Noe się upił, czyli lanie wody o potopie
Apokaliptyczny zalew filmów biblijnych szturmujących światowe kina i telewizory zwiastować może oczywiście nadejście dni ostatnich, jak wiadomo, przed końcem świata wzmaga się skokowo religijność, na wzmożonej religijności i strachu przed końcem świata zawsze zarobić można co najmniej przyzwoicie, wiedzą o tym znakomicie wielkie studia filmowe, poniekąd właśnie studia filmowe zajęły miejsce oszukańczych kaznodziejów i cynicznych sprzedawców odpustów.
Jak bardzo mocno trzymają się Biblii owe biblijne filmy, jest osobnym tematem wartym wielkich opracowań, powiedzmy tyle, że często trzymają się słabo, każdy scenarzysta i reżyser stara się nieco Biblię poprawić i nadać jej bardziej atrakcyjny filmowo wymiar. Ja ze swojej strony zwracam uwagę na ciekawy wątek, jakim jest kwestia uzębienia bohaterów filmów Biblią inspirowanych, otóż nieodmiennie bohaterowie owych opowieści biblijnych demonstrują śnieżnobiałe uzębienie na kilka tysięcy lat przed wynalezieniem pasty do zębów. Z bardzo wypasionego serialu „Biblia” oglądanego parę miesięcy temu zapamiętałem zwłaszcza śnieżnobiałe zęby bohaterów, nie inaczej jest w nowym przeboju kinowym, który zbliża się na nasze ekrany w zatrważającym tempie, mam tu na myśli „Syna Bożego”, gdzie Chrystus błyszczy śnieżnobiałymi zębami w sposób naprawdę mocno przesadny. Swoją drogą dość nieznośne jest obsadzenie w roli Zbawiciela bardzo metroseksualnego modela z Portugalii – jego śliczność, zgrabność i zniewalający uśmiech predestynują go raczej do tego, by budzić jakieś erotyczne konotacje, niż pomagać w namyśle nad zbawieniem duszy.
Ja skupiam się jednak na filmie „Noe: Wybrany przez Boga” z Russellem Crowe’em w tytułowej roli, którego pamiętamy nade wszystko jako generała Maximusa z filmu „Gladiator”. Przyznać trzeba, że pewne wspólne wątki między „Noem” a „Gladiatorem” znaleźć łatwo, otóż biblijny nasz bohater równie sprawnie włada bronią i bije się znakomicie jak Maximus. Akurat wątki walki wręcz Noego z dzikimi uzbrojonymi hordami w Biblii zostały pominięte, podobnie jak wątek przygarniętej dziewczyny, której bliźniacze córeczki fanatyk religijny Noe chce zabić, ale scenarzysta i reżyser na szczęście je do filmu wpletli, dzięki czemu fabuła jest o wiele ciekawsza, niż to by wynikało z lektury Pisma. Na wielki plus filmu „Noe: Wybrany przez Boga” zaliczyć także na-
Ogłaszam niniejszym casting na rolę Matki Boskiej w superprodukcji filmowej „Królowa. Wybrana dla Polski”
leży wstrzemięźliwość w epatowaniu białym uzębieniem, bohaterowie tego filmu nie łyskają śnieżnobiałymi trzonowcami i siekaczami – widać że twórcy przyłożyli się trochę do wierności prawdzie historycznej. Co nie znaczy naturalnie, że przyłożyli się mocno, „Noe: Wybrany przez Boga” z Księgą Rodzaju ma momentami związek niezwykle luźny.
Nie ma chyba żadnych wątpliwości, że Stary Testament ciekawszą zawsze jest inspiracją niż Nowy Testament, w księgach Starego Testamentu tyle jest malowniczej przemocy, nieszczęść, zbrodni, że aż grzechem byłoby ich nie wykorzystywać w popkulturze, osobliwie ciekawe są te wątki z Pisma, gdzie dokonują się jakieś okropieństwa, najbardziej inspirujące są zaś te momenty, gdy Bóg postanawia rozprawić się z ludzkością, jak wiadomo, nieprzeparta ochota Boga, by wymazać ludzkość z mapy świata, jest podstawą opowieści o Noem. Jak powiada Pismo: „Wreszcie Pan rzekł: Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich stworzyłem”.
Kapryśny Bóg od zarania dziejów stara się ludzkość przetrzebić, raz idzie mu lepiej, raz gorzej, ale przyznać trzeba, że nie ustaje w wysiłkach, zesłanie na ludzkość potopu było jednym z ambitniejszych Boga zamysłów, cóż takiego szykuje nam teraz – dowiemy się za jakiś czas. Co prawda Bóg powiada w Piśmie: „Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości. Przeto już nigdy nie zgładzę wszystkiego, co żyje, jak to uczyniłem”, ale jednak, przyznajmy, przynajmniej fragmentarycznie ludzkość wycinał na przestrzeni dziejów, a zawsze Mu się może odwidzieć i znów powie: „Zgładzę ludzi, bo żal mi, że ich stworzyłem”.
Jak to bywa w przypadku wszelkich filmów biblijnych – przypomnijmy „Ostatnie kuszenie Chrystusa” czy „Pasję” – poziom oburzenia i protestów religijnych radykałów śrubuje zazwyczaj olimpijskie rekordy, nie inaczej ma się rzecz z „Noem”, dziełem o babilońskim iście budżecie, filmem niezwykle efektownym momentami, choć niepozbawionym straszliwych dłużyzn i ocierającym się o kicz. Reżyser bowiem w filmie o potopie często i mocno leje wodę.
Wspomniane oburzenie spowodowała głównie ponoć scena, w której Noe, już po opadnięciu wód i osadzeniu arki na górze Ararat, w celu odreagowania stresu upija się do nieprzytomności winem. Jak wiadomo, w filmach religijnych scen pijaństwa pokazywać nie wolno, nawet jeśli jak byk stoją w Piśmie, a powiada przecież wyraźnie Księga Rodzaju: „Noe był rolnikiem i on to pierwszy zasadził winnicę. Gdy potem napił się wina, odurzył się nim i leżał nagi w swym namiocie”. W każdym razie dla osób nieobeznanych z Pismem świetną mam wiadomość: film się dobrze kończy, wszyscy nasi bohaterowie przeżyli i dali początek nowej odsłonie ludzkości. Na końcu fil- mu Bóg na znak przymierza z Noem rozpościera na niebie wspaniałą tęczę – jak wiadomo, słynny symbol środowisk LGBT.
Natomiast jako żywo nic w Księdze Rodzaju nie ma o kamiennych olbrzymach, które w filmie Darrena Aronofsky’ego pomagają Noemu budować arkę, a następnie walczą ze zdesperowanymi tłumami grzeszników, którzy chcą na zbawienny statek wtargnąć, by uratować swe splugawione przemocą i nierządem ciała. Owszem, powiada Pismo, że na Ziemi żyli giganci, ale nie mówi, że byli z kamienia i budowali Noemu arkę. Oglądając sceny z kamiennymi olbrzymami, przypominałem sobie wyraźnie wielkie drzewa walczące z orkami w ekranizacji trylogii Tolkiena, coraz bardziej i częściej Biblia w swej popkulturowej wersji zbliża się do „Władcy pierścieni” i „Hobbita”, trochę czasu jeszcze potrzeba, by te wszystkie opowieści zlały się w jedną, ale wątpliwości nie mam, że czas ten nadejdzie.
Polska kinematografia na ten zalew filmów religijnych odpowiedzieć może tylko w jeden sposób: kręcąc wielki film fabularny o Matce Boskiej, mam już zresztą gotowy i w prostocie swojej mocny tytuł – „Królowa. Wybrana dla Polski”. Ogłaszam więc niniejszym nieformalny casting na rolę Matki Boskiej w polskiej superprodukcji filmowej, niewątpliwie pośród wielu utalentowanych polskich aktorek znajdzie się całe grono, które pretendować może do tej epokowej roli. Dzięki filmowi o Matce Boskiej będziemy mieli też mocny kobiecy akcent w naszej kinematografii, uda się w ten sposób osłabić przynajmniej trochę silny wciąż polski patriarchat, dać odpór mizoginii, nie mam wątpliwości, że środowiska lewicowe, feministyczne, postępowe i równościowe w pełni projekt filmu o Matce Boskiej poprzeć powinny, jego mocną zaletą jest także to, że daje jakąś gwarancję, iż w roli głównej nie wystąpi wreszcie Więckiewicz, Dorociński ani nawet Piotr Adamczyk.