ZWojciechem reżyserem filmu „Argentyńska lekcja”, rozmawia
„Syberyjska lekcja” to pierwszy film, który nakręcił pan o swojej rodzinie, a dokładnie o Małgosi, swojej żonie. Wyjechaliście na rok na Syberię. Czego tam szukaliście? – Byliśmy świeżo po studiach. To były lata 90., nasi rówieśnicy w Polsce zachłysnęli się Zachodem i kapitalizmem, a nas zafascynował Wschód. Film miał opowiadać historię młodej nauczycielki, która po studiach jedzie na Syberię, żeby uczyć polskiego. Filmuje pan żonę nie tylko podczas lekcji, ale też kiedy robi pranie, gotuje, opowiada o swoich przeżyciach. Rozmawialiście o tym, jak dużo pokazać? – Tak, w końcu film dotyka spraw bardzo prywatnych i ważne było, żeby iść daleko, ale nie przekroczyć granicy, po której bohater filmu czuje się nagi, bezbronny. Mnie zależało przede wszystkim na tym, żeby nagrywać wypowiedzi Małgosi na bieżąco, kiedy coś przeżywała. Pytałem, co czuje, co ją boli, czasem z kamerą, czasem z samym mikrofonem. Kiedy zobaczyła pierwszą układkę filmu, to było dla niej bardzo trudne przeżycie. Mimo to postanowiliście nakręcić kolejny rodzinny film, tym razem wArgentynie. – Nie tak od razu. Drugim naszym wspólnym dużym filmem był „Misjonarz” – wyjechaliśmy na rok na pogranicze Argentyny i Boliwii, by nakręcić dokument o polskim misjonarzu, który pracował z Indianami. Tam urodził się nasz syn Janek.
Pomysł na „Argentyńską lekcję” powstał, kiedy Małgosia dowiedziała się, że jest możliwość wyjazdu dla nauczycieli polskiego do Argentyny. Pomyśleliśmy: „Dlaczego nie?”. Janek miał już osiem lat, nasza córeczka Nela dwa latka. Janek od początku miał być głównym bohaterem „Argentyńskiej lekcji”? – Tak. Film miał pokazywać nasz wyjazd jego oczami. Małgosia już nie chciała, żebym po raz drugi tak intensywnie wchodził z kamerą w jej życie. Ja myślałem trochę inaczej – my już zobaczyliśmy trochę świata, dla nas to będzie tylko kolejny wyjazd, a dla Janka – pierwszy. Jego emocje związane z odkrywaniem nowego świata będą świeże, mocniejsze. Trafiliście do małej miejscowości Azara w prowincji Misiones. Wfilmie widać, że Janek na początku jest zagubiony. Wszystko zmienia się, kiedy poznaje o dwa lata starszą Marcię Majcher, która ma polskie korzenie. – Ta osada została założona przez emigrantów z Galicji, z zaboru austriackiego, na początku XX wieku – Polaków i Ukraińców. Dziadek Marcii walczył w armii Andersa, w 1946 roku przyjechał do Argentyny, usłyszał, że w prowincji Misiones mieszkają Polacy, i pojechał tam z Buenos Aires, żeby założyć plantację herbaty. Dobrze mu się powodziło – miał duży dom, kilka ciężarówek. Ale miał też piątkę dzieci, które po jego śmierci wszystko roztrwoniły.
Marcia była pilną uczennicą, od początku przychodziła na wszystkie lekcje polskiego. Tam mieszkają głównie wielodzietne rodziny – dzieci zazwyczaj bawią się z rodzeństwem wokół domów. Marcia z Jaśkiem znaleźli wspólny język, bo mieli podobny poziom energii życiowej, szybko zaczęły się różne zabawy, gry, wyścigi. A pan tę relację filmował. – Na początku chodziłem z Jankiem do szkoły na kilka godzin dziennie, by trochę tłumaczyć, bo on przecież nie znał hiszpańskiego, ale też po to, żeby obserwować różne sytuacje i łapać je kamerą. A poza tym byłem czujny na to, co się w jego życiu wydarza.
Kręciliśmy ten film mozaikowo – tu scena, tam scena. Dopiero po kilku miesiącach pobytu zdecydowaliśmy, że to właśnie Marcia, obok Jaśka, zostanie główną bohaterką filmu. Wpewnym momencie powiedziała nam, że jej 14-letnia siostra uciekła z domu i zamieszkała z 30-letnim facetem, który przyjechał do pracy sezonowej. Zainteresowaliśmy się tym: – Przecież tak nie może być, gdzie jest twój tata?
Okazało się, że pracuje 500 kilometrów stąd. Dodzwoniliśmy się do niego, ściągnęliśmy go do wioski, żeby wyciągnął córkę od tego faceta. Przy okazji poznaliśmy siostry i braci Marcii, dowiedzieliśmy się, że wychowywała się właściwie sama, musiała zajmować się domem, pracować. Wtedy postanowiliśmy, że idziemy z filmem głębiej za Marcią. Janek pomaga Marcii, kiedy ona podejmuje pracę przy produkcji cegieł. Widzi, że jej życie to nie tylko zabawa. To było dla niego trudne doświadczenie? – Na pewno bardzo mocne. Pamiętajmy jednak, że to, co widzimy w filmie, było bardzo rozłożone w czasie, on odkrywał Argentynę przez dwa lata. Zbierał bodźce, nasiąkał nimi, ale mam wrażenie, że do niego dopiero teraz zaczyna docierać, co tam przeżył.
Kiedy wróciliśmy do Polski i poszedł do szkoły, przez pierwsze tygodnie codziennie wieczorem popłakiwał. Zaczęliśmy pytać, co się dzieje, i zrozumieliśmy, że on z tego miasteczka w tropikach przywiózł zestaw doświadczeń, które są mu zupełnie niepotrzebne do życia wWarszawie. Rówieśników, którzy rozmawiają o grach komputerowych, gameboyach, nie interesowało, co go spotkało w argentyńskiej wiosce na końcu świata. Myślał, że tracił tam czas. Ale to minęło, zaczął uprawiać sport, zmienił szkołę. Myślę, że teraz, parę lat po powrocie, dojrzał do tego, by zrozumieć, że to doświadczenie go wzbogaciło. Marcia stała się dla was kimś więcej niż tylko bohaterką filmu. – Już dwa razy przyjeżdżała do Polski. „Argentyńska lekcja” była pokazywana na festiwalu Nowe Horyzonty. Joanna Łapińska z festiwalu pomogła nam zorganizować jej przyjazd. Wpadła na pomysł, żeby Marcia zamiast na festiwal przyjechała na Boże Narodzenie, zaprosiła ją do domu. Jeździliśmy też razem z filmem po Polsce.
Marcia pierwszy raz zobaczyła „Argentyńską lekcję” u nas w domu i się rozpłakała. Trudno było jej się Film zmienił jej życie. Nie było jej potem ciężko wrócić do Argentyny?
– Nie, bo mimo wszystko tęskniła za domem. Czy zmienił jej życie? To się okaże za dziesięć lat. Teraz ma 16. Jest dorastającą dziewczyną, ma swoich narzeczonych, dramaty miłosne. Cieszymy się, że nie poszła w ślady wielu swoich koleżanek, uczennic Małgosi, które rzuciły szkołę, mają już dzieci, a ich życie będzie płynęło przy boku męża, który jest w najlepszym wypadku kierowcą ciężarówki. Na razie plan jest taki, by zdała maturę w Argentynie, potem być może uda się jej załatwić stypendium na studia w Polsce. A co z granicami w relacji reżyser – bohater? – Bardzo się z nią związaliśmy – na dobre i na złe, ale sami zastanawiamy się, na ile możemy ingerować w jej życie. Trudno mówić o granicach, dla nas to są granice czysto ludzkie, zainteresowania drugim człowiekiem. Film to jedna rzecz, a życie idzie swoją drogą, i wiadomo, że ostatecznie to ono jest ważniejsze. Takie relacje to jest duża odpowiedzialność i dlatego takich osobistych filmów nie można robić zbyt wiele.
Teraz jesteśmy w Buenos Aires i pracujemy nad filmem fabularnym z reżyserem Diego Lermanem, ja jestem operatorem, Małgosia robi dźwięk. Jasiek został w Polsce, bo nie mógł opuścić szkoły na dwa miesiące. Ale Marcia jest z nami, pomaga nam w opiece nad Nelą.