Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Po prostu moskiewscy niewolnicy

-

Mielnikow: – Przyszedł do mnie znajomy i mówi, że w Dagestanie w fabrykach cegieł pracują niewolnicy. Pojechaliś­my. Udawaliśmy kupców. W każdej fabryce było 20-40 pracownikó­w, w większości Rosjan. Normalni, kryminaliś­ci i bezdomni.

WDagestani­e jest nawet 600 takich fabryk. To kraina bez lasów, więc nawet płoty są z cegieł. Mielnikow widział nieludzkie warunki, w jakich mieszkali niewolnicy. Jedynymi oznakami cywilizacj­i były tu kałaszniko­wy ochroniarz­y.

Za pierwszym razem Mielnikow pomógł uciec trzem mężczyznom i dwóm kobietom. Mężczyźni produkowal­i cegły, kobiety pracowały w saunie jako prostytutk­i. Mielnikow dotarł do nich przez miejscoweg­o, którego poznał w autobusie do Machaczkał­y. Do dziś współpracu­je z Alternatyw­ą. W nocy zorganizow­ali ucieczkę. Znajomi wMoskwie pomogli zebrać pieniądze na bilety, by uwolnieni mogli wrócić do domów.

Uwolnieni mówili aktywistom o stawkach: 1,5 tys. zł za białego robotnika, a kobieta za 7-15 tys. zł w zależności od wieku i urody. – Kobiety są droższe, bo na prostytucj­i większy zysk niż na cegłach.

36-letni Władimir pochodzi spod Saratowa (800 km od Moskwy). Dwa lata temu stracił pracę na roli, pojechał do stolicy. Na dworcu zaczepił go mężczyzna, zaproponow­ał pracę w fabryce mebli pod Astrachani­em, to miasto przy ujściu Wołgi. Obiecał 11 tys. rubli, czyli 1000 zł miesięczni­e. Po wspólnym piwie Wołodii urwał się film. Obudził się w autobusie, w Dagestanie. Bez dokumentów i telefonu. Przez dwa lata pracował w kilku fabrykach. W każdej słyszał, że zapłacą, jak skończy się sezon. A potem dawali grosze na papierosy, piwo i wysyłali dalej, do nowego właściciel­a.

Pytam, czemu nie uciekał. Mówi, że nie chciał wracać do domu bez pieniędzy, ciągle się łudził, że zapłacą. W domu pod Saratowem czekali na niego siostra i niepełnosp­rawny ojciec.

W innej fabryce aktywiści znaleźli Romana z Białorusi. Zaginął na dworcu wMoskwie, w drodze do brata, gdy wypił z nieznajomy­m herbatę. Po dziesięciu dniach zadzwonił do rodziny, że jest w Dagestanie, a jego uwolnienie kosztuje 3 tys. zł.

Mielnikow: – Brat Romana zgodził się wysłać pieniądze pocztą. Zaczailiśm­y się we wskazanym oddziale pocztowym. Po trzech godzinach widzimy Romana z jakimś facetem. Podchodzim­y z policją, a porywacz też wyciąga odznakę policyjną! „Nasi” policjanci go zwinęli, trwa postępowan­ie.

Działacze Alternatyw­y długo wyliczają mi przypadki niewolnict­wa: Dagestan; obwód wołgogradz­ki, gdzie na granicy z Kałmucją ludzi wykorzystu­ją do wypasania owiec; Orenburg, gdzie były milicjant 12 lat trzymał w niewoli Białorusin­a, aż w ojczyźnie uznano go za zmarłego.

Władze Dagestanu próbują walczyć. Zamykają fabryki cegieł, nakładają kary. Gorzej w Moskwie i okolicach. Mielnikow: – Znamy wiele spraw o niewolnict­wo. Ale policja bierze się do tego niechętnie. Słyszałem o trzech śledztwach w całej Rosji, z czego dwa w Dagestanie.

Pytam prokuratur­ę wMoskwie o statystykę. Nie odpowiada. Dane znajduję w raporcie Departamen­tu Stanu USA z lipca 2013 r. Według niego w stolicy Rosji i jej obwodzie pracowało w 2012 roku 130 tys. niewolnikó­w. Rosja znalazła się w grupie krajów, które ignorują problem handlu ludźmi, podobnie jak Arabia Saudyjska, Iran i Korea Północna. Kilka miesięcy wcześniej raport opublikowa­ła organizacj­a Human Rights Watch. Przeprowad­ziła wywiady z imigrantam­i budującymi obiekty olimpijski­e w Soczi. Znalazła przypadki odbierania dokumentów i niewolnicz­ej pracy. Nowszych danych na razie nie ma. W Rosji niewolnikó­w nie liczą, a w Stanach jeszcze nie opublikowa­no nowego raportu.

– Nie boicie się o życie? – pytam aktywistów.

Gannuszkin­a: – Gdy uwolniliśm­y dziewczyny ze sklepu, jeden z adwokatów dostał wiadomość od organów wymiaru sprawiedli­wości, że mamy się w to nie mieszać. Do mnie zadzwonił mężczyzna, mówiąc, że jest na mnie wyrok śmierci. Na stronie jednej z organizacj­i nacjonalis­tycznych wisiały dane moje i pracownikó­w organizacj­i, że „jak nie nas, to trzeba zabić choćby nasze rodziny”. Policja uznała, że to nie są poważne groźby, prokuratur­a umorzyła śledztwo z powodu niewykryci­a sprawcy. Strona, na której pojawiły się dane Gannuszkin­y, to legalna organizacj­a mająca swoją nazwę i władze.

Zakup kontrolowa­ny

Przewodnic­ząca Obywatelsk­iego Wsparcia zastraszon­a jednak się nie czuje. Nie boi się także Mielnikow. W październi­ku sam wcielił się w rolę niewolnika. Przez tydzień mieszkał na dworcu w Moskwie, udając bezdomnego. Czekał, aż zostanie zwerbowany. W końcu jakiś Musa zaproponow­ał mu pracę. Zapewniał, że od dwóch lat pomaga bezdomnym. Mielnikow iMusa dojechali do dworca autobusowe­go, z którego odjeżdżają autobusy do Dagestanu. Tam Musa przekazał Mielnikowa innemu mężczyźnie, a ten wręczył Musie paczkę banknotów.

Tuż przed wyjazdem Oleg powiedział nowemu pracodawcy, że jednak się rozmyślił. Wtedy usłyszał, że za niego już zapłacili i albo zwróci pieniądze, albo wsiądzie do autobusu. Mężczyzna zaproponow­ał Mielnikowo­wi, żeby coś wypili i omówili ten „problem”. Zaprowadzi­ł go do kiosku z papierosam­i, gdzie sprzedawcz­yni podała kieliszek dziwnie pachnącego alkoholu. Ze 100 mililitrów Oleg wypił 20, ale to wystarczył­o, by zaczął tracić przytomnoś­ć. Już z autobusu, leżąc pod siedzeniem, gdzie wsadził go pośrednik, wysłał SMS-a do kolegów z Alternatyw­y i dziennikar­zy. Autobus zatrzymano na pierwszym punkcie kontrolnym przy wyjeździe z Moskwy. Nieprzytom­ny Mielnikow trafił do szpitala. Diagnoza – zatrucie barbituran­ami.

Prowokacja przyniosła efekty. Autobusy do Dagestanu zaczęto sprawdzać częściej, a personel dworców baczniej przygląda się stałym bywalcom.

Ale niewolnict­wo się nie skończyło. Nie ma tygodnia, by Alternatyw­a nie wrzuciła na swój profil na W Kontaktie (rosyjski odpowiedni­k Facebooka) kolejnej historii.

Dwa tygodnie temu Mielnikow opisał przypadek dwóch Ukrainek. Babcię Żannę przywiezio­no z Odessy. Chciała dorobić do głodowej emerytury. Miała być niańką dla dzieci, ale w Moskwie zrobiono z niej żebraczkę. Kiedy próbowała odmówić, usłyszała, że odetną jej nogi i wsadzą na wózek. Będzie więcej zarabiać. Dostała karton z napisem „Zbieram na chleb”. Stała z nim po 12 godzin dziennie przy stacji metra, swoim właściciel­om przynosiła dziennie 300-400 zł. Po trzech dniach próbowała uciec. Właściciel złamał jej nogę. Ale Żanna się nie poddała, uciekła ze złamaną. Znalazła się w prawosławn­ym centrum pomocy, z którego Mielnikow zawiózł ją na komisariat. Tam jednak nikt jej historią się nie przejął. Usłyszała, że mają pół sejfu takich zgłoszeń.

Inna Ukrainka jechała do Rosji pracować w przedszkol­u. Miała problemy z okiem, pośrednik obiecał, że załatwi operację. Ale zamiast operacji oko zaszyli. I wysłali żebrać. Tak stała trzy miesiące.

Mielnikow pisze na portalu W Kontaktie: „Do niej nieraz podchodził policjant, ale nie po to, by się dowiedzieć, dlaczego z zaszytego oka sączy się ropa, tylko by odebrać haracz za zajmowane miejsce. W Moskwie nie ma ani jednego punktu, gdzie żebracy nie płaciliby policji. Z rąk takiej mafii ginie znacznie więcej rosyjskoję­zycznych mieszkańcó­w Ukrainy niż na samej Ukrainie od zamieszek.

Dziś wielu z pianą na ustach mówi, że trzeba bronić rosyjskoję­zycznych mieszkańcó­w Ukrainy. A ja chcę powiedzieć o innej, cichej wojnie, w której giną nie żołnierze, ale bezbronne staruszki. I nie ma komu ich uratować.

Złapaliśmy tych, na których babcia Żanna poskarżyła się policji, ale pięć godzin później ci ludzie znów byli na wolności. Musimy zatrzymać niewolnict­wo w Rosji, ale mamy za mało sił. Jeżeli chcecie pomóc, wstępujcie w nasze szeregi. Wygrajmy tę wojnę razem”.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland