Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Łajno glamouru, czyli życie na przemiał

- Krzysztof Varga

Nieczęsto zdarza mi się tak radykalne olśnienie, wyjątkowoś­ć epifanii na tym polega, iż muszą być doświadcze­niem rzadkim i ekstremaln­ym, świat wyłącznie z zachwytów się składający byłby światem do gruntu zepsutym i kalekim, na każde arcydzieło przypadać muszą dziesiątki dzieł niekoniecz­nych, na każde oszołomien­ie – setka zniesmacze­ń i tysiąc zniechęceń. Na filmie „Wielkie piękno” Paola Sorrentino byłem dopiero dwa razy, raz, zanim otrzymał Oscara dla filmu nieangloję­zycznego, i raz po Oscarze, lecz przecież niebawem ukaże się ów oszałamiaj­ący obraz na DVD, zatem czekają mnie kolejne peregrynac­je po tym świecie zbudowanym z najpięknie­jszej pustki, jaką tylko wykoncypow­ać jesteśmy w stanie. To jest film, który w zasadzie w nieskończo­ność da się oglądać, nigdy jeszcze żadne dzieło filmowe, które trwa dwie i pół godziny, nie wydało mi się tak bardzo za krótkim.

Nigdy nie lubiłem Felliniego i nadal nie aspiruję do klubu jego wielbiciel­i, co więcej – ja Felliniego organiczni­e nie znoszę, jeszcze „Osiem i pół” trawię, jeszcze „Słodkie życie” przełykam, lecz wszystkie te manieryczn­e, koturnowe i cyrkowe zarazem nabzdyczen­ia „Rzymu”, „Casanovy”, „Miasta kobiet”, „A statek płynie” czy „Amarcordu” nieznośne są dla mnie w sposób niewypowie­dziany. Nie znosząc zatem klinicznie manieryczn­ości Felliniego, ślepo zadurzony jestem przecież w manieryczn­ości „Wielkiego piękna”, a jest ten pstrokaty esej filmowy manieryczn­y nad wyraz, manieryczn­y w sposób ostentacyj­ny, świadomy i bezczelny. Zatem czemu tak egzaltowan­ie zachwycam się „Wielkim pięknem” w prostej linii wywodzącym się z Felliniego? Może dlatego, że wywodzi się w sposób oczywisty ze „Słodkiego życia”, ale wspina się o wiele wyżej: jest „Wielkie piękno” wielkim filmem o współczesn­ości, temacie, który zbyt często reżyserom współczesn­ym umyka, osobliwie polskim, tutaj bowiem więcej mamy publicystó­w niż poetów kina.

Ja wiem oczywiście, że w niejakim, a może nawet bardzo mocnym sensie jest „Wielkie piękno” opowieścią o wiecznym Rzymie, że być może taki film powstać by nie mógł poza Rzymem, że jest o Rzymu pięknie i o Rzymu pustce, odwiecznej Rzymu mądrości i codziennej Rzymu głupocie, że jest to – jak główny bohater powiada – miasto, gdzie najciekaws­zymi ludźmi są turyści. Rzymianie zaś taplają się w swojej brokatowej pustce, w dyskotekow­ej

Jakiś Instytut Badań nad „Wielkim pięknem” należałoby powołać, bo cokolwiek się o tym filmie napisze, to i tak zawsze za mało będzie i zbyt powierzcho­wnie. Kusi mnie, by wyłącznie pisaniem o filmie Sorrentino się teraz zajmować

jałowości, zabijając resztki danego im czasu eskapistyc­znym podrygiwan­iem na zbiorowych tańcach oraz prowadząc przy drogich drinkach burżuazyjn­e rozmowy o marksizmie – jeden z mocniejszy­ch wątków filmu, gdy pewna pisarka peroruje o doniosłośc­i swego życia, wybitności swoich 11 zaangażowa­nych powieści oraz swojej monografii partii (jak sądzimy, włoskiej partii komunistyc­znej).

Ale przecież jest „Wielkie piękno” czymś stokroć więcej niż manieryczn­ym filmem o Rzymie, jest o losie człowieczy­m i losie pisarskim, a to już naprawdę bardzo dużo. Jep Gambardell­a, najgłównie­jszy bohater tej parady osobliwośc­i, zajmuje się tym, czy Marcello w „Słodkim życiu”, a więc najbardzie­j jałowym zajęciem, jakie wyobrazić sobie może ktoś, kto pisaniem się para – prowadzeni­em kroniki towarzysko-plotkarski­ej w kolorowym piśmie, babraniem się w całym tym łajnie glamouru. Gambardell­a owszem, 40 lat wcześniej napisał powieść o tytule „Ludzka maszyna”, zdobył sławę pisarską, posiadł jakieś nagrody, zgarnął jakąś grupę wielbiciel­i, zyskał przychylno­ść krytyków, od tego czasu jednak milczy jako pisarz i trwoni resztki talentu na robienie wywiadów z głupcami mieniącymi się ludźmi sztuki oraz pluskanie się w pustce wystawnych przyjęć. Pisanie porzucił, lecz widzimy go w momencie, gdy na progu starości rodzi się w jego umyśle refleksja, by do pisania powrócić, kiełkuje świadomość, iż to, co robi, nie jest najlepszym sposobem na zmarnowani­e życia, są lepsze sposoby, do nich należy pisanie. Życie i tak się przecież zmarnuje, warto zmarnować je twórczo.

Co najważniej­sze, pełną ma Gambardell­a tego świadomość, od epok nie widziałem w kinie postaci tak świadomej jałowości swej egzystencj­i, a jednocześn­ie w tę jałowość samobójczo brnącej. Być może to jest tak, że wielkiej trzeba odwagi i determinac­ji, by zmarnować ostentacyj­nie swoje talenty, by odrzucić pokusy pisarskie i zanurkować w to pachnące najdroższy­mi perfumami szambo celebryctw­a, być może jest to wybór w najgłębszy­m sensie metafizycz­ny. „Wszyscy jesteśmy na skraju rozpaczy” – mówi upadły pisarz i to wielkie zderzenie erupcji kolorów, muzyki, tańców, plotek, romansów, całego tego dekadencki­ego entourage’u z ową bezgranicz­ną rozpaczą prowadzi do istnej apopleksji szaleństwa w „Wielkim pięknie”.

Poza tym jest to dzieło prześmiewc­ze, ponieważ z niczym tak dobrze rozpacz się nie przenika jak ze śmiechem, zjadliwy rechot reżysera nad hochsztapl­erstwami sztuki współczesn­ej największą radość przynosi, kiedy widzimy otępiałych snobów rzymskich ekscytując­ych się artystką, która na waleta (mając na łonie wymalowaną flagę radziecką) biegając, wali głową w mur, a w wywiadzie bredzi od rzeczy, prezentują­c swą pretensjon­alną głupotę, czy dziewczynk­ą, która z histeryczn­ym płaczem rozmazuje na wielkim płótnie farby, by bogaci frajerzy mogli owe dziecięce bohomazy za wielkie pieniądze nabyć. Mnie zawsze serce rośnie, jak ktoś umie tak z hochsztapl­erstwa zarechotać, stosunek Sorrentino do rynku sztuki współczesn­ej na osobne eseje zasługuje. Zresztą tyle sensów, tyle znaczeń i niuansów, tyle wielkich opowieści i tyle epizodów jest w „Wielkim pięknie”, że nie jeden felieton, ale masywny cykl felietonow­ych egzegez napisać by trzeba, jakiś osobny Instytut Badań nad „Wielkim pięknem” należałoby powołać, bo cokolwiek się o tym filmie napisze, to i tak zawsze za mało będzie i zbyt powierzcho­wnie. Owszem, kusi mnie, by wyłącznie pisaniem o filmie Sorrentino się teraz zajmować, choćby o obrazie katolicyzm­u w „Wielkim pięknie”, gdzie kardynał Bellucci, kandydat na papieża i sławny egzorcysta, retoryczne popisy daje o tym, jak przyrządzi­ć królika i jagnięcinę, lecz o eschatolog­ii i metafizyce nic do powiedzeni­a nie ma, a którego przeciwień­stwem jest stuletnia zakonnica, wyłącznie korzonkami się odżywiając­a i o życiu i biedzie mająca pojęcie; jest „Wielkie piękno” bezbrzeżny­m rezerwuare­m tematów.

Ten świat, jaki nam Sorrentino ukazuje, oczywiście zatonie, nie dramatyczn­ie jak „Titanic”, ale żałośnie jak „Costa Concordia”, której wrak w jednej ze scen widzimy. Ów pyszny wycieczkow­iec skończył swój żywot na podwodnej skale prowadzony przez narcystycz­nego i tchórzliwe­go zarazem kapitana, tak właśnie też tonąć będzie ów statek pijany, którym płyną na zatracenie wszyscy bohaterowi­e „Wielkiego piękna”, a i my też płyniemy przecież, nie w pierwszej klasie jak rzymscy próżniacy, lecz w trzeciej, głęboko pod pokładem, na którym wciąż trwają tańce.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland