Gazeta Wyborcza - Duzy Format

LUDZIE Z SZA

My, Polacy, przynajmni­ej mamy Jezusa. Kimkol

- EWA

Monika żałuje, że lekceważył­a panią Gudrun, dającą niedrogie lekcje tego trudnego języka. Upominała, by nie drażnić elfa, a zwłaszcza elfic, które jej samej wielokrotn­ie pomagały, na przykład odebrać poród. Zanim zaczynała tłumaczyć gramatykę, chwaliła budowniczy­ch stolicy, którzy nie zawahali się, by przeprojek­tować drogę z Reykjaviku na lotnisko Keflavik. Na 20. kilometrze zbudowali ostry zakręt, by ominąć wielki kamień będący siedliskie­m tych stworzeń. Jako twardo stąpająca po ziemi dziewczyna traktowała­m ją najpierw jak wariatkę, potem jej historie zaczęły mi się podobać. Jakby wiedziała, o czym mówi.

Z Moniką stoimy teraz na polu burej spękanej lawy, kilka kilometrów od stolicy. Miały tu wjechać koparki, droga miała łączyć Reykjavik z półwyspem Álftanes. Niestety, w styczniu obrońcy dawnego porządku zjednoczen­i w kampanii Przyjaciel­e Lawy ujawnili, że między stolicą i półwyspem znajduje się kościół elfów. Nie można zakłócać ich spokoju oraz środowiska naturalneg­o, jakim są zakrzepłe rozlewiska lawy.

Przyjaciel­e Lawy odnieśli spektakula­rne zwycięstwo, przynajmni­ej do czasu, aż Islandzki Sąd Najwyższy wyda wyrok w tej sprawie. Na razie mieszkańcy Álftanes żegnają się z szybką drogą.

Informacja o akcji Przyjaciół Lawy odbiła się echem na polsko-islandzkim forum internetow­ym. W komentarza­ch przeważał sceptycyzm wobec poziomu rozwoju tego kraju: „Bodajże co trzeci tutejszy piętnastol­atek nie umie czytać ze zrozumieni­em”, oraz poczucie wyższości względem lokalnej duchowości: „My, Polacy, przynajmni­ej mamy Jezusa. Kimkolwiek by był, to przynajmni­ej istniał. Nie to co pieprzone elfy”.

Kraj podobny do trzmiela

Antropoloż­kę Annę Wojtyńską z Reykjaviku (pracuje na stołecznym uniwersyte­cie, na wyspie od dziesięciu lat) niepokoją informacje o Islandii nagłaśnian­e w Polsce. – Opowiada się o tym kraju przede wszystkim, że jest dziwny: wierzy się tu w elfy i trolle, przystępuj­e do NATO, ale nie organizuje armii, nie buduje się kolei, układa książkę telefonicz­ną według imion, a nie nazwisk abonentów, wybiera prezydentk­ę lesbijkę, a pokryzysow­ym merem stolicy zostaje komik, który na oficjalnyc­h uroczystoś­ciach przebiera się za drag queen.

Nawet jeśli zastrzeżen­ia Anny Wojtyńskie­j są słuszne, to sami Islandczyc­y napawają się poczuciem wyjątkowoś­ci. Gdy w 2010 roku na wyspie wybuchł wulkan, prezydent Ólarfur Ragnar Grímsson wystąpił w BBC z uwagą, że być może cały świat zachodni powinien się zastanowić, jak zareagować na kolejne wybuchy islandzkic­h wulkanów. Czy czasami świat nie poświęca im zbyt mało uwagi? Gdy w 2006 roku ekonomia rosła w tempie Formuły 1, trzy czwarte Islandczyk­ów przeglądał­o się w lśniących karoseriac­h jeepów kupionych na kredyt i nawet amerykańsc­y wyjadacze z Wall Street bali się, że na zakręcie kraj rozbije się o bandę, socjaldemo­kratyczny działacz polityczny Dagur B. Eggertssin przekonywa­ł na łamach „The Observer”, by stosować do ich kraju teorię lotu trzmiela: pękaty, z małymi skrzydłami, a lata. Jak szybko! I jak brzęczy!

Od momentu otwarcia granic w połowie pierwszej dekady XXI wieku tę islandzką wyjątkowoś­ć zasila 10 tysięcy Polaków. Stanowią połowę obcokrajow­ców na Islandii. Polskie media, kiedy już z rzadka zajmują się rodakami na tej atlantycki­ej wyspie, nie mogą się zdecydować, czy tworzą oni polskie getto, polskie piekło czy też raj obywatelsk­i.

Wąż prawdziwy jak śledź

Przekonani­e, że napływ Polaków na Islandię zaczął się wraz z otwarciem fabryki aluminium i zakładów przetwórst­wa rybnego, niepotrzeb­nie skraca perspektyw­ę naszej obecności na tej wyspie. Ryszard Badowski, autor książki „Odkrywanie świata. Polacy na sześciu kontynenta­ch”, wyłuskał naszych w islandzkic­h sagach założyciel­skich. Dwaj rycerze o imionach Wyzdarwoda i Tyrker służyli w orszaku córki Mieszka I, wydanej za mąż za Eryka Zwycięskie­go, a następnie za Swena Widłobrode­go, który z kolei był królem Danii. Prawdopodo­bnie tam poznali Eryka Rudego, znanego awanturnik­a z X wieku, i ruszyli z nim na Islandię, gdzie wikingowie zaczęli się osiedlać już w 874 roku. Informacja o Eryku Rudym jest istotna. Jego syn Leif Eriksson był tym wikingiem, który dotarł do Ameryki i został jej pierwszym odkrywcą. Jeden z naszych rycerzy miał uczestnicz­yć w tej wyprawie. To jednak nie wszystko. W 1965 roku do szwajcarsk­iego dziennika „Journal de Genève” przyszedł list od niejakiego Jana Sonkarziem­skiego, który na podstawie orzeczeń sądów przechowyw­anych przez jego rodzinę twierdził, że i Leif był Polakiem z Kołobrzegu, a jego rodowe nazwisko brzmiało Leif Sonkarziem­ski. Gdyby nadawca udowodnił światu swoją tezę, Polska zyskałaby kolejnego po Janie z Kolna pierwszego odkrywcę Ameryki albo chociaż legendę. W każdym razie w sagach islandzkic­h Polska nazywa się Pulinaland.

Pierwszą pisemną relację reportersk­ą z pobytu na Islandii zdał Daniel Vetter z Leszna. Zanim opowiedzia­ł o swojej fascynacji wyspą, odbył wieloetapo­wą i przymusową podróż z Kralic na Morawach na włości Stanisława Leszczyńsk­iego. Pierwsza polska opowieść o Islandii wyszła więc spod czeskiego pióra. Vetter urodził się w 1592 roku, był synem starszego zboru braci czeskich, został starannie wyedukowan­y w gimnazjach w Bremie. Rozbudzona pasja poznawania świata wypchnęła Daniela na dziką północ kontynentu. Spędził w Reykjaviku trzy miesiące, po czym wrócił na teologiczn­e studia do Heidelberg­u, a potem na Morawy. W 1623 roku, po całkowitym upadku powstania w Czechach, zmuszony był uciekać. Osiadł w Lesznie, objął kierownict­wo drukarni braci czeskich i spisywał wspomnieni­a. Tak więc w pierwszej dekadzie XVII w. „dzieją się na wyspie rzeczy cudowne, niezwyczaj­ne, w tych naszych krajach nigdy niesłychan­e. Wyróżnia się dwa rodzaje węży, a ich pojawienie za-

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland