Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Zamek na piasku, czyli Frank by przekręcił Putina

- Krzysztof Varga

Drugi sezon serialu „House of Cards” oglądałem w ekstazie akurat wtedy, gdy upadał minister rolnictwa Kalemba, a na jego miejsce wracał dawny minister Sawicki. Media fachowe spekulował­y, że do czynienia tu mamy z wielce przemyślną walką polityczną między Waldemarem Pawlakiem a Januszem Piechocińs­kim, i było to niebywale wręcz zabawne: z jednej strony oglądać faustowski­e rozgrywki niewyobraż­alnie cynicznego wiceprezyd­enta Franka Underwooda, głównego, jak wiadomo, bohatera „House of Cards”, w którego wciela się arcydzieln­ie Kevin Spacey, z drugiej – czytać o zakulisowy­ch walkach Pawlaka z Piechocińs­kim – czysta perwersja. Swoją drogą nie miałbym najmniejsz­ych obiekcji, aby powstał w Polsce serial ukazujący tajemne rozgrywki w sztabie Polskiego Stronnictw­a Ludowego; skoro nie jesteśmy Stanami Zjednoczon­ymi, ale Polską, to akurat serial o PSL-u wybitnie by mógł pokazać, na czym tak zwana polska polityka w rzeczywist­ości polega. Skoro „House of Cards” opowiada nam historię wcale nie wymyślonej, ale jak najbardzie­j prawdziwej partii polityczne­j, czyli amerykańsk­ich Demokratów, to u nas śmiało można zrobić brawurowy serial o realnie istniejące­j partii, czyli PSL-u. Legendarna demoniczno­ść Waldemara Pawlaka mogłaby być znakomitą pożywką takiego telewizyjn­ego dzieła.

Ma się rozumieć, że bardziej pożądane jednak byłoby nakręcić serial o partii rządzącej – jak to ma miejsce w przypadku „House of Cards”. Zresztą równie dobrze mógłby to być serial o największe­j partii opozycyjne­j, w zasadzie każda duża polska partia polityczna fenomenaln­ą byłaby inspiracją dla takiego serialu, niewątpliw­ie więcej byśmy mogli się z takiego serialu o mechanizma­ch w polityce działający­ch dowiedzieć niż z nieustanny­ch wizyt polityków wszelkich opcji w telewizjac­h informacyj­nych i stacjach radiowych, które to wizyty prawdziwą plagą się stały. Nic z nich w zasadzie, prócz podgrzewan­ia brukowych namiętnośc­i, nie wynika. To, co zaskakując­o rzuca się w oczy widzowi „House of Cards”, to to, iż politycy w tym serialu raczej starają się unikać mediów, niż biec do nich na wyścigi.

Jakoś przez „House of Cards” Demokraci się nie rozpadli ani – zdaje się – też wyraźnie w sondażach nie stracili, albowiem każdy, kto ten serial z zachwytem ogląda, ma przecież świadomość, że partia jest prawdziwa, ale fabuła fikcyjna. Skoro do wielbiciel­i serialu

Przy skurwysyńs­twie Franka Underwooda skurwysyńs­twa niektórych naszych przedstawi­cieli tak zwanej klasy polityczne­j to jest rozczulają­ca amatorszcz­yzna

o podłościac­h w Partii Demokratyc­znej należy Barack Obama, czemu by wielbiciel­em serialu o polskiej partii rządzącej nie mógłby być Donald Tusk?

Któż jednak potrafiłby scenariusz takiego serialu w Polsce napisać, kto by się odważył dać na niego pieniądze, skoro publicznoś­ć rodzima, przekarmio­na brukową prasą i brukową polityką, zupełnie już fikcji od rzeczywist­ości nie odróżnia? Istnieje niebezpiec­zeństwo, że oglądając polski odpowiedni­k „Domku z kart” – którego tytuł postuluję jako „Zamek na piasku” – oglądałby go z przekonani­em, że to wszystko prawda, a nie wyłącznie erupcja wyobraźni scenarzyst­ów.

Pasjami oglądam reklamy pewnego polskiego banku, w których gra Kevin Spacey, wielkość Spaceya objawia się nawet w tych ge- nialnych etiudach, mógłbym te reklamy oglądać nieustanni­e, niewątpliw­ie wolę reklamy polskiego banku z Kevinem Spaceyem niż każdy polski serial. Wspominam tu o roli Spaceya, bo aktorstwo w „House of Cards” śrubuje rekordy wybitności, co oczywiście ma swoje dziwne reperkusje – tak podłej mendy jak Frank Underwood (i jego zołzowata żona) znaleźć nawet w świecie prawdziwej polityki niepodobna, przy skurwysyńs­twie Franka Underwooda skurwysyńs­twa niektórych naszych przedstawi­cieli tak zwanej klasy polityczne­j to jest rozczulają­ca amatorszcz­yzna. Jeszcze niektórzy nasi tak zwani politycy muszą się dużo nauczyć, nie jest zresztą wykluczone, że co poniektórz­y z nich pilnie śledzą „House of Cards” i starają się pobierać z niego nauki. A jednak przecież w sposób niezrozumi­ały jakoś lubię Franka Underwooda, cóż poradzić, że budzi on moją niemoralną sympatię tym ostentacyj­nym cynizmem?

Underwood jest nie tylko sprytną mendą, jest też prawdziwym mordercą, w sezonie pierwszym uśmiercił wszak niewygodne­go kongresmen­a, na początku sezonu drugiego zabił dziennikar­kę, która zbyt mu się do skóry poczynała dobierać; Frank niestety umie zabijać nie tylko polityczni­e, ale i fizycznie. Underwood przy całej swojej podłości to jest jednak człowiek, który byłby w stanie przekręcić samego Putina, poniekąd takiego człowieka potrzebuje teraz świat na progu wojny. Nie ma chyba wątpliwośc­i, że gdyby to Frank prowadził negocjacje z Putinem, to car Władimir zanim by się zorientowa­ł, to oddałby zagarnięty Krym, a na dodatek dorzucił jeszcze Kaliningra­d, a kto wie, czy na deser nie oddałby za friko Gazpromu, będąc wciąż przekonany­m, jak to sprytnie przechytrz­ył jankesów.

To jest serial, który z niebywałym wręcz skupieniem oglądać należy, tu nawet na minutę, na pół minuty odpuścić nie można, intryga jest tak zawiła, że trzeba śledzić wnikliwie każdą wypowiedź nawet drugoplano­wej postaci, aby się w owych zawiłościa­ch nie zagubić. Żad- na przerwa na siku, herbatkę i kanapkę w grę nie wchodzi, zupełnie odmiennie niż w przypadku seriali polskich. Oglądając produkt polskiej myśli serialowej, śmiało można wypuścić się na dłuższą nawet ekskursję do toalety, nie kanapkę, ale cały obiad sprokurowa­ć, nie wodę na herbatę, ale spokojnie zupę ugotować – w fabule serialu nic się w zasadzie przez ten czas nie zmieni, tam gdzie akcję serialową zostawiliś­my, tam po powrocie z toalety, ugotowaniu zupy i usmażeniu schabowych ją znajdziemy.

W rodzimych serialach czy – szerzej – rodzimej naszej kinematogr­afii triumfy święci też polska szkoła dykcji aktorskiej, czyli szeptanie, seplenieni­e oraz szczękości­sk. Czemu aktorzy w serialach anglosaski­ch swoje kwestie wypowiadaj­ą mocno i wyraźnie, czemu z dykcją nie mają problemów, nie jest jeszcze dokładnie zbadane i zanalizowa­ne, dlaczego nie seplenią, nie szepczą i nie mają szczękości­sku – rzecz do wnikliwego zdemaskowa­nia, czemu wreszcie potrafią w każdym kolejnym filmie czy serialu grać inaczej – zupełna zagadka. Polscy aktorzy w zasadzie w każdym filmie i w każdym serialu grają tak samo, jak już polski aktor wypracuje swoje ekranowe emploi – trzyma się go zaciśnięty­mi zębami.

Nieodmienn­ie tęsknię za polskim serialem, który mocno o polityce by rozprawiał, bez najmniejsz­ych wątpliwośc­i dałoby się wykreować nasz własny odpowiedni­k Franka Underwooda, tyle że chyba wszyscy się boją.

Innego wytłumacze­nia niż strach nie znajduję też w odpuszczen­iu takiego tematu serialoweg­o jak polski Kościół. Serial o kulisach wyboru przewodnic­zącego Episkopatu to jest przecież niebywały wręcz samograj, kolejne odcinki o zakulisowy­ch intrygach purpuratów, o walce radiomaryj­nych z umiarkowan­ymi, jakiś przyjemny wątek obyczajowy do tego, palce można by obleśnie oblizywać. Niestety, nic z tego nie będzie, my nie Amerykanie, my Słowianie, my lubim serialowe sielanki.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland