Chcę pogody w Kijowie
rzegląd Tygodniowy” przysłał mi pytanie komplement. Zapytał: „Jak obudzić potencjał 400 mln Słowian?”.
(Zrozumiałem, że traktuje się mnie jak myśliciela, a w najgorszym razie sprytnego inteligenta, który wymyśli odpowiedź na pytanie z dziedziny kwestii globalnych. Kapuścińskim nie jestem i nigdy nie będę, więc odmówiłem. Odmawiam zawsze udziału w konferencjach typu Forum Ekonomiczne w Krynicy. Razi mnie bowiem niekompetencja w debacie publicznej, a własna razi mnie najbardziej. Zawsze muszę tłumaczyć organizatorom podobnych imprez, że nie przekraczam granic, jeśli nie mam bagażu).
Nie wiem, co wyszło „Przeglądowi” z tej sondy, ale pomyślałem sobie, że prawdopodobnie redakcja założyła, iż istnieją jacyś Słowianie, którzy mogą być jednością. I mogą się wzmóc, jeśli przyjdzie odpowiednia podnieta.
Mam dwa wrażenia przeciwstawne (i tu proszę się nie przyczepiać, że jednak Szczygieł się mądrzy, bo mówimy o wrażeniologii, a nie wiedzy czy doświadczeniu popartym naukowo).
Wrażenie pierwsze, że Polacy za Słowian się nie uważają. To, że jesteśmy Słowianami, jedynie nam się przydarzyło.
Na festiwal kultury Słowiański Bazar w Witebsku czeskie zespoły rockowe i Helena Vondráčková jeżdżą z poczuciem, że to ważny zagraniczny występ. Polaków od lat nikt na ten festiwal nie zaprasza. Nie sądzę, że z powodu animozji prezydenta Łukaszenki. Myślę, że nikomu nie przychodzi do głowy nas tam widzieć. Słowian z Polakami wiele łączy, Polaków ze Słowianami już nic. Chyba nie czujemy się dobrze z poczuciem, że pochodzimy z tej samej rodziny co Białorusini i Rosjanie. Słowiańskość to dla nas obciach i wieś.
„Rosja występuje jako naturalna opiekunka słowiańszczyzny, i o tym Ukraińcy oraz Białorusini są absolutnie przekonani. Rosja ma monopol na Słowian, choć już Bułgarzy powoli z tego się wyłamują. Polacy nie mogą uchodzić za opiekunów Słowian zachodnich, za bardzo są włączeni w proces europeizacji” – napisał w „PT” prof. Andrzej Walicki, socjolog, filozof z PAN.
To jasne: słowiańskość to Europa B, a my chcemy żyć w Europie A!
Wrażenie drugie mam takie, że właśnie jak najbardziej czujemy się opiekunami słowiańszczyzny. Owszem, inni to obciach i wieś, ale my przecież jesteśmy ober-Słowianami i krajem zachodnim. I dlatego właśnie chcemy zaciągnąć Ukrainę do Europy A!
Proponuję więc ober-Słowianom – za znawcą Ukrainy Andrzejem Kępińskim – pewne dalsze posunięcia. „Rozmowa telefoniczna obywatela Polski z kimś z Ameryki kosztuje grosze. Dziesięciozłotowa karta Telegrosik już od kilku lat wystarcza więc na prawie trzydziestominutową rozmowę krakowiaka z Johnem z Londynu. Z Igorem z Halicza krakowiak pogada za te same 10 złotych siedem minut. Cztery razy krócej za sprawą »niewidzialnej ręki rynku«? Dlaczego?” – pyta Kępiński w wydanej właśnie przez Zysk i S-kę książce „Ukraina. Po obu stronach Dniestru”.
„Czy dlatego »inna niewidzialna ręka« od lat dba o to, by nad Wisłą doskonale wiedziano, jaka pogoda jest w Australii, Afryce i Amerykach, ale nie we Lwowie i Kijowie? Dowód: wystarczy pooglądać telewizyjne prognozy pogody. Ich prezenterzy posługują się mapami, na których od dziesiątek lat nie ma Kijowa, wielomilionowej aglomeracji dwa razy większej od warszawskiej! No i oczywiście brak na mapach Lwowa. Dlaczego?”. Powie ktoś: Kijów i Lwów są przecież teraz w telewizji non stop. Są, z ekscytacji. A ekscytacja ma to do siebie, że trwa krótko. Zaś my z Andrzejem Kępińskim chcielibyśmy mieć tę pogodę w Kijowie już zawsze.