Król synekur
Warszawa dla zasłużonych działaczy PSL, dzieci wzięły Płock
WW zabytkowym pałacyku Polskiej Akademii Nauk w Jabłonnie marszałek Adam Struzik wizytuje postęp prac nad ośrodkiem naukowym. Dał 80 mln zł, naukowcy proszą o więcej.
„To trzeba będzie utrzymać, jakieś sześć etatów, czyli 800 tys. zł rocznie”. Marszałek coś notuje. „Tutaj ukłon do pana marszałka, bo to piękna idea...”. Marszałek kiwa głową. „Trzeba tak zrobić, żeby urząd marszałkowski się za nas nie wstydził”.
Marszałek uśmiechnięty, na luzie, jakby był u siebie. Obiecuje dalsze wsparcie.
W holu zaczepia mnie kelner pod muchą, przestępuje z nogi na nogę. – Ilu jeszcze mówców, bo nam stygnie? Struzik obrusza się, gdy przy obiedzie zagaduję go o taniec godowy, jaki wykonali naukowcy.
– Że niby jestem panem i władcą, który rozdaje pieniądze? Pan obraża mnie i to zaszczytne grono.
Prof. Michał Kleiber nabiera sałatkę owocową. Pytam o kontakty z politykami, marszałkowskie dotacje. – Zawsze mnie stresowało to wzajemne poklepywanie po ramieniu. Ale muszę przyznać, że marszałek Struzik jest nam życzliwy.
Kleiber nie wie jeszcze, że komornik właśnie zajął marszałkowi konto, 55 mln zł. Zagrożone są nawet pensje mazowieckich urzędników.
Zasłużony dla wszystkich
Adam Struzik zaczynał karierę w Płocku, jako lekarz internista. Był radnym, senatorem, marszałkiem Senatu, od 13 lat jest marszałkiem województwa mazowieckiego. Od lat 80. związany z ZSL, potem PSL, ale trudno dostrzec u niego ludowy rodowód. Nie ma szczotkowatego wąsa, jak Jarosław Kalinowski, nie zaciąga, jak Stanisław Żelichowski. Elegancki, przystojny, wykształcony, bez ziemi.
Warszawa go nie lubi. W „Super Expressie” ma własną rubrykę z pałacowego życia: „Marszałek Struzik kupuje limuzyny, a my jeździmy w tłoku”; „Marszałek kupuje benzynę na wybory”, „Marszałek chce nowej limuzyny”, „Marszałek wyda na bankiet 60 tys. zł”, „Trwoni kasę na meble i podróże”, „Nowe bryki marszałka”, „Czy Struzik to zakupoholik?” – to z ostatniego roku.
Ale jego „pałac”, jak siedzibę urzędu marszałkowskiego w Warszawie nazywa tabloid, nie jest wystawny ani nawet nowoczesny, nie licząc przeszklonej windy.
Do marszałka prowadzi szlak zaszczytów i wyróżnień. W holu cztery szklane szafy z medalami, pucharami, proporcami. Wręczały wioski, gminy, zaprzyjaźnione miasta, stowarzyszenia, fundacje, strażacy, policjanci, inwalidzi, sportowcy. Szlak ciągnie się tapetami dyplomów przez korytarze, kończy przed sekretariatem – dla „Najbardziej Podziwianego Marszałka 2007 roku”. Jeszcze w sekretariacie trochę odznaczeń, a w gabinecie, urządzonym jak rodzinny salon – dywan, firanki, zasłony, drewniane meble – makieta wielkiego żaglowca. Sam marszałek nie pamięta już, kto mu ją wręczył.
Wurzędowej biografii Struzika czytam, że odznaczano go jeszcze za zasługi dla: narodu; państwa polskiego; za utrwalanie prawdy historycznej; osiągnięcia w pracy samorządowej; dla głuchych; policjantów; dla PCK; ochotniczej straży pożarnej; za odzyskanie wielu ośrodków kultury na obczyźnie; dla ludowców, dla diecezji płockiej. Dorzucili się król Belgii, gubernator Moskwy, Francuzi, Koreańczycy dali honorowego profesora, a niezliczona ilość gmin honorowe obywatelstwo. Liczenie trudne, co chwila coś wpada. Na stronie urzędu właśnie medal od Związku Piłsudczyków.
Radny odzywa się dwa razy
Nagrody w holu liczę, bo czekam na Martę Milewską, rzeczniczkę prasową marszałka. Podchodzi wysoka ładna brunetka, 35-latka. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych, matka trzech synów, od dziewięciu lat na straży wizerunku Struzika.
Rzeczniczka jest po porannej prasówce. Zapewnia, że szef nie przejmuje się tabloidami. Procesy? Marszałek nie wytacza, bo zawsze to jakoś sprytnie napisane. O, choćby „Kosmiczny pomysł marszałka”, że niby chce kupić satelitę za 60 mln zł. A to sami naukowcy zgłosili się z prezentacją i przekonywali. – Skąd ta zła prasa? – pytam. – Nie lubią go, bo nie jest z Warszawy, no i ludowiec. A stoi za tym radny Pietruczuk i nadaje mediom.
Grzegorz Pietruczuk to radny sejmiku województwa z ramienia SLD i wiceburmistrz Bielan. Młody, wygadany, uśmiechnięty. – Marszałek mówi „dzień dobry” ludziom, których uważa za godnych.
Pietruczuk „dzień dobry” już nie usłyszy. Poszło o samochody. Kilka miesięcy temu, podczas posiedzenia zarządu województwa, spytał, ile służbowych aut ma urząd.
– Nie powiem, bo pobiegnie pan do gazet – odparł Struzik.
– To moja sprawa! – Pietruczuk protestował, ale na nic. Dogadał się z radnymi PiS i zasypał urząd interpelacjami tej samej treści: ile aut ma marszałek i podlegli mu urzędnicy. Odpowiedź: interpelacje nie dotyczą „spraw o zasadniczym znaczeniu”.
Pietruczuk wytrwale słał kolejne. W 2011 roku urząd dostał 70 interpelacji, teraz ponad 200.
Pietruczuk zarzuca Struzikowi, że zwasalizował sejmik, że dobrał grupę radnych, którzy wspierają marszałka w najbardziej absurdalnych pomysłach.
Sam Struzik przyznaje, że nie lubi posiedzeń. Przyjął regulamin, że radny może zabrać głos dwa razy podczas dyskusji. Jeśli sesje dzielnicowe trwają całymi dniami, w sejmiku zamykają się po dwóch-trzech godzinach. Radni opozycji wytrwale w tym przeszkadzają. Gdy marszałek zaplanował, że sesja budżetowa potrwa pół godziny, i zaprosił dziennikarzy na konferencję prasową, czekali pół dnia, bo Pietruczuk i inni przeciągali.
Radny Pietruczuk: – Nie lubi siedzieć wWarszawie, bo tu jest jednym z wielu, a w terenie jest najważniejszy.
Rzeczniczka Milewska: – Nieprawda. Lubi być w powiecie, wśród ludzi, aWarszawa nie może zrozumieć, że poza nią istnieje gdzieś życie.
Będzie mi go brakować
Kalendarz wizyt terenowych marszałka rozpisany jest na dwa miesiące. Województwo mazowieckie sięga od Ostrołęki po Radom – w pionie i od Płocka po wschodnią granicę – w poziomie. Marszałek najbardziej lubi północne regiony, zwłaszcza w okolicach Płocka – swojego matecznika. Gdy ministrowie biją się o otwieranie autostrad, Struzik nie pogardzi drogą prowadzącą do pól uprawnych.