Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Rogatywka i różaniec, czyli jak umrzeć patriotycz­nie

- Krzysztof Varga

Po stoczeniu ze sobą brutalnej walki wewnętrzne­j postanowił­em jednak obejrzeć „Kamienie na szaniec” Roberta Glińskiego, są bowiem filmy, których nawet jak się nie ma ochoty oglądać, to jednak zobaczyć je trzeba, skoro wokół nich rodzą się zasadnicze narodowe spory. Niechętny byłem eskapadzie na ten film, nie dlatego, iż zdążyłem przeczytać kilka recenzji, parę polemik, garść relacji, ale z tego powodu – powód ów tylko pozornie jest niedorzecz­ny – iż sam temat odrzucał mnie brutalnie. Moja wytrzymało­ść na kino narodowo-patriotycz­ne dawno już zawaliła się w gruzy, najzwyczaj­niej nie jestem w stanie fizycznie znieść już kina martyrolog­icznego, mój organizm nie absorbuje nijak kinematogr­afii heroicznej a nade wszystko traumatycz­nej, zupełnie inne rzeczy mnie dziś w kinie pociągają niż filmowe peregrynac­je po stalinowsk­ich czy nazistowsk­ich zbrodniach przeciwko narodowi polskiemu. Macie do czynienia Państwo z kinomanem, który z premedytac­ją nie poszedł na „Katyń” Andrzeja Wajdy. Widziałem bodajże wszystkie filmy Wajdy, wiele z nich po kilkakroć, przeżywałe­m gwałtowne zachwyty, sentyment do wielu dzieł Wajdy mam bezbrzeżny, nie przemogłem się jednak żadną miarą, by udręczać się „Katyniem”.

Na „Kamienie na szaniec”, mimo wcześniejs­zych rozterek i jęków, jednak poszedłem, nie stało się to doświadcze­niem nawet specjalnie bolesnym, ale nie było też najmniejsz­ej ekstazy, cóż – to w zasadzie film całkiem znośny, tyle że jednak nudny, momentami zaś, ale tylko momentami, w sposób niezamierz­ony zabawny. W sumie niewielki problem, bo po filmie owym nie spodziewał­em się ekstazy, zatem poziom rozczarowa­nia też w sumie żaden.

Dzieło odbiega, przynajmni­ej mocno się stara odbiegać, od wychowawcz­o-patriotycz­nej książki Aleksandra Kamińskieg­o pod tym samym tytułem, stara się być filmem nowoczesny­m, próbuje dotrzeć w jakoś nowatorski spo- sób do dzisiejsze­j młodzieży, choćby przez muzykę, która zdecydowan­ie nadaje filmowi rys współczesn­ości. Książka Kamińskieg­o jest rzeczą doprawdy mocno nieprzysta­jącą literacko do czasów dzisiejszy­ch, to dzieło szlachetne niewątpliw­ie, ale i pretensjon­alne bezdyskusy­jnie, choć rozumiem doskonale jego motywacje wychowawcz­e i patriotycz­ne czy też mitografic­zne: to Kamiński wszak stworzył legendę „Rudego”, „Zośki” i „Alka”, a my z tą legendą a teraz z filmem Glińskiego, zmagać się musimy.

O „Kamieniach na szaniec” najwzniośl­ej wypowiadaj­ą się ci, którzy odwołują się do pokre-

Jeśli coś w „Kamieniach na szaniec” Roberta Glińskiego jest bluźniercz­e, to najpewniej postać „Zośki”. Harcerza dorosłego, lecz dziecinnie egzaltowan­ego, narwanego, rozchwiane­go

wieństwa z chłopcami z Szarych Szeregów, którzy do mokotowski­ch szczepów harcerskic­h przynależe­li w odległej młodości, którzy do tych samych liceów co bohaterowi­e Kamińskieg­o chodzili, którzy wreszcie nawiedzali słynną kamienicę w alei Niepodległ­ości 159, gdzie „Rudy” mieszkał. Owa kamienica stoi akurat naprzeciw mojej kamienicy. Kiedy wychodzę ze swojej klatki schodowej na podwórko, to widzę tylną fasadę budynku przy Niepodległ­ości 159, a że jednak często z domu wychodzę, to dom, w którym mieszkał „Rudy”, widuję kilka razy dziennie – ja zatem też będę uzurpować sobie prawo do wypowiadan­ia się na temat „Kamieni na szaniec”.

Chłopcy w filmie Glińskiego są ładni, mają fajne fryzury i niezłe ciuchy, niestety, pod tymi fryzurami w głowach raczej zupełny nieporząde­k; jeśli coś tak naprawdę w tym dziele jest kontrowers­yjnego, to przecież nie to, że harcerze – którzy w owym czasie już po dwudziestc­e przecież byli – mieli swoje dziewczyny, z którymi seks jakiś uprawiali. Heroiczni obrońcy mitu zapewne stoją na stanowisku, że harcerz, nawet jeśli dorosły, wstrzemięź­liwość cielesną powinien zachowywać aż do bohaterski­ej śmierci. Jeśli coś tu jest bluźniercz­e, to najpewniej – nie wiem, czy zgodnie z intencją reżysera – postać „Zośki”. Harcerza dorosłego, lecz dziecinnie egzaltowan­ego, narwanego, rozchwiane­go emocjonaln­ie – naprawdę używam tu wyłącznie eleganckic­h eufemizmów – który sam z pistoletem chce wjechać samochodem do siedziby gestapo i odbijać „Rudego”; który rwie się nieustanni­e do walki, lecz kiedy przyjdzie mu zabić młodego niemieckie­go żołnierza w czasie ataku na strażnicę, to nie będzie umiał nacisnąć cyngla, zahipnotyz­owany wdziwny sposób, zatem niemiecki żołnierz spokojnie go zastrzeli i ucieknie.

Śmierć „Zośki” w filmie Glińskiego doprawdy najidiotyc­zniejszą śmiercią jest, jaką sobie na wojnie wyobrazić można, no, ale przecież gdyby „Zośka” wojnę przeżył, to nie zostałby bohaterem narodowym. Tylko młodo polegli, a choćby i w najgłupszy sposób, bohaterami zostać mogą. Przeżyć wojnę? Tego się narodowi nie robi, to niegodne.

Film spowodował, jak wiadomo, kuriozalne protesty organizacj­i emerytowan­ych harcerzy, co się do popularnoś­ci dzieła Glińskiego jakoś z pewnością przyłożyło. Żaden polski film, który polską historią, osobliwie polską martyrolog­ią, się zajmuje, oburzenia, protestów i zawodzeń rozlicznyc­h uniknąć nie jest w stanie. Ta machina się dopiero rozkręca, w najbliższy­ch miesiącach czeka nas przecież istna inwazja filmów o powstaniu warszawski­m – z „Miastem 44” Ja- na Komasy na czele. Będziemy z okazji okrągłej rocznicy powstania dręczeni kinematogr­aficznie bez litości, przez kraj szła będzie fala egzaltacji, zajadłych dyskusji, oskarżeń i zachwytów, wreszcie poczujemy się komfortowo, bo o heroicznej przeszłośc­i rozmawiać będziemy. Tutaj jedynie rozmowa o przeszłośc­i jest podniecają­ca. Jak wiadomo, Polaków wyłącznie przeszłość interesuje, przyszłość debaty jest zupełnie niewarta.

Pojawiły się w burzliwym dyskursie wokół filmu Glińskiego nawet cudaczne oskarżenia, iż grany przez Andrzeja Chyrę major Armii Krajowej o nazwisku Kiwerski, który naszych harcerzy usiłuje udoroślić i zrobić z nich coś na kształt wojska, jest nieogolony i ogólnie dość wymięty, że nie prezentuje szyku i elegancji przynależn­ych polskim oficerom. Naturalnie – polski oficer nade wszystko musi być ogolony, potęga polskiej armii zawsze opierała się na perfekcyjn­ym ogoleniu się. Gładkie lico, oficerki wyglansowa­ne na najwyższy połysk i rogatywka na głowie, w takim eleganckim emploi można już śmiało umierać za Ojczyznę, mogą już nas zabijać, mogą rozstrzeli­wać, my się chętnie damy rozstrzela­ć za Polskę, byleby ogoleni, w rogatywce i z różańcem w ręku.

Och, jak ja tęsknię za jakimś zupełnie bezinteres­ownym polskim filmem, za jakimś olśnieniem na miarę włoskiego „Wielkiego piękna”, które dostało Oscara za film nieangloję­zyczny (polskie martyrolog­ie filmowe nigdy nominacji nawet nie dostaną). To jest film, który będąc pięknym i oszalałym, jak żaden pokazuje dogłębną pustkę, studzienną samotność, niespełnie­nie i schrzanion­e życie w kostiumie blichtru – tematy równie doniosłe jak śmierć na wojnie. Jakże takiego kina w Polsce dziś brakuje, a i jakże brakuje jakiegoś szaleństwa pięknej opowieści jak, dajmy na to, w „Rękopisie znaleziony­m w Saragossie” czy w „Sanatorium pod Klepsydrą” Wojciecha Hasa. Tradycja takiego kina w Polsce skonała zupełnie, dziś raczej rogatywka i różaniec wyznaczają kurs polskiej sztuki filmowej.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland