Miasto ze „Stu lat samotności”
wsze przestaną nas słuchać. A chodziło o jedną – podkreślam: jedną! – godzinę w tygodniu.
Zacząłem więc puszczać im tę ich ukochaną karaibską muzykę. Ale co kilkanaście kawałków wrzucałem swoją płytę. Powoli, powoli ludzie się przyzwyczaili i dziś mogę nawet co czwarty kawałek wrzucać rockowy.
Po co ci o tym opowiadam? Żeby pokazać, jaki tu jest cholerny konserwatyzm. Reakcją na każdą zmianę jest opór, dlatego jeszcze długo tutaj się nic nie zmieni. A jeśli się zmieni, to dzięki ludziom z zagranicy. Zonę Bananerę zbudowali Amerykanie. Fakt, eksploatowali naszych dziadków. Jak na początku XX wieku oni zrobili powstanie, strzelali do nich jak do zajęcy. Ale to dzięki nim jest tu droga. Dzięki nim ludzie przez dziesięciolecia mieli pracę.
Pierwsi cudzoziemcy, którzy się tu osiedlili od czasów powstania Zony, to Tim i Cynthia, właściciele hotelu Rezydencja Cyganów. Mieszkali tu pięć lat, wpompowali sporo świeżej energii. I wiesz co? Właśnie się wyprowadzają! co chwila się pojawiają w miasteczku, a każde ich pojawienie się oznacza jakąś małą rewolucję. Każdy turysta, który do nas przyjeżdżał, wie to od razu. A elita miasta Aracataki – nie.
Zresztą nie tylko go nie czytają, ale i nie szanują. Ministerstwo kultury Meksyku, gdzie Márquez od lat mieszkał, podarowało miastu pomnik – dwie największe góry kraju, które są niedaleko Aracataki, z wmontowaną w nie twarzą Gabo. Miasto go przyjęło, z pompą postawiło obok dworca kolejowego. A potem pozwolili złomiarzom oderwać kawałek po kawałku i zanieść do skupu. Nikt palcem nie ruszył, choć rozbiórka pomnika trwała ponad tydzień.
– Pomnik z książką i twarzą też by zniszczyli, gdybyśmy codziennie nie dzwonili na policję – dodaje Cynthia. w świecie taką sławę, zarobił tyle pieniędzy, to choć część z nich da Aracatace. Sam milion z Nagrody Nobla wystarczyłby, by rozwiązać wszystkie problemy miasteczka. Ale nie musiał nam dawać pieniędzy, wystarczyło, żeby powiedział słowo politykom. Któregoś dnia dzwonię do jego domu do Cartageny powiedzieć, że daliśmy na mszę za jego matkę, będzie tego i tego o tej i o tej. A gosposia: – Nie będę nic przekazywać panu, u nas jest straszne zamieszanie, właśnie się dowiedzieliśmy, że pojutrze przyjeżdża Bill Clinton.
To jeśli do niego Bill Clinton przyjeżdża do domu, to on nie może załatwić wodociągu dla Aracataki? Przecież jakby razem zadzwonili do naszego gubernatora, następnego dnia byśmy mieli wodociąg!
Teraz, po jego śmierci, ludzie przychodzą do mnie z kondolencjami. Ale zaraz pytają: a w testamencie coś nam zapisał? Skąd ja mam niby wiedzieć, co jest w jego testamencie?!
Ale ludzie są źli, bo uważają, że on zgarnął wszystkie nasze opowieści, a nigdy nic dla nas nie zrobił. I mówią, że powinien nam zapisać ten milion dolarów z Nobla w testamencie. burmistrz, minister kultury i inni oficjele, a także orkiestra grająca ludowe kawałki.
Tyle że pociąg się spóźnił. I kiedy w końcu przyjechał, policjanci siedzieli w krzakach, gdzie schronili się przed słońcem, a burmistrz i minister gdzieś zniknęli. Więc ludzie, korzystając, że Gabo jest jak na widelcu, ruszyli na niego. Ktoś mu urwał guzik, ktoś inny zaczął szarpać. Mało go nie stratowali.
Wkońcu znaleźli się burmistrz i minister, jakoś załagodzili mistrza, wsadzili do powozu, przywieźli do mojej restauracji, zamówili obiad. Kończyli zupę, gdy dotarli tu ludzie ze stacji kolejowej. Znów bez policjantów. Mistrz stracił drugi guzik i resztki cierpliwości. Wrzasnął, że natychmiast ma zostać odwieziony do Cartageny. Więcej się w Aracatace nie pojawił. Wielka szkoda, że tak wyglądała jego ostatnia wizyta w ukochanym mieście.
Zresztą ludzie, którzy naprawdę mogliby coś od niego dostać, nigdy na to nie czekali. Jego piastunka señora Magdalena ma 97 lat. Żyje skromnie, ale jak ktoś powie złe słowo o Gabo, spać w nocy nie może. Niech pan koniecznie idzie z nią porozmawiać, mieszka dwa skrzyżowania stąd.