Gejowska przeglądarka, czyli sekrety cyberlobbingu
„uderzyć po kieszeni” przesiadką na inną przeglądarkę.
Co by zaś mogło tę fundację ugodzić? Dwie rzeczy. Które jednocześnie wyjaśniają, dlaczego homofob nie może kierować Mozillą.
To fundacja non profit, a więc większość pracy wykonują wolontariusze. To właśnie ich zgodny protest wymusił odejście Eicha.
To zrozumiałe, że fundacja bardziej się obawia odstraszenia ludzi, którzy za darmo rozwijają Firefoxa, niż odstraszenia ludzi, którzy za darmo go używają. Baliby się bojkotu wolontariuszy, nie bojkotu użytkowników.
Drugi powód jest ciekawszy. Nawet fundacja non profit potrzebuje stałego dopływu pieniędzy na funk- cjonowanie biurokratycznego aparatu. Wolontariusze chętnie za darmo programują, ale raczej nie będą za darmo prowadzić księgowości.
Skąd Mozilla bierze pieniądze, skoro jej działalność to rozdawanie produktów za darmo? Głównym źródłem przychodów jest korporacja działająca już jak najbardziej for profit – czyli Google.
Pozornie obie firmy ze sobą konkurują. Google oferuje swoją przeglądarkę (Chrome), aMozilla na bazie Firefoxa oferuje system operacyjny dla smartfonów, FirefoxOS. Dlaczego właściwie Google finansuje konkurenta?
Dokładną odpowiedź zna tylko kilka osób, które wiedzą o szczegółach umowy między Google a Mozillą (a więc między innymi zapewne Brendan Eich). Firmy, które uwielbiają powtarzać, że porządny obywatel nie powinien mieć niczego do ukrycia, same ukrywają wszystko, co mogą.
Trochę światła rzuca na to artykuł, który ukazał się w zeszłym tygodniu w„Washington Post”. Google jest dziś jednym z największych graczy w świecie lobbingu – waszyngtońskie biuro, zajmujące się wywieraniem wpływu na polityków, przenosi się właśnie do nowej siedziby, która powierzchnią dorównuje Białemu Domowi.
„Washington Post” ujawnił korespondencję między lobbystami z Google’a a urzędnikami z Federalnej Komisji Handlu w sprawie zaproszenia tych drugich na konferencję współorganizowaną przez tych pierwszych.
Konferencja odbywała się pod szyldem waszyngtońskiego Uniwersytetu im. George’a Masona i poświęcona była temu, jak prawo ma regulować rynek wyszukiwarek. Lobbyści z Google’a pomogli zorganizować ją tak, żeby dominowały
Google finansuje ok. 140 różnych fundacji, think tanków i NGO’sów
wystąpienia mówców przychylnych Google’owi.
Urzędnicy z Federalnej Komisji Handlu (która teoretycznie mogłaby ukarać Google’a za praktyki monopolistyczne) wyszli zachwyceni konsensusem panującym wśród naukowców zajmujących się internetem. Co za zgodność głosów! Wszyscy mówcy, tak się złożyło, uważali, że w ogóle państwo nie powinno się wtrącać do rynku wyszukiwarek. I mniejsza, że składa się on głównie z jednej wyszukiwarki.
„Washington Post” poszedł tym tropem i napisał fascynujący artykuł o lobbingu Google’a. Poza bezpośrednim wspieraniem polityków sprzyjających korporacji przez fun- dusz o nazwie NetPAC Google finansuje ok. 140 różnych fundacji, think tanków i NGO’sów.
Przedstawiciele tych organizacji (np. Fundacji Mozilla) uczestniczą w debacie publicznej jako niezależni badacze lub internetowi społecznicy. Wtej roli zapraszani są też do konsultowania projektów legislacyjnych.
Tak się jakoś przypadkowo składa, że ci badacze i społecznicy zawsze proponują zmiany korzystne dla Google’a (np. poluzowanie prawa autorskiego) i sprzeciwiają się zmianom niekorzystnym. Co najzabawniejsze, wśród wspieranych organizacji są zarówno takie, jakie mogą budzić sympatię osób o poglądach lewicowych, jak i prawicowych.
Google wspiera na przykład prawicowe think tanki takie jak Cato Institute czy Heritage Foundation. W zamian za to autorzy związani z tymi organizacjami bronią korporacji przed zakusami niecnych urzędników chcących Google’a opodatkować albo objąć postępowaniem antymonopolowym.
Prowadzi to do sytuacji, którą serwis The Register podsumował: „Nieważne, na kogo głosujesz, Google wygrywa”. Google obłaskawia lewicę popieraniem praw gejów, prawicę wspieraniem konserwatywno-liberalnych think tanków.
Brendan Eich miał pecha, że znalazł się w złym miejscu tej układanki.