Jak Krzysztof Varga strzelił sobie w stopę
Nie lubię, gdy silniejszy wali w słabszego. I racja nie ma tu nic do rzeczy, bo przecież nie zawsze racja stoi po stronie słabszego. Po prostu w przyzwoitym świecie silniejszy powinien moderować użycie swojej siły nie dlatego, że musi, lecz dlatego, że tak jest przyzwoiciej. Bezpardonowe atakowanie słabszego wydaje mi się nie tylko niestosowne, ale też łatwe i tchórzliwe. Do wypowiedzenia tych oczywistych oczywistości skłonił mnie felieton Krzysztofa Vargi „Ja piszę tylko dla hajsu, czyli Malanowska obrażona” (DF z 13 marca). Varga jest bardziej popularny, starszy, bardziej doświadczony, lepiej zarabia i tak dalej, można by więc oczekiwać od niego pewnego umiaru.
Przypomnę, że awantura rozpoczęła się od emocjonalnego wpisu Kai Malanowskiej na Facebooku o następującej treści: „6800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że wkurwiające jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. PIERDOLĘ TO, pierdolę pisanie, pierdolę wszystko. GÓWNO< GÓWNO< GÓWNO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”. Wpis ten dotyczył kwoty, jaką zarobiła na ostatniej książce.
Dało to przyczynek do zmasowanego okazywania troski i miłosierdzia wstosunku do warszawskiej pisarki. Głos zabrali najznamienitsi polscy literaci, crème de la crème polskiej literatury: Jakub Żulczyk, Wojciech Orliński, Jacek Dehnel, a ostatnio Krzysztof Varga. Każdy z autorów zalicza się do wybitnych i czytelnicy z wypiekami oczekują na ich kolejne dzieła, stąd też poradom profesjonalistów, wybitnych przecież wybitnie, należy przysłuchiwać się z uwagą. A porady są m.in. takie: szybciej stukać w klawiaturkę, nie mazgaić się, a najlepiej rzucić pisanie. W służeniu wujkiem dobrą radą przebił jednak wszystkich Krzysztof Varga. Dotarł nawet do zaproponowania Malanowskiej strzelenia sobie w łeb.
To spójrzmy, co w felietonie Vargi budzi zastrzeżenia. Po pierwsze, każdy ma prawo się zaburzać. Varga często i osobiście się zaburza, czemu zresztą skrzętnie daje wyraz zarówno w felietonach, jak i prozie. I słusznie, bowiem zaburzanie się jest znakomitym paliwem dla twórczości, żal z niego nie skorzystać. Tylko dlaczego Vardze wolno, aMalanowskiej nie?
Po drugie, absolutną nieprawdą jest, jakoby Malanowska powiedziała kiedykolwiek, że pisze tylko dla hajsu. To jest czysty wymysł felietonisty „DF”. Malanowska dała wyraz frustracji związanej z wynagrodzeniem, jakie otrzymała za książkę, nigdy jednak nie stwierdziła, że książki pisze „tylko dla hajsu”.
Po trzecie, fejsbukowy wpis, przywołany przez Vargę, stał się początkiem długiej i płynącej rozmaitymi odnogami dyskusji. Pisarka tłumaczyła spokojnie, o co jej tak naprawdę idzie, choćby w wielkim wywiadzie w Natemat.pl. A idzie o całokształt spraw związanych z sytuacją pisarzy w Polsce, o brak jakiegokolwiek wsparcia ze strony państwa, o niedofinansowanie bibliotek, o brak programów stypendialnych, o potrzebę uregulowania rynku książki, o nierozwiązanie spraw tak prostych jak choćby ubezpieczenie społeczne, o potrzebę zbudowania związku pisarzy i tak dalej, i dalej. Żeby to jednak wiedzieć, należało przeczytać coś więcej niż notkę na FB, a tego Krzysztof Varga poniechał.
Po czwarte, autor „Gulaszu z turula” mocno nie ceni twórczości Malanowskiej i oczywiście mu wolno. De gustibus i tak dalej. Faktem jest, że w powieściach Vargi nie występuje to, co występuje w powieściach Malanowskiej (np. pełnokrwiste postaci kobiece czy psychologizm), i vice versa. Faktem jest też, jak pisze Varga, że – „ [na tym polega] perwersyjny urok nagród literackich, że czasami nijak pojąć nie można, co dane dzieło robi wśród innych fetowanych dzieł”. W kontekście wiedzy ogólnodostępnej wygląda to jednak na małostkową zemstę, a mianowicie – przypomnę – książka Malanowskiej znalazła się wostatnim finale Nike, książka Vargi nie. Zła grafomanka kobieta zajęła miejsce genialnemu mężczyźnie prozaikowi.
Po piąte wreszcież – język, którym powieściopisarz się posługuje. Oto próbka: „sprokurowała wstrząsający felieton; poddała miażdżącej i ekstatycznej krytyce; jęczy; zawodzi; egzaltuje się; do Malanowskiej doczołgała się w końcu refleksja; rytualne zawodzenia”. Nie jest to język, się rozumie samo przez się, pozytywny, nie jest też bezpośrednio negatywny. Jest to język, który ma za zadanie przerobić oponentkę w rozdygotaną, roszczeniową, lewicową wariatkę grafomankę, a więc wosobę, z którą nie warto rozmawiać. Co najwyżej zasługuje ona na kpiny.
Ciekaw jestem, czy Varga zareagowałby podobnie na wpis np. Andrzeja Stasiuka, że GÓWNO, GÓWNO, GÓWNO, wszystko coraz czystsze, coraz bardziej takie samo wszędzie, coraz mniej resztek i poboczy, za mało dziur, i że nie ma dokąd jeździć i o czym pisać. Felietonista nie mógł jak dotąd zareagować na (potencjalny) wpis Andrzeja Stasiuka, ponieważ taki wpis się nie pojawił. A nawet gdyby się pojawił, nie pojawiłby się wpis Vargi o treści zbliżonej do tego, co napisał oMalanowskiej. Z jednej przyczyny – Varga stara się nie tykać „swoich” kolegów po piórze. Wyjątek czyni dla pisarzy skrajnie prawicowych, np. Waldemara Łysiaka czy Wojciecha Wencla, co de facto zrównuje takich autorów z kobietami. Solidarność penisów trzyma się sztywno.
I teraz docieram do sedna. Lektura wielu wypowiedzi warszawskiego pisarza pozwala postawić tezę, iż oddycha on powietrzem trwale zanieczyszczonym mizoginią. Przejrzałem tegoroczne numery „DF” zawierające felietony głównego bohatera mego tekstu. Kobiety pojawiają się albo w świetle negatywnym (internetowe recenzentki książek z felietonu „Śmierć krytyki, czyli czas entuzjastek”, no i „Ja piszę tylko dla hajsu, czyli Malanowska obrażona”), albo na marginesie przemykają (Agnieszka Holland i jej serial polityczny „Ekipa”). Ale przede wszystkim podlegają masowemu wykluczeniu. Gdy Varga entuzjazmuje się literaturą ukraińską, padają nazwiska Andruchowycza, Żadana i Prochaśki. Jak wiadomo, w literaturze ukraińskiej kobiety nie istnieją. Nie ma Zabużko, Śniadanko, Matios. Kobiety pisarki nie tylko nie występują wliteraturze ukraińskiej. One nie występują w literaturze światowej. Gdy Varga pisze o nowym wynalazku, jakim jest „książka przyszłości”, która pozwala sensorycznie odczuwać czytelnikowi to, o czym książka traktuje, padają nazwiska Jerofiejewa, Rabelais’go, Rotha, de Sade’a, Niziurskiego. Ani jednej kobiety. Żadna tam Woolf, Lessing, Munro.
Cóż, mizoginia nie jest karalna, lecz niesmak pozostaje. Varga, proponując pisarce strzelenie sobie w łeb, najwyraźniej sam sobie strzelił w stopę.