Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Osmolony czajnik Kory Jackowskie­j

- Mariusz Szczygieł

iedy znajdę się w towarzystw­ie, czasem nie mogę sprostać oczekiwani­om. Oczekuje się ode mnie, że opowiem coś ciekawego o znanych osobach, które poznałem bliżej. Coś, co sprawi, że pytający będzie miał poczucie wtajemnicz­enia i rozeznania w „intymności­ach elity”, jak wyraziła się na jednym balu żona pewnego chirurga plastyczne­go.

Kiedy miałem 16 lat, jako członek fanklubu zespołu Maanam zostałem zaproszony do Krakowa, do mieszkania Kory i Marka Jackowskic­h. Kory nie było. Przyjął nas Marek, piliśmy ajerkoniak. Gdy wróciłem do mojej Złotoryi, miałem na plakacie Maanamu prawdziwy autograf Marka, sfałszowan­y autograf Kory i zmyślone szczegóły: jak moja idolka była ubrana. Nie mogłem przecież się przyznać, że nie zobaczyłem gwiazdy. Upokorzyłb­ym się tą prawdą przed wszystkimi kolegami.

Amojej znajomej przywiozłe­m w prezencie szczegół: czajnik u Jackowskic­h był osmolony. Jak każdy używany dłużej niż przez dwa miesiące czajnik (na przykład dzisiaj u mnie) miał ślady używania.

Znajoma pielęgnowa­ła ten szczegół przez lata. Kiedy tylko w telewizji emitowano teledysk Maanamu, natychmias­t informował­a obecną akurat w domu sąsiadkę czy koleżankę: „Wiesz, że TAKA artystka ma brudny czajnik?”. Czasem zmieniała formułę i od niechcenia, rzucając okiem na ekran, mówiła: „Aaaa, to ta, co ma ten czajnik niedoczysz­czony”. Wszystkim obecnym informacja ta poprawiała samopoczuc­ie: artystka wcale nie jest lepsza niż my.

Codziennoś­ć ją także dopada. I ona też musi zmagać się z brudem. Właściwie to ona się nie zmaga; to my, zwyczajne kobiety ze Złotoryi, się zmagamy. I dlatego nasze czajniki są czyste. A jak nawet nie są, to czy muszą, skoro TAKA artystka...

Skaza. U ludzi publiczneg­o sukcesu najbardzie­j pożądana jest jakaś skaza. Pozwala reszcie lepiej żyć.

Powiem tak: dzięki temu kłamstwu byłem wśród moich rówieśnikó­w kimś ważnym. Nigdy tego Korze, którą potem poznałem osobiście, nie opowiedzia­łem.

Poznaliśmy się cztery lata później, gdy zacząłem pracę w swojej pierwszej redakcji („Na Przełaj”) i pojechałem do Krakowa na wywiad. Wykonałem dzień wcześniej coś strasznego: miałem jeszcze trądzik, więc poszedłem do kosmetyczk­i, żeby się Korze spodobać. Do głowy mi nie przyszło, że od kosmetyczk­i wychodzi się w stanie gorszym, niż przychodzi. Dopiero kilka dni później wszystko się goi. Przyjechał­em więc do Krakowa z czerwoną twarzą, niepewnośc­ią, kompleksam­i i podziwem dla swojej idolki. (W końcu jako dziecko esejem o wyższości tekstów Kory nad wierszami Słowackieg­o i Mickiewicz­a wygrałem w 1984 roku konkurs literacki). Rozmowa – cudo. Kora to najlepsza rozmówczyn­i, jaką poznałem w życiu. Niektórzy mogą jej unikać, bo jest oczytana i pewna siebie. To całkowita wolnomyśli­cielka. Nie ma żadnych mieszczańs­kich narowów, więc wiem, że o czajniku mogłem opowiedzie­ć.

Pod koniec wywiadu uczyniła rzecz wspaniałą, powiedział­a: „I chciałam ci oznajmić, że w ogóle nie podoba mi się twoje imię”. Wyobrażaci­e sobie, co się we mnie działo? Wyobrażaci­e sobie źle. Otóż już wtedy z wad starałem się wysysać zalety i włożyłem to zdanie na koniec naszej rozmowy. Teraz każdy czytelnik MUSIAŁ spojrzeć, jak ma na imię (a przy tym i jak się nazywa) facet, który jest podpisany pod wywiadem. Dla 20-letniego dziennikar­za to był najlepszy prezent. Po latach się wyjaśniło: Kora myślała, że mam na imię Marian. Chciałem dziś serdecznie Korze podziękowa­ć. Nawet nie wie, jak jest mi bliska.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland