpieczeństwa. USA, Rosja i Wielka Brytania zobowiązały się respektować suwerenność i integralność terytorialną Ukrainy. Oczekujemy, że to, co podpisaliśmy, zostanie wykonane. A tu każdy patrzy, ale niewiele robi. Dlatego podoba mi się postawa Polski, która twardo o tym mówi. Litwa podobnie. Te państwa rozumieją, że ich niepodległość i bezpieczeństwo zależą od wolnej Ukrainy. Jak często bywa pan na lwowskim Majdanie? – Co niedziela przemawiam do ludzi. Majdan jest im potrzebny, w ten sposób się jednoczą. Dużo czasu poświęcają na mo- A czego oczekujecie od Europy? – Wsparcia. Doświadczenia w reformowaniu. Trzeba jak najszybciej podpisać umowę z Unią Europejską, by na nowo tworzyć prawo i minimalizować korupcję. Chcielibyśmy demokracji, dzięki której nigdy nie będzie powrotu do postsowieckiej Ukrainy. Do was nie wróciły czasy Jaruzelskiego. A my wciąż stoimy na chybotliwym stołku. Trzeba zrobić wszystko, by nasz kraj przyjął kierunek – do Europy. Będzie startował pan w wyborach prezydenckich? – (speszony) Jest niestety taka inicjatywa... Czemu niestety? – Bo nie myślę o tym. Dużo trzeba zrobić we Lwowie. Jestem za to miasto odpowiedzialny. Ludzie liczą, że będę wprowadzał zmiany. A łatwo nie jest, bo w radzie miasta większość to partia Swoboda. Dla nich ważny jest elektorat niezadowolony z życia, a dla mnie – optymiści. Ci, którzy cieszą się ze zmian. Trzy i pół roku mamy napiętą sytuację. Nawet teraz? – Na razie siedzą cicho, bo autorytet mera jest duży. Mer ma pięciu synów... – Z jedną żoną (śmieje się). Jak tłumaczy im pan to, co dzieje się na Ukrainie? – Dużo rozumieją. Jak ktoś zrobi coś nie tak, nazywają go tituszką. Trzej najstarsi (11, 9 i 7 lat) byli ze mną w styczniu w Kijowie. Przed świętami zawsze jedziemy w jakieś święte miejsce. W Kijowie byliśmy w Ławrze Peczerskiej i na Majdanie. We Lwowie nie ma chyba rodziny, z której ktoś nie pojechałby na Majdan. Jaka jest sytuacja rodzin poległych na Majdanie? – Ciężka. Ale każda otrzyma zapomogę milion hrywien [ok. 332 tys. zł]. Będą też pieniądze od rady województwa, a ludziom o lwowskich korzeniach damy mieszkania. Nie zapomnimy o nich. Pana opinia o referendum na Krymie 16 marca? – To rosyjska awantura, nie referendum. Rosjanie bawią się w swoje stare gierki i wydaje im się, że świat tego nie widzi. Ale świat mówi, że to okupacja. Ludzie przychodzą do wojenkomatu [punkt mobilizacyjny] i mówią: jesteśmy gotowi walczyć o Ukrainę. Warto umierać za Krym? – Warto umierać za Ukrainę. A Krym to jest Ukraina.