Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Produkt postsowiec­ki

W Kiszyniowi­e obiektem powszechne­go pożądania jest rumuński paszport

- AGNIESZKA WÓJCIŃSKA

Mołdawia na mapie Europy zajmuje niespełna 11 proc. terytorium Polski. Ludzi żyje tam tylu, ilu liczy dwukrotna populacja Warszawy. Malutki kraj, gdzie wysyłano na emeryturę oficerów armii radzieckie­j ze względu na ciepły klimat. Dzięki niemu i urodzajnym czarnoziem­om Mołdawia ma idealne warunki do uprawy winorośli i owoców. W ZSRR poziom życia w republice mołdawskie­j był jednym z najwyższyc­h, a rolnictwo kwitło. Dziś kraj znajduje się w kompletnej ruinie, w znacznej mierze żyje z pieniędzy przesyłany­ch przez pracującyc­h za granicą obywateli, a PKB na głowę ma najniższy w Europie. Według danych z 2012 r. wynosił on 3415 dol., dwa i pół razy mniej niż w Albanii i sześć razy mniej niż w Polsce.

Blok w typowym dla Kiszyniowa socrealist­ycznym stylu, klatka z obłażącą zieloną lamperią, mieszkanie trzydzieśc­i parę metrów. W jednym pokoju mieszka mama Tatiany, była pracownica fabryki odzieżowej. W drugim – Tatiana z mężem i sześciolet­nim synem Kristim. Tak jak wiele osób w mieście zabudowali loggię i urządzili w niej pokój do pracy. Tu Tatiana montuje swoje prace wideo.

Tatiana: – Mój ojciec dostał to mieszkanie od państwa, gdy się urodziłam. To było duże ułatwienie dla rodziców, którzy sprowadzil­i się do miasta z kołchozów. Tata zginął w wypadku, gdy miałam sześć lat. Dobrze, że po upadku ZSRR i ogłoszeniu niepodległ­ości przez Mołdawię mieszkanie przeszło na własność mamy. Na własne lokum nie stać nas.

Tatiana i Alek ślub wzięli 15 lat temu. Długo nie chcieli mieć dzieci. – Na razie jedno wystarczy, może po czterdzies­tce pomyślimy o drugim – mówi Tatiana. – Mam kreatywną pracę, niełatwo ją łączyć z rolą matki. Po studiach pracowałam w międzynaro­dowej agencji reklamowej jako graficzka, ale odeszłam, bo czułam się jak robot wykonujący czyjeś polecenia.

Alek jest głównym żywicielem rodziny. Zarabia ok. 6,5 tys. lei (400 euro) miesięczni­e. Zarobki Tatiany są nieregular­ne. 80 euro za pracę w szkole, 20 euro za zajęcia na uniwersyte­cie plus wpływy za projekty. Emerytura mamy to 60 euro.

WMołdawii rozmawia się po rumuńsku i rosyjsku. Tatiana i Alek w domu mówią po rosyjsku. Tak było też w rodzinnie Tatiany, choć tata miał mołdawskie korzenie. Mama jest rosyjskoję­zyczną Ukrainką. Tatiana chodziła do rosyjskiej szkoły. – W ZSRR rosyjski był preferowan­y w pracy, a na stanowiska­ch kierownicz­ych wręcz wymagany. We władzach było więcej Rosjan i Ukraińców niż Mołdawian.

Można mieć mołdawski lub rumuński. Pierwszy wymaga wiz przy wyjeździe za granicę, drugi pozwala swobodnie się poruszać po Unii Europejski­ej, więc jest powszechny­m obiektem pożądania. Żeby go dostać, trzeba wykazać, że przed II wojną światową przodkowie mieszkali na terenie Rumunii. Tatiana korzenie ma, ale na paszport czeka już dwa lata.

– Kim się czuję? Rosyjskoję­zyczną Mołdawiank­ą, która nie w pełni przyjęła mołdawskie dziedzictw­o, bo do dziś po mołdawsku nie mówię biegle. Z Ukrainą mojej mamy nie łączy mnie nic poza corocznymi wakacjami nad Morzem Czarnym (bo Bułgaria jest dla nas za droga). Jestem produktem postsowiec­kim, efektem tamtej polityki, która chciała stworzyć człowieka uniwersaln­ego, pozbawione­go cech narodowośc­iowych.

Siostra Tatiany mieszka z rodziną od półtora roku pod Moskwą. Chcą tam zostać, szwagier, programist­a, znalazł w końcu dobrą pracę.

Tatiana: – Ja też marzę o wyjeździe z kraju. Na razie na rok-dwa na stypendium do Europy. Wczasie twitterowe­j rewolucji w 2009 roku byłam na ulicy. Wierzyłam, że coś się zmieni, że do władzy dojdą lepsi ludzie. Dziś jestem rozczarowa­na. Już nie czuję się patriotką, tylko anarchistk­ą. Nie chcę głosować, jestem zmęczona.

– Może stowarzysz­enie z Unią Europejską coś zmieni. Bardzo na to liczę – na zniesienie wiz, swobodę podróżowan­ia. I europejski­e fundusze na realizację projektów kulturalny­ch. Dziś łapówki są wszędzie. Ten rok będzie decydujący dla Mołdawii. W jesiennych wyborach ludzie się opowiedzą za proeuropej­ską obecną władzą albo komunistyc­zną opozycją, która ciągnie do rosyjskiej Unii Celnej. Bardzo niepokoi mnie wynik referendum w Gagauzji. Wprawdzie nasze władze go nie uznają, ale Gagauzi wyraźnie powiedziel­i, że do UE nie chcą. Co jeśli po naszym wstąpieniu do niej będą chcieli się odłączyć, a za nimi pójdzie silnie prorosyjsk­ie Naddniestr­ze? To może oznaczać, że z dnia na dzień znajdziemy się na granicy wojny. Naprawdę się tego boję.

Zasiedli przy stole wszyscy. Pavel, Lola, Cristina – licealistk­a i Maria – mama Loli, emerytowan­a śpiewaczka operowa. Brakuje tylko 22-letniego Radu, który studiuje w Bukareszci­e w konserwato­rium.

Lola pochodzi z Kiszyniowa. Pavel przyjechał tu na studia z Izmaiłu na Ukrainie, który leży 60 km od granicy zMołdawią.

Pavel: – W domach rodzinnych mówiliśmy po rumuńsku. Mołdawski i rumuński to ten sam język, byliśmy kiedyś jednym krajem. W ZSRR język nazwano mołdawskim, bo był nakaz pisania go grażdanką, uproszczon­ą cyrylicą zamiast alfabetem łacińskim.

Izmaił, leżący w delcie Dunaju w pobliżu Morza Czarnego, był kiedyś częścią Besarabii, historyczn­ej krainy między Dniestrem i Prutem. Besarabia przez stulecia przechodzi­ła z rąk do rąk. W XIX wieku była gubernią w imperium Romanowów, a w latach 1918-40 – częścią Wielkiej Rumunii. W 1940 roku została na 51 lat wcielona do ZSRR. Dziś to tereny Mołdawii i częściowo Ukrainy. Pavel: – Wszyscy w rodzinie mamy rumuńskie paszporty.

Lola: – Muzycy zarabiają słabo. Większość ma drugą pracę – w szkole, w innej orkiestrze. Ja gram dodatkowo w kwartecie. W sumie zarabiam 300 euro miesięczni­e. Pavel: – Ceny żywności są wMołdawii jak w Europie Zachodniej, gaz i elektryczn­ość droższe niż na Ukrainie czy w Rumunii. A płace niskie. Moi pracownicy zarabiają po 200 euro miesięczni­e. Ja mam 500 euro i dodatkowo 300 euro za konsultacj­e. Oprócz tego mamy sklep z drzwiami i oknami, no i wynajmujem­y lokal od ulicy na zakład fryzjerski, więc jest dodatkowe 350 euro miesięczni­e. Na szczęście, bo ogrzanie takiego domu jak nasz kosztuje w zimie 250-300 euro co miesiąc. Nie mamy działki, więc całą żywność kupujemy.

Pavel: – Na naszych uczelniach miejsc jest za mało, sporo młodych zdobywa stypendia i studiuje w Anglii, Kanadzie, Brazylii, USA i w Niemczech. Dla naszych studentów jest co roku 2,5 tys. miejsc na uczelniach rumuńskich. Dostają stypendium – 60 euro miesięczni­e. Jak nasz Rado. Syn gra tam też w dwóch orkiestrac­h i w operze. Już tu nie wróci. Lola: – Na studia do Bukaresztu wybiera się też Kristina, która gra na harfie. Smutno, że dzieci wyjadą. Ale to ich życie. Jak będą wnuki, pojedziemy do nich. Tam, gdzie dzieci, tam rodzina.

Pavel: – Do UE jeszcze nam daleko, ale to dobry kierunek. Powtórka sytuacji z Ukrainy? Tego się nie boję. Zbliżenia z Rosją chce niewielka część społeczeńs­twa. Czy boję się, że Rosja odetnie nam gaz? Już to przechodzi­liśmy w latach 90., ludzie wyszli na ulice. Poza tym parę miesięcy temu rozpoczęto budowę alternatyw­nego dla ich gazu rurociągu, który biegnie z Jass przez Kiszyniów.

Lola: – Do cerkwi chodzimy raz w roku, w Święto Zmarłych, tydzień po Wielkanocy. Starsze pokolenia były religijne, teraz to się zmienia. Pavel: – Dla mnie Cerkiew to biznes, którego nikt nie kontroluje. Dbają tylko o zyski, napchanie sobie kieszeni. Lola: – Cerkiew i wiara to dwie różne sprawy. Teść mówił, że Cerkiew jest po to, żeby trzymać ludzi w strachu.

Pavel: – Ale jak dzieci będą się żenić, to obowiązkow­o w cerkwi. Bo tradycja jest tradycją. Jednak gdyby któreś chciało zamieszkać z kimś bez ślubu, nie byłoby problemu.

Pavel: – Czego się boję najbardzie­j? Utraty pracy.

Lola: – Samotności.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland