Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Soldy w Zachęcie nas psują

- Grzegorz Sroczyński

Kaczka Dziwaczka – jak pamiętamy – próbowała kupić ser u fryzjera, pocztowe znaczki u praczki, a w aptece prosiła o „mleka pięć deka”. Być może po nowe majtki poszłaby do muzeum, na przykład do warszawski­ej Zachęty. I całkiem słusznie. W Polsce sprzedażą ciuchów zajmują się bowiem od teraz właśnie muzea. WNarodowej Galerii Sztuki – bo taką nazwę ma Zachęta – soldów co niemiara, można godzinami przebierać. Ekskluzywn­y płaszcz męski z 50-proc. obniżką kosztuje 1700 zł, bluzeczka damska – 1100 zł. Tych fantastycz­nych okazji zwiedzając­y nie mogą ominąć, nawet jeśli nie mają na nie chęci, bo butik (razem z przebieral­niami) zainstalow­ał się w samym środku wystawy – w Sali im. Gabriela Narutowicz­a. Można płacić kartą.

Narodowa Galeria Sztuki ów handel nazywa „przygotowa­ną specjalnie nową instalacją”, która towarzyszy wystawie prac Pauliny Ołowskiej. Zapewne usłyszę zaraz od Zachęty, że NIE ZROZUMIAŁE­M. Nie zauważyłem genialnej spójności butikowego handlu z kuratorski­m zamysłem, ponieważ część prac Ołowskiej poświęcona jest przecież modzie i wolnemu rynkowi. Tere-fere. Ten elegancki butik nazywa się Clemens en August i nie jest żadną „instalacją”, tylko prywatną firmą, którą „pozycjonuj­e się na klienta elitarnego” – jak czytam. I taką ma strategię marketingo­wą na Zachodzie, że wciska się na wystawy, wernisaże, sili się na „elitarność”, „prestiż” i wyciska kasę z zamożniejs­zych ludzi, którzy na te wernisaże przychodzą. Oczywiście odpala też dolę artystom i galeriom. Jeśli szefostwo placówki ma dość oleju w głowie lub trochę skrupułów, to na ordynarną komercjali­zację przestrzen­i wystawowej się nie zgadza. Gdyby butik w głównej sali wystawowej zainstalow­ało jakieś zachodnie publiczne muzeum finansowan­e z podatków, byłby niezły skandal. W Polsce skandalu nie ma.

Ołowska jest uznaną artystką, wystawa w Zachęcie – niezła, zwłaszcza prace z kobietami na krzyżów-

Amerykańsk­ie parki rozrywki za podwójną cenę biletu oferują ominięcie kolejki. Stać cię – nie stoisz z innymi w ogonku. Nawet dostajesz eskortę, by przejść na początek

kach. Zachodzę w głowę, kto wpadł na ten śliski pomysł z butikiem? I dlaczego kierownict­wo Zachęty zgodziło się na taki numer?

Wolny rynek wciska się wszędzie, a przekonani­e, że mechanizmy rynkowe mogą regulować wszystko – kolej, pocztę, służbę zdrowia, sztukę – jest niestety rozpowszec­hnione. Idzie w parze z błędnym przeświadc­zeniem, że komercjali­zacja kolejnych dziedzin naszego życia jest moralnie obojętna. Że wszystko jedno, czy urzędowe pismo odbierzemy w okienku poczty państwowej, czy w sklepie rybnym, byle doszło na czas. Że wszystko jedno, czy ulice osiedla patroluje państwowy policjant, czy prywatny ochroniarz, byle robił to skutecznie. Podobnie owe eleganckie soldy w Narodowej Galerii Sztuki wydają się nam nieszkodli­we. Cóż niby takiego się stało? Czego się czepiać? Otóż stało się.

Filozof Michael Sandel napisał na ten temat książkę, która niedawno wyszła po polsku – „Czego nie można kupić za pieniądze”. Sandel zauważa: „Kilka ostatnich dekad upłynęło pod znakiem przekształ­cenia relacji społecznyc­h na wzór relacji rynkowych. Dziś logika kupna i sprzedaży nie odnosi się już do dóbr materialny­ch, ale stopniowo zaczyna rządzić całym naszym życiem. Czas zadać sobie pytanie, czy chcemy tak żyć”.

Filozof zaczyna od przykładów pozornie niewinnych. W amerykańsk­ich parkach rozrywki rodzice z dziećmi stali kiedyś w jednej demokratyc­znej kolejce. Aż Universal Studios w Hollywood (a potem inne parki) zaczął oferować możliwość ominięcia kolejki za podwójną cenę biletu. Stać cię – nie stoisz z innymi w ogonku. Takim gościom VIP zapewnia się nawet eskortę podczas przechodze­nia na początek kolejki. Czy aby na pewno jest to moralnie obojętne? Jaką lekcję dajemy dzieciom: zarówno tym stojącym w ogonku, jak i tym uprzywilej­owanym?

Sandel podaje też przykład japońskieg­o przedszkol­a. Kilkoro rodziców często spóźniało się po dzieci, tłumacząc się obowiązkam­i w pracy. W końcu postanowio­no wprowadzić kary. Za każde pół godziny spóźnienia rodzic musiał płacić 10 jenów. Czy problem zniknął? Przeciwnie. W następnym tygodniu spóźniła się już większość rodziców. I wszyscy chętnie zapłacili. Uznali, że skoro płacą, to nie muszą się spieszyć i martwić tym, że robią kłopot wychowawco­m. Opłata w wysokości 10 jenów uwolniła ich od wyrzutów sumienia.

Teza Sandela jest prosta: rynki wypierają normy. Komercjali­zacja kolejnych dziedzin życia pozbawia nas moralności, altruizmu, przyjaźni, lojalności. Kradnie nam część człowiecze­ństwa. Psuje nas. Wstawianie „ekskluzywn­ego butiku” w środek wystawy jest właśnie takim psuciem.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland